Tajemnica zamku Rodriganda/Rozdział 83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol May
Tytuł Tajemnica zamku Rodriganda
Podtytuł Powieść
Rozdział Intryga
Wydawca Księgarnia Komisowa
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia Artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Waldröschen
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
INTRYGA

Po szosie, prowadzącej ze stolicy do Queretaro, pędził samotny jeździec.
Nagle zeskoczył z konia i usiadł. Po chwili zerwał się na równe nogi, usłyszał bowiem dźwięk:
— Pst!...
Obejrzał się, nie zauważył nikogo.
— Pst! — rozległo się znowu.
Wyciągnął pistolet, rozglądając się na wszystkie strony.
— Sennor Hilario! — zawołał ktoś półgłosem.
Hilario zdumiał się. Któż go tu znać może?
— Sennor Hilario! — rozległo się znowu.
Hilario zorientował się, skąd głos pochodzi. Obszedł ścianę, pod którą przed chwilą siedział. Stał za nim mały, gruby spiskowiec i uśmiechnął się, rozwalając usta od ucha do ucha.
— A to niespodzianka, co? — zapytał.
— Pan tutaj? — rzekł Hilario ze zdumieniem. — Jakże się pan dostał?
— Tajny nasz związek jest wszechobecny. Czekałem na sennora. Byłem w Santa Barbara, rozmawiałem z pańskim bratankiem w godzinę po odjeździe pana.
— Ma pan coś ważnego do zakomunikowania?
— Tak.
— Jakże było w Santa Barbara?
— Skądże to pytanie?
Arrastro obrzucił starca zdziwionym, badawczym spojrzeniem.
— Pytanie zupełnie naturalne. Człowiek, przebywający zdala od domu, ciekaw jest, się w nim dzieje.
— Pah! Mówiłem przecież, że byłem w Santa Barbara w godzinę po pańskim odjeździe. Cóż się w przeciągu tej godziny stać mogło?
— Tego nie można wiedzieć.
— Mam wrażenie, że obawia się pan, abym nie przejrzał jakichś tajemniczych sprawek.
— Mamy przecież wojnę, więc niespodzianki zawsze należy się spodziewać.
Grubas spojrzał na Hilaria ostrym wzrokiem.
— Chce pan się ze mną bawić w ślepą babkę? Nie radzę.
— Nie mam nic do ukrywania. Cóż chce mi sennor powiedzieć?
— Od chwili, w której otrzymałeś pan znane ci polecenia, niejedna zaszła zmiana. Przybyłem, aby ułatwić panu zadanie. Związek powysyłał do kilku miejscowości, leżących na tyłach republikanów, oddziały wojskowe, które podejmą akcję zbrojną.
Grubas wyciągnął jakąś kartkę i podał starcowi.
— Mam zatrzymać ten wykaz?
— Tak. Pokaże go pan w Queretaro majorowi Orbanezowi, adjutantowi generała Miramona.
— Czy Orbanez należy również do naszego związku?
— To pana obchodzić nie powinno! Zamelduje się pan u majora: reszta należy do niego.
— Dokąd się pan stąd udaje?
— Do Tuli.
— A więc również do Queretaro?
— Nie. Okrążę Queretaro.
— Dlaczegoż to? Moglibyśmy pojechać razem.
— Nie. Nie chcę, aby nas widziano razem. Adios!
Grubas znikł za rumowiskiem gruzów. Po chwili sylwetka jego na koniu zniknęła z oczu Hilaria.
Przybywszy do Queretaro, udał się do majora Orbaneza. Major przyglądał mu się badawczo przez chwilę, poczem rzekł:
— Zameldowano mi pana jako doktora Hilaria. Znam pana od dawna.
— Niestety, nie mogę przypomnieć sobie, kiedy i gdzie spotkał mnie ten zaszczyt...
— Oh! — przerwał adjutant. — Chciałem powiedzieć, że znam pana ze słyszenia jako sławnego lekarza.
— Zawstydza mnie pan.
— Jakież wieści sennor przynosi?
— Przynoszę dobrą, ważną wiadomość. Kilka miejscowości podniosło oręż w obronie cesarza.
— Ah! To bardzo cenne. Jakież to miejscowości?
— Oto spis.
Oficer wziął i odczytał treść.
— Wszystkie miasta leżą na tyłach wojsk Juareza — rzekł z dobrze udanym zdumieniem. — Czy można uważać, że powstania się udały?
— Tak, wszystkie. Byłem sam świadkiem jednego z nich.
— Mówi pan o Santa Jaga?
— Tak. Byłem świadkiem, jak do miasta wkroczyło wojsko i zatknęło sztandar na dachu klasztoru.
— Jakże się zachowywała ludność?
— Entuzjastycznie. Gdy nadszedł ranek, zaczęła wznosić okrzyki na cześć sztandarów cesarskich.
— Czy chciałby pan powtórzyć te słowa w obecności cesarza?
— Bardzo chętnie.
— Natychmiast pana do niego zaprowadzę. Proszę chwilę zaczekać!
Orbanez wszedł do przyległego pokoju, rzekomo poto, by się przygotować do audiencji u cesarza.
W pokoju tym stał — Arrastro.
— No, jakże się zachowuje? — szepnął grubas.
— Bez zarzutu.
— Potwierdza wszystko?
— Tak. Powiada nawet, że był obecny przy powstaniu w Santa Jaga.
— Ah, nie spodziewałem się, że będzie aż tak posłuszny! Ten człowiek jest narzędziem, które należy zniszczyć po użyciu.
— Przeznacza go pan na ofiarę?
— Oczywiście. Zresztą, nie żal mi wcale tego łotra. Ukrywa w klasztorze tajemnice, które muszę zbadać. Albo zginie, albo też my obaj i Miramon odpowiemy za wszystko głową.
Natychmiast opuszczam Queretaro. — Przesyłaj wszystkie wiadomości do mieszkania w Tuli.
Opuścił pokój przez boczne drzwi. Adjutant wrócił do pokoju, w którym czekał Hilario. Rzekł doń z miną łaskawego dobroczyńcy:
— Pójdziemy przede wszystkim do generała Miramona. Chyba wiadomo panu, że do koronowanych głów trudno się dostać odrazu.
— Jestem na usługi.
Orbanez zapukał do drzwi. Na głośną, rozkazującym tonem rzuconą odpowiedź: — Wejść! — adjutant otworzył drzwi. Znalazł się w obliczu sławnego, a raczej osławionego generała, którego nazwać można z czystym sumieniem zdrajcą i szubrawcem.
Miramon rzucił na oficera badawcze spojrzenie:
— Co mi pan przynosi?
— Przyprowadziłem doktora Hilaria z Santa Jaga. Muszę go panu generałowi przedstawić.
Po raz pierwszy w życiu stanął Hilario przed naczelnikiem tajnego związku. Generał Miramon obrzucił go ostrym spojrzeniem i rzekł:
— Powiedziano mi, że przybywa pan z Santa Jaga. Cóż może sennor zakomunikować?
— Do miasta wkroczył oddział żołnierzy cesarskich i zatknął sztandary Maksymiliana.
Miramon zmarszczył czoło.
— Chciał pan zapewne powiedzieć: oddział szaleńców. Krok tego rodzaju, nie poparty powstaniami w innych miastach, byłby szaleństwem.
— Ależ w innych miastach stało się to samo!
— Co takiego? To samo?
— Tak. Oto wykaz, sennor! Mam wrażenie, że ten ruch zataczać będzie coraz szersze kręgi.
— Ah, przynosi mi pan świetną nowinę. Czy, ręczy sennor za jej prawdziwość?
— Ręczę głową.
Generał przeczytał wykaz.
— Wszystkie ataki się udały?
— Tak. W zupełności.
Miramon ukrył z wysiłkiem napół litościwy, napół żartobliwy uśmiech i pytał dalej:
— Czy pańska odpowiedź jest dla mnie przeznaczona?
— Nietylko dla pana, sennor. Miałem nadzieję, że radosne nowiny umożliwią mi dostęp do cesarza.
— Chce pan stanąć przed cesarzem?
— Proszę o pozwolenie.
— Wystarczy, żeś mnie pan poinformował. Jestem przecież wodzem naczelnym.
— Wiem o tym, sennor. Mimo to każdy uczciwy poddany chciałby raz w życiu spojrzeć w oczy swego władcy. Mam nadzieję, że na podstawie wieści, które przynoszę, mógłbym stanąć przed Jego Cesarską Mością.
— Przyznaję, — rzekł Miramon, udając wahanie, — że zasłużył pan na nagrodę. Czy sennor może ręczyć, że to wszystko, co opowiedział, jest prawdą?
— Tak! Ręczę głową.
— A więc postaram się o ułatwienie panu dostępu do cesarza.

∗             ∗

Kwatera cesarza mieściła się w Queretaro, w klasztorze La Cruz. W chwili, w której Miramon realizował nowy plan zniszczenia swego władcy, Maksymilian stał przy oknie i, pogrążony w rozmyślaniach, patrzył w ogród klasztorny.
Rozmawiał z generałem Mejią.
Skończył przed chwilą jakąś ważną rozmowę. Po długiej pauzie, cesarz, nie odwracając się od okna, zapytał:
— A więc Puebla jest również stracona?
— Nieodwołalnie, Najjaśniejszy Panie.
— Uważasz, generale, że nie będziemy się mogli dostać na wybrzeże?
— Teraz już nie.
— Nawet zjednoczywszy wszystkie siły? Rozporządzam około trzydziestoma tysiącami bitnych żołnierzy. Czy masz i co do tego wątpliwości?
— Niestety, mam.
— Dlaczegoż to? — zapytał Maksymilian, nie ukrywając niechęci.
— Przede wszystkim nie dowierzam tym „bitnym“ żołnierzom. Powtóre, Porfirio Diaz zamknął nam drogę.
— Jesteśmy silniejsi od niego. Pokonamy go.
— Niechaj Wasza Cesarska Mość nie zapomina że, po oddaniu Queretaro i stolicy, znajdziemy się w wolnym polu bez żadnej osłony.
— Uważasz więc, generale, że wszystko stracone? — zapytał trwożliwie.
— Wszystko — odparł Mejia poważnie.
Znowu nastąpiła pauza. Cesarz patrzył ponuro przez okno. Potem odwrócił się ociężałym, wolnym ruchem.
— Powiem szczerze, generale, że prawie żałuję, iż nie podzieliłem niektórych pańskich poglądów.
Mejia ujął dłonie cesarza, ucałował i zrosił łzami.
— Dzięki, stokrotnie dzięki za te słowa, Najjaśniejszy Panie! Są mi nagrodą za wszystkie cierpienia, przeżyte w skrytości.
— Wiem, że jesteś mi wierny, generale. A więc, przypuszczasz naprawdę, że będziemy musieli się cofnąć?
— Cofnąć się? Nie możemy. Dokądże się cofniemy?
— Hm. Nie wiem.
— Nie ma wyjścia. Meksyk i Veracruz zostaną zdobyte, a my poniesiemy klęskę.
— Będziemy walczyć.
— I — — zginiemy!
— Nie chcę słyszeć tego słowa! Nie boję się bohaterskiej śmierci na polu walki, ale nikt przecież nie będzie śmiał targnąć się na życie potomka Habsburgów.
Mejia zaprzeczył ruchem ręki.
— Znajdą się tacy śmiałkowie, Najjaśniejszy Panie.
— Byłoby to okropne.
— Rozstrzelają nas jak pospolitych morderców.
— Prędzej zginę z szablą w dłoni!
— Nie zawsze zdarza się sposobność do śmierci tego rodzaju.
— A więc jak uniknąć okropnego losu? Nie ma już środka?
— Jest jeden.
— Cóż jeszcze zostało, pańskim zdaniem, generale?
— Ucieczka.
— Ucieczka? Nigdy!
— To jedyna deska ratunku.
— Nie chcę jej chwytać.
— Jabym postąpił przeciwnie.
— Okrzyczanoby pana tchórzem.
Mejia podniósł się dumnie i rzekł:
— Najjaśniejszy Panie, mam nadzieję, że generał Mejia jest zbyt dobrze znany, aby go kto uważał za tchórza. Czy utrzymuje kto, że Bonaparte był tchórzem, dlatego że uciekł z Egiptu i Rosji? W obydwu wypadkach pozostawił wojsko, które nic już działać nie mogło.
— Napoleon nie siebie chciał uratować, ale ideę cesarstwa.
— Macie, Sir, to samo zadanie.
— Ale ucieczka i tak mnie nie uratuje. Cały kraj jest obsadzony przez wrogów.
Oczy Mejii zabłysły groźnym blaskiem. Położywszy rękę na rękojeści szabli, rzekł:
— Czyż Wasza Cesarska Mość nie ma kilkuset węgierskich huzarów, gotowych oddać życie w obronie władcy?
— Nie wolno mi narażać wiernych żołnierzy.
— Wasza Cesarska Mość narazi ich również, pozostając tutaj.
— Czeka ich to w każdym wypadku.
— Cóż się stanie z moimi generałami, jeżeli ja ucieknę? Zostaną ujęci.
— Ale któż wstawi się za nimi, gdy mnie nie będzie?

— Czy ucieczka ma się odbyć w tajemnicy?
— Nie. Na to jestem za dumny! Nie znaczy to oczywiście, aby wszyscy musieli wiedzieć naprzód, że Wasza Cesarska Mość chce kraj opuścić. Na czele wiernych huzarów doprowadzę Waszą Cesarską Mość nad wybrzeże morskie.
— A republikanie?
— Juarez będzie nas ochraniał.
— Juarez? — zapytał cesarz ze zdumieniem. — Jakżeto?
— Tak — odparł Mejia z wielką pewnością siebie. — Czy mogę przypomnieć sennoritę Emilię, z którą Najjaśniejszy Pan parę razy rozmawiał?
— Przyznaję, że mi kilkakrotnie doradzała ucieczkę.
— Juarez nie chce Waszej śmierci, Najjaśniejszy Panie. Ponieważ jednak: na wypadek schwytania Waszej Cesarskiej Mości przez republikanów będzie bezradny, wysłał tę kobietę, jako osobę zaufaną, z poleceniem, by potajemnie zakomunikowała życzenie Juareza. Zwróciła się do mnie.
— Dobrze! Sprowadź ją, generale.
Mejia odszedł. Na korytarzu spotkał Miramona w towarzystwie jakiegoś obcego człowieka. Obydwaj generałowie wymienili chłodne ukłony i bez słowa przeszli obok siebie.
— Zaczekaj pan tutaj — rzekł Miramon do Hilaria.
Kazał się zameldować i wszedł do pokoju.
Spojrzawszy na twarz Maksymiliana, poznał od razu po jej dziwnym wyrazie, że u cesarza był niedawno Mejia. Postanowił więc działać szybko i zatrzeć wrażenie, które wywarły na cesarzu słowa Mejii.
— Cóż mi pan przynosi? — zapytał poważnie Maksymilian.
— Bardzo ważną wiadomość, Najjaśniejszy Panie, — rzekł generał, składając głęboki ukłon.
— Ważną? Ale z pewnością nie pocieszającą.
— Przeciwnie, nawet bardzo.
— Niestety, odzwyczaiłem się już od radosnych wieści.
— Ależ, Najjaśniejszy Panie! Wkrótce przyzwyczai się Wasza Cesarska Mość do powracającego szczęścia i będzie długo rządzić na dobro i chwałę naszego kraju. — Juarez ustąpi z Queretaro.
Cesarz podszedł do generała i zapytał:
— Wybuchło powstanie? Przeciw Juarezowi?
— Tak. W wielu miejscowościach.
— Gdzie? Mów, generale!
— Przede wszystkim w Santa Jaga.
— To miasto leży o wiele bardziej na północ od Zacatecas, nieprawda? W takim razie powstanie wybuchło na tyłach Juareza.
— Tak.
— Skąd ma pan tę wiadomość?
— Od pewnego człowieka.
— Gdzie jest?
— Przed drzwiami tego pokoju.
— Ah, przyprowadził go pan ze sobą?
— Byłem przekonany, że Wasza Cesarska Mość zechce usłyszeć tę wiadomość z jego własnych ust.
— Dziękuję. Cóż to za człowiek?
— Znany i uczony lekarz, doktór Hilario, kierownik sławnego sanatorium della Barbara pod Santa Jaga.
— Niech wejdzie!
Rzecz charakterystyczna, cesarz zmienił się w mgnieniu oka. Nie myślał już ani o odwrocie, ani o ucieczce. Oczy zalśniły radosnym blaskiem, policzki zaróżowiły się. Obrzucił wchodzącego Hilaria przychylnym spojrzeniem.
— Nazywa się pan doktór Hilario?
— Wedle rozkazu, Najjaśniejszy Panie — rzekł starzec, kłaniając się.
— Czy zajmuje się pan polityką?
— Nie. Dbam jedynie o swych chorych.
— To bardzo pięknie. Opowiadano mi, że w zakładzie wybuchły wielkie niepokoje.
— Wasza Cesarska Mość ma na myśli powstanie w Santa Jaga?
Podczas entuzjastycznej rozmowy cesarza z Miramonem, której tematem były nowo obudzone nadzieje, Mejia wrócił w towarzystwie Emilii z ogrodu.
— Najjaśniejszy pan jeszcze sam? — zapytał generał jednego ze służących.
— Nie — odparł lokaj.
— Któż jest u cesarza?
— Generał Miramon i jakiś nieznajomy.
Mejia zmarszczył czoło. Przeczuwając niebezpieczeństwo, rzekł do Emilii żołnierskim, zdecydowanym tonem:
— Niech pani wejdzie razem ze mną!
Wykraczał przeciw etykiecie i zwyczajom. Miramon spojrzał na niego ponuro. Cesarz podszedł doń szybkim krokiem i rzekł:
— Słyszał pan, generale, że nie ma już potrzeby realizowania naszego planu?
Miramon zdumiał się: cóżto za plan przygotowywano tutaj bez jego wiedzy?
Mejia skłonił się chłodno i rzekł:
— Będę szczęśliwy, skoro się dowiem, dzięki jakim warunkom wykonanie planu stało się zbyteczne.
— To sprawa bardzo prosta. Przeciw Juarezowi wybuchły powstania w dziesięciu miejscowościach na tyłach armii Escobeda. Wybuchły bunty wojskowe. Juarez będzie musiał się cofnąć. To umożliwi nam rozpoczęcie ofenzywy.
Rozsądny Mejia potrząsnął głową.
— Wasza Cesarska Mość ma na to dowody?
— Tak. Oto człowiek, który przyniósł te wieści.
Generał zwrócił się do Hilaria. Hilario bał się obejrzeć, gdy Mejia wchodził do pokoju, nie wiedział więc wcale, że generał wszedł razem z Emilią.
— Kimże pan jesteś? — zapytał Mejia.
— Przedstawiłem już sennora Jego Cesarskiej Mości — oznajmił surowo Miramon.
Mejia uśmiechnął się pogardliwie i odrzekł:
— Nie wynika z tego, abym ja nie mógł poznać tego pana. Najjaśniejszy pan nie był łaskaw wymienić nazwiska, pytam więc o nie.
— Doktór Hilario z klasztoru della Barbara w Santa Jaga.
Mejia nie umiał ukryć zdumienia. Spojrzał na Emilię, potem skierował ostry, przenikliwy wzrok na starca. Po chwili zwrócił się do cesarza:
— Wasza Cesarska Mość pozwoli zadać temu człowiekowi kilka pytań?
— Proszę — oparł Maksymilian.
— Kto pana posłał do Queretaro? — zapytał Mejia Hilaria.
— Ludność miasta Santa Jaga. Wraz z mieszkańcami innych miast stanęła po stronie Najjaśniejszego Pana. Jest nas około trzydziestu tysięcy, gotowych każdej chwili zaatakować Juareza.
— Kto wami dowodzi?
— Wodza jeszcze nie mamy. Prosimy o mianowanie.
— W takich wypadkach posyła się delegację, a nie jednego człowieka. Gdzież wasze papiery?
— Delegacja z papierami mogła wpaść łatwo w ręce Juareza. Dlatego przybywam sam.
— Mam nadzieję, że uczciwy z was człowiek. Znacie tę panią?
Starzec odwrócił się. Poznał Emilię, zapanował jednak nad sobą i nie okazał, jakiego doznał na jej widok wrażenia.
— Owszem, znam, — odparł ze spokojem. — To szpieg Juareza. Dziwię się, że ją tutaj zastaję.
— Ah! — rzekł Miramon, spoglądając na Emilię.
— Jego Cesarska Mość wie, co to za kobieta? — spytał Mejia. — Dowiedziałem się, że była w klasztorze della Barbara. Mam wrażenie, że nie wszystko jest tam w porządku.
Domyślając się, jakie Mejia ma zamiary, Miramon odpowiedział:
— Osobiste stosunki tego pana nic nas nie obchodzą. Zajmuje nas tylko jego misja.
— Nie wierzę w nią.
— Sennor! — zawołał Miramon.
Mejia podszedł doń i rzekł:
— Cóżto za ton w obecności Najjaśniejszego Pana? Powtarzam, że nie wierzę w słowa tego człowieka, chyba, że otrzymam dowody.
Cesarz skinął ręką i zwrócił się do Miramona:
— Generale, pan sprowadził tego człowieka. Czy jest pan przekonany o prawdziwości jego słów?
— Tak. Całkowicie.
— To mi wystarczy.
Zwracając się do Meji, rzekł:
— Ta pani nie jest mi już potrzebna. Może ją pan odprowadzić.
Zacisnąwszy pięści, Mejia skłonił się nisko cesarzowi i wyszedł wraz z Emilią, pozostawiając swego wroga i rywala.
Zdrajca uprzedził go znowu!
— Musimy poznać tę kobietę — rzekł Miramon do Orbaneza, gdy znalazł się w jego pokoju.
— Bezwarunkowo. — Pozbawimy Mejię dowodów, cesarza zaś i generała człowieka, któryby im dopomógł do ucieczki. Trzeba będzie rozpuścić pogłoskę, iż uciekli potajemnie. Cesarz wtedy będzie przekonany, że skłamali i uciekli przed odpowiedzialnością. Czy wie pan, gdzie sennorita Emilia mieszka?
— Owszem. U starej sennory Mirandy. Jestem jej kuzynem; znam ten dom dokładnie.
— Czy może pan dziś wieczorem wywabić niepostrzeżenie Emilię z domu?
— Jestem gotów. Cóż dalej?
— Cesarz nie powinien się niczego domyślać. Poślemy ją do Tuli i wytoczymy proces jako szpiegowi. Pułkownik Lopez jest człowiekiem pewnym i zamkniętym w sobie. Dostarczy ją tam „bezpiecznie“. — —



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol May i tłumacza: anonimowy.