Staś emigrant/Rozdział 1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Staś emigrant
Wydawca Dom Książki Polskiej[1]
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Graficzne „Polska Zjednoczona“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział 1.
RODZINA BASIEWICZÓW.

Wszystko, co będzie opisane w tej powiastce, działo się przed 65 laty, a więc wtedy, gdy w Polsce rządzili brutalni, niesprawiedliwi rosyjscy urzędnicy.
Naród nasz cierpiał uciemiężenie, lecz od czasu do czasu zrywał się do walki.
Po powstaniach rozpoczynały się sądy nad Polakami.
Moskale rozstrzeliwali, wieszali lub posyłali do mroźnej Syberji na wygnanie wszystkich Polaków, którzy brali udział w walkach z zaborcami.
Jeden z takich zesłańców, Seweryn Basiewicz, jak i setki innych, zmarł na wygnaniu, a syn jego Mieczysław powrócił do rodzinnej zagrody pod Płockiem, lecz popasał tu niedługo.
Widać, w żyłach jego płynęła niepokorna krew powstańców, bo, widząc niesprawiedliwe postępowanie naczelnika powiatu, zadarł z nim tak ostro, że został oddany pod sąd i wkrótce śladami ojca powędrował na Sybir.
Młoda pani Wanda Basiewiczowa, zabrawszy ze sobą dwurocznego synka Stasia, poszła za mężem, aby dzielić jego los na wygnaniu.
Przez pierwsze dwa lata mieszkali nad brzegami wartkiej i bardzo szerokiej rzeki Leny, na zupełnem odludziu, pracując ciężko na małym kawałku roli, gdzie się rodziło żyto i trochę ziemniaków.
Tego pożywienia nie starczyłoby niezawodnie dla wygnańców polskich, lecz Mieczysław Basiewicz odznaczał się przedsiębiorczością, a i próżnować też nie lubił.
Rozejrzawszy się dobrze, wypalił sobie z grubej sosny zwrotne czółno i wraz ze swą żoną splótł długą, mocną sieć, „niewodem“ na Syberji zwaną.
Od tego czasu stał się rybakiem, a miał do tego zajęcia prawdziwy spryt i szczęście.
Nikt nie łapał więcej od niego ogromnych jesiotrów, łososi i innych smacznych, drogich ryb. Dawało mu to dobre zyski, więc już po roku wybudował malutką oborę i stajnię, bo właśnie nabył dla pani Wandy dwie krowy i byczka, a z lasu dochodziło go w lecie wesołe rżenie dwóch małych, kosmatych lecz silnych i śmigłych koników.
Wygnaniec zaczął dostarczać rybę i inne towary na sąsiednie kopalnie złota i do szklanej huty, stając się szybko dość zamożnym kupcem.
Gdy po paru latach uciułał sobie wcale spory kapitalik, obliczywszy go, zamknął się z żoną w izbie i długo się z nią naradzał.
Staś, który miał już wtedy siódmy roczek, ujrzał rodziców, wychodzących razem, i ze zdziwieniem przyglądał im się.
Ojciec wydawał się bardzo wzruszony, mamusia płakała i przez łzy szeptała:
— Jeżeli Bóg nie opuści, to wszystko będzie pomyślnie...
Pewnego dnia ojciec zaprzągł oba koniki do sanek, ułożył kilka worów z wędzonem mięsem, mrożonemi rybami i sucharami, przywiązał krowy i byczka ztyłu za sankami i, usadowiwszy wygodnie chłopaka z mamusią, wziął cugle w ręce i ruszył przed siebie.
Jechali bardzo długo, chyba z jakie trzy miesiące, unikając miast i wiosek, a wypoczywając w „zimowjach“ — małych chatkach, pobudowanych przez syberyjskich myśliwych na czas łowów zimowych.
Mrozy srożyły się siarczyste. Coraz częściej zrywał się szalony wicher i ciskał na podróżnych całe stosy skrzepłego śniegu.
Zwyczajny mieszkaniec miasta zapewne zginąłby w drodze, lecz Basiewiczowie podczas długiego wygnania tak się z mrozem i wichurą otrzaskali, że tylko zczernieli, przychudli, lecz czuli się wyśmienicie, otuleni w dachy z podwójnego futra jeleniego i zaopatrzeni w ciepłe obuwie na skórkach zajęczych.
Już słońce zaczynało świecić dłużej i grzać mocniej, z czego nawet mały Staś wywnioskował, że zbliża się wiosna. Właśnie sunęli brzegiem szerokiej rzeki, zamarzniętej jeszcze i okrytej wysokiemi wydmami śnieżnemi.
— Czy to nasza Lena? — spytał pewnego razu Staś.
— Nie, synku, to Amur, który biegnie na wschód, ku Oceanowi Spokojnemu! — objaśnił ojciec.
— A dokąd płynie Lena? — zadał chłopak nowe pytanie.
— Z południa na północ, do oceanu Lodowatego, gdzie podróżnikom w zimie i w lecie grozi śmierć — odpowiedział pan Basiewicz.
Staś nie rozumiał jeszcze słowa śmierć, więc rzekł:
— To ona nie mieszka w Oceanie Spokojnym...
— Kto? — spytał ojciec.
— No... ta śmierć!
Mieczysław zaśmiał się i odparł:
— Mieszka ona i tam, ale obok niej przebywa też życie, którego właśnie szukamy!
To rzekłszy, spojrzał porozumiewawczo na żonę i uśmiechnął się tajemniczo.
W jakieś dziesięć dni potem wygnańcy dojechali do brzegu morza.
Ukrywszy rodzinę w lesie, pan Basiewicz pojechał do pobliskiego miasteczka, które się nazywało Mikołajewsk na Amurze, i wstąpił do szynku, gdzie, jak sądził, gromadzili się marynarze. Nie pomylił się, bo spotkał tu szyprów, czyli dowódców małych okrętów, Rosjan, Amerykanów i Kanadyjczyków. Pijani, bezczelni i brutalni nie wzbudzali oni w Polaku zaufania, więc błąkał się po mieście, szukając kogoś.
Wreszcie wstąpił do sklepiku japońskiego.
Mały, barczysty kupiec, uśmiechając się uprzejmie, spoglądał pytającym wzrokiem na nieznajomego.
— Czy na redzie niema przypadkiem parowca japońskiego? — spytał Mieczysław.
Japończyk kiwnął kilka razy głową i odpowiedział łamaną mową rosyjską:
— W zachodniej zatoce ładują ryby, kość mamutową i futra dwa kutry — jeden ma płynąć do Nagasaki[2], drugi, którym dowodzi mój syn — Jukio Sakuraczi, bardzo, naprawdę, dzielny szyper, dziś po zachodzie słońca podniesie kotwicę i wyruszy do Ameryki Północnej — do portu Wankuwer[3]. Ma dostarczyć tam kły morsowe, skórki fok i kość mamutową z nad brzegów Morza Ochockiego...
Basiewicz długo rozmawiał z kupcem, a potem z Jukio Sakuraczi, który przyszedł pożegnać ojca.
Wreszcie młody szyper, mrużąc czarne oczy, spytał szeptem:
— Zapewne uciekacie z więzienia, gdzie wsadzono was za zbrodnie?...
Wygnaniec skoczył oburzony i, już się nie kryjąc, zawołał z dumą w głosie:
— Zostałem zesłany na Sybir za to, że nie pozwoliłem Moskalowi znęcać się nad Polakami!
— O — o! — wykrzyknęli zdumieni Japończycy. — To wy jesteście Polak? My wiemy, jaką krzywdę wyrządzili wam Rosjanie!
Pan Basiewicz z całą szczerością zwierzył się Japończykom, że uciekł z miejsca wygnania i zamierza przedostać się do Ameryki. Prosił Jukio, aby go zabrał na swój statek, co w znacznym stopniu dopomoże im do uzyskania wolności.
Japończycy długo naradzali się półgłosem, wreszcie stary kupiec rzekł uroczystym tonem:
— My wiemy, że Rosja jest wrogiem wszystkich wolnych ludów i marzy o ich podboju. Mój syn postanowił odstawić was do Kanady i nic za tę przysługę od was nie żąda!
Basiewicz ze wzruszeniem dziękował szlachetnym Japończykom i z wielkim trudem uprosił kupca, aby przyjął od niego w upominku konie i krowy, które nie są mu teraz potrzebne.
Jakoż, nie zwlekając dłużej, Jukio Sakuraczi posłał szalupę, która przewiozła na okręt panią Wandę ze Stasiem i parę tobołów.
Tegoż wieczora mały, zakopcony parowiec „Asabi Maru“, ryknąwszy krótko, zgrzytnął łańcuchem kotwicy i popłynął ku wschodowi, na otwarty ocean. Na rufie łopotała biała chorągiew z czerwonem słońcem — godłem Japonji, lecz jeden z marynarzy opuścił ją wkrótce i owinął ceratowym pokrowcem.
Podniesiono ją dopiero w chwili, gdy kuter japoński zawinął do portu kanadyjskiego, w którym dawni wygnańcy polscy pożegnali dzielnego Jukio Sakuraczi i jego zawsze spokojnych i uprzejmych marynarzy.
Mały Staś, który nauczył się kilku wyrazów japońskich, odchodząc z rodzicami, długo wymachiwał czapeczką i krzyczał cienkim głosikiem:
Banzaj Nippon![4].
W Kanadzie w owe czasy chętnie widziano emigrantów.
Basiewiczowi więc nie robiono żadnych trudności paszportowych, a władze portowe, dowiedziawszy się, że jest wprawnym ślusarzem, dały mu bilet wolnej jazdy i skierowały go do dużego miasta Winnipeg.
W trzy dni później Mieczysław Basiewicz miał już posadę w wielkiej firmie drzewnej, posiadającej tartaki w północnych obwodach kraju.
Emigrant nie mówił po angielsku, lecz firma, zatrudniając znaczną ilość robotników Rosjan i Czechów, miała urzędnika mówiącego po rosyjsku i po czesku.
Basiewicz został zaangażowany, jako mechanik do motorów, ustawionych na tartaku w prowincji Saskaczewan, nad Bobrową rzeką.









  1. Przypis własny Wikiźródeł W oparciu o informacje zawarte w innych książkach z tej serii
  2. Miasto w Japonji.
  3. Miasto w Kanadzie — port na Pacyfiku, czyli Oceanie Spokojnym.
  4. Niech żyje Japonja!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.