Tajemnice stolicy świata/Tom II/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslara
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIX.
Księżniczka Karolina.

Kradzieży w zamku wielkie na wszystkich warstwach ludności wywarła wrażenie i wywołała najrozmaitsze gadaniny i uwagi. Kiedy w wyższych towarzystwach z tego powodu powzięto niejaką obawę, bo ten zuchwały czyn naraził koronę na liczne w ostatnich czasach łupieztwą i straty, rozważniejsi utrzymywali, że źródła téj przewagę biorącéj zbrodni, na któréj nie zawsze tak jak tu chwytano złodziei z professyi przy skarbach, lecz także biednych, głodnych wyrobników i kobiety przy Chlebie i mięsie, głębiéj szukać należy!
Z powodu nadchodzącéj wiosny, bezrobocie i drożyzna w przerażający sposób wzrastały, a gdy nie zaszło nic znaczącego, zdolnego zmniejszyć to złe i tém samém złagodzić powiększające się niezadowolenie, sądzono, że surowość i srogość doprowadzą do tego celu. Lecz wiadomo, że nowe urządzenia i podatki nie zaspakajają głodu biednych i potrzebujących!
Z wielką energią nie tylko rozwiązano wszelkie ludowe zgromadzenia, ale — gdy baron von Schlewe był wysoko uzdolnionym twórcą takich instytucyj — ustanowiono całą armię szpiegów i tajemnych agentów, którzy po szynkach piwnych aresztowali każdego, kto pozwalał sobie mówić o polityce i socyalnych stosunkach, a nawet w kilka dni po zniwoczoném zrabowaniu zamku, gwałtem rozwiązano poufne zebranie w pałacu księcia de Monte-Vero, zebranie, na które Eberhard zaprosił do siebie kilku wpływowych ludzi niższéj klasśy, w celu naradzenia się, co najpierwéj przedsięwziąć, aby wbrew zasadzie wszystkich rozprawiaczy i tak zwanych dobroczyńców ludu, faktycznie i skutecznie zapobiedz uciskającéj nędzy. Tego, który poświęcając miliony, występował wszędzie jako wierny przyjaciel i doradca ubogich, a zatém i przyzwoitego życia — tego, który sam książęce państwo z niczego utworzył i dwóch potężnych władców przyjaciółmi nazywał, traktowano jak jednego z owych politowania godnych przywódców ludu, o których już wspominaliśmy, jak zagrażającego państwu — ośmielono się Eberharda de Monte-Vero, który dążył do najwyższego i najlepszego, porównywać z nędznymi, fałszywymi prorokami, używającymi wymowy swojéj do podburzania i drażnienia ludu, zamiast wysilania swoich rzeczywiście nieudolnych głów na obmyślenie środków pomocy. Słowa w każdym razie mniéj kosztują!
Nietrudno zgadnąć gdzie się zrodził niecny rozkaz rozwiązania zebrania u księcia de Monte-Vero.
Rozkaz ten niezmiernie i słusznie zasmucił gości Eberharda, w których liczbie znajdowali się także i doktor Wilhblmi, malarz Wildenbruch, Ulrych i bankier Justus Armand, bo przedstawiał prawdziwie jasny dowód, że takie rozkazy do dobrego nie prowadzą.
Ale Eberhard przymusił siebie samego, i w uprzejmy, tolerancyjny sposób prosił swoich gości, aby się rozeszli.
Z uśmiechem, każdemu z przybyłych, nawet robotnikom, podał rękę — jakby chciał powiedzieć: Moi przyjaciele, nie gniewajcie się na mnie — jam temu niewinien!
I goście śmieli się razem z nim, zamiast hałasować i wrzeszczeć, jak to zwykle bywa przy każdém inném rozwiązaniu zgromadzeń.
Wpływ takiego jak Eberhard człowieka jest tak silny, działa tak potężnie nawet na nieukształcone umysły, iż nie przesadzamy, utrzymując: że go czczono i kochano jak Messyasza!
Kiedy kogo innego bogactwo czyniło dumnym, samolubnym, rozkosznikiem, książę de Monte-Vero jedynie pragnął służyć światu.
Kiedy niektórzy bogacze stolicy, dla popularności, publicznie rozrzucali pieniądze i kazali je rozdawać ubogim — on wspierał pracę, wyszukiwał chorych, nieszczęśliwych w różnych dziurach i kryjówkach, i rozdawał im nie tylko pieniądze, lecz także niósł i stałą pomoc.
Z dalekich jego posiadłości nadchodziły błogosławione wiadomości, widocznie zatém Bóg sprzyjał wszystkim jego dążeniom i czynom.
Nim obaczymy, co zaszło w zamku w kilka dni po rozwiązaniu zebrania u Eberharda, winniśmy wspomnieć o zdarzeniu, które liczbę przeciwników księcia de Monte-Vero pomnożyło o jedną dosyć ważną osobę.
Wiemy, że nietylko księżniczka Karolina, ta najszlachetniejsza na dworze istota, uczuła miłość dla Eberharda, lecz także i dumna, ambitna księżniczka Aleksandra tak mu się pokonać dała, że milcząc przyznać musiała jego wyższość i przewagę. Gwałtownie opierała się ona poczutéj dla niego miłości, lecz późniéj tak ją oczarowało to uczucie teraz w namiętność przeszłe, że gdy Eberhard przechodził, zdolna była rzucać mu kwiaty pod nogi.
Dusza taka jak Aleksandry, długo dumnie z uczuciem walcząca, długo wzdragająca się uznać w mężczyźnie tego, który jakby nimbem otoczony, po nad nią się unosi, skoro miłość ku niemu uczuje, kocha go o tyle goręcéj i namiętniéj o ile dłużéj i silniéj mu się opierała! Jeżeli zaś podobna miłość tak gwałtownie utorowała sobie drogę, tak gwałtownie jak u księżniczki Aleksandry, to żadnych już nie ma dla niéj przeszkód.
Aleksandra miała serce wyegzaltowane! Nie śmiała zbliżyć się do księcia de Monte-Vero, czego przecięż pragnęła — walczyła z sobą — a namiętność gwałtowna nastręczyła jéj środek po temu awanturniczy, jaki tylko podobnie dziwne dusze wymyślić mogą.
Mniemamy, że każda z naszych pięknych czytelniczek, w młodym oficerze Ol. poznała oryginalną córkę posła, księcia B.
A przecięż, czego się nikt nie domyślał, była to Aleksandra, która przy pomocy swojéj zaufanéj pokojówki, odgrywała tę rolę z taką brawurą i naturalnością, że myśl o prawdopodobieństwie tego nie postała ani w Eberhardzie, ani w jego przyjaciołach.
Owéj nocy, w któréj przekupieni zbójcy napadli na panów jadących do książęcéj willi, młody oficer zachował się po męzku, śmiało i stanowczo, a i pôzniéj był tak przyjemnym towarzyszem, iż nikt nie sądził, aby go oszukiwano.
Rzeczywiście porucznik Ol. tylko wieczorami spotykał się ze swoimi przyjaciółmi, i nie było to uderzającém, bo miał ku temu dostateczne powody.
Widzieliśmy także, iż z okoliczności balu w gwiazdowéj sali, dumna księżniczka ukazała się razem ze swoim ojcem, potém znikła prawie niepostrzeżona i wkrótce wróciła jako porucznik Ol., który jak wiemy, dostrzegł że księżniczka Karolina więcéj niż zwykle dla pięknego wysokiego gospodarza okazywała współczucia.
Od owéj nocy, w ktôréj porucznik Ol. ostrzegł Eberharda o grożącém mu ze strony Schlewego i Leony niebezpieczeństwie, tak, że ten uniknął wypicia przymieszanéj mu trucizny, natomiast serce Aleksandry połknęło skrytą truciznę — zazdrości.
Nie wiedziała, co najszlachetniejszy człowiek, najmilszéj istocie, dla ktôréj uczuwał czysty i wysoki szacunek, co Eberhard Karolinie wyznał w łagodnych słowach, gdy wszedł z nią do niszy — a namiętna jéj dusza niepojmowała także, aby był tak dalece szlachetnym, iżby z ciężkiém sercem zdołał odrzucić miłość Karoliny, tak mu cudownie wyznaną, lecz na którą odpowiedzieć nie mógł!
Książę de Monte-Vero miał żonę, chociaż nikt niewiedział, co go w obec Boga na wieki z tą żoną rozłączało.
Eberhard pragnął ustrzedz piękne serce księżniczki Karoliny, od przywiązania się do jego serca, a przez to od unieszczęśliwienia — nie chciał kwiatu duszy tak czystéj, niewinnéj księżniczki — kochał Karolinę z całą szczerością — ale posiadał rzadką moc, nie ma poznać téj miłości, aby téj, któréj miłość swoją poświęcił, nie naraził na żadną słabość.
Śmiałe przebranie się Aleksandry nie mogło ukryć się przed okiem Eberharda. Pierwéj nim tak nagle do Monte-Vero odjechał, znajdując się blizko młodego dziwnego oficera, doznawał jakiejś niepewności, która wzrosła, gdy wrócił i znowu ujrzał porucznika.
Powiedział sobie, że się w tém ukrywa jakaś tajemnica, i gdy wkrótce znalazł się sam na sam z księżniczką Aleksandrą, która dotąd zawsze unikać tego umiała, przypadek chciał, aby nieco za lekko przez pokojówkę związane i ukryte włosy księżniczki rozwiązały się i aby ją pierwéj Eberhard poznał, nim to sama dostrzegła.
Był on tyle delikatnym, iż jéj nic nie wspomniał o tém odkryciu; lecz po zmienioném jego postępowaniu uczuła, że się zdradziła, i zapewniła się o tém, gdy odchodząc zamierzała włożyć swój ozdobny hełm i postrzegła, że się jéj włosy rozwiązały.
Porucznik Ol. nagle znikł — ale księżniczka Aleksandra nie przebaczyła nigdy księciu de Monte-Vero, że ją przejrzał i tajemnicę jéj odkrył.
Niezmiernie rozgniewana, natychmiast odprawiła pokojówkę, która od dawna łaski jéj posiadała, a to oburzenie najlepiéj dowiodło, że odkrycie, w którego możliwość nie wierzyła, uczuła z gwałtowną, prawie namiętną wściekłością.
Zdradziła się, zdemaskowała, przekonała księcia, że go szukała, i to właśnie najbardziéj ją niepokoiło!
Tak dumna, namiętna dusza nie znosi — takiego upokorzenia, nie przebacza go, chociaż sama, jak to w tym razie się zdarzyło, jest jego winą; usiłując więc ukryć swój wybryk miłosny, nienawidzi i prześladuje — jest nieprawdziwą aż do zbytku — daje nacisk gniewowi na własną nieroztropność i słabość, nienawidząc tego kto ją przejrzał — nacisk w tym wypadku tém większy, że zasilony myślą, iż Eberhard nie ją kochał, ale księżniczkę Karolinę.
Łatwo więc pojąć, że Aleksandra szukała sposobności okazania się jawną nieprzyjaciołką Eberharda, a kto takiéj sposobności szuka, zwykle ją znajduje.
Dumna i w swojéj dumie upokorzona księżniczka Aleksandra poznała blizéj przełożoną, często znajdującą się w orszaku królowéj, a nic łatwiejszego jak serdeczne porozumienie się dwóch kobiet pragnących zemsty! Jakkolwiek Aleksandra i Leona różne miały charaktery, w jednym względzie szybko się z sobą zjednoczyły, a mianowicie: w nieprzyjaźni dla Eberharda; a przełożona umiała wybornie korzystać ze swojéj nowéj sprzymierzonéj i objaśnić ją o tyle, o ile to dla swoich celów za dobre i pożyteczne uznała!
Aleksandra tryumfowała z nabytego tym sposobem doświadczenia, i tak dwie potężne a bardzo niebezpieczne przeciwniczki połączyły się dla upokorzenia i obalenia księcia de Monte-Vero na najpierwszéj u dworu uroczystości!
Doradca królewski, zręczny baron von Schlewe, nie źle obliczył, gdy po rozproszeniu zebrania w pałacu Eberharda, skłonił króla, aby go zaprosił; bo powiedział sobie, że nieustraszony książę, zawsze wszystko do gruntu zniszczyć umiejący, zaproszenie to przyjmie, aby miał sposobność do przedstawienia królowi swoich zażaleń.
Lecz właściwie nie ten wypadek, który Eberhard wzniosłem swojém milczeniem byłby zatarł, gdyby nie miał tak ogólnego znaczenia, skłonił go do przyjęcia zaprosin; wyrachowaniom barona dopomogła raczéj okoliczność, że Eberhard, widząc, iż mu wydarto łaskę królewską, zamierzał z nim pomówić o nędzy ludu, a to szlachetne przedsięwzięcie tak było niezbędnie potrzebne, że mu wszelkie względy i namysły ustąpić musiały.
Na ostatnią więc uroczystość dworską przed nadejściem wiosny, a raczéj przed półpościem, nietylko w zarządzie zamkowym poczyniono najrozleglejsze przygotowania, lecz i pojedyncze osoby przygotowały się jeszcze silniéj i tajemniéj do uczynienia téj uroczystości zgubną dla Eberharda.
Leona nie mogąc jako pobożna przełożona klasztoru Heiligstein znajdować się sama pomiędzy gośćmi, całém swojém zaufaniem zaszczyciła zręcznego swojego sprzymierzeńca, a prócz tego potrafiła skłonić Aleksandrę do wymierzenia na téj uroczystości stanowczego i zgubnego na księcia de Monte-Vero zamachu.
Baron von Schlewe swój napastniczy plan tak zręcznie i delikatnie obmyślił i uorganizował, że pewien był powodzenia. Postanowiono, że w téj uroczystości Eberhardem wzgardzi nie tylko król, ale i wszyscy członkowie dworu, że nawet według wyrachowania Schlewego tak zupełnie moralnie zostanie obalony i poniżony, iż więcéj już nie powstanie!
Po tym moralnym upadku przygotowano mu także i upadek fizyczny, tak zręcznie, że Schlewe i Leona naradzali się już z całą pewnością, jakim sposobem skutki tego całkowitego zniszczenia na swoją korzyść obrócić mają!
Wreszcie ukończono prace przygotowawcze. — Schlewemu teraz chodziło głównie, o kierownictwo ich wykonaniem, a wiemy, że to był zręczny i bezwstydny intrygant, który nie szczędził środków, ku dopięciu swoich celów! Królowa od dawna była mu bardzo przychylna, a króla w ostatnich czasach umiał również zupełnie uwikłać w swoje sieci, tak, że przy takiém poparciu, śmiało mógł się na wiele odważyć. Jakim sposobem jednocześnie i bardzo powoli, ale zarazem bardzo zasadnie, umiał księcia de Monte-Vero podać królowi w podejrzenie, obaczymy w następującym rozdziale, tu zaś czynimy tę uwagę, jedynie dla tego, aby łaskawy czytelnik nie dziwił się zmianie, jaka pod względem Eberharda w królu zaszła. — Ów dawniéj ulubieniec monarchy, ów, który nawet w zamku Solitude bez zameldowania mógł wchodzić na królewskie pokoje, mocą śmiałych szachowych posunięć niegodziwego potwarcy, przeciw którym nie przedsiębrał ani chciał przedsiębrać żadnéj obrony, uznany został za niebezpiecznego, wolnomyślne — go przeciwnika tronu! Ów, którego historya życia tak mocno króla wzruszyła, iż go gwałtownie uściskał, teraz przez systematyczne oszczerstwa i podejrzenia barona, tudzież jego kreatur, którym na dworze nic nie przeciwważyło, tak w łaskach upadł, że wrażenia króla coraz bardziéj znikały.
O ile szybko zmieniają się monarsze względy — o tyle łatwo nędznikom usunąć i obalić wysokiego i szlachetnego człowieka. Tak zawsze po dworach bywało, a ten kto z czystém sumieniem sądzi się nietykalnym, bo ma to piękne przekonanie, że się nigdy nie dopuścił bezprawia, nabiera najstraszliwszego doświadczenia, zdolnego zachwiać w nim wiarę w ludzkość. Z wielce doświadczonym księciem de Monte-Vero trzeba było rzeczywiście przykrzejszych zajść i środków, by zachwiać wiarę jakiéj nabył przez ciężkie walki, — lecz baron i jego wspólnicy właśnie dla tego postarali się o wcale niezwykłe środki, którym zaledwie sam Pan Bóg oprzećby się zdołał!
Lecz wróćmy do Eberharda, który właśnie w równie ozdobnym jak kosztownym powozie zajechał pod zamkowy portyk, i wejdźmy z nim razem na wyłożone kobiercem, złocone schody, prowadzące na górę do sali Krystyny.
Po obu stronach schodów widzimy lokajów w galowéj liberyi, bogato srebrnemi sznurkami ozdobionéj — kłaniają się księciu — lecz moglibyśmy prawie utrzymywać, że nie tak nizko jak dawniéj: słudzy są zawsze wierném echem panujących usposobień.
W téjże saméj chwili, gdy powoź Eberharda daléj się potoczył, zajechał także i powoź księcia posła B., a gdy Eberhard obejrzał się, postrzegł posła i jego dumną córkę, ubraną w ciemno-zielonéj atłasowéj sukni naszywanéj różami.
Aleksandra zmieniła na chwilę barwę twarzy, ujrzawszy, że książę de Monte-Vero stanął z boku przy kwiecistéj draperyi schodów, aby ich naprzód przepuścić — ukłoniła się bardzo dumnie, gdy koło niego przechodziła — sam zaś książę B. uprzejmie powitał brazylijskiego księcia, i zaprosił, aby razem z nim wszedł do salonu.
Eherhard zwrócił uwagę posła na to, że odgłos trąb niewątpliwie zapowiada wejście królewskiéj pary, a poseł pocieszał go słowami, iż w téj właśnie chwili nikt nie spostrzeże spóźnienia.
Rzeczywiście, gdy Aleksandra, jéj ojciec i Eberhard weszli, król i królowa już znajdowali się w jasno ośwetlonym salonie Krystyny, pełnym zapachu i dźwięków. Ożywiało go świetne towarzystwo, widziano tam ministrów i generałów, posłów i licznych wysokich urzędników i dygnitarzy z małżonkami w rozległém kole nieskończenie w lustrzanych ścianach odbijającém się.
Już się potworzyły gruppy i żywo rozmawiano, gdy baron Schlewe, ze wzrastającą niecierpliwością księcia de Monte-Vero dotąd nadaremnie pomiędzy gośćmi szukający, ujrzał go wchodzącego razem z posłem i jest córką — z błyszczących siwych jego oczu można było poznać, że go ta uwaga zdziwiła i że mimowolnie przypisał jéj głębsze znaczenie, niż je rzeczywiście miała. Przypuścił na chwilę, że Aleksandra opuściła jego stronnictwo i przeszła na stronę Eberharda — lecz po chwili już się śmiał z tego przesądu — postrzegł bowiem, że poseł i jego córka już się o księcia de Monte-Vero nie troszczą, i że ten oddawszy ukłon królewskiéj parze, zwrócił się do księcia d’Etienne i kawalera de Villaranca.
Drzwi do sali teatralnéj były otwarte, a w niéj ustawiono dla panów stoliki do kart, bo téj zimy król szczególniéj lubił grywać w l’hombra — ale także otwarta była i sala księżniczek, aby jak się król żartobliwie wyraził, w niczém pierwszeństwa nie miano. W téj pełnéj smaku, łagodnie oświetlonéj przyległéj sali, urządzono dla dam naturalne altany, w których wpół-okrąg poustawiano fotele, aby gruppami siedzące w nich osoby swobodnie rozmawiać mogły.
Gdy Eberhard rozmawiał z posłem francuzkim i wielce mu przychylnym kawalerem, przekonało go spojrzenie rzucone na króla, który żywo rozmawiał z kilku ministrami, że nie był wesoło albo sarkatycznie jak dawniéj usposobiony, lecz raczéj na wysokiém czole jego osiadła ciężka powaga. Przystąpił brat królewski książę August, i musiano tam rozmawiać o czémś bardzo ważném; wtém baron Schlewe obejrzał stoły do gry i także zbliżył się do króla. Spojrzenie Eberharda mimo wolnie skierowało się od téj gruppy na ścianę salonu i padło na obraz owéj księżniczki, o któréj więcéj wiedział niż wszyscy inni goście — może więcéj niż król, który tę przebrzmiałą, księżniczkę tak gorąco kochał, że jéj obraz i dzisiaj jeszcze wszędzie mu towarzyszył.
Eberhard stał tak blizko ściany sali Krystyny, że rozmawiając z Etienne’m i Villaranką mógł doskonale podziwiać jéj rysy.
Czém się to działo, że spojrzenia jego co chwila bardziéj tkwiły w tym obrazie — co go tak więziło i pociągało, że aż sala przed nim niby znikła, a piękna, czarno ubrana postać z ram wyszła i jak żywa przed nim stanęła — ciemno-blond włosy, perłowym dyademem ozdobione, piękne, niebieskie, marzące oczy, delikatnie różowe usta — wszystko to ożyło! Blade, jakby pełne tajemnego żalu rysy, wyziewały głęboko ukrytą skargę, przejmującą serce Krystyny — a na jéj piersi jaśniał na wpół okryty ciemnym, cienkim welonem z włosów jéj spadającym, amulet, podobny do tego, który Eberhard dostał od ojca Jana i na swojéj piersi nosił.
Zdawało się nagle, że między nim a piękną księżną powstał jakiś związek, że niewyjaśnione jakieś uczucia torowały sobie drogę od niéj do niego i nawzajem od niego do niéj — lecz późniéj ocucił się ze swoich marzeń.
Przed nim wisiał tylko zimny, martwy obraz! Królowa, rozmawiając ze starszemi księżnami, zasiadła na ustawionych opodal w sali Krystyny krzesłach, a król z panami swojego orszaku, których zaprosił do gry, przeszedł do sali teatralnéj.
Muzyka odzywająca się na wysokiéj galeryi salonu, tém przyjemniejszemi napełniała go dźwiękami, że dźwięki te zagłuszały rozmowę i czyniły ją swobodniejszą.
W téj chwili obok dumnéj księżniczki Aleksandry przeszła księżniczka Karolina. Eberhard jeszcze jéj nie powitał, a gdy Etienne i Villaranca grzecznie na bok ustąpili, oddał ukłon téj skromnéj osobie.
Karolina, dla przeciwieństwa z księżniczką Aleksandrą, miała na sobie zwyczajną niebieską jedwabną suknię, bez żadnéj ozdoby i dodatków. W jéj świetnie, czarnych włosach, błyszczały skromne majowe kwiateczki z kroplami brylantowéj rosy. Nie potrzebowała ani żadnych złotych strojów, ani aksamitu, ani haftów i dyamentów — piękniejsza nad wszystkie bogato strojne damy z orszaku, dawała się poznać po swoich mocno błękitnych, pełnych duszy oczach, których łagodny blask na chwilę ze szczególnie pytającym wyrazem na Eberhardzie spoczął. Książę de Monte-Vero w téj chwili przyznać musiał, że Karolina była najpiękniejszą gwiazdą dworu, do którego należała, i na nowo poczuł dzisiaj, że był w stanie gorąco kochać tę tak mądrą, szlachetną, a skromną istotę.
Serce Eberharda doznało bolesnego uczucia — od dawnego czasu, po raz pierwszy! Bolesnego uczucia gorzkiéj odmowy! Ale tak silna i wielka, tak wytrawna i wzniosła, jak dusza naszego bohatera, zdołała się przezwyciężyć. Uczuł dla Karoliny czystą, prawdziwą miłość — owszem, żądza posiadania jéj rozgorzała w samotnéj jego duszy jak bożka błyskawica.
Czy spojrzeniem zdradził swoje wewnętrzne uczucia i czy księżniczka Aleksandra umiała czytać w jego twarzy? czy go chciała wprawić w kłopot, albo czy to był przypadek? dosyć, że bukiet kamelij, który trzymała w ręku, upadł na ziemia? Może też Aleksandra użyła tego niedworskiego środka, aby tym razem zmusić księcia de Monte-Vero do podniesienia czerwonych kwiatów, po których niegdyś stąpał.
I Eberhard schylił się pokornie, aby księżnie wyświadczyć grzeczność, niegodną wcale jéj osoby i o tyle zużytą, że ani on ani otaczający go nie przywiązywali do niéj żadnego znaczenia.
— Dziękuję, mości książę, rzekła dumnie; niech mi wolno będzie wyznać, że zawsze szczególniejszą mi sprawia przyjemność, ukrócanie męzkiéj dumy, chociażby nawet widokiem podniesienia upuszczonego kwiatka — często w rzeczach niepozornych ukrywa się głębokie znaczenie!
— Przyznaję łaskawa księżniczko! odpowiedział Eberharda wchodząc z dwiemi, damami powoli do łagodnie oświetlonéj sali księżniczek. W mojém wielce ruchliwém życiu nawet do pierwszéj części słów pani znalazłem niejedną, illustracyę. Kto panować pragnie, a godniéj nie może, ten poprzestaje na przymusie etykiety. Kiedy paniom chodzi o żart, są pomiędzy wami takie, co go do poważnych rzeczy zastosowywać umieją.
Aleksandra spojrzała na idącego obok niéj księcia tak, iż poznał że ją ubódł, a po chwili szyderczo zapytała Karoliny, czy jéj królewska wysokość rozumie znaczenie tych słów?
— Wyznam ci księżniczko Aleksandro, że zdania księcia dosyć żywo mnie interesują, i gdybym była mężczyzną, zaciągnęłabym się pod jego sztandary!
Weszli do sali księżniczek, w ktôréj niegłębokich, a szerokich altanach siedziały już rozmawiające damy. Księżniczka Aleksandra nie bez pewnego zamiaru wprowadziła za sobą księżniczkę Karolinę i Eberharda do altany, w któréj siedziało kilka dam dworskich i dygnitarskich małżonek, które powstały, czekając aż same w tę rozmowę wciągnięte zostaną.
— Zapytuję księcia, czy ma sobie co do wynagrodzenia, dla tego, iż niedawno w pewném towarzystwie słyszałam to, czemu wierzyć niechciałam, rzekła Aleksandra umyślnie tonem lubiących plotki dam dworu. Czy pan na prawdę jesteś żonaty, mości książę?
Eberhard zupełnie spokojnie przyjął to, jak dobrze pojął, nikczemnie rzucone mu pytanie, i wytrzymał bez zmiany twarzy tu jawne, tam ukryte spojrzenia zdziwionych.
— W obec ludzi, jestem nim jeszcze, mościa księżno!
— Niepodobna, nigdy o tém nie słyszano! Wiesz pan co, że to wyrównywa bezprawiu, mości książę? Dla pana tylko co niepopełniłam krzywoprzysięztwa.
— Dumna córka wielce szanownego księcia B. tak łatwo nieprzysięga! Moja łaskawa pani prawie dotyka, że nie powiem prawie chwyta się z natarczywością: tematu, który gdyby dokładnie znała, nigdyby przez jéj usta nie przeszedł!
— To coś brzmi tragicznie, i prawie każę mi wierzyć, że i pan należysz do owych przyjaciół ludu, którzy mu wszystkiego dozwalają, byle nie zbliżenia się do swoich osób i stopni! Jeżeli np. książę O. żeni się z tancerką T., a hrabia Rossi ze śpiewaczką Sonntag, dla czegożby tedy książę de Monte-Vero nie miał zaślubić artystki sztucznych jeźdźców? O, miss Brandon była jeszcze czemś więcéj, bo pogromicielką lwów!
— Miss Brandon jest pańską małżonką? nie mogła dłużéj powstrzymać się Karolina od tego zapytania: sądziła, że jakiś zły sen ją dręczy.
— Była nią, królewska wysokości! Hrabina Leona Ponińska przybrała to nazwisko po rozłączeniu się zemną, spokojnym głosem mówił Eberhard. Łaskawa księżniczka nie dobrze wystudyowała całą kronikę!
— Dokładniéj jednak niż się pan spodziewasz! a na dowód zapytuję: Czy wiesz pan, gdzie na teraz przebywa pańska małżonka, która się zdaje być bardzo, bardzo nieszczęśliwa?
— Pozwól mi pani nawzajem uczynić pytanie: czy znasz pani bajkę o lwie i wężu? Może i ta bajka mojéj łaskawéj księżniczce także nie znana!
— Doskonale — siadajmy! powiedziała Karolina, znowu przyszedłszy do siebie — a teraz zaczynaj mości książę!
— Jest to bardzo powszednia, ale też prawdziwa i nauczająca historya. Zawsze dużo bajek pamiętałem. „Młody lew pewnego wieczoru biegał sobie w gęstwinie — był jeszcze niedoświadczony, a że nie widział nigdy lwicy, która go zrodziła, lecz tylko skorzystał nieco z nauk, które mu udzielał jeden miłosierny, wspaniałomyślny stary lew, wychowawca był nieco roztrzepany. Wtém na drodze ujrzał leżącego młodego węża, na wpół skostniałego i zagrożonego niebezpieczeństwem utraty życia, z powodu nadchodzacéj zimy.
„Młodemu lewkowi podobał się, mały, ładny, pstry wąż, którego oczy jeszcze bardzo niewinnie błyszczały; zbliżył się zatém do niego i zapytał, czy nie może go zabrać z sobą do swojéj jaskini, gdzie jest ciepło i pięknie? Oświadczył przytém, że będzie go bronił i dzielił się z nim swojemi zdobyczami.
„Młody, mały wąż upodobał sobie lewka i poszedł mieszkać w jego jaskini!“
— Wybornego znalazł opiekuna! przyznała księżna Aleksandra.
— I szlachetnego, jak zwykle lwy! dodała Karolina.
— „Stary, poczciwy lew, obaczywszy węża, upominał młodego, bo znając gatunek tego węża, chciał młodego lewka ustrzedz go od węża. Lecz ten więcéj ufał dziękczynnym i miłym słowom ładnego węża, aniżeli poważnym radom starca, który wkrótce żyć przestał. W jaskini jednak panowała piękna zgoda, bo wąż zawsze okazywał się miłym i wdzięcznym. Ale gdy mu lew zupełnie zaufał, objawiło się całe złe wewnętrzne usposobienie węża. Rujnował on lwa, sprawił, że inne lwy od niego się odwracały, bo go uważały za przywódcę oszukaństwa, którego się dopuszczał.
„Ale wąż potrafił lwa, którego kochał, jeszcze raz tak odurzyć, że ten mu przebaczył, bo miał nadzieję, że się poprawi.“
— Lwowi to tylko zarzucić można, iż był za nadto wspaniałomyślny! rzekła Karolina.
— „Wąż umiał bardzo zręcznie przyczaić się. Gdy jednego wieczoru wyszedł lew z jaskini, powiedział mu inny lew, że podczas jego nieobecności wąż przyjmuje gościa w jego jaskini i z nim się bawi. Młody lew nie wierzył temu, uważał to za tém mniéj możliwe, że wąż miał młodego wężyka, którego kochał nadewszystko. Ale gdy drugi lew powiedział mu, że na wieki jest pohańbiony, że się o tém sam przekonać musi, więc nagle i potajemnie wrócił do domu i — i zastał węża bawiącego się z innym. Wąż haniebnie go zdradził, sykał na niego, i na podziękowanie za miłość, nienawiść swoją mu okazywał; teraz dopiero dał mu ją poznać, usiłując swoje zatrute zęby zatopić w jego ciele i zamordować go!“
— Okropnie! wyznała Karolina i inne damy; tylko Aleksandra milczała, bo zdawało się, że dopięła celu przeciwnego zamierzonemu.
W téj chwili nadszedł fligel-adjutant królewski, i przepraszając, że przerywa, oświadczył księciu, iż król pragnie go widzieć w teatralnéj sali.
Eberhard wstał — księżniczka uczyniła to samo.
— Krótko tylko uzupełnić winienem moją bajkę, rzekł, nim odszedł, aby nie domyślając się wpaść w pułapkę. „Lew oddalił się — oszczędzał życie niewdzięcznego węża, ale że był przez niego zhańbiony, musiał sobie daleko, bardzo daleko założyć nową ojczyznę. Owszem, co większa! wąż zaprzeczył mu dziecka, które z nim spłodził — a gdy po wielu latach wrócił i zażądał go od węża, który się z nim z własnéj winy rozłączył, wąż wydał je z domu w obce ręce — a lew do dziś dnia błąka się nadaremnie, aby je wyszukać.
„A teraz, księżniczko, czy lew ma jeszcze pytać: gdzie przebywa wąż? czy ma go nazywać swoim? Jakkolwiek wąż chwali się jeszcze, że jest z lwem połączony — w obce Boga już oni są rozłączeni, a żadna siła ziemska nie może lwa ani sądzić, ani potępić. Wąż czyha na jego życie i pod maską pobożności nastawia na niego chciwych wilków!“
Oto bajka o lwie i wężu. Morału jéj niech raczą łaskawe słuchaczki moje szukać same; proszę nie gniewać się na opowiadającego, jeżeli wychodzi, spowodowany do tego najwyższą wolą!
Eberhard ukłonił się i udał za fligel-adjutantem, a mocno wzruszona Karolina wróciła do salonu Krystyny.
Teraz oczekiwała go najcięższa w życiu chwila.
Przy stołach l’hombra siedzieli król, książę August, tu niektórzy generałowie, tam książęta i hrabiowie — za krzesłem króla stał Schlewe.
Rozmawiano, odłożywszy na bok karty za przykładem monarchy, o kradzieży w zamku, która doprowadziła do najrozleglejszych śledztw. W tém książę de Monte-Vero wszedł śmiało do sali teatralnéj.
— Okazało się niewąpliwie, mówił właśnie Schlewe, że ta dziewczyna jest niezawodnie współwinną; zeznania trzech złoczyńców zupełnie się pod tym względem zgadzają.
— Prowadzisz śledztwo, baronie, musisz więc o tém najlepiéj wiedzieć, odrzekł król, gdy Eberhard nadchodził; ale jakże objaśnisz nam to, że owo dziewczę bez nazwiska całą sprawę zdradziło?
— I ja też, najjaśniejszy panie, sam siebie oto pytam! gładko i zręcznie powiedział Schlewe.
— Posłuchaj książę, sądzimy, że ta rozmowa zajmie was! przerwał król, postrzegając Eberharda, który na znak posłuszeństwa ukłonił się.
— Ale wnet rzeczy się wyjaśniły, mówił daléj von Schlewe; jakkolwiek towarzyszące okoliczności były ciemne i powikłane, doszliśmy jednak wszystkiego — to dziewczę ostatecznie mieszkało w domu familijnym i obawiało się, że trzéj złoczyńcy nie należycie się z niém podzielą.
— Rzeczywiście często się trafia, że zazdrość doprowadza współwinnego do zdrady i przez to staje się on najlepszym sługą Władzy! dopełnił jeden z panów.
— Ona to właśnie cały plan ułożyła — ale że go złoczyńcy bez niéj wykonać chcieli, więc przywołała straż, która niestety! zaniedbała i ją schwytać.
— A więc ta współwinna umknęła? spytał król.
Umiała skorzystać z zamieszania, spowodowanego uwięzieniem i przelewem krwi, oświadczył Schlewe.
I pan mówisz, że to dziewczę, nie miało żadnego nazwiska? To szczególna historya! mniemał król.
— Mieliśmy dzisiaj kłopot z wydaniem listu gończego, bo to dziewczę rzeczywiście należy do dziwnych istot stolicy, z któremi równie trudno dać sobie radę, jak z podrzutkami! Wyśledzono nakoniec, że to dziewczę, zwane Małgorzata, niegdyś znajdowało się w zakładzie niejakiéj pani Fursch.
Eberhard słuchał — zdawało się, że nagle przejął go dreszcz lodowy, że nim febra trzęsła.
— I od téj osoby, prawił daléj Schlewe, wpatrując się czyhającym wzrokiem w Eberharda: dowiedziano się nakoniec, że to dziewczę jest rodzoną córką księcia de Monte-Vero!
Te słowa wywarły silne na wszystkich obecnych wrażenie — wszyscy wlepili wzrok w Eberharda, przejętego nieopisaną zgrozą — sądził on, że własnym uszom wierzyć nie powinien.
— Dziecko księcia de Monte-Vero? powtórzył król zdziwiony. Przypominamy sobie, żeśmy kiedyś słyszeli, iż książę poszukuje córki!
— Straconego dziecka i dzisiaj jeszcze szukam z boleścią! odpowiedział Eberhard tak wzruszającym głosem, że się od niego krajała dusza siedzącego w pobliżu kawalera de Villaranca.
— Ten przypadek wynalazł ją, mości książę, z zapałem mówił von Schlewe. Owa pani Fursch zaprzysięgła wczoraj swoje zeznanie, zasadzające się na tém, że owa Małgorzata jest pańską rodzoną córką, którą jéj niegdyś pańska małżonka powierzyła!
— O wszechmocny Boże! krzyknął Eberhard pokonany okropnością téj wiadomości.
— Mimo to zaszła nowa trudność w ściganiu zbrodniarki, donosił von Schlewe z nikczemnym naciskiem na każde słowo, nie wiedziano jak ją nazwać w wydanym dzisiaj liście gończym!
— I ten list gończy — już wydano? spytał Eberhard o krok bliżéj przystępując.
— Musiał być wydany, mości książę; w obec prawa nie uchodzą żadne względy! Lecz powinna pana pocieszać okoliczność, iż zbrodniarce nie można było nadawać jéj teraźniejszego nazwiska, bo takowa w regestrach metrycznych zapisana jest jako Małgorzata von der Burg.
Eberhard pod przemocą takich okropności na chwilę obu rękami twarz zakrył.
— Masz słuszność, panie baronie! Prawo nie dopuszcza żadnych względów, bardzo seryo powiedział król. Z tego wyjaśniło się niewątpliwie, że owo dziewczę należy do złoczyńców, musiano więc wydać list gończy!
— Teraz dopiéro, jak to zwykle bywa, wykryło się co było najdziwniejszego! Książę de Monte-Vero jako Niemiec, przywłaszczywszy sobie to nazwisko, którego nie powinien był nosić, jako znaleziony na drodze bękart...
Kawaler de Villaranca i kilku innych panów przychylnych księciu de Monte-Vero, słysząc te słowa, porwali się z krzeseł.
Eberhard odskoczył w tył — to przechodziło miarę jego siły i spokojności! Ów nędznik nie poprzestał na poniżenia jego i jego dziecka z wyrachowaną złośliwością, na zniszczeniu go, ale odbierał cześć i plamił pamięć rodziców Eberharda.
Książę de Monte-Vero chciał okazać temu nikczemnikowi całą swoją wzgardę, lecz przypomniał sobie jakby niezmiernym ciężarem przytłaczające go ostatnie słowa starego Jana, i trudno mu było, strasznemi mękami dręczonemu, przy tych myślach nie uledz!
— Dziwna rzecz, pomruknął król, ponuro marszcząc czoło, bo mu jeszcze oskarżenia Schlewego przykrość sprawiały — wypadało nam jéj tu oszczędzić!
— Przebaczenia, najjaśniejszy panie! rzekł Schlewe, wówczas gdy wiadomość o tém co zaszło rozeszła się także i po sali Krystyny: przebaczenia, jeżeli przez moje usiłowania zasłużyłem na niełaskę i dałem tutaj naprzód sposobność księciu do odparcia wiadomości, które wkrótce staną się przedmiotem rozmów całéj stolicy. Uważałem to za obowiązek honoru! Dzisiaj po wyprawieniu listu gończego za Małgorzatą von der Burg, nadesłano z klasztoru Heiligstein stary dokument, znaleziony w biurku pozostałem po pustelniku von der Burg. Dokument ten nie pozostawia żadnéj wątpliwości o tém, że pan w dalekim kraju do książęcéj godności podniesiony, nieprawnie nosił nazwisko von der Burg, które owéj zbrodniarce równie nieprawnie przekazał.
— W każdym razie musi być powiedziano w owym dokumencie, przerwał król, jak się wtedy nazywał?
— Może książę zechce nas w tém objaśnić, powiedział Schlewe, aby tę bardzo zawikłaną i nieszczęsną sprawę przez to nie tylko zakończyć, lecz nadać jéj zwrot zapobiegający nieuniknionym wątpliwościom i pogłoskom! Według dokumentu, powtarzam, jest wspomniony pan jako znaleziony na drodze bękart bez nazwiska i pochodzenia.
Eberhard najokropniejszych doznawał męczarni, gdy się wszyscy z uderzającemi objawami zdziwienia od niego odwracali! On, najszlachetniejszy, najdostojniejszy człowiek swojego czasu, on, którego dusza była tak świetna i czysta, widział się w téj chwili z wyrachowaną niegodziwością sponiewieranym!
Jego dziecię zbrodniarką — jego dziecię ścigane — jego nazwisko splamione — jego rodzice ze czci odarci!
Zaiste, chyba Bóg tylko z poddaniem się i spokojem takie męki mógł ponosić, i nie upadł pod ich ciężarem, albo w zapamiętałym gniewie, za jedném uderzeniem nie położył trupem tego, który je w nędznym zamiarze przygotował.
Lecz w téj godzinie ciężkiéj próby szlachetnemu człowiekowi, któremu na zatrucie życia wszystko się zmówiło, stanął na myśli ukrzyżowany Zbawiciel, który w podobnie okropnych mękach się modlił — modlił się za swoich nieprzyjaciół; albo może wszechmocny Pan świata i jego duszę także udarowa! cząstką swojéj świętości; bo Eberhard chociaż głęboko, dotknięty i wstrząśniony, ani się zachwiał ani ustąpił! Wszyscy widocznie się od niego odwracali. Król przestał go kochać, został wzgardzony; nie miał za sobą żadnego człowieka, żadnéj duszy!
— Niech się dzieje wola Twoja Panie! rzekł głośno, po długiéj przerwie, a słowa jego z dziwną potęgą rozległy się po sali. Kto mnie zdradził, nie wiem, i dla tego niech z pociechą patrzą na mnie zezowatém okiem jak na bękarta lub podrzutka ci, którzy kierowani przegniłemi przesądami, pas ludzi z urodzenia nie z czynów sądzą — jestem sługą wolności ducha — nie odziedziczone stawia mnie wysoko, lecz nabyte! Panie baronie Schlewe, oto moja odpowiedź na pańskie oskarżenia, o których niechcę przypuszczać, aby były czynem zemsty!
— Nie wiem, mości książę, coby pana do przypuszczeń upoważniać mogło?
— Dajmy pokój tym roztrząsaniem! z prawie królewską dumą przerwał mu Eberhard: nasze pojęcia, nasze dążenia za bardzo się rozchodzą!
W chwili gdy król półgłosem z księciem Augustem rozmawiał, a kilku innych dumnych szlachectwem, obfitujących w przodków panów, szyderczo wzruszając ramionami odwróciło się od Eberharda, chociaż rzeczywiście źle bardzo wyszliby na tém, gdyby ich mierzono według nabytego nie według odziedziczonego, kawaler de Villaranca podszedł do Eberharda i zapytał, czy mu pozwala wyzwać barona Schlewego na pojedynek?
— Mój drogi Villaranca, odpowiedział szlachetny książę, w przekonaniu o czystości swojego serca w obec Boga i ludzi, odzyskawszy znowu całą swoją spokojność: nie, zważając na to, że jako poseł naszego cesarskiego pana, którego reprezentujesz, za wysoko stoisz w porównaniu do tego szambelana, iżbyś go mógł wyzywać na pojedyndek, wyświadczyłbyś mi przez to złą usługę. Gardzę ja pojedynkiem, jako smutną resztką prawa przemocy, równie jak i wszelkiemi innemi przesądami, dzięki Bogu zagasłéj już przeszłości! Jeżeli chcesz wyświadczyć mi przysługę, dziękuję ci za nią i chęć za czyn przyjmuję.
Poczém zwracając się do króla, pełnym, czystym głosem przemówił Eberhard:
— Był czas najjaśniejszy panie, w którym cieszyłem się rozkoszą, odkrywając ci tajemnice mojego życia. Dzisiaj podwójnie dumnym czyni mnie to, że mogę wyznać, iż nic przed tobą nie zataiłem ani ukryłem, i że wtedy nie pozbawiłeś mnie twojéj łaski, kiedy ci nie mogłem okazać żadnego drzewa genealogicznego; mojém drzewem genealogiczném jest moja siła, moja wola, moje małe jeszcze powodzenie! Najpiękniejszém genealogiczném drzewem każdego człowieka jest czysta jego przeszłość, a najlepszém genealogiczném drzewem każdego narodu, swoboda i oświata! Racz wasza królewska mość łaskawie odpuścić księciu Monte-Vero i rozwiązać ze wszystkiego, co w dobroci swojéj i zaufaniu raczyłeś mu polecić; uważa on tę poddańczą prośbę jako podwójnie teraz święty obowiązek względem ciebie i względem siebie samego.
Nim król mógł coś odpowiedzieć na to przemówienie, które go bardzo zdziwiło, Eberhard ukłonił się jemu i obecnym, którzy z wielką dumą zaledwie go widnieć raczyli.
Schlewe czuł, że księcia wprawdzie przez córkę ubódł w samo serce, lecz że niegodziwiec jeszcze go niezupełnie obalił; ale uśmiechał się zwycięzko, bo teraz pozostawał mu jeszcze cios stanowczy, którego zadanie ułatwił mu sam Eberhard przez wyżej wymówione słowa.
Książę de Monte-Vero wyszedł z teatralnej sali, i od wszystkich opuszczony, unikany od przyjaciela i nieprzyjaciela, wrócił do sali Krystyny.
— Kiedy wszyscy pana nienawidzą, napadają i dręczą, posłyszał nagle z cicha wymówione cichym, miękkim, błogim głosem; kiedy sądzisz że nie masz żadnéj duszy sobie przychylnéj, żadnego serca, któreby się za pana modliło; wtedy pomyśl, że cokolwiek się stanie, ja nad tobą czuwam i czczę ciebie.
Eberhard spojrzał.
Księżniczka Karolina stała obok niego, ona te słowa wymówiła, ona korzystając z chwili, w któréj nikt na nią nie zważał, odchodzącemu tę pociechę wyszeptała.
— Karolino, rzekł Eberhard, ty się nieodwracasz od człowieka bez ojca i matki, bez żony i dziecka?
— Modlę się za ciebie, bo do ciebie należę na wieki!
— Dzięki ci, szlachetna, wzniosła, piękna istoto! szepnął Eberhard i łzy mu w oczach stanęły. Poczém mocno wstrząśniony, myśląc o swojém ściganém dziecku, zszedł z zamkowych schodów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.