Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Znów historja, która... A jakże się nazywał ów depozytarjusz?
— W. Kupiec W. z Moskwy.
— Bliższego adresu pan nie znasz?
— Nie. Był to człowiek niski, gruby, z szeroką blond brodą.
— Rysopis i nazwisko, którym odpowiadać będzie przynajmniej pareset osób w Moskwie. W., o ile mi wiadomo, jest nazwiskiem w tem mieście bardzo pospolitem. Zresztą będziemy szukali. Jest to pewien ślad.
Była chwila milczenia.
— To jednak dziwne — zrobił uwagę sędzia śledczy — jak w tej pańskiej historji wszystko przybiera coraz bardziej zawikłany, nieprawdopodobny obrót.
Nagle Strzelecki uderzył się w czoło.
— Panie sędzio, mogę panu w tej oto chwili przedstawić dowód, który zaraz pana przekona o prawdziwości pewnej przynajmniej części moich twierdzeń. W tej oto chwili, machinalnie przesuwając po szwie mego surduta, trafiłem na jakiś papier, zabłąkany za podszewką. Dlatego też widać nie odebrano mi go przy rewizji.
— Co za papier?
Strzelecki tymczasem wydobywał papier z za podszewki. Za chwilę podał go sędziemu.
— Oto dowód na złożone przeze mnie w banku handlowym 6.000 rubli. Zapomniałem o tem na śmierć. Jest to część spadku, o którym mowa.