Tajemnice Nalewek/Część I/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Tajemnice Nalewek
Część I-sza
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Leona Nowaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X
DALSZY CIĄG ŚLEDZTWA

We dwie godziny potem do gabinetu sędziego śledczego znowu wprowadzono aresztanta Strzeleckiego. Sędzia tym razem miał twarz bardzo surową. Nie wezwał oskarżonego, ażeby usiadł.
— Gdzie są pieniądze skradzione z kasy firmy Ejteles i Sp.? — rozpoczął odrazu badanie.
Strzelecki spojrzał nań zdziwiony.
— Nie wiem o tem tak samo, jak i pan, panie sędzio — odrzekł.
— Proszę nie robić niepotrzebnych porównań. Ja jestem sędzią, a pan oskarżonym.
— Wiem o tem.
— Czy nie mógłby pan przynajmniej wytłumaczyć, skąd pochodzą te pięć tysięcy rubli, które złożyła panna Tema Z., twierdząc, że pan zostawiłeś je u niej „przez zapomnienie“ wieczora, którego została spełniona zbrodnia?
Strzelecki wzruszył ramionami.
— I to będzie trudne. Pamiętam, że wychodząc z biura, miałem oprócz odebranej od Halbersona pensji zaledwie kilkanaście rubli papierkami. Skąd się wzięły owe pięć tysięcy rubli? Czy byłem u Temy? Tego, jak powiedziałem, nic a nic nie pamiętam. Wogóle, jak już wspominałem panu sędziemu, nie mam najmniejszej świadomości tego, co się ze mną działo od jakiej dziewiątej lub dziesiątej owego wieczora, aż do przybycia do biura.
— Hm, hm...
— Zresztą może być, iż, nie wiedząc nawet o tem, wstąpiłem do domu i zabrałem ze sobą z gotówki przeze mnie posiadanej pięć tysięcy rubli i w jakimś celu, którego sobie nie przypominam, udałem się do panny Temy Z., którą poprzednio znałem... Może być! W takim razie możnaby tę rzecz sprawdzić. Pan sędzia będzie łaskaw polecić zrobić u mnie w domu rewizję i sprawdzić stan mojej kasy. Będzie to tem dogodniejsze, że może zabezpieczyć moje pieniądze od możebnej kradzieży. Wspominałem już panu sędziemu, że posiadałem w domu, w dniu, kiedy nastąpił wypadek, dwadzieścia zgórą tysięcy rubli. Najwidoczniej są to te same, które zostawić miałem u panny Temy.
— Słusznie. Otóż powiedzieć muszę — zabrał głos sędzia — że władza sprawiedliwości rozumowała zupełnie tak samo, jak pan, bo trzeba panu jeszcze wiedzieć, że nie jest naszym celem gubić niewinnych. Zrobiliśmy zaraz na drugi dzień po pańskiem aresztowaniu rewizję, która wreszcie była konieczną i z innych proceduralnych przyczyn, i w mieszkaniu pańskiem nie znaleziono wcale żadnych pieniędzy. Co pan na to powiesz?
— Nie może być! Jestem okradziony...
— Przypuszczałem ten wykrzyknik, bo trzeba panu wiedzieć, a zresztą wiesz pan pewno o tem, że w mieszkaniu pańskiem znaleziono rzeczywiście pozory, powtarzam pozory, kradzieży, a to dlatego, że przypuszczam, iż pan umyślnie sam je przygotowałeś, ażeby wytłumaczyć nieobecność tych mniemanych, posiadanych przez pana sum.
— To nieprawda.
— Czy przynajmniej możesz się pan wylegitymować z posiadania tych pieniędzy?
— O tyle, o ile.
— Jakiż bank je panu wypłacił?
— Pieniądze przyszły do mnie zupełnie inną drogą. Jest to spadek po moim wuju, który mieszkał oddawna w Cesarstwie i zmarł przed kilku laty.
— No, więc można znaleźć dowody sądowe o otrzymaniu i regulacji tego spadku... To bardzo dobrze!
— Przeciwnie! niema żadnych dowodów tego rodzaju, ponieważ pieniądze te od czasu śmierci mego wuja, która nastąpiła przed kilku laty, znajdowały się w depozycie u jego przyjaciela. Dopiero przed paru tygodniami depozytarjusz spadku dowiedział się o mojem istnieniu, przybył do Warszawy i doręczył mi pieniądze.
— Znów historja, która... A jakże się nazywał ów depozytarjusz?
— W. Kupiec W. z Moskwy.
— Bliższego adresu pan nie znasz?
— Nie. Był to człowiek niski, gruby, z szeroką blond brodą.
— Rysopis i nazwisko, którym odpowiadać będzie przynajmniej pareset osób w Moskwie. W., o ile mi wiadomo, jest nazwiskiem w tem mieście bardzo pospolitem. Zresztą będziemy szukali. Jest to pewien ślad.
Była chwila milczenia.
— To jednak dziwne — zrobił uwagę sędzia śledczy — jak w tej pańskiej historji wszystko przybiera coraz bardziej zawikłany, nieprawdopodobny obrót.
Nagle Strzelecki uderzył się w czoło.
— Panie sędzio, mogę panu w tej oto chwili przedstawić dowód, który zaraz pana przekona o prawdziwości pewnej przynajmniej części moich twierdzeń. W tej oto chwili, machinalnie przesuwając po szwie mego surduta, trafiłem na jakiś papier, zabłąkany za podszewką. Dlatego też widać nie odebrano mi go przy rewizji.
— Co za papier?
Strzelecki tymczasem wydobywał papier z za podszewki. Za chwilę podał go sędziemu.
— Oto dowód na złożone przeze mnie w banku handlowym 6.000 rubli. Zapomniałem o tem na śmierć. Jest to część spadku, o którym mowa. Resztę dwanaście tysięcy paręset rubli, trzymałem w domu. Wszystkiego było coś około dziewiętnastu tysięcy rubli.
Sędzia tymczasem przeglądał skrupulatnie przedstawiony mu dowód.
— W samej rzeczy. To bardzo mówi na pańską korzyść.
Ale Janek już ciągnął dalej:
— Ażeby ostatecznie rozstrzygnąć, czy pięć tysięcy, które złożyła Tema, pochodzą rzeczywiście z moich pieniędzy, można użyć bardzo prostego środka. Pan sędzia będzie mi łaskaw pokazać pieniądze, złożone przez Temę, lub przynajmniej opowiedzieć, z jakich składają się papierków, a ja będę mniej więcej w stanie objaśnić, czy są one podobne do pieniędzy, posiadanych przeze mnie.
— Pięć tysięcy rubli, złożone przez Temę, są w samych storublówkach.
— Doprawdy? W takim razie to nie moje pieniądze.
— Dlaczego?
— Ponieważ miałem za sześć tysięcy rubli papierów procentowych, sześć czy ośm zaledwo storublówek, a reszta były to dwudziestopięciorublówki.
Sędzia aż syknął.
— Nowa kwestja, nowe zawikłanie! Więc pieniądze, złożone przez Temę, nie pochodzą od pana?
— Nie.
— Skądże się u licha wzięły? Ostrzegam pana, że ten fakt prowadzi do nowych, nader dla pana niekorzystnych wniosków.
— Cóż robić? Jest to fakt. Powiedziałem już panu sędziemu, że mówię tylko prawdę, choćby ta tworzyła nowe przeciwko mnie poszlaki.
Była znów chwila milczenia.
— Zresztą — dorzucił po chwili Strzelecki — jestem niewinny i sądzę, że bliższe zbadanie faktów tylko wyjaśnić może moją niewinność. Dlatego też nie obawiam się bynajmniej najbardziej skrupulatnego śledztwa. Można jeszcze w inny sposób sprawdzić, że tych pięciu tysięcy nie skradłem Ejtelesowi. Trzeba tylko skontrolować numery banknotów. Halberson prowadził zawsze taką kontrolkę i jestem przekonany, że numery storublówek, w taki niewytłumaczony sposób znalezionych w mem posiadaniu, nie będą mogły odpowiadać numerom, zapisanym w jego kontrolce.
— Dobrze! — odrzekł krótko sędzia.
Po chwili zabrał głos.
— Panie Strzelecki, jak widzę, ani pan nie jesteś zwykłym oskarżonym, ani sprawa nie należy bynajmniej do zwykłych. To też sądzę, że mogę mówić z panem zupełnie inaczej, aniżeli z każdym podsądnym. Sprawa na tem nie ucierpi. Jestem przekonany, że przedstawiwszy panu otwarcie pańskie położenie, skłonię pana do wyjaśnień, które pozwolą nam nareszcie wyjść z tego labiryntu. Przeciwko panu nagromadziło się z początku wiele jednakowej siły poszlak. Niektóre znikły lub zmniejszyły się, inne stały się daleko groźniejsze. Naprzykład oddanie wyrazu Ejtelesowi wobec pańskich prawdopodobnych wyjaśnień nie może panu szkodzić. Schody, prowadzące z pańskiego gabinetu do kasy, nie były wcale otwierane, lub przynajmniej rewizja nie wykryła tego. Co do Halbersona, ostateczna opinja lekarzy jest za samobójstwem. Nadto nie wyjaśniono, w jaki sposób mógłbyś pan posiadać klucze od kas. To strona dodatnia sprawy. Przejdźmy teraz do strony ujemnej. Nieobecność pańska w biurze, dziwny jakiś stan w chwili przybycia, nieprawdopodobne objaśnienia co do stracenia przytomności na całe 15 godzin, zupełny brak wiadomości, co pan robiłeś od 9-ej wieczorem, a nawet wcześniej, do 6-ej rano, posiadanie 5.000 rubli, które, jak sam pan twierdzisz, nie należą do pańskich własnych pieniędzy, wreszcie pański sposób tłumaczenia się, często niezgodny z prawdą, to wszystko potępia pana.
— Jakto? niezgodny z prawdą! Więc ja kłamię?
— Nie wiem — odrzekł flegmatycznie sędzia. — Ale mogę panu wskazać jeden szczegół przez nas sprawdzony, o którym pan milczysz. Władza, trzeba panu wiedzieć, nie drzemie i od samego początku prowadzi energicznie śledztwo. Sprawdzono naprzykład, że w nocy kiedy spełniono przestępstwo, o godz. 6-ej nad ranem przyszedłeś pan do pewnej Loli, kobiety bardziej, niż lekkiego życia, która mieszka przy ul. Królewskiej, i pozostawałeś pan tam do l2-ej w południe. Stamtąd wprost przyszedłeś do biura.
— To nie może być!
— Oczekiwałem tego wykrzyknika... Otóż właśnie, co pana zabija, to system obrony, ciągłe przeczenie i powoływanie się na brak świadomości. Z innym podsądnym, pomimo szczęśliwego usunięcia pierwszej grupy poszlak, nie robionoby sobie w takiem położeniu żadnej ceremonji. Akt oskarżenia, nie o zabójstwo, ale o kradzież byłby gotowy. Ale pan masz jeszcze coś, co przemawia za panem: oto pańską sympatyczną powierzchowność, pańską logikę, która, w niektórych punktach, zdaje się szczęśliwie dążyć do rozwiązania trudności, a przynajmniej nie obawia się sprawdzenia faktów, mogących być dla pana niekorzystnemi, czasami pańskiej prawdomówności, wreszcie położenie materjalne, trudno usprawiedliwiające spełnienie kradzieży, i opinję pańskich przyjaciół. Dlatego też śledztwo będzie jeszcze prowadzone.
Strzelecki skłonił się.
— Znasz pan teraz swoje położenie — ciągnął dalej sędzia — tak dobrze, jak ja sam. Czy wobec tego nie zechciałbyś pan coś dodać? Nie ja skłaniam pana do wyznań, ale pański własny interes.
Była chwila milczenia. Janek rozłożył tylko ręce z gestem przeczenia.
— Ha! rób pan, co chcesz.
— Muszę panu jeszcze powiedzieć — dodał po chwili sędzia, że pańscy przyjaciele prosili o tymczasowe zwolnienie pana za kaucją lub poręczeniem. Wobec jednak komplikacji jakie się przedstawiają, zaledwo to jest możebne. Wreszcie samo prawo nie pozwala oznaczyć kaucji mniejszej, aniżeli suma, którą stracił poszkodowany. Dlatego też mogę uczynić jedno ustępstwo formalne. Oto uwolnię pana za złożeniem kaucji gotówką, w sumie równającej się skradzionej. Jak pan widzisz, praktycznie na nic się to panu nie przyda.
Strzelecki znów się skłonił.
— Jeszcze jedno. Ponieważ pan się upierasz przy swojem twierdzeniu co do braku świadomości, wezwę lekarza dla zaopinjowania, czy podobny stan można było u pana wywołać środkami sztucznemi i czy pański organizm nie zachował śladów tego znieczulenia. A teraz, jak na dziś, badanie skończone.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.