Przejdź do zawartości

Szczęście (Zapolska, 1923)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Szczęście
Pochodzenie Krzyż Pański
Wydawca „Lektor“ Instytut Literacki Sp. z o.o.
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SZCZĘŚCIE.



Jak cień przemknęła twoja mgława postać! Jeszcze srebrna smuga rozjaśnia pomrokę nocną i czuć woń hiacyntów i jaśminu, któremi masz uwieńczone pogodne czoło... Śmiech dźwięczy w powietrzu, piosenka dobiega, która do snu kołysze... Lecz ciebie tu niema, ty niepochwytna maro!... I próżno wyciągam ramiona... próżnia dookoła mnie, próżnia, w której tylko majaczy twoje wspomnienie.
O szczęście, ty jasna, a przecież zamglona maro, z czego ci skuć kajdany, byś więcej w czarną otchłań nie ulatywała?
Odpowiedz!... Odpowiedz!...

∗                    ∗

Lecz ty milczysz, wyniosła i pogardliwa istoto, bielejąc zdaleka, jak skrzydła marmurowych aniołów w cmentarnym półcieniu. Milczysz, jak sfinks lub srebrna tafla jeziora, w którego głębinach cały świat się mieści. Dookoła ciebie rozpacz, smutek, zwątpienie... jednym ruchem twego białego płaszcza wszystkie te żałobne kruki ulecą w bezdenne otchłanie, jeden uśmiech rozjaśni horyzonty, uśpione duchy z grobów egoizmu obudzi i samobójcy z ręki broń morderczą wytrąci! Jeden ton twej piosenki konającym żyć nakaże, w bratni uścisk zwaśnionych połączy, piętno geniuszu na czole wybranych wyciśnie... Tyś wszechpotężne, wszechwładne, tyś mocarzem świata! Spojrzenie twe łaskawe, to poczęcie wielkich czynów, odrodzenie z grzechów, zmartwychpowstanie z letargu!... Tyś z tchnienia litości Bożej powstało i uśmiechem swym litość, jak brylanty, w pomrokę ludzką rzucasz!
O szczęście! Tyś dowodem Boskiego istnienia!...

∗                    ∗

Lecz gdzie twe stałe siedlisko, ty gwiazdo promienna, przy blasku której gaśnie nawet jutrzenka?... Widziałam cię wszędzie! Lecz wszędzie tak krótko!... Jak złote słońca promienie ślizgałaś się po strunach harfy eolskiej, lub dźwięczałaś w pieśni Anakreonta. I czarem swym opromieniałaś twarz chrześcijańskiej dziewicy, gdy stała w kręgu cyrkowym, a u nóg jej leżała biała róża, z ostatniem rzucona pożegnaniem!.. W oczach Fornariny błyszczałaś przeczystym ogniem i srebrzyłaś się w łzach Magdaleny, schylonej u nóg Chrystusa. Gdzieżeś ty nie miała przelotnego odbicia, ty gwiazdo promienna? Jaśniałaś w oczach parjasa, gdy znalazł pożywienie, i dźwięczałaś w pieśni Nerona, gdy Rzym gorzał jak wielka pochodnia!... Wszędzie byłeś bezcielesny, a przecież widoczny duchu, ty jeden może nie będący baśnią przeszłości. Z raju wyniosła cię Ewa w złotych swoich splotach, uśpionego w kielichu różowego kwiecia. A gdy strudzona usiadła nad rzeką, kwiat wypadł jej z włosów i ty popłynąłeś w dal, aby się błąkać i ludziom zostawiać... wspomnienia!...
Tylko... wspomnienia!...

∗                    ∗

Gdzież bo ty się nie błąkasz i skąd ty nie uciekasz? Wszędzie cię spotkać można; lecz zaledwie ramiona wyciągnięte ku sobie zobaczysz, uciekasz, jak bańka mydlana, i krążysz dookoła, przyczyniając tylko bólu i wielkiego smutku. Ja cię widziałam już nawet w oku nędzarza, gdy głód swój zaspokoił; spotkałam cię na progu balowej sali, uczepioną u ramienia upudrowanej kokietki! Tylko w lej sali balowej zdawało mi się, że jesteś jak z musu... woń twych hiacyntów przytłumiała Veloutina, a dźwięk twego śmiechu zagłuszały tony banalnego walca. Gdy upudrowana dama zaczęła tańczyć z wymuskanym młodzieńcem, plątałaś się w fałdach jej morowej sukni jakoś sennie... niechętnie... aż wreszcie zniknęłoś!... Dama po twem zniknięciu śmiała się jeszcze ciągle i zdawała się być bardzo wesoła. Tylko na karneciku balowym napisała w roztargnieniu: „smutno mi“... a kąciki jej ust drżały...
Wzrokiem szukała czegoś, czy kogoś w sali.
Może ciebie? A może tego biednego chłopca, studenta, który pełnił tego dnia służbę honorową w sali balowej?...
Wyszliście przecież razem. Widziałam was, jakeście powrócili do „jego“ pokoiku, małego, zimnego schronienia, zarzuconego masą zeszytów i książek...
Siedliście razem do pracy.
On pisał rozprawę, a ty zaglądałaś mu ciągle w oczy, nasuwając wspomnienie drobnej główki kobiecej.
Ale nie była to główka z balowej sali, upudrowana i pękiem werweny ozdobiona, — to była główka spokojna, cicha, marząca.
On pisał rozprawę i do główki tej dziewczęcej się uśmiechał. Hiacynty twego wianka pachniały znów jak dawniej, piosenka dźwięczała w powietrzu...
Nagle świeca dopaliła się i zgasła — student pozostał w ciemności, zimnie i o głodzie. Marząca główka zniknęła, a ty, kapryśne szczęście, pierzchnęłoś, zabierając ze sobą uśmiech, piosenkę i jasność.
Lecz z wianka twego odczepił się jeden hiacynt.
Upadł tuż u nóg studenta.
Biedny chłopiec podniósł go i do ust przycisnął.
Ten kwiatek to była... nadzieja!

∗                    ∗

Nie widziałam cię długo, aż wreszcie dojrzałam cię ulatujące z celi zakonnika. Uciekłoś, zabierając spokój i abnegację zupełną. Wiem, gdzie się schroniłaś, ty biała maro — w firanki, otaczające kołyskę śpiącej dzieciny. Tam byłaś chwileczkę tylko, bo dziecię umarło, biały aksamit trumienki spłoszył cię... pobiegłaś płynąć falą oklasków, wynagradzających sławnego śpiewaka za górne c, wyrzucone z piersi. Lecz ozwało się nagle gwizdanie i zagłuszyło oklaski, a ty uleciałaś, zbierając fałdy swej szaty. Potem bielałaś w pośmiertnej woli bogatej filantropki i różowiłaś się na policzkach biednych dzieci, bawiących się pod cieniem lip pachnących. Siostry miłosierdzia mają cię niekiedy w fałdach swych habitów, gdy wchodzą do celi warjatów, a czasem z brzękiem muszki wpadniesz do ciemnicy więziennej i budzisz przestępcę z uśpienia. Czasem błyskasz pod hełmem zwycięzcy, gdy przebiega plac boju, zasłany trupami. Ale majestat śmierci i duma, bijącą z twarzy tych, którzy na wieki posnęli, każe ci prędko opuścić pole walki.
Więc nigdzie stale nie przebywasz, ty przelotny ptaku? Niema cię w purpurze królewskiej, ani w parcianej koszuli oracza! W fałdach firanek, otaczających łoże kobiety w sukni oblubienicy, w uśmiechu sławy, w brzęku pieniędzy gościsz tylko chwilowo! Jesteś w szmerze pocałunku, w szale zmysłowych porywów i siadasz u domowego ogniska.. Lecz płoszysz się ciągle, ty cygańska ptaszyno i łzami uśmiechy płacić każesz, a piosenkę jękiem zagłuszasz...
Czem cię przebłagać? Czem cię zakuć na wieki? Czem skrzydła ci związać?
Odpowiedz, szczęście! Odpowiedz!....
Lecz nagle — we mgle mych wspomnień ty majaczysz jasnością najwyższą.
Z ponurych mroków występujesz uwięzione, zakute na wieki, a mimo to jeszcze promienniejsze, jeszcze piękniejsze...
Uwięziła cię ręka ludzka, pochwycił cię geniusz malarza, a zrodziło cię tchnienie wszechpotężnej miłości...
Tak! Tak! Bez motylich skrzydeł błyszczałoś do mnie z szarego tła obrazu — i odrazu stanęłam jak przykuta przed tobą i przez łzy patrzyłam na twą wielką, nieskończoną piękność.
Nie miałaś wianka hiacyntów na twych skroniach, o bezcielesna maro! I twa piosenka nie brzmiała weselną nutą. Uwięziona w rysach zmarłej, tyś brzmiała wielkim hymnem oswobodzenia! Dookoła śnieg, lód, pustkowie... dookoła wieczna, straszna zima. I tylko przy zmarłej zrozpaczony łka człowiek, dla którego ona, święta, wielka, nieustraszona, poszła w taką noc mroźną, krwią swych stóp poranionych znacząc ślady na zamarzłej grudzie. Ty, szczęście, tyś przyszło razem ze śmiercią i wstąpiło w to martwe ciało, ożywiając je uśmiechem, w którym część Boga świeci. Tyś z twarzy tej nieszczęsnej, której ciernie w ręce i w nogi powrastały, a włos od modłów zbielał i wargi skarg zapomniały — tyś w tym trupie zamarzłym w podziemnej jaskini zaświeciło najjaśniejszym blaskiem, bo blaskiem... łez!
A blask ten do serc naszych trafia — ogrzewa — oświeca — budzi!

∗                    ∗

A więc i ciebie oświecić można wielką potęgą przeczystej miłości! Umiesz przylgnąć do zastygłych ust trupa i całą tragedję cichego poświęcenia przed nami roztaczać! Nie w gwarze i wirze światowym, lecz tu, przy łożu śmierci, szukać cię należy!
I modlić się do ciebie trzeba — tak wielki od ciebie bije majestat, i głowę chylić przed potęgą twoją i milczeć... a myślą w przeszłość sięgać! Lecz nie w przeszłość śmiechu i zabawy, ale mogił, cierpienia i bólu...
Ty tam jesteś, tam, pomiędzy grobami się błąkasz, kołysząc do snu znękane trupy — owijając je fałdami szat swoich, nucąc im hymn przebaczenia...
O szczęście! Ty łzawe, smutne szczęście!... Ty, które na cmentarzach tak chętnie przebywasz...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.