Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śne szczęście, pierzchnęłoś, zabierając ze sobą uśmiech, piosenkę i jasność.
Lecz z wianka twego odczepił się jeden hiacynt.
Upadł tuż u nóg studenta.
Biedny chłopiec podniósł go i do ust przycisnął.
Ten kwiatek to była... nadzieja!

∗                    ∗

Nie widziałam cię długo, aż wreszcie dojrzałam cię ulatujące z celi zakonnika. Uciekłoś, zabierając spokój i abnegację zupełną. Wiem, gdzie się schroniłaś, ty biała maro — w firanki, otaczające kołyskę śpiącej dzieciny. Tam byłaś chwileczkę tylko, bo dziecię umarło, biały aksamit trumienki spłoszył cię... pobiegłaś płynąć falą oklasków, wynagradzających sławnego śpiewaka za górne c, wyrzucone z piersi. Lecz ozwało się nagle gwizdanie i zagłuszyło oklaski, a ty uleciałaś, zbierając fałdy swej szaty. Potem bielałaś w pośmiertnej woli bogatej filantropki i różowiłaś się na policzkach biednych dzieci, bawiących się pod cieniem lip pachnących. Siostry miłosierdzia mają cię niekiedy w fałdach swych habitów, gdy wchodzą do celi warjatów, a czasem z brzękiem muszki wpadniesz do ciemnicy więziennej i budzisz przestępcę z uśpie-