Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
267

Piękny czterokonny powóz stał przed drzwiami kaplicy.
— Morbleu! zawołał Jerzy — zamówiłem tylko parę koni.
— Mój pan kazał zaprządz cztery, odpowiedział służący pana Józefa Sedley.
Lokaje postępując za panami, mówili po cichu między sobą że ślub bez wstążek, bukietów objadu, sprzeciwia się wszystkim przyjętym w porządnych domach zwy czajom.
— Ah! przdcież doczekaliśmy się was! — powiedział Jôzef Sedley do swoich współtowarzyszy z wycieczki do Vauxhalu. — Spóźniliście się o pięć minut, moi panowie! Ale cóż za czas! To mi przypomina deszcze w Aengalu. Bądźcie jednak spokojni, mój powóz nie przecieka. Wejdźmy — Amelja z moją matką już są w zakrystji.
Joe Sedley był w całej swej świestności: kołnierzyki nakrochmalone sterczały pod uszami, żaboty szerokie majestatycznie wznosiły się poh brodę prawie; buty węgięrskie, kamizelka w duże bukiety i frak jasno zielony mogłyby obudzić zazdrość nie jednego dandysa.
Pan Sedley nie chciał być na ślubie córki. Syn zastępował ojca i prowadził pannę młodą do ołtarza, a kapitan Dobbin był drużbą pana młodego. Matka Amelji zalewała się rzewnemi łzami, pomimo że mistress Clopp, współwłaścicielka domu i młoda Irlandka służąca domowa usiłowały ją uspokoić. Z obcych nikogo prawie w kościele nie było. Podczas aktu ślubnego Jerzy odpowiadał głośno i wyraźnie, przeciwne zaś odpowiedzi