Stracone zachody miłości/Akt piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Stracone zachody miłości
Rozdział Akt piąty
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Love's Labour's Lost
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT PIĄTY
SCENA I.
Inna część parku.
(Wchodzą: Holofernes, Nataniel i Tępak).

Holofern.  Salin quod sufficit.
Nataniel.  Chwalę Boga za ciebie, kochany panie; twoja argumentacya przy obiedzie była bystra i sentencyonalna, wesoła bez rozpusty, dowcipna bez przesady, śmiała bez bezczelności, uczona bez zarozumiałości i oryginalna bez kacerstwa. Rozmawiałem ja quondam z królewskim towarzyszem, który się tytułuje, mianuje, lub nazywa Don Adriano de Armado.
Holofern.  Novi hominem tanquam te. Charakter jego dumny, słowa wyrokujące, wyostrzony język, ambitne oko, chód majestatyczny, a całe postępowanie próżne, śmieszne i junackie. Zbyt jest wymuskany, wyfiokowany, zbyt dziwny, że tak powiem, za wielki peregrynant, jeśli mi wolno tak się wyrazić.
Nataniel.  Oryginalny i wyborowy epitet (dobywa pugilaresu)!
Holofern.  Nić swojej gadatliwości cieniej przędzie niż wątek swojej argumentacyi. Nienawidzę tego rodzaju fanatycznych fantastów, tego rodzaju nietowarzyskich, wybrednych kompanów, tego rodzaju katów ortografii, którzy mówią, jakby się należało mówić jeich, rózeczka zamiast rózedżka, d, ż, k, a, a nie c, z, k, a; oni wymawiają obuty zamiast obzuty, a magister skrócili na majster. To abhominacya, a jakby oni powiedzieli abominacya; to mi prawie insanię insynuje; ne intelligis me, domine? To robi mnie frenetykiem, lunatykiem.
Nataniel.  Laus Deo, bone intelligo.
Holofern.  Bone? bone za bene; Pryscyan trochę pokiereszowany; ale mniejsza o to.

(Wchodzą: Armado, Ćma i Łepak).

Nataniel.  Videsne, quis venit?
Holofern.  Video et gaudeo.
Armado  (do ćmy). Pachołcze!
Holofern.  Quare pachołcze a nie pachołku?
Armado.  Mężowie pokoju, szczęśliwe spotkanie!
Holofern.  Najwaleczniejszy z żołnierzy, salutujemy.
Ćma  (na stronie do Łepaka). Byli na wielkiej uczcie języków i pokradli okruszyny.
Łepak.  Długo żyli słów tych wybierkami. Dziwi mnie tylko, że cię dotąd pan twój nie połknął zamiast słowa, bo o całą głowę nie jesteś tak długi jak honorificabilitudinitatibus; łatwiej cię połknąć niż ostrygę.
Ćma.  Cicho! zaczynają dzwony.
Armado  (do Holofernesa). Wszak piśmienny z asana człowiek?
Ćma.  Tak jest, tak jest, uczy dzieci abecadła. Co jest e, b w spak sylabizowane, z rogiem na głowie?
Holofern.  Pueritia, be, z rogiem w dodatku.
Ćma.  Be, głupi baran, z rogami; patrz, jaki uczony!
Holofern.  Quis, quis, ty spółgłosko?
Ćma.  J i pierwsza samogłoska, jeśli ty odpowiesz, a T i ostatnia, jeśli ja.
Holofern.  Zobaczmy. Ja —
Ćma.  Baran; teraz na mnie kolej: ta, te, ti, to, tu, ty.
Armado.  Na słone fale Śródziemnego morza! dobry przycinek, sprytny wybuch dowcipu; pif, paf, dopiekł mu do żywego; raduje się moje serce; prawdziwy dowcip!
Holofern.  Dysputujesz jak dziecko; poszedłbyś lepiej bawić się frygą.
Ćma.  To pożycz mi twojego rogu, bym sobie frygę wystrugał, a biczem popędzę twoją niesławę circum circa; fiyga z rogala rogu!
Łepak.  Gdybym za całą fortunę grosz posiadał, dałbym ci go na piernik; weź więc, co mam; to cała remuneracya, którą od twojego pana dostałem, ty torebko dowcipu, ty gołębie jaje rozumu. Ach, czemu się nie podobało niebu, żebyś moim był bękartem! Jakby się tobą radował twój ojciec! Zuch z ciebie, umiesz wszystko ad drągiem, to jest, na palcach.
Holofern.  Czuję fałszywą łacinę: ad drągiem, zamiast ad unguem.
Armado.  Majstrze, preambuła; zostawmy tu tych barbarzyńców. Czy nie edukujesz młodzieniaszka w wielkim domu na szczycie góry?
Holofern.  Albo montis, pagórka.
Armado.  Jak ci się podoba, niech będzie i montis zamiast góry.
Holofern.  Tak jest, sine dubio.
Armado.  Mości panie, jest najgorętszem życzeniem i pragnieniem jego królewskiej mości powitać księżniczkę w jej pawilonie, na dzisiejszego dnia tyłku, który pospólstwo nazywa popołudniem.
Holofern.  Tyłek dnia, mości panie, jest to wyrażenie szlachetne, stosowne, właściwe i odpowiednie na popołudnie; wyraz jest dobrze uszczkniony, wybrany, słodkobrzmiący i dokładny; to poświadczam, to ja poświadczam.
Armado.  Król ten jest to pan szlachetny, mój przyjaciel poufały. Ale jaka nasza zażyłość, nie mówmy o tem, — proszę tylko o dyskrecyę. (Holofernes kłania się, zdejmując kapelusz) Nakryj, proszę, głowę. Co do innych ważnych i poważnych projektów głębokiej treści, możesz mi wierzyć, ale nie mówmy o tem — muszę ci jednak powiedzieć, że czasami podoba się jego królewskiej mości oprzeć się na mojem biednem ramieniu i królewskim swoim palcem ciągnąć mnie za moje ekskrementa, to jest moje wąsy — ale, kochany panie, nie mówmy i o tem. Na honor, co mówię, nie są bajki; podoba się czasem jego królewskiej mości zaszczycić oznakami poufałości Armada, żołnierza, podróżnika, który niemało widział świata, ale nie mówmy ani o tem — koniec końców — tylko, kochany panie, proszę o sekret — życzeniem jest jego królewskiej mości, abym ofiarował księżniczce — kochane kurczątko! — jakie rozkoszne widowisko, spektakl, maskaradę, paradę albo fajerwerk. Otóż ja, przekonany, że nasz ksiądz pleban i ty, kochany panie, jesteście jedyni ludzie do takiego rodzaju erupcyi, wybuchów radości, że się tak wyrażę, uwiadamiam was o wszystkiem i proszę o pomoc.
Holofern.  Należy przedstawić jej dziewięciu bohaterów. Wielebny Natanielu, idzie tu o uroczystość, o widowisko, mające się przedstawić na tyłku dnia tego przy naszej pomocy, to rozkaz króla i prośba tego walecznego, dostojnego i uczonego szlachcica, w przytomności księżniczki. Otóż, mojem zdaniem, nic właściwszego, jak przedstawić im dziewięciu bohaterów.
Nataniel.  A gdzie znajdziemy ludzi dość — godnych reprezentować godnie tych bohaterow?
Holofern.  Jozue — ty sam, wielebny dobrodzieju, będziesz Jozuem; ja albo waleczny ten szlachcic Judaszem Machabeuszem; ten pachołek, biorąc na uwagę rozmiary jego członków albo stawów, może ujść za Pompejusza Wielkiego; paź będzie Herkulesem.
Armado.  Z przeproszeniem, jest w tem pomyłka. Niema w nim dość mięsa na wielki palec tego bohatera; on mniejszy od końca jego maczugi.
Holofern.  Proszę o posłuchanie. Paź będzie przedstawiał Herkulesa w małoletności; rola jego ograniczy się na uduszeniu węża, a ja napiszę stosowną do tego oracyę.
Ćma.  Wyborny projekt! Jeśli przypadkiem syknie jaki słuchacz, będziesz mógł wykrzyknąć: wybornie, Herkulesie! dusisz, widzę, węża. Tym sposobem afront zmienisz na pochwałę, co nie lada komu się uda.
Armado.  A co do reszty bohaterów?
Holofern.  Ja sam trzech się podejmuję.
Ćma.  O, trzykroć dzielny bohaterze!
Armado.  Czy wiecie, co wam powiem?
Holofern.  Słuchamy.
Armado.  Jeśli się to nie uda, damy im pantominy. Chodźcie tylko ze mną.
Holofern.  Dalej, bracie Tępaku, przez cały ten czas nie przebąknąłeś jednego słowa.
Tępak.  I nie zrozumiałem jednego.
Holofern.  Allons! znajdzie się i dla ciebie robota.
Tępak.  Przydam się może do tańca, albo do czego innego, albo będę bił w bębenek bohaterom, gdy zaczną wybijać hołubce.
Holofern.  Tępa z ciebie sztuka, uczciwy Tępaku. Do dzieła! idźmy! (Wychodzą).

SCENA II.
Inna część parku. Przed pawilonem księżniczki.
(Wchodzą: Księżniczka, Katarzyna, Bozalina i Marya).

Księżnicz.  Zanim odjedziem, będziemy bogate,
Jeśli prezenta sypać się tak będą.
Dyamentami zasypana pani!

Patrzcie, co król mi zakochany przystał.
Rozalina.  Czy z podarunkiem nic nie przysłał więcej?
Księżnicz.  Nic? Rymów także i miłosnych wierszy,
Ile się może zmieścić na arkuszu,
Po obu stronach, nawet na krawędziach;
Pieczętowane wszystko Kupidynem.
Rozalina.  Teraz przynajmniej bożek cicho siedzi,
Gdy się trzepotał przez lat pięć tysięcy.
Katarz.  Brzydki wisielec, pełne zdrady chłopię!
Rozalina.  Znieść go nie możesz, bo siostrę ci zabił.
Katarz.  Ukradł jej łotrzyk pokój i wesele,
Zabił ją. Gdyby twoją miała duszę,
Lekką, ruchawą, trzpiotliwą i zmienną,
Przed śmiercią wnuków swoichby widziała,
Bo lekkie serca długo zwykle żyją.
Rozalina.  Jaką myśl ciężką w lekkich kryjesz słowach?
Katarz.  Ciężko jest jasno rzecz lekkiej tłómaczyć.
Rozalina.  To zapal świecę i objaśń nas lepiej.
Katarz.  Nie mam ochoty ucierać ci nosa,
Wolę więc rzeczy w ciemności zostawić.
Rozalina.  Wiem, lubisz rzeczy, robione po ciemku.
Katarz.  Ty w twej lekkości i nocy nie czekasz.
Rozalina.  Lekką mnie zowiesz, bo mniej niż ty ważę.
Katarz.  To prawda, złota niewiele jest w tobie.
Rozalina.  I twoją wagą nie złoto, lecz ołów.
Księżnicz.  Dosyć przycinków. Powiedz, Rozalino,
I ty podobno odebrałaś prezent?
Kto? co ci przysłał?
Rozalina.  Wszystko wam pokażę.
Gdyby twarz moja twej była podobną,
Mój podarunek byłby równy twemu.
Mam też i rymy, dzięki Bironowi.
Jeśli tak dobrze wdzięki me policzył,,
Jak w swoich wierszach policzył sylaby,
To jestem pierwszą boginią na świecie,
Mam piękność pięknych dwudziestu tysięcy.
Mój portret w liście swoim odmalował.
Księżnicz.  Wiernie skreślony?

Rozalina.  Bardzo, co do liter,
Nie, co do pochwal.
Księżnicz.  Piękna, jak atrament —
Dobra konkluzya.
Katarz.  Albo jak B piękne
Na kaligrafa pięknym manuskrypcie.
Rozalina.  Daj pokój pędzlom, ty złota litero,
Co masz na twarzy tyle pięknych zero[1].
Księżnicz.  A Dumain jakie przysłał ci ofiary?
Katarz.  Tę rękawiczkę.
Księżnicz.  Jakto, nie do pary?
Katarz.  Dwie rękawiczki przysłał mi pachnące,
W przypisku rymów jakie dwa tysiące,
Licha ramota, z obłudy złożona,
Z wszystkich poetów po wierszu kradziona.
Marya.  Ten sznurek pereł mam od Longavilla,
I list, którego długość przeszło mila.
Księżnicz.  Sądzę, że lepiej byłby się przysłużyć
Gdyby list skrócił, a sznurek przedłużył.
Marya.  Tak jest, wyznaję, i nie chcę się wstydzić.
Księżnicz.  Co wy za mądre z kochanków tak szydzić!
Rozalina.  Za śmiech nam płacą, damy go im, ręczę.
Ja przed odjazdem Birona zamęczę;
Gdyby choć tydzień więzy moje nosił,
Jakżeby skomlał, łasił się i prosił,
Czekał w pokorze na słowo, spojrzenie,
Marnował dowcip na miłosne pienie,
Na moje tylko uważał skinienia,
Był ze swojego dumny poniżenia!
Zostałby, ręczę, przed tygodnia końcem
Igraszką moją, a ja jego słońcem.
Księżnicz.  To prawda, prawda, sprawa tam jest licha,
Gdzie mądry sam się na dudka wystrycha;
Bo dudek w mądrem gnieździe wylęgnięty,
Nauką silny, mądrością natchnięty,
Śmieszność swą długo sam przed sobą słoni,

Mędrca dowcipem głupstwo dudka broni.
Rozalina.  Krew w młodych żyłach mniej wrząca się toczy,
Niż gdy poważne serce miłość pali.
Marya.  Nad głupstwem głupca nikt się nie pożali,
Lecz głupstwo mądrych wszystkie razi oczy,
Bo im się bardziej młody dowcip sierdzi,
Tem lepiej tylko swoje głupstwo twierdzi.

(Wchodzi Boyet).

Księżnicz.  Zbliża się Boyet cały jaśniejący.
Boyet.  Dziś mnie zabije śmiech nieustający.
Księżnicz.  Cóż to?
Boyet.  Do broni! Ostrzedz was przychodzę,
Bo na wasz pokój najazd już jest w drodze,
Przebrana miłość nawalnie się toczy,
Odurzy ucho, oślepi wam oczy;
W cały się dowcip zbrójcie na spotkanie,
Lub uciekajcie, jak trwożliwe łanie.
Księżnicz.  Broń od Kupida, Dyonizy święty!
Przez kogo spisek przeciw nam napięty?
Boyet.  Chciałem pod klonu cienistą osłoną
Na chwilę zamknąć źrenicę znużoną,
Aż nagle szelest w odległości słyszę;
Patrzę, tu idzie król i towarzysze.
Ciekawy, co ich ku mym stronom niesie,
Co prędzej w blizkim schowałem się lesie,
I z ich rozmowy zrozumiałem tyle,
Że tu z maskami przybędą za chwilę;
Heroldem będzie paź młody i mały;
Słyszałem mowę — mówca doskonały,
A jeszcze z wielką uczyli go męką:
„To, tak wypowiesz, tu, tak machniesz ręką“,
Bo twe spojrzenie trwoży ich niemało.
By mu wśród mowy szyków nie zmieszało.
Król mówi: „chociaż zobaczysz anioła,
Nic drżyj, mów śmiało“, a na to paź woła:
„Widok anioła wcale mnie nie strwoży,
Gdyby to dyabeł, to byłoby gorzej“.
Wszyscy w śmiech, król go klepiąc po ramieniu,

Dodał śmiałości śmiałemu stworzeniu;
Trąc łokieć, jeden głosem wrzasnął całym:
„Takiej perory nigdy nie słyszałem;“
A drugi znowu, klaszcząc we dwa palce:
„Wiwat! wygrana w tej upartej walce!“
Trzeci z radości skakał i bił w pięty,
Czwarty chciał skoczyć i upadł jak ścięty,
I potem wszyscy w trawie się tarzali,
I tak serdecznie, tak długo się śmiali,
Ze jak za karę za śmiechy niewczesne,
Z ócz im trysnęły żalu łzy bolesne.
Księżnicz.  Więc jesteś pewny, że w te idą szlaki?
Boyet.  A idą strojni, jak jakie cudaki,
Idą przebrani niby za Moskali;
Każdy komplement kochance wypali,
A każdy znajdzie swoją bez trafunku,
Bo ją po swoim pozna podarunku.
Księżnicz.  Tak myślą? dobrze, wkrótce się pokaże:
Wszystkie maskami osłonimy twarze,
A mimo błagań, westchnień i rozpaczy,
Żaden nam końca nosa nie zobaczy.
Ty, Rozalino, weź moje klejnoty,
Król ci miłosne będzie plótł ramoty.
Bierz, spiesz się, twoje oddaj mi w zamianę:
Za Rozalinę przed Bironem stanę.
Niechaj to samo każda z was uczyni;
Niech do fałszywych wzdychają bogini.
Rozalina.  A niech znak każdy jasno w oczy wpada.
Katarz.  Na co ta cała zda się maskarada?
Księżnicz.  Żeby im wszystkie plany pokrzyżować.
Śmiać się przychodzą, myślą z nas żartować;
Lecz nie tak łatwo załapać dziewczyny.
Figiel za figiel — to mój plan jedyny.
Każdy nie swojej serce swe pokaże,
A kiedy później odsłonimy twarze,
Śmiać się będziemy, co gardła nam stanie.
Rozalina.  Gdy tańczyć zechcą, czy przyjmiem wyzwanie?
Księżnicz.  Nie, za nic żadna i nogą nie ruszy,

Ni ich wymowa serc naszych nie skruszy,
Lecz każda, głucha na słówka miodowe,
Ust nie otworzy, a odwróci głowę.
Boyet.  Na taką srogość serce ich zaboli,
I każdy całej swej zapomni roli.
Księżnicz.  Tego chcę właśnie, tą myślą cieszę się,
Że zbici z toru przepadną jak w lesie,
Bo żaden figel nie zrówna figlowi,
Jak gdy się figlarz we własną sieć łowi;
Tak bowiem śmiech ich śmiechem będzie naszym,
Gdy nasz jedyną naszą jest własnością;
Przywalim śmieszków własną ich śmiesznością,
Panów szyderców szyderstwem odstraszym.

(Słychać trąbkę w odległości).

Boyet.  Trąbkę już słychać, czas wam przywdziać maski.

(Damy biorą maski. Wchodzą: Król, Biron, Longaville i Dumain przebrani za Moskali, w maskach, Ćma, Muzykanci i Służba).

Ćma.  „Witam was, jasne ziemi tej oblicza!“
Boyet.  Jasne, jak jasną może być kitajka.
Ćma.  „Wszelkiej piękności święty, czysty wzorze!
(Damy odwracają się do niego tyłem).
Co kiedykolwiek zwrócił ku nam — pięty“ —
Biron.  Oczy, nicponiu, zwrócił ku nam oczy!
Ćma.  „Co kiedykolwiek zwrócił ku nam oczy.
Niebieskie duchy, raczcie dobrowolnie
Nie spojrzeć na mnie“ —
Biron.  Przeklęty hultaju,
„Raz spojrzeć na mnie“!
Ćma.  „Raczcie dobrowolnie
Raz spojrzeć na mnie niebieską źrenicą —
Raz spojrzeć na mnie niebieską źrenicą —
Boyet.  Nigdy nie wybrniesz z tego epitetu,
Radzę spróbować „czerwoną źrenicą“,
Ćma.  Słuchać mnie nie chcą, to mi szyki mąci.
Biron.  To dzielność twoja? Precz mi stąd, hultaju!
Rozalina.  Czego żądają obcy ci przybysze?
Spytaj Boyecie, a jeżeli który
Językiem naszym w stanie jest przemówić,

Wolą jest naszą, by w wszystkich imieniu,
Jeden po prostu sprawę ich przedstawił.
Boyet.  Czego żądacie od naszej księżniczki?
Biron.  Pokoju tylko i dobrej przyjaźni.
Rozalina.  Co mówią? Czego ode mnie żądają?
Boyet.  Pokoju tylko i dobrej przyjaźni.
Rozalina.  Więc im je daję, a niech z Bogiem idą.
Król.  Powiedz, żem milę niejedną przemierzył,
By z nią na darni jedną tańczyć miarę.
Boyet.  Mówi, że milę niejedną przemierzył,
Na darni z tobą jedną tańczyć miarę.
Rozalina.  Więc niech mi powie, ile w jednej mili
Cali naliczył; gdy zmierzył niejedną,
Łatwo mu będzie dać mi jednej miarę.
Boyet.  Skoro tak wielką liczbę mil zmierzyłeś,
Aby tu przybyć, księżniczka cię pyta,
Ileś naliczył cali w jednej mili?
Biron.  Powiedz, że drogę mierzyliśmy naszą
Zbolałą stopą.
Boyet.  Ona sama słyszy.
Rozalina.  Więc powiedz, ileś stóp zbolałych zrobił,
Aby z mil tylu jedną zmierzyć milę?
Biron.  Nie liczym tego, co robim dla ciebie;
Tak nieskończone nasze poświęcenie,
Żeśmy gotowi drugie tyle zmierzyć.
Racz nam pokazać twarzy twojej słońce,
Byśmy je czcili, jak czczą dzicy ludzie.
Rozalina.  Twarz ma, to księżyc, co we mgle się nurzy.
Król.  Mgła ta szczęśliwa, co za płaszcz ci służy!
Jasny księżycu, chmurą mgły okryty,
I wy, o jasne gwiazdy z jego świty,
Rozgońcie chmury, zwróćcie jasne lice
Na nasze łzami wilgotne źrenice.
Rozalina.  Mógłbyś się większej domagać usługi,
Niż czczego blasku dla płytkiej wód strugi.
Król.  Pozwalasz błagać? Więc zrób mi ofiarę
I odmierz ze mną jedną tańca miarę.
Rozalina.  Więc grzmij, muzyko! (Muz.) W pląsy, dziewki moje

Lecz nie — nie teraz — jak księżyc się mienię.
Król.  Czemu tak nagłe cofasz przyrzeczenie?
Rozalina.  Bo byłam w pełni, teraz w kwadrze stoję.
Król.  Księżyc księżycem, pełny czy dwurogi;
Żwawo, do tańca! słyszysz skoczne tony?
Rozalina.  Słyszą je uszy.
Król.  Niech słuchają nogi.
Rozalina.  Skoro przypadek w te przygnał was strony
Z ostatecznego ziemi naszej krańca,
Przyjmij mą rękę — ale nie do tańca.
Król.  Na co więc ręka? jakie twoje cele?
Rozalina.  Aby się rozstać, jak dwaj przyjaciele.
Teraz dyg jeden i piękne: żegnamy!
Król.  Jakto? i więcej nic nie otrzymamy?
Bądź szczodrobliwszą, błagam najgoręcej.
Rozalina.  Za taką cenę nie dostaniesz więcej.
Król.  Twe towarzystwo po twej kupię cenie,
Powiedz ją tylko.
Rozalina.  Twoje oddalenie.
Król.  Dać go nie mogę.
Rozalina.  To, kochany panie,
I nas nie kupisz. Przyjm więc pożegnanie,
Dwa dla twej maski, dla siebie połowę.
Król.  Odmawiasz tańca, przedłuż choć rozmowę.
Rozalina.  Chyba na stronie.
Król.  Nie ja się pożalę.

(Rozmawiają na stronie).

Biron  (do Księżniczki). Piękna, na słodkie twoje słówko liczę.
Księżnicz.  Miód, mleko, cukier — masz więc trzy słodycze.
Biron.  Trzy twe słodycze nie są mi do miary,
Dodam malmazyę, krupnik, lipiec stary,
Z trójki słodyczy zrobi się ich szóstka:
A co? czy dobrze wyrzucona kostka?
Księżnicz.  Bywaj mi zdrowa, ty siódma słodkości!
Bo nie mam chęci w fałszywe grać kości.
Biron.  Jedno wprzód słówko powiedzieć chcę tobie.
Księżnicz.  Byle nie słodkie.
Biron.  Wre mi żółć w wątrobie.

Księżnicz.  Żółć, to goryczka.
Biron.  A więc po twej woli.

(Rozmawiają na stronie).

Dumain  (do Maryi). Czy mi twa dobroć słówko rzec pozwoli?
Marya.  Słucham.
Dumain.  O piękna!
Marya.  Czy tak, piękny panie?
Piękny za piękna — to me pożegnanie.
Dumain.  Lecz nim je przyjmę, chcę wprzódy na stronie
Powiedzieć sekret w mojem skryty łonie.

(Rozmawiają na stronie).

Katarz.  (do Long.). A twoja maska czy jest bezjęzyczna?
Longav.  Wiem, czemu pytasz o to, pani śliczna.
Katarz.  Wiesz? a więc powiedz, jeśli twoja łaska.
Longav.  Wiem. Dwa języki słoni twoja maska,
Pragniesz więc skarbów, których masz za wiele,
Złożyć połowę w mojem niemem ciele.
Katarz.  Ach, nie wiedziałam, że pod maską cielę.
Longav.  To ja się z tobą wyrazem podzielę.
Katarz.  Zatrzymaj wszystko; na co mi połowa,
Może się cielę na wołu wychowa.
Longav.  Ciężko mnie ranisz, chcąc się tylko bawić,
Gdy mi dla żartu rogi chcesz przyprawić.
O, nie rób tego!
Katarz.  Więc, ciołku ubogi,
Umrzej cielęciem, nim ci puszczą rogi.
Longav.  Nim umrę, słówko na stronie ci powiem.
Katarz.  Rycz więc półgłosem, rzeźnik blizko bowiem.

(Rozmawiają na stronie).

Boyet.  Język szydzącej kobiety jest płytki
Jak najostrzejsze chirurga są noże,
Które tak cienkie przecinają nitki,
Ze wzrok ich żaden zobaczyć nie może;
Każde ich słówko na skrzydłach ucieka
Szybszych od strzały, kul, myśli człowieka.
Rozalina. Dość na tem, dziewki, zakończmy rozmowy!

(Wszystkie damy oddalają się od swoich kawalerów).

Biron. Na honor, wszyscy z wzgardą odepchnięci!

Król.  A więc żegnamy, puste białe głowy!

(Wychodzą: Król, Panowie, Ćma, Muzyka i Służba).

Księżnicz.  A więc żegnamy, Moskale zmarznięci!
I toż jest gniazdo dowcipów sławione?
Boyet.  Byty to świece tchem waszym zgaszone.
Rozalina.  Dowcipy ciężkie, pękate i tłuste.
Księżnicz.  Wspaniałe z wierzchu, ale wewnątrz puste.
Albo się wszyscy powieszą przed rankiem,
Lub się bez masek więcej nie pokażą.
Dowcipny Biron zdał mi się barankiem.
Rozalina.  Wszyscy, jak trusia, z bladą stali twarzą.
Toć król o mało, że się nie rozbeczał.
Księżnicz.  Biron przysięgi za uchem mi skrzeczał.
Marya.  Dumain, gdy miecz swój u nóg moich składał,
Cięty językiem, nie wiedział, co gadał.
Katarz.  Longaville, gdy go wymowa uniosła,
Mówił, żem cała w serce jego wrosła,
I wiecie, czem mnie zwał?
Księżnicz.  Może jemiołą?
Katarz.  Tak jest.
Księżnicz.  Paskudne, pasożytne zioło!
Rozalina.  Lepsze dowcipy widziałam w sukmanie.
Na śmierć i życie król moim zostanie.
Katarz.  Prócz mnie Longaville myśli innej nie ma.
Marya.  Jak drzewa kora, Dumain mnie się trzyma.
Boyet.  Wierzcie mi, panie, wkrótce się pokażą,
W własnym ubiorze, z własną każdy twarzą,
Nie sądzę bowiem, by szyderstwa tyle
Cicho strawili.
Księżnicz.  Wrócą więc za chwilę?
Boyet.  O, wrócą, skacząc, śmiejąc się weseli,
Chociaż kulawi od cięg, które wzięli;
Zmieńcie więc znaki, a gdy się pokażą,
Bądźcie jak róże rozwinięte w lecie.
Księżnicz.  Jaśniej nam twoją myśl rozwiń, Boyecie.
Boyet.  Chętnie; kobieta z maskowaną twarzą
Jest jak kwiat róży pączkami owity,
Lecz gdy odsłoni lic swych aksamity,

Jest jako anioł z nieba spadający,
Lub w całym blasku krzew róży kwitnący.
Księżnicz.  Co mamy robić, jeżeli w te strony
Wrócą bez masek prawić nam androny?
Rozalina.  Zawsze ich radzę przyjąć szyderstwami,
Czy to bez masek, czy to pod maskami.
Więc im objawmy nasz gniew, nasze żale,
Ze nas nudzili cudaki Moskale;
W dziwnych ubiorach, nie wiem w jakiej myśli,
Głupią ramotę deklamować przyśli,
I z miną równie śmieszną jak ubiory,
Jeszcze śmieszniejsze pletli rozhowory.
Boyet.  Widzę, wracają; oddalcie się, panie.
Księżnicz.  Więc do namiotów, rącze niby łanie!

(Wychodzą: Księżniczka, Rozalina, Katarzyna i Marya. — Wchodzą: Król, Biron, Longaville i Dumain, we własnych ubraniach).

Król.  Bóg z tobą, panie, a gdzie jest księżniczka?
Boyet.  W swoim namiocie. Czyli pragniesz, królu,
Ażebym do niej woli twej był posłem?
Król.  Chciałbym o krótkie prosić posłuchanie.
Boyet.  Więc śpieszę, pewny, że się, jak chcesz, stanie.

(Wychodzi).

Biron.  Człek ten koncepta, jak gołębie zboże,
Po ziarnku dziobie i po ziarnku ciska,
Kramarz dowcipu, tandetę, jak może,
Niesie na odpust, jarmark, zbiegowiska;
A my, co handel ten ryczałtem wiedziem,
By znaleźć kupca, daremno się biedzim.
Jak na lep każda lgnie do niego dama;
Kusiłby Ewę na miejscu Adama,
Bo umie szeptać, rozbierać kurczęta,
Całusy ręką nłać między dziewczęta.
To małpa w formach ćwiczona dokładnie
Ostatniej mody i dworskiej grzeczności;
Kiedy gra w kostki, a zła kość mu padnie,
Kwiecistym stylem gniewa się na kości.
Śpiewa z partesów, a w dworaków tłumie
On jeden gości prezentować umie.

Wszystkie go panie nazywają: „drogi!“
Gdy stąpa, schody całują mu nogi;
Do wszystkich z całej uśmiecha się gęby,
Żeby pokazał swoje białe zęby;
Ktokolwiek nie chce zostać mu dłużnikiem,
Zwie go: pan Boyet z miodowym językiem.
Król.  Bodaj ten język zjadły mu pryszczyki,
Skoro paziowi pomięszał tak szyki.

(Wchodzą: Księżniczka, Bozalina, Katarzyna, Marya, Boyet i Służba).

Biron.  Nim się urodził, myślałem już nieraz,
Czem ułożenie było, czem jest teraz?
Król.  Niech Bóg pogodę na twą zleje głowę!
Księżnicz.  Zleje pogodę! słotne to życzenie.
Król.  O, lepszą myślą szczerą tłómacz mowę!
Księżnicz.  Życz lepiej, lepsze znajdziesz tlómaczenie.
Król.  W moim pałacu już służba gotowa,
Przychodzim, pani, pokazać ci drogę.
Księżnicz.  Dotrzymam pola, dotrzymaj ty słowa:
Bóg wiarołomstwa i ja znieść nie mogę.
Król.  Nie karć tak srogo, czegoś jest przyczyną:
Ócz twoich cnotą moje słowo łamię.
Księżnicz.  Cnotą? Zapewne chcesz powiedzieć winą,
Bo nikt przez cnotę przysięgom nie kłamie.
Więc ci na honor mój daję dziś słowo,
Mój honor czysty jak lilii kwiaty,
Żem wprzódy wszystkie męki znieść gotowa,
Nim wejdę gościem do twojej komnaty,
Bo nie chcę grzeszną przyczyną być, książę,
Złamania ślubu, co cię w niebie wiąże.
Król.  Dotąd, o pani, ze wstydem wyznaję,
Śród nudów żyłaś w samotnym namiocie.
Księżnicz.  Mylisz się, królu; dotąd, słowo daję,
Nie miałam czasu myśleć o nudocie;
Właśnie co wyszła stąd banda Moskali.
Król.  Moskali?
Księżnicz.  Tak jest, a jak mi się zdało:
Panowie grzeczni, piękni i wspaniali.

Rozalina.  To żarty; ja wam powiem prawdę całą:
Księżniczka grzeczna zbyt — jak to dziś modne —
Chwali, co żadnej pochwały niegodne.
To prawda, że nas Moskali dwie pary
Całą godzinę męczyły bez miary,
Lecz przez godzinę, jak trwała rozmowa,
Nikt tu nie slyszat dowcipnego słowa.
Nie powiem, że to cztery były dudki,
Lecz to powiedzieć mogę bez ogródki,
Że, gdy pragnienia przyjdzie im godzina,
Dla czterech dudków trzeba będzie wina.
Biron.  Pani, dowcipu twego tylko siła
Mądrych wprzód ludzi na dudków zmieniła.’5’
Choć bystre oko, gdy w słońce się wlepi,
Zbytek go światła zaćmi i oślepi;
Tak przy dowcipu waszego potędze
Bogactwo myśli przemienia się w nędzę,
I rozum, wprzódy czczony z uwielbieniem,
Zdaje się tylko głupoty marzeniem.
Rozalina.  Twem zdaniem, jesteś mądry i bogaty,
Mym sądem —
Biron.  Jestem żebrak głupowaty.
Rozalina.  Nie chcę się żalić, że mi z ust wyrwałeś
Własność, do której dawne prawo miałeś.
Biron.  Wszystko, co moje, pod twą składam nogę.
Rozalina.  Całego dudka?
Biron.  Mniej ci dać nie mogę.
Rozalina.  Jakąś miał maskę, jest temu godzina?
Biron.  Ja? kiedy? maskę? Cóż to za nowina?
Rozalina.  Tak jest, tu, maskę, powłokę dyskretną,
Co piękną twarzą twarz okryła szpetną.
Król.  Ha! wiedzą wszystko! zamęczą nas śmiechem.
Dumain.  Rzecz na żart zmieńmy, wyznając z pośpiechem
Księźnicz.  Skąd to zdziwienie? ten wyraz frasunku?
Rozalina.  Patrzcie, jak pobladł, zemdleje; ratunku!
Morska choroba — z Moskwy! to nie śmiechy.
Biron.  To niebios kara za nasze jest grzechy.
Miedziane czoło tutaj jest za mało.

Na mnie dowcipu siłę obróć całą,
Skrusz mnie przez wzgardę, śmiechy i sromotę,
Dowcipem moją posiekaj prostotę.
Nie będę więcej prosił cię do tańca,
Ani za Moskwy udam się mieszkańca;
Nie chcę w pisane wierzyć komplementa,
Ni w ostry język śmiałego studenta;
Nie będę w masce chodził do kochanek,
Jak ślepy lirnik pisał im sielanek;
Jedwab’ frazesów, słówek aksamity,
Hiperboliczne fantazyi wybuchy,
Tak mnie te letnie pokąsały muchy,
Żem cały obrzękł, bąblami okryty.
Przysięgam na te rękawiczki białe,
W których się kryją bielsze rączki małe,
Że odtąd miłość wypowiem kochance
Przez nie w drelichu albo tak w parciance;
I żeby zacząć, wierzaj memu słowu,
Miłość jest moja jak słońce bez skazy.
Rozalina.  Za poetyczne jeszcze to wyrazy.
Biron.  Trudno się pozbyć starego narowu.
Jeszczem jest chory, miej cierpliwość, proszę,
A dawne zdrowie odzyskam potrosze.
Tym trzem, wielkiemi możesz literami
Pisać na czole: „zmiłuj się nad nami!“[2]
Śmiertelna dżuma pierś każdego pali,
A jej zarodek z waszych ócz wyssali.
Ale was także los czeka jednaki,
Bo na was także Pana widzę znaki.
Księżnicz.  Nie mieli dżumy ci, co nam je dali.
Biron.  Wyrok nasz zapad! — nic nas nie ocali.
Rozalina.  Krok twój jednakże słowom twoim przeczy,
Gdy sam żałobę czynisz w trybunale.
Biron.  Skończmy, procesu z tobą nie chcę wcale.
Rozalina.  Ni ja, gdy pójdą po woli mej rzeczy.
Biron.  Niech teraz każdy z kolei co powie,

Bo wszystko w mojej zmąciło się głowie.
Król.  Naucz nas, proszę, naucz, piękna pani,
Jak za grzech ciężki odpust nasz dostaniem.
Księżnicz.  Tylko otwartem i szczerem wyznaniem.
Czyście przed chwilą byli tu przebrani?
Król.  Tak jest.
Księżnicz.  A w jakich chęciach tuście przyśli?
Król.  W dobrej, księżniczko i uczciwej myśli.
Księżnicz.  Jeśli tak, wyznaj, ciekawie słuchamy,
Co wyszeptałeś do ucha twej damy?
Król.  Że ją nad skarby, nad świat ten przenoszę.
Księżnicz.  A jednak, kiedy weźmie cię za słowo,
Ty ją odrzucisz.
Król.  Przysięgam na nowo —
Księżnicz.  O, nie kończ, nie kończ! nie przysięgaj, proszę,
Bo kto raz jeden swej przysiędze skłamał,
Tem łatwiej jeszcze i drugą przełamał.
Król.  Jeśli tę złamię, niechaj marnie zginę!
Księżnicz.  Dobrze, pamiętaj! — Pytam Rozalinę,
Jakie jej Moskal szepnął tajemnice?
Rozalina.  Że mnie tak kocha jak swoje źrenice,
Że przy mnie skarby świata waży za nic,
I aby dowieść miłości bez granic,
Albo mnie żoną swą nazwie przed rankiem,
Albo w rozpaczy umrze mym kochankiem.
Księżnicz.  Więc szczęść wam, Boże! boć nie zechcesz znowu
Zostać niewiernym danemu jej słowu.
Król.  Nie, na mój honor, nie, na moje życie,
Takiegom słowa nie dał tej kobiecie!
Rozalina.  Dałeś, na dowód klejnot ci pokażę,
Który wsunąłeś do mej rękawiczki.
Król.  Moje przysięgi były dla księżniczki,
Którą po moim rozpoznałem darze.
Księżnicz.  Klejnot ten stroił jej ramię nie moje.
Moim kochankiem, jak się pokazuje,
Był Biron, za co pięknie mu dziękuję. —
Czy chcesz mnie, czy chcesz perły zabrać twoje?
Biron.  Niczego nie chcę, wszystkiego się zrzekam.

Wiem teraz wszystko, wszystkiego dociekam:
To sprzysiężenia dzieło, czarnej zdrady,
Na smutny koniec naszej maskarady.
Jakiś darmojad, lizus, plotkarz plaski,
Co szpiegostwami zarabia na łaski,
Pajac z przywykłym do marszczek uśmiechem,
Na rozkaz bawić was obowiązany,
Nie wiem, jak odkrył wszystkie nasze plany
I wszystkie zaraz wypaplał z pośpiechem;
Gdy wieść przed czasem doleciała dworu,
Zmieniły damy dane im prezenta,
A my prawili, ułudą pozoru,
Zamiast kochankom, znakom komplementa,
Dla naszej hańby i dla naszej zguby
Dwakroć złamali uczynione śluby.
Tak jest, nie wątpię. (Do Boyeta) Czy to ty łaskawco,
Krzywoprzysięstwa tego jesteś sprawcą?
Czy nie ty mierzysz księżniczki buciki,
Twój śmiech i płacz twój jej rządzisz skinieniem,
I tylko jesteś posłusznym jej cieniem,
Talerz jej trzymasz, stroisz jej żarciki?
Czy nie ty pazia pomięszałeś szyki?
Tak jest, ty, panie, to są twoje czyny.
Niech i tak będzie; więc zapisz to sobie,
Że kiedy umrzesz, za pomnik jedyny
Spódnicę na twym zawiesimy grobie.
Boyet.  Tę sprawiedliwość oddać mu należy,
Że rycerz w szrankach pięknie galopuje.
Biron.  Pan ten, jak widzę, na ostre już bieży,
Ale ja, kończąc, z placu ustępuję.

(Wchodzi Łepak).

Witaj nam! z dobrą przychodzisz usługą,
Zrywając bitwę wrzącą już za długo.
Łepak.  Panowie, panie, o! któż mi z was powie,
Czyli wejść mogą trzej bohaterowie?
Biron.  Jakto? trzej tylko?
Łepak.  Nie, nie, wielkie cuda!
Z trzech bohaterów każdy trzech wam uda.

Biron.  A trzy razy trzy, dziewięć.

Łepak.  Nie, nie, panie; z przeproszeniem, panie, mam nadzieję, że tak nie jest; nie uda ci się tak łatwo, panie, wystrychnąć nas na głupców, bo wiemy, co wiemy. Spodziewam się, panie, że trzy razy trzy, panie —
Biron.  Co? nie dziewięć?
Łepak.  Z przeproszeniem, panie, wiemy, ile to czyni.
Biron.  Na Jowisza, przekonany byłem dotąd, że trzy razy trzy czyni dziewięć.
Łepak.  Bieda byłaby z tobą, panie, gdybyś rachunkami na kawałek chleba miał zarabiać.
Biron.  Więc ileż to czyni?
Łepak.  Strony same, to jest aktorowie, pokażą sami, ile to czyni; co do mnie, mam tylko, jak powiadają, jednego deprezentować, jednego chłopa, jednego biednego chłopa, Pompejona Wielkiego.
Biron.  Czy jesteś jednym z bohaterów?
Łepak.  Podobało się im uznać mnie godnym Pompejona Wielkiego; co do mnie, nie znam godności tego bohatera, ale mam stać za niego.
Biron.  Idź, powiedz im, niech się przygotują.
Łepak.  Rzecz pójdzie jak z płatka, bo robota będzie sumienna (wychodzi).

Król.  Srom nam przyniosą, niechaj nie przychodzą.
Biron.  Srom do nas, królu, przystępu nie znajdzie,
A polityczną może będzie rzeczą
Dać widowisko gorsze od naszego.
Król.  Nie, nie, powtarzam, niechaj nie przychodzą!
Księżnicz.  Niech przyjdą, pozwól, królu, proszę ciebie;
Żart to najlepszy, co sam nie zna siebie.
Kiedy gorliwość, ubawić nas chciwa,
W swym własnym zbytku marnie dogorywa,
Właśnie, gdy w pączku wielkie rzeczy giną,
Niechcąc śmiech rodzą śmieszną mieszaniną.
Biron.  To żywy obraz naszej maskarady. (Wchodzi Armado).

Armado.  Pański pomazańcze, błagam cię o tyle twojego słodkiego królewskiego oddechu, ile potrzeba na wymćwienie pary wyrazów.
(Armado rozmawia z Królem i oddaje mu papier).

Księżnicz.  Czy człowiek ten bożym jest sługą?
Biron.  Dlaczego pytasz się o to, pani?
Księżnicz.  Bo nie mówi jak boże stworzenie.
Armado.  To wszystko jedno, mój piękny, słodki, miodowy monarcho, bo przysięgam, że bakałarz jest to człowiek nadzwyczaj fantastyczny; zbyt, zbyt tylko próżny; ale zostawmy wszystko, jak powiadają, alla fortuna della guerra. Pokój waszym duszom, najmajestatyczniejsza paro! (wychodzi).
Król.  Możemy się spodziewać niepospolitej reprezentacyi bohaterów. On przedstawia trojańskiego Hektora; parobek Wielkiego Pompejusza; pleban Alexandra; paź Armada Herkulesa; a bakałarz Judasza Machabeusza. Gdy rzeczy pójdą dobrze w pierwszem przedsięwzięciu, Czterej zmienią ubranie i przedstawią pięciu.
Biron.  Już w pierwszej części będzie ich pięciu.
Król.  Mylisz się.

Biron.  Zobaczmy: bakałarz, paliwoda, klecha, pajac i paź —
Gdybyście i z latarnią szukali po świecie,
Podobnych bohaterów pięciu nie znajdziecie.
Król.  Okręt rozwinął żagle i przypływa.

(Wnoszą krzesła dla Króla, Księżniczki i t. d).


Intermezzo dziewięciu bohaterów.
(Wchodzi Łepak, zbrojny, jako Pompejusz).

Łepak.  „Jam jest Pompejusz“ —
Boyet.  Kłamstwo, kłamstwo, mości panie!
Łepak.  „Jam jest Pompejusz“ —
Boyet.  I z lampartem na kolanie.

Biron.  Dobrze powiedziałeś, stary szyderco, chcąc niechcąc, muszę być twoim przyjacielem.

Łepak.  „Jam jest Pompejusz tak nazwany Gruby“ —
Dumain.  Wielki.
Łepak.  Prawda, panie, Wielki;
„tak nazwany Wielki,
Przed którego orężem drżał bohater wszelki;
Idąc wybrzeżem, trochę wyboczyłem z drogi,

By miecz mój pod francuskiej księżny złożyć nogi“.
Byle wasza królewska mość powiedziała: dziękuję,
Pompejuszu: skończyłem.
Księżnicz.  Bardzo dziękuję, bardzo, wielki Pompejuszu.

Łepak.  Niema za co, choć myślę, żem uczciwie się sprawił, omyliłem się tylko trochę na „wielki“.
Biron.  Stawiam mój kapelusz przeciw trojakowi, że Pompejusz pokaże się najlepszym bohaterem.

(Wchodzi Nataniel, zbrojny, jako Alexander).

Nataniel.  „Gdym żył na świecie, świat mi ten ulegał cały,
Przed mym orężem ziemi cztery rogi drżały,
Ma tarcza mówi jasno, żem jest Alexander“.
Boyet.  Lecz nos twój przeczy temu, co tarcza powiada
Biron.  Nos, który to wywietrzył, dobry wiatr posiada.
Księżnicz.  Zdobywca traci gtowę; dalej, Alexandrze!
Nataniel.  „Gdym żył na świecie, świat mi ten ulegał cały“ —
Boyet.  A ten, co przeczy temu, człowiek to zuchwały.
Biron.  O, wielki Pompejuszu!
Łepak.  Jaka pańska wola?
Biron.  Wyprowadź Alexandra, ziemi całej króla.

Łepak  (do Natan.). O, panie, zadałeś porażkę zdobywcy Alisandrowi! Za karę zedrę z ciebie płaszcz malowany, atwojego lwa, co z toporem w łapie siedzi na stolcu, dadzą Ajaxowi, a to będzie dziewiąty bohater. Zdobywca, a zapomniał w gębie języka! Wstydź się, Alisandrze, i zmykaj! (Wychodzi Nataniel). Z pańskiem przeproszeniem, jest to trochę głupkowate, miękoduszne człeczysko, wielki uczci wiec, to prawda, ale łatwo z nóg zbity. Niema lepszego, jak on, sąsiada, i nikt mu w kręglach nie zrówna, ale co do Alisandra, widzicie sami, niestety! jak stoją rzeczy, — nie dorósł jeszcze swojej roli. Zobaczycie teraz innych bohaterów, którzy wam swoje myśli na inny ton wyśpiewają.

(Wchodzą: Holofernes, jako Judasz Machabeusz i Ćma, jako Herkules).

Holofern.  „Ten karzełek wielkiego przedstawia Alcyda,
Który zabił Cerbera, trzygłowego canem.

A gdy w kolebce jeszcze mały był jak gnida,
Tak dusił wielkie węże w swojej drobnej manu.
Quoniam zdaje się jeszcze być w małoletności,
Napisałem ten prolog dla dostojnych gości“.

(Do Ćmy) A teraz wynoś się stąd majestatycznym krokiem. (Wychodzi Ćma).
„Jestem Judasz“ —
Dumain. Judasz!
Holofern. Ale nie Iskariota.
„Jestem Judasz, nazwany Judasz Machabeusz“.
Dumain.  Odejm przezwisko, a zostanie czysty Judasz.
Biron.  Całujący zdrajca. W jaki sposób zostałeś Judaszem?
Holofern.  „Jestem Judasz“ —
Dumain.  Tem większy wstyd dla ciebie, Judaszu.
Holofern.  Co przez to rozumiesz, panie?
Boyet.  Rozumiem, że najlepiej zrobiłby Judasz, gdyby się powiesił.
Holofern.  Niech mi pan grabia da przykład, gotów jestem naśladować pana grabię.
Biron.  Dobrze rozumiesz, boć pono Judasz powiesił się na grabie.
Holofern.  Nie dam sobie grać na nosie.
Biron.  Bo go nie masz, nie mając głowy.
Holofern.  A to co?
Boyet.  Głowa kapusty.
Dumain.  Główka szpilki.
Biron.  Trupia główka w sygnecie.
Longav.  Zatarta, ledwo dostrzeżona główka na rzymskim pieniążku.
Boyet.  Gałka szabli Cezara.
Dumain.  Rzezana gałka na prochownicy.
Biron.  Pół głowy świętego Jerzego na spince.
Dumain.  A nota bene na spince ołowianej.
Biron.  Przyczepionej do kapelusza zęborwacza. A teraz, prowadź rzecz dalej, bo daliśmy ci więcej niż jedną głowę.
Holofern.  Aleście mi odjęli moją.
Biron.  Nieprawda, tylko dodaliśmy ci czoła.
Holofern.  A zrobiliście to bezczelnie.
Biron.  Zrobilibyśmy to samo, choćbyś lwem był nawet.
Boyet.  Ale, że jest tylko osłem, puśćmy go z Bogiem. Żegnamy więc, słodki Juda! na co czekasz jeszcze?
Dumain.  Na koniec swojego nazwiska.
Biron.  Na szu-ja, dodam szu-ja do Juda. Judaszu-ja żegnam cię.
Holofern.  To ani szlachetnie, ani dwornie, ani miłosiernie.
Boyet.  Przyświećcie panu Judaszowi, mrok zapada, mógłby się potknąć.
Księżnicz.  Ach, biedny Machabeusz, jakie dostał cięgi!

(Wchodzi Armado, zbrojny, jako Hektor).

Biron.  Skryj głowę, Achilesie; zbliża się Hektor zbrojny.
Dumain.  Choćby szyderstwo moje na mnie samego spadło, muszę się teraz zabawić.
Król.  Hektor przy nim postawiony wyglądałby jak niźnik dzwonkowy.
Boyet.  Ale czy to tylko naprawdę Hektor?
Dumain.  Nie myślę, żeby Hektor tak był pięknie zbudowany.
Longav.  Za grube ma golenie na Hektora.
Dumain.  Przynajmniej za mięsiste łydki, to pewna.
Biron.  Nie, to nie może być Hektor.
Dumain.  To bóg albo malarz, bo dziwaczne stroi grymasy.
Armado.  „Mars, bóg potężnobronny, z swojej bożej mocy Dał w darze Hektorowi“ —
Dumain.  Złoconą muszkatową gałkę.
Biron.  Cytrynę.
Longav.  Szpikowaną goździkami.
Armado.  Cicho!

„Mars, bóg potężnobronny, z swojej bożej mocy
Dał w darze Hektorowi, w murach Ilionu,
Oddech silny, że mógłby, od rana do nocy,
Bez wypoczynku walczyć z swego pawilonu.
Jam kwiat ten“ —
Dumain.  Jam ta mięta.
Longav.  Jam jest ta psia róża.
Armado.  Słodki panie Longaville, skróć cugle twojemu językowi.
Longav.  Muszę je raczej popuścić, gdy za Hektorem goni.

Dumain.  To prawda, bo Hektor chart jest czysty.

Armado.  Słodki bohater już umarł i zgnił; kochane kurczątka, nie pastwcie się nad kościami umarłego. Póki oddychał, był to mąż, — ale wróćmy do mojej roli. (Do Księżniczki) Słodka księżniczko, nadstaw mi łaskawie twoich uszu.

(Biron rozmawia na stronie z Łepakiem).

Księżnicz.  Mów śmiało, waleczny Hektorze, bawisz mnie niepospolicie.
Armado.  Ubóstwiam pantofel twojej słodkiej dostojności.
Boyet.  Kocha ją na stopy.
Dumain.  Bo nie może na łokcie.
Armado.  „Ten Hektor był dzielniejszy, niż dzielny Annibal —
Łepak.  Kumie Hektorze, z naszą dziewką źle stoją rzeczy; zaszła już od dwóch miesięcy.
Armado.  Co chcesz powiedzieć?
Łepak.  Na uczciwość, jeżeli się nie pokażesz uczciwym Trojańczykiem, biedna dziewka przepadła; jest w ciąży; już dziecko budzi się w jej łonie, to twoje.
Armado.  Chcesz mnie zrobić infamisem przed potentatami? Zginiesz!
Łepak.  To Hektor dostanie chłostę za Żakienettę, którą zapłodnił, a pójdzie na szubienicą za Pompejusza, którego zabił.
Dumain.  O, najrzadszy Pompejuszu!
Boyet.  O, sławny Pompejuszu!
Biron.  Większy niż wielki, wielki, wielki, wielki Pompejuszu! Pompejuszu Ogromny!
Dumain.  Pod Hektorem drżą łydki.
Biron.  A Pompejusz się sierdzi. Więcej furyi! więcej furyi! huż! wyczha!
Dumain.  Hektor wyzwie go na rękę.
Biron.  Albo nie ma więcej krwi w żyłach, niż trzeba pchle na obiad.
Armado.  Na dwa bieguny, wyzywam cię!
Łepak.  Nie chcę się bić na bieguny, jak północny człowiek, ją chcę cię pokiereszować, a na to potrzeba mi szabli. Pożyczcie mi, błagam, pożyczcie mi znowu mojej broni!
Dumain.  Zróbcie miejsce zapalczywym bohaterom.
Łepak.  Będę się bił w koszuli.
Dumain.  O, rezolutny Pompejuszu!
Ćma.  Pozwól, panie, niech ci parę guzików odepnę. Czy nie widzisz, że się Pompejusz rozbiera do pojedynku? Czy chcesz stracić swoje dobre imię?
Armado.  Panowie szlachta i żołnierze, przebaczcie, ale nie chcę potykać się w koszuli.
Dumain.  Nie możesz odmówić, wyzwał cię Pompejusz.
Armado.  Moi kochankowie, mogę i chcę.
Biron.  Jakie masz do tego powody?
Armado.  Żeby wyznać nagą prawdę, — nie mam koszuli; na pokutę noszę tylko wełnę.
Boyet.  Potwierdzam wyznanie; naznaczono mu tę pokutę w Rzymie za to, że nie miał bielizny; odtąd, przysięgam, nie nosił żadnej innej prócz ścierki Żakienetty, a tę nosi na sercu, jako zadatek miłości.

(Wchodzi Mercade).

Mercade.  Bóg z tobą, pani!
Księżnicz.  Witaj mi, Mercade!
Choć twoje przyjście miesza nam zabawę.
Mercade.  Boleję nad tem, bo wieść, którą niosę,
Cięży mi w ustach. Król, ojciec twój, pani, —
Księżnicz.  Umarł!
Mercade.  Tak, pani. Skończyłem poselstwo.

Biron.  Bohaterowie, precz stąd! Scena chmurzyć się zaczyna.
Armado.  Co do mnie, oddycham znowu wolnem powietrzem. Widziałem dzień niegodziwości przez szparkę dyskrecyi, a sprawiedliwość sam sobie wymierzę jak żołnierz. (Bohaterowie wychodzą).
Król.  Księżniczko, jakie są twoje zamiary?
Księżnicz.  (do Boyeta). Przygotuj wszystko; odjeżdżam tej nocy.
Król.  Błagam cię, pani, wstrzymaj się dni kilka.

Księżnicz.  Przygotuj wszystko. — Dzięki wam, panowie,
Za wszystkie wasze dobre ku nam chęci;
A z głębi duszy boleścią dotkniętej

Proszę, niech wasza mądrość nam przebaczy
Wesołej myśli rozpustę i śmiechy.
Jeśli w rozmowach byłyśmy zbyt śmiałe,
To wina waszej zbytniej uprzejmości.
Żegnam cię, królu! Język tam niemieje,
Gdzie serce ciężar boleści przygniata.
Przebacz więc, jeśli lichem słowem płacę
Twoje ustępstwa tak wspaniałomyślne.
Król.  Nieraz ostatnia chwila pożegnania
Przyśpiesza koniec długo upragniony,
I nieraz sprawę szczęśliwie rozstrzyga,
Której nie mogły rozstrzygnąć procesa.
Choć czoło córki, smutkiem powleczone,
Tkliwej miłości przemawiać zabrania
W najdroższej sprawie dla duszy kochanka,
Jednak, gdy słowo miłości wyrzekłem,
Niech chmura żalu nie niszczy jej celów,
Przyjaciół bowiem opłakiwać stratę
Mniejszą przynosi korzyść i otuchę,
Niż się radować z nowo znalezionych.
Księżnicz.  Słów twoich, królu, nie pojmuję wcale;
Dwoisz mój smutek.
Biron.  Uczciwa otwartość
Najlepiej trafia do boleści ucha.
Może zrozumiesz teraz lepiej króla.
Przez miłość ku wam czas nasz straciliśmy.
Przez miłość ku wam przysięgi zgwałcili,
Wszystkich nas wasza piękność oszpeciła,
Wiodła do czynów z myślami niezgodnych.
Jeśliśmy byli śmieszni — nie dziwota,
Bo miłość pełna dziwnych jest kaprysów,
Zmienna i próżna i lekka jak dziecię;
Zrodzona w oku, jak oko odbija
Tysiączne formy, kształty i zjawiska,
Zmienia obrazy, jak je zmienia oko,
Kiedy z przedmiotu na przedmiot przelata;
Jeśli więc, panie, te miłości zmiany
W waszych niebieskich wydały się oczach

Krzywdą dla naszych przysiąg i powagi,
Pomnijcie, że te niebieskie źrenice,
Które świadkami błędów naszych były,
Same tym wszystkim błędom dały życie;
Jak jest więc dziełem waszem miłość nasza,
Tak waszem dziełem są błędy miłości.
Sami dla siebie byliśmy niewierni,
Aby, raz jeden przełamując wiarę,
Na zawsze potem wiernymi pozostać
Dla tych, co były i krzywoprzysięstwa
I wiary źródłem, to jest dla was, panie.
Krzywoprzysięstwo, choć grzech samo w sobie,
Cnotą się staje miłością omyte.
Księżnicz.  I listy wasze miłością natchnione,
I dary wasze, miłości posłańce,
Ogólnym sądem dziewic moich rady
Były uznane za żart i pustotę,
Jedynie, żeby czasu nudy słodzić.
Nie przywięzując żadnej głębszej wagi
Do sprawy całej, przyjęłyśmy, królu,
Jak żart wesoły wasze oświadczenia.
Dumain.  Było coś więcej niż żart w naszych listach.
Longav.  W naszych spojrzeniach.
Rozalina.  Ale nam się wszystko
Żartem wydało.
Król.  To przynajmniej teraz,
W ostatniej chwili ostatniej godziny,
Miłością, naszą miłość nam odpłaćcie.
Księżnicz.  Czas mi się, królu, wydaje zbyt krótki,
Abym wiecznego dobić chciała targu.
Nie, nie, mój królu, wielkie twoje grzechy,
Bo wielkim grzechem złamana przysięga.
Jeśli więc pragniesz dla mojej miłości
(Chociaż wyznaję, że błahy to powód)
Jaką ofiarę zrobić, słuchaj pilnie:
Twoim przysięgom nie mogę dać wiary,
Śpiesz więc do jakiej dalekiej pustelni,
Której są obce światowe rozkosze,

Pokutuj ciężko, dopóki na niebie
Gwiazdy rocznego nie dopełnią biegu.
Jeśli surowe i samotne życie
Nie zmieni uczuć w żarach krwi poczętych;
Jeśli post, zimno i twarde posianie
Pięknego pączka miłości nie zwarzą,
Lecz miłość próby wytrzyma niezmienna:
Wracaj po roku, a w wierność twą ufny
Wymagaj śmiało spełnienia przyrzeczeń,
A na tę rękę, którą ci podaję,
Ja twoją będę; tymczasem, rok cały,
W domu żałoby samotna się zamknę,
I łez potokiem będę opłakiwać
Gorzką pamiątkę śmierci mego ojca.
Jeśli odmówisz, rozplątamy dłonie,
Niepamięć słowa nasze niech pochłonie.
Król.  Gdy się nie poddam tej lub większej próbie,
Gdzie duch się wzniesie, a wiara odżyje,
Niech śmierć mnie nagła w ojców złoży grobie!
Odtąd me serce w piersiach twoich bije.
Dumain.  A mnie co droga kochanka zapowie?
Katarz.  Przez rok się cały Bożej poleć pieczy,
Proś, niech samotność cztery da ci rzeczy:
Żonę, uczciwość i brodę i zdrowie.
Dumain.  Mamże powiedzieć: dzięki, piękna żono?
Katarz.  Nie, nie, mój panie, bo przez rok ten cały
Będę na wszystkie głuchą madrygały.
Powracaj z królem z pokutą skończoną,
A jeśli znajdę do zbycia miłości,
Może ci trochę ustąpię z litości.
Dumain.  Serce to wierność przez rok ci dochowa.
Katarz.  Lecz nie przysięgaj, byś nie złamał słowa.
Longav.  A co Marya?
Marya.  Gdy rok przyjdzie drugi,
W miejsce żałoby ślubny włożę wieniec.
Longav.  Będę cierpliwy — lecz termin to długi.
Marya.  Podobny tobie, bo żaden młodzieniec
W niewielu wiosnach tak w górę nie strzelił.

Biron.  O czem ma piękna głęboko tak duma?
Kochanko droga, proszę, spojrzyj na mnie,
Patrz w moje oczy, okna mego serca,
Czytaj tam prośbę i racz odpowiedzieć,
Mów, co mam robić dla twojej miłości?
Rozalina.  Bironie, długo, nim cię zobaczyłam,
Dziwne o tobie słyszałam powieści,
Że jesteś pełny śmiechu i szyderstwa,
I uszczypliwych porównań i żartów,
Które twój dowcip bez litości miota
Na wszystko, co mu sposobność nastręczy.
Aby ten piołun z duszy twej wyplenić,
Ażeby w sercu mojem miłość wzbudzić,
Jeden, konieczny kładę ci warunek:
Co dzień i co dzień, tak jak rok jest długi,
Nawiedzaj chorych, od boleści niemych,
Stojąc przy łożu jęczących łazarzy,
Wywołuj wszystkie dowcipu potęgi,
By uśmiech wzbudzić na cierpiącej twarzy.
Biron.  W śmierci gardzielu śmiech dziki rozbudzać?
To być nie może, bo jest niepodobna
Natchnąć weselem duszę konającą.
Rozalina.  Tak się poskramia złośliwe dowcipy,
Co winne tylko wpływ potakiwaniom
Dawanym głupstwu przez śmieszków bez myśli:
Bo tryumf żartu tylko w uchu leży
Pustych słuchaczy, a nigdy w języku
Żartującego. Jeśli uszy chorych
Jękiem boleści własnych ogłuszone
Twoim się żartom zechcą przysłuchiwać,
Zostań, jak byłeś śmieszkiem i szydercą,
Ja cię z twą wadą przyjmę za powrotem;
Lecz jeśli żartów twych nie zechcą słuchać,
Wypędź z umysłu twego urąganie,
A gdy cię ujrzę wolnym od tej wady,
Z radością twoją powitam poprawę.
Biron.  Rok cały? dobrze; bez szemrań i żalu
Będę rok prawił koncepta w szpitalu.

Księżnicz.  Teraz przyjmijcie nasze pożegnanie.
Król.  Nie, pani, pozwól, że cię odprowadzim.
Biron.  Nie tak się nasze dziś kończą nadzieje,
Jak się to zwykle w starych sztukach dzieje:
Maciek nie dostał swej Kasi. O, damy!
Wasza to wina, że koniec ten samy
Z naszego żartu komedyi nie zrobił.
Król.  Cierpliwość! za rok wróci nam wesele.
Biron.  Jak na komedyę rok — trochę za wiele.

(Wchodzi Armado).

Armado.  Słodki majestacie, dozwól mi —
Księżnicz.  Czy to nie Hektor?
Dumain.  Waleczny rycerz trojański.

Armado.  Przychodzę ucałować twoje królewskie palce i pożegnać cię. Idę dopełnić ślubu. Ślubowałem Żakienecie, że dla słodkiej jej miłości przez trzy lata będę chodził za pługiem. Ale czy zechcesz, najdostojniejszy monarcho, wysłuchać dyalogu ułożonego przez dwóch uczonych mężów na pochwałę sowy i kukułki? Miał to być koniec naszego widowiska.
Król.  Przywołaj ich co żywo, gotowi jesteśmy słuchać.
Armado.  Hola! przybywajcie!

(Wchodzą: Holofernes, Nataniel, Ćma, Łepak i inni).

Armado.  Armado. Po tej stronie jest Hiems, zima, a po tamtej Ver, wiosna; pierwsza trzyma stronę sowy, druga kukułki. Ver, zaczynaj.

Pieśń.

Wiosna.  Kiedy rzeżuchy srebrzyste kwiaty,
Modre fiołki i pstre stokrocie,
I jaskier cały błyszczący w złocie
Haftują łąkom bogate szaty,
Wtedy kukułka z każdego drzewa
Śmieje się z mężów, kiedy im śpiewa
Kuku!
Kuku! trwogę bladą miota
Przed wszystkich żonatych wrota.

Kiedy pastuszek gra na swej fletni,
Skowronek w chmurach swe nuci trele,
I każdy ptaszek gniazdeczko ściele,
I dziewki suszą swe szaty letnie,
Wtedy kukułka z każdego drzewa
Śmieje się z mężów, kiedy im śpiewa
Kuku!
Kuku! trwogę bladą miota
Przed wszystkich żonatych wrota.
Zima.  Gdy z dachów wiszą zimowe sople,
I kiedy w palce pachołek dmucha,
I ogień z wszystkich kominów bucha,
A w skopku mleka mróz ścina krople
Kiedy śnieg drogi wszystkie zawiewa,
I tylko sowa śród nocy śpiewa
Uhu!
Pieśń wesoła, gdy kucharka
Szumowiny zbiera z garka.

Gdy wiatr śnieg pędzi z świstem przez błonie,
Gdy nastrzępione umilkły ptaki,
Gdy nosy dziewczyn niby buraki,
A głos plebana w kaszlaniu tonie,
Pieczone jabłka na roszcie syczą,
I tylko sowy śród nocy krzyczą
Uhu!
Pieśń wesoła, gdy kucharka
Szumowiny zbiera z garka.
Armado  Słowa Merkurego brzmią twardo po Apollina pieśni.
Idźmy! Tam wasza droga, a tu nasza. (Wychodzą).








  1. Aluzya do dziobatej twarzy Katarzyny.
  2. »Panie, zmiłuj się nad nami« pisano na domach, w których była dżuma.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.