Przejdź do zawartości

Siódmy dom

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Siódmy dom
Podtytuł Monolog pana Figelmana
Pochodzenie Monologi. Serya druga
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i S-ki
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia Artystyczna S. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Franciszek Kostrzewski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SIÓDMY DOM.
(Monolog pana Figelmana).




Ja pana radcego przepraszam, ale tak nie może być! U pana dobrodzieja lokator to pierwsza osoba! Za co? Czy on kupuje plac, cegłę, wapno, czy płaci za plan? Pan radca mówi, że on mieszka!... Za przeproszeniem, to jest gruba omyłka, to jest „fykcya.“ Jakim sposobem może mieszkać, kiedy dom wcale nie jest jeszcze postawiony? I kogo pan radca broni? Takiego, który nie jest, którego pan nigdy w życiu nie widział... Fe!
Powiada pan, że on będzie. Dobrze, niech będzie, wtenczas o nim pomyślimy, damy mu wszystkie dogodności, niech płaci i niech sobie używa. Damy mu śliczny apartament. Cztery pokoje i pasaż. Masz tobie! Pan radca znowuż zawróci głowę, że miejsca jest ledwie na trzy... Proszę pana, ja też jestem znawca, ja już buduję siódmy dom, ja w tę kochaną architekturę wsadziłem cokolwieczek kapitału, ja parzyłem się na gorącem, ja dmuchałem na zimne... mam smak... Ja się znam, ja lubię czysty gotyk. To jest śliczny styl... można dać wązkie okna, nie potrzeba dużo światła. Pan radca lubi się upierać przy powietrzu... Czy ja żałuję lokatorowi powietrza? Owszem niech on sobie idzie na spacer; ma Saski ogród, ma Łazienki. Czy ja jemu odbieram światło? Niech pali dwadzieścia cztery lampy... co mi do tego? Musi być cztery pokoje i pasaż, proszę pana radcego, to jest konieczne... ja bardzo lubię pasaż. Nie będzie ciasno, na moje sumienie, ja sam mierzyłem. Tam jedna kobieta, choćby otyła, zmieści się, i jeszcze może postawić dwa kuferki nieduże. Na kuferki położy trochę materacu, na materacu sama siebie... może ślicznie spać. Ja sam nie mam takiej wygody!
Proszę pana radcego, koniecznie cztery i koniecznie pasaż. W stołowym będzie ciemno? Dlaczego? Ta ściana od oficyny, co pan radca powiada, że zasłoni, ona nic nie zasłoni, owszem, ona nie dopuści za nadto wielkiej reparacyi słońca. Czy to przyjemnie, jak słońce w same oczy świeci? To bardzo niemiło, trzeba roletę sprawić... Niech pan rachuje, że to im zrobi dużę oszczędność. Pan radca mówi, że te ściany będą pod kątem piętnaście; a ja sumiennie zaręczam, że tam będzie jeden i to bardzo maleńki kącik. Ja się znam, ja siódmy dom stawiam, sześć przehandlowałem i wszystkie były bardzo zdrowe, tylko dwa trochę musiałem podstemplować, ale za to jakie ozdobne! Taka spekulacya na domach, to żaden smak. Można trochę zarobić, ale jaka praca! Pan radca ma grymasy a majstry to grube ludzie, bez delikatności... Siódmy dom! Czy to bagatela! Ja go nie stawiam na fuszerkę, bo to dla mnie. Ja go nie myślę sprzedać, chyba, żeby mi kto bardzo dobrze zapłaci...
On musi być bardzo ozdobny. Na froncie koniecznie trzeba dać takie złocone złocistości, takie mendaliony, jak imperyały wprost z pod stempla; trzeba dać kroksztynki, kaputele, gzymsy, figury... Ja zapłacę! Ja lubię elegancyę; ja już obstalowałem drewniane schody na marmur, także maleńkie terakotki do sieni. Pumpejańska sień czerwona, aksamitne balistrada do schodów, mosiężnych pręcików pod dywan; cztery żelazne bronzowane panienki do trzymania gazowych lamp, kolorowe szkło do okien schodowej klatki. Sztukateryę też obstalowałem u artystów... Oj! przyznam się pana radcego, że z tymi artystami to jest gorzkie życie! Ja ich znam, oni są rzeźbiarze, odlewniki z gipsu, oni też mogą zrobić, niech Bóg broni nagrobek... To dzikie ludzie! Ja przychodzę do jednego, zamawiam rozetów, fasetów, maskaronów na kominki. Daję nie dużo, bo kto może teraz dużo płacić? Wiesz pan co on powiada? On powiada: — panie Figelman, obstaluj pan sobie „majzoleje.“ Co to jest „majzoleje?“ Powiada: — to taki familijny nagrobek. Słyszałeś pan, jaki to gruby dowcip, artystyczny koncept!! Kto inny byłby się obraził, ja nie. Ja ich ukarzę pieniężnie, dostaną 5% mniej za robotę. Ja obstalowałem u nich rozety, fasety i maskaronów, cztery kantarydy do frontu, gzymsy do pilastrów i różne kroksztynki, jak pana radcego wiadomo, żeby było elegancko. Obstalowałem jeszcze przeszłego roku. Było z nimi dość kramu! Oni powiadają: — panie Figelman, pan potrzebujesz stylowe fasety, czysty barok: a ja mówię: „nie zawróć pan głowę, pan jesteś artysta, pan potrzebujesz wziąść zaliczkę i robić co ja chcę. Nie żaden barok tylko ptaszki! To bardzo ładny styl, ten ptaszkowy styl! Na fasecie co dziesięć cali jest gipsowe gniazdko i gipsowe dwa kanarki. Nasi lokatorowie to lubią, oni mają z natury taką poczciwą familijną tendencyę. Jeszcze artyści mi mówili o stylach, ale musieli zrobić, jak ja chciałem. To gadanie jest! Czyje pieniądze, tego styl.
Nie mogę powiedzieć, zrobili wszystko, oprócz maskaronów na kominki. Dlaczego to jeszcze nie gotowe, ja się pytam. Artysta mówi, że nie mógł dostać model. Co to jest model? Taki człowiek, co ma twarz w stylu, podług niego robi się maskaron. — A czy ja mam twarz w stylu? On obrócił mnie do okna i aż krzyknął: panie Figelman, pan masz w twarzy dwa style, trzy style: rokokie, barokie i kawałeczek zopfu. Pan jesteś urodzony na model... Siadaj pan, obaczysz jaką ja zrobię z pana małpę!... Był tak zachwycony moją twarzą, że nawet nie umiał się wyrazić delikatnie... No powiada, siadaj pan i siedź... Śmiej się pan cokolwiek — ja się śmiałem, a teraz mówi: zrób pan taką minę, jakbyś pan miał zmartwienie albo boleść... — Na co ja mam mieć boleść, jestem zdrów! — Nic nie szkodzi! Ja się skrzywiłem, on krzyczy: — zachowaj pan ten wyraz twarzy, to jest cudowne!... Słyszał pan?! Siadałem do tego interesu pięć razy i ten artysta zrobił coś fajn! To nie był maskaron, to ja byłem, moja własna twarz, moje oko, mój uśmiech, moje delikatne skrzywienie — cały ja!... Te maskarony miały być w moim szóstym domu, bo ja stawiałem wtenczas szósty, ale je zatrzymałem do siódmego, do tego, co, choć pan radca nie wierzy, ja stawiam dla siebie... Nad każdym kominkiem będzie maskaron z mojej twarzy, z twarzy gospodarza! Lokator będzie miał mnie przed oczami, on zrozumie, że mój przyjemny wyraz oczu znaczy, że ja delikatnie przypominam się o komorne, a boleść w moim skrzywieniu da mu poznać, że go z wielką przykrością będę musiał wyrzucić, jeżeli w terminie nie zapłaci.. Jaki to śliczny język sztuki, jaka wysoka myśl stylowa! Ja to zabieram do mego siódmego domu, tylko proszę pana radcego w tych lokalach musi być po cztery pokoje i pasaż... Oj znowuż lokatory! Fe, niech ich djabli wezmą... proszę pana radcego namyślić się i obliczyć. Ja w tym tygodniu przyjdę i pokażę fotografię z maskaronów... Śliczna twarz w trzech stylach: baroki, rokoki i zopf... I to mój portret!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.