Szkapa/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Szolem Jakow Abramowicz
Tytuł Szkapa
Rozdział Litość nad zwierzętami
Wydawca Księgarnia A. Gruszeckiego
Data wyd. 1886
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Klemens Junosza
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.
Litość nad zwierzętami.

Gdy szkapa opowiedziała mi swoją historyę, westchnąłem z całego serca i zamyśliłem się głęboko.
— Coś ty za dużo myślisz o mnie — zawołała — jesteś bardzo wzruszony... lepiej oto, połóż się spać i odpocznij sobie choć trochę...
— Ja mam spać!? — zawołałem z ogniem — podczas gdy ty cierpisz; gdy jęczysz, gdy boli cię każda kostka! Ja mam spać, wówczas gdy ty potrzebujesz pomocy, gdy o własnej sile nie możesz ruszyć się z miejsca i potrzebujesz kogoś, coby pomógł ci podnieść się i stanąć na nogach!?.. Co prawda, ja nie jestem człowiekiem takim, jakiby ci się przydał w tej ciężkiej potrzebie. Cóż słaby człowiek jak ja może ci dopomódz? Co, za pozwoleniem powiedziawszy, znaczy cała moja siła? Ja sam zaledwie trzymam się na nogach, można mnie zdmuchnąć jak piórko... Ty potrzebujesz mieć przy sobie kogoś silnego, mocarza, pełnego zdrowia!!. Lecz ponieważ tego mocarza nie masz dotąd, ponieważ nie staje w twej obronie nikt a nikt, nie zmuszaj mnie przeto, abym udawał, iż nic nie wiem i położył się spać. Ja muszę wytężyć wszystkie siły, ażeby według mojej możności, chociaż cokolwiek ci dopomódz. Nie! dalibóg, nie! jakżebym śmiał? jakżebym mógł spać?! Powiadasz, że powinienem spocząć; przeciwnie, czy możliwym jest spoczynek po tem wszystkiem, com tu widział i słyszał? Mogęż spocząć, gdy tak wielkie cierpienia stają przed memi oczami? gdy całe stado próżniaków, wysysających krew, uderza na mą głowę, jak chmara niszczącej szarańczy. Ot! ot! zdaje się, zaraz spadną na mnie, rozerwą mnie na kawałki. Ot, ot, każdy ukąsi. Ot! ot! zjedzą mnie zupełnie i nawet wspomnienia ze mnie nie zostanie. Nie, nie, powiadam tobie — ja nie chcę spać, nie chcę odpoczywać!!
— Ty mówisz — rzekła do mnie szkapa, kiwając głową — ty mówisz z wielkim ogniem, jak młody człowiek; jak taki, przepraszam cię, który dopiero co skończył klasy. Zazwyczaj młody szybko zawiera znajomości i przejmuje się każdą rzeczą. Takich uderza najmniejsza niesprawiedliwość i wnet wybuchają płomieniem, mówią o ogniu i o wodzie (o wszystkiem), biorą do głowy puste rzeczy i sądzą że potrafią cały świat przebudować, urządzić inaczej. Widziałam już bardzo wielu takich w mojem życiu. Gdy jednak stali się nieco starszymi i uczuli na swoich barkach ciężar wyżywienia się, wtedy spuścili nosy na kwintę, coś odebrało im mowę — i oprócz własnych interesów nie zajmowali się niczem więcej. To jeszcze dobrze, że sami pozostali uczciwymi, że nie sprzedali prawdy za grosz i nie stanęli w jednym szeregu z tymi, których nie chcieli znać poprzednio za ich krzywe postępowanie. I to jeszcze dobrze, że nie rzucają ogniem na swoich dawnych przyjaciół.... Z tobą tak samo się stanie. Teraz jesteś jeszcze młody, gorący jak ogień, ale później ostygniesz, zapomnisz o mnie i będziesz spał najspokojniej; co cię obchodzić będzie taka biedna szkapa? Nie szkodzi! Staniesz się chłodnym i milczącym. Już to jest taki porządek natury i u ludzi i u zwierząt. Spojrzyj naprzykład na najmniejsze cielę, jak ono silnie wierzga nogami, jak rzuca się i skacze niby djabeł; a zobacz-no to samo cielę trochę później, gdy stanie się już wołem! jak cichem wówczas, jak spokojnem jest ono; jak pokornie dźwiga jarzmo na karku... I cóż, mój kochany, doprawdy każdy z czasem musi stać się wołem!
— Dalibóg! — zawołałem jeszcze z większym ogniem — dalibóg, że co do mnie, popełniasz omyłkę. Powinnabyś wiedzieć co u mnie w sercu jest; co ja już zrobiłem dla ciebie i co jeszcze zrobić zamierzam!
— Co ty dla mnie zrobiłeś i co jeszcze zrobić zamierzasz?! — zawołała szkapa zdumiona... Coś zrobił? Powiedz, bądź łaskaw, daj mi to usłyszyć?
Przez jakiś czas bobrowałem w bocznej kieszeni ubrania i wydobyłem ztamtąd paczkę zapisanego papieru.
— Otóż to — rzekłem robiąc minę poważną i pokazując arkusz zapisanego papieru — otóż pokażę ci, com zrobił dla ciebie! Oto jest list, który napisałem o tobie, do komitetu „Opieki nad zwierzętami[1], poznawszy poprzednio twoje opłakane położenie.
Szkapa utkwiła we mnie oczy, a ja odczytałem jej głośno mój list, skreślony w następujących wyrazach:
„Wzniosła cnota litości tak bardzo jest silną i modną w czasach dzisiejszych, że ludzie zaczęli uczuwać miłosierdzie nietylko względem samych ludzi; to jest że przestali uważać za wrogów jedni drugich, przestali się prześladować wzajemnie i ukręcać sobie głowy jak w dawnych latach; lecz przeciwnie zaczęli widzieć w każdym brata, towarzysza, przyjaciela, bez względu na różnice narodowości i religii, — nietylko powtarzam, zaczęli uczuwać miłosierdzie względem samych ludzi, lecz nawet względem bydląt... Nawet bydlęta traktowane są dziś litościwie i uważane za boskie stworzenia. Stąd też dzisiejsze czasy mają prawo nosić szczytne miano: „wieku ludzkości...”
— Poezya! poezya! poezya! — przerwała mi szkapa z ironią. Bardzo piękna ludzkość! Pomyślno tylko, jak dziś człowiek człowiekowi odbiera życie łatwo, prędko i bez wielkiego zachodu, za pomocą wybornej broni i bardzo mądrych wynalazków...
— Czekaj no, czekaj — krzyknąłem rozpłomieniony, nie chcąc słuchać tego co mówiła szkapa. Uważaj no dalej i nie przeszkadzaj mi! Na czemże to stanąłem? Aha: „Dzisiejsze czasy mają prawo nosić szczytne miano „wieku ludzkości.” Zaszczyt popierania tak dobrych obyczajów należy także i wam panowie; wam drodzy, dobrzy, djamentowi kierownicy „towarzystwa opieki nad zwierzętami.” Przez was to, za waszą sprawą, doznało ulgi tak wiele stworzeń, wiele bydląt, wiele ptaków! Dzięki wam obchodzą się dziś z niemi lepiej, bardziej po ludzku, a prześladowanie, znęcanie się, bicie wychodzi z mody. Wszędzie, po wszystkich drogach i dróżkach, po wszystkich miastach, wioskach i rozmaitych dziurach, znajdują się wasi miłosierni agenci, dobrzy, litościwi ludzie z „towarzystwa;” ci pilnują i dochodzą zaraz najmniejszej krzywdy. Broń Boże, żeby dzisiaj kto kogo skrzywdził!
— Poezya! poezya! poezya! — zawołała znów szkapa, przerywając mi mowę z wielką ironią. Dobrze, błogo wam żyjące stworzenia! błogo wam dzieci tych stworzeń, żyjące za czasów takiego pokolenia, że dobrzy ludzie z „Towarzystwa” troszczą się o was!... Tańcz bydełko tańcz!.. Wejdź no do szlachtuza z łaski swojej, wejdźno a usłyszysz tam cały koncert! Zobaczysz i usłyszysz, że kury i kaczki i tym podobne stworzenia śpiewają, skaczą i trzęsą się z radości! Tam stoi król wszystkich stworzeń „szejchet” (rzeźnik), nabożny człowiek... Odmawia błogosławieństwo i przerzyna im gardła, a zaraz w gorącej chwili wyrywa z nich wszystkie pióra. Kogut wrzeszczy „amen” całym głosem — i wypuszcza z siebie duch z wielkiej radości! Rzuca się jeszcze przez jakiś czas póki dusza z niego nie wyjdzie, szczęśliwa, że miała honor, wraz z innemi kurami miasta, pozostawić w sukcesyi swoje pióra dla nabożnego, miłosiernego rzeźnika. Za tę sukcesyę chciał ktoś w pewnem miasteczku dać 3,000 rs. na „Talmud-Thorę,” lecz rzeźnik ze swoją kompanią nie chciał wypuścić z rąk tak złotego, drogiego spadku. Wiem ja, wiem co to taka sukcesya rocznie przynosi, co jest warta! Dość nadźwigałam się worków z pierzami służąc u rzeźników w Głupsku. Dosyć się napociłam z powodu tej sukcesyi, a raczej monopolu na pierze („hazoke federen”). Dość napociłam się i zakurzyłam... jeszcze mnie kości bolą.
— Et, et! — zawołałem zapalony czytaniem, co to ma za związek z rzeźnikiem? Dalibóg moja szkapo, ty wcale nie rozumiesz metody pisania i nie masz pod tym względem najmniejszego poczucia. Oto słuchaj lepiej dalej, co dalej stoi napisane. Nie przerywaj lecz słuchaj, ale z głową, uważnie. Oto co napisałem więcej: „I ponieważ miałem honor i wielkie szczęście wkupić się do „Towarzystwa,” przeto poczuwam się do obowiązku donieść panom o pewnem stworzeniu, które wcale nie ma nazwy i któremu, słowo daję, nie wiem jakie dać miano? Powinienbym je nazwać szkapą, lecz proszę was nie śmiejcie się panowie, zdaje się, że to jest trochę człowiek. Gdybym zaś chciał nazwać je człowiekiem, to, znowuż was przepraszam panowie, nie śmiejcie się, zdaje się, że ono jest szkapą. Po prostu powiedziawszy, stworzenie to żyje jak szkapa, lecz wszystkie jego uczucia i postępki są jakoby człowiecze. Jeżeli to weźmiemy z filozoficznego punktu widzenia, to już na świecie zdarzały się podobne przykłady; bo nie masz nic nowego pod słońcem. Czem byli naprzykład paryasy w Indyach? Niby ludzie, a znaczyli tyle co psy;.. a czem że byli ci, którzy pracowali na amerykańskich plantacyach? także ani to ludzie ani bydło. Nie chcę się jednak zapuszczać w dociekania filozoficzne, nie chcę rozbierać zbyt wysokich materyi; dość będzie powiedzieć że w naszym kraju jest także pewien rodzaj stworzeń bardzo cierpiących, dźwigających wielkie ciężary, noszących jarzmo, które przechodzi ich siły. Pomimo tego obchodzą się z niemi bardzo źle; trzymają je z daleka od miejskiego stada jak zarażone. A niechno które cokolwiek liźnie, cokolwiek ukąsi, wtenczas szczują je psami, krzyczą gwałtu że robią szkody — i biją nieszczęsne ze wszech stron! Wielu ludzi z „Towarzystwa” patrzy na to zupełnie obojętnie. Parę razy probowałem im to przedstawić, chciałem krzyczeć gwałtu! co się tu wyrabia!? Przypuśćmy, że stworzenie, o którem tu piszę, jest niczem więcej jak zwyczajną szkapą, lecz pominąwszy wszystkie inne względy, zawsze jednak należy pamiętać, że to jest stworzenie Boże, nie gorsze od innych szkap. Dla takich przecież istnieje „Towarzystwo opieki nad zwierzętami!“ A wy miłosierni starsi tego towarzystwa, którzy macie tak wielką litość nad wszelkiemi zwierzętami i nad wszelakiem bydłem, zmiłujcie się nad biedną, nieszczęśliwą szkapą, nie dajcie robić jej krzywdy!.. Rozpostrzyjcie nad nią swoje skrzydła i dopomóżcie jej trochę. Niech ona nieszczęsna wie o tem, że czas obecny jest „wiekiem miłości“ i że w nim istnieje „Towarzystwo opieki nad zwierzętami!“







  1. Widocznie autor ma tu na myśli „Alliance Israélite.“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Szolem Jakow Abramowicz i tłumacza: Klemens Szaniawski.