Sganarel/Treść utworu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Sganarel
Podtytuł Czyli Rogacz z urojenia komedja w jednym akcie wierszem
Pochodzenie Dzieła / Tom drugi
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom drugi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



SGANAREL
CZYLI
ROGACZ Z UROJENIA
KOMEDJA W JEDNYM AKCIE
1659.


OSOBY:

GORGONI, mieszczanin paryski
CELJA, jego córka
KELJUSZ, zalotnik Celji
KASPER, służący Leljusza
SGANAREL, mieszczanin paryski i rogacz z urojenia
ŻONA Sganarela
ARGANT, ojciec Walerego
PIASTUNKA Celji
KREWNY Sganarela.




SCENA PIERWSZA.
GORGONI, CELJA, PIASTUNKA Celji.
CELIA wychodzi zapłakana; ojciec idzie za nią:
Nie, mój ojcze, nie zgodzę się nigdy z tym losem.
GORGONI:
Co ty tam, żmijko mała, mamrotasz pod nosem!
Ty chcesz zmieniać, com sobie ułożył tak pięknie?
Myślisz, że od twych fochów wola moja zmięknie?
I głupie urojenia twej głowizny młodej
Śmią z ojcowskim rozumem puszczać się w zawody?
Czy ojciec, czy też córka, prawa tu dyktuje?
Kto z nas dwojga, jak myślisz, trafniej odgaduje,
Co będzie lepszem, głupia dziewczyno, dla ciebie.
Ej, nie drażnij mnie dłużej, bo, jak Bóg na niebie,
Mogłabyś poznać, gdy cię przez plecy popieszczę,
Czy me ojcowskie ramię dość krzepkie jest jeszcze!
To też, najlepiej zrobisz, tak mi się wydaje,
Biorąc bez fochów męża, którego ci daję.
Powiadasz, że nieznaną ci jego osoba;
Chciałabyś wiedzieć wprzódy czy ci się spodoba.
Ja znam jego majątek: w roztropnym wyborze,
O cóż jeszcze innego mam się troszczyć może?
I gdy mąż ma dukatów dwadzieścia tysięcy,
Aby się mógł spodobać, czegóż trzeba więcej?
Możesz mi, moja córko, zawierzyć na słówko,
Nie może być zły człowiek z tak piękną gotówką.
CELIA: O Boże!
GORGONI: Co: „o Boże“! Cóż to znów u licha?
Ejże, niech mi panienka tak bardzo nie wzdycha,
Bo gdy raz ma cierpliwość wreszcie się odmieni,
Zaśpiewasz mi: „o Boże“! ale trochę cieniej!
To skutki twoich książek: oto są owoce,
Że panna nos w romansach trzyma dnie i noce;
Pełna głowa u ciebie tych miłosnych bredni,
Lepiej znasz żywot Klelj[1], niż pacierz powszedni.
Rzuć do ognia piśmideł tych głupich kram cały,
Co już tyle dusz młodych na zgubę wydały;
Wolałabyś, miast czytać te baśnie jałowe,
Kwartynami[2] Pibraka wzbogacić swą głowę,
Lub wziąć do rąk Matjasza[3] Tablice uczone,
Z których niejedną wartoby spamiętać stronę.
Ucieczka grzesznych[4] też jest dobra dla młodzieży;
Z niej nauczysz się rychło jak ci żyć należy,
I, gdybyś była wzrosła w takich myśli kole,
Umiałabyś dziś lepiej szanować mą wolę.
CELJA: Jakto, ojcze! więc żądasz, aby moja dusza
Zdeptała dzisiaj miłość i wiarę Leljusza?
Słuchać twoich rozkazów jam była gotową,
Lecz sam mu wszak oddałeś serce me i słowo.
GORGONI:
Chociażbym dziesięć razy dał mu słowo twoje,
Przyszedł inny, bogatszy, o więcej nie stoję.
Leljusz jest ładny chłopiec, lecz, w męża wyborze,
Żaden wzgląd nad majątkiem przeważyć nie może.
Złoto i najbrzydszego przystroi w powaby;
Bez złota, wszelki urok jest z czasem zbyt słaby.
Nie kochasz Walerego; lecz, w małżeńskiej próbie,
Chociaż go dziś nie kochasz, pokochasz po ślubie,
Pożycie łączy ludzi; rzecz to pospolita,
Że miłość wśród małżeństwa dopiero zakwita.
Ale czym ja oszalał, że się w racje bawię
Tam, gdzie rozkazać jestem w najpełniejszem prawie!
Dość na tem; nie kuś mojej cierpliwości świętej;
Niechaj się wreszcie skończą twe głupie lamenty.
Dziś wieczór zięć mój stanie przed twojem obliczem:
Pilnuj się, proszę, byś mu nie chybiła w niczem;
Jeśli go tu nie przyjmiesz jak umiesz najładniej,
Już ja cię... Nie chcę mówić, ale sama zgadnij.


SCENA DRUGA.
CELJA, PIASTUNKA.
PIASTUNKA:
Co! panienka odmawia, gdy ją o to proszą,
Coby każda, w jej miejscu, przyjęła z rozkoszą?
Łzami oblewać słodkie obrazy zamęścia,
I wzdraganiem opóźniać chwile swego szczęścia!
Czemuż o moją rękę nikt się nie chce zgłosić;
Już jabym się tam pewnie nie kazała prosić;
I miast bym miała zwlekać mej zgody wyrazy,
Raczejbym: „tak!“ krzyknęła choćby dziesięć razy.
Ten profesor, co różne nauki wykłada
Braciszkowi panienki, mądrze to powiada,
Kiedy, ucząc o ziemskich sprawach, prawił, że to
Tak jak z bluszczu krzewiną, tak jest i z kobietą:
Pięknie rośnie, dopóki o drzewo oparta,
Lecz, kiedy ją oderwać, sama nic nie warta.
Święta to prawda, święta, panieneczko droga,
Nieraz to sobie myślę, odkąd, z woli Boga,
Umarł mój biedny Marcin, duszyczka poczciwa!
Za jego życia byłam rumiana, szczęśliwa,
Pulchna, oko błyszczące, śmiejąca co chwilę,
A teraz cóż jest ze mnie? ot, płakać i tyle!
Tak, tak, w ów czas szczęśliwy, co przemknął jak z procy,
Nie czuł człowiek przymrozka, choć bez ognia w nocy;
W myśli mi nie postało suszyć prześcieradła:
Teraz, choć słońce świeci, jam z zimna pobladła.
Co tu gadać, panienka sama kiedyś przyzna,
Że, w ciemną noc, przy boku, niema jak mężczyzna,
Choćby po to, by przecie, gdy się kichnąć zdarzy,
Usłyszeć „sto lat życia!“ z jakiej ludzkiej twarzy.
CELJA:
Ty możesz mnie namawiać na tak ciężką zbrodnię
I radzić, bym Leljusza zdradziła niegodnie?
PIASTUNKA:
Twój Leljusz albo musi być jakiś ciemięga,
Albo mi coś za długo trwa już ta mitrega;
I kto wie, czy nie kryje się w owej podróży
Jakaś zmiana, co nic nam dobrego nie wróży.
CELJA pokazując jej portret Leljusza:
Och, nie rań tak okrutną mową mego serca!
Popatrz, czy tak wyglądać może przeniewierca?
Te oczy przysięgają mi tkliwość bez granic;
Nie chcę myśleć że kłamią, nie uwierzę, za nic;
Ten portret mi zaręcza, że osoba owa
Za mą miłość do zgonu wiary mi dochowa.
PIASTUNKA:
Prawda; jak malowanie chłopiec, w samej rzeczy;
Można takiego kochać, tego nikt nie przeczy.
CELJA: I ja dziś muszę. Źle mi... Trzymaj mnie...
upuszcza portret Leljusza.
PIASTUNKA:Panienko!
Co się panience dzieje!... Ratuj, Boska Męko!
Hola! na pomoc! ludzie!


SCENA TRZECIA.
CELJA, SGANAREL, PIASTUNKA.
SGANAREL:O co idzie? Co to?
PIASTUNKA: Moja pani umiera!
SGANAREL:Jakto! tylko o to?
Myślałem, że Bóg wie co... Wrzawa tak straszliwa...
Ale zobaczmy. Pani! czy pani nieżywa?
Oj! nic nie mówi.
PIASTUNKA: Chciej pan przenieść ją do domu;
Ja spieszę przynieść octu i dać znać tam komu.


SCENA CZWARTA.
CELJA, SGANAREL, ŻONA SGANARELA.
SGANAREL obmacując Celję po piersiach:
Cała zimna. Doprawdy, to sprawa dość licha.
Nachylmy się; zobaczym czy jeszcze oddycha.
Hm; nie wiem, jednak jeszcze mam jakąś nadzieję,
Że coś się tam kołace.
ŻONA SGANARELA wyglądając oknem:
Co się tutaj dzieje?
Mój mąż... trzyma w objęciach... ha! czemprędzej śpieszę,
Zdradza mnie; ani chybi: już ja go ucieszę.
SGANAREL:
Trzeba jej jak najspieszniej udzielić pomocy,
Boby gotowa nie chcieć doczekać i nocy.
Na tamten świat wędrować, to głupstwo zbyt płoche
Dopóki jeszcze na tym można pożyć trochę.


SCENA PIĄTA.
ŻONA SGANARELA, sama
No, patrzcie! gdzieś się schował ten rozpustnik stary.
Ta ucieczka krzyżuje mi moje zamiary;
Lecz nie mam wątpliwości już o jego zdradzie
I mogę całkiem przestać na tym tu przykładzie.
Ha, już pojmuję, czemu nieraz tak leniwo
Przyjmował mą małżeńską serdeczność godziwą.
I to zbrodniarz! dla obcych chowa swe pieszczoty,
A inne syci szczęściem kosztem mej ochoty.
Oto zwyczajne sprawy w naszych mężów rzeszy:
To co im dozwolone, to już ich nie cieszy.
Wszyscy oni jednacy: zrazu, na początek,
Istny cud świata ósmy, sam ogień, sam wrzątek;
Lecz wkrótce znudzi żoną się taki asindziej
I to, co winien w domu, woli nieść gdzieindziej.
Ach, czemuż tego prawo kobietom nie przyzna,
By mąż mógł być zmieniany, ot, tak jak bielizna!
Toby było wygodnie; niejedna z pań oto
Na podobny obyczaj zgodzi się z ochotą.
Podnosząc portret upuszczony przez Celję.
Ale cóż to za cacko leży porzucone?
Z wierzchu piękna emalja, kosztownie zdobione,
Otwórzmy.


SCENA SZÓSTA,
SGANAREL, ZONA SGANARELA.
SGANAREL: Już nie żyła, a tu raz, dwa — zdrowa.
Troche się tam wysapi, no, i rzecz gotowa.
Ale widzę tu żonę.
ŻONA SGANARELA myśląc, że jest sama:
Portret! A toż przecie
Piękniejszego mężczyzny nie może być w świecie!
SGANAREL na stronie, zaglądając jej przez ramię
Nad czemże ona głową z takim smakiem kręci?
Portret! hm, na mój honor, źle się tu coś święci,
Brzydkiego podejrzenia czuję w sercu dreszcze.
ŻONA SGANARELA nie widząc go:
Nie, nic równie cudnego nie widziałam jeszcze.
Robota warta więcej niż złota oprawa.
A jak pachnie!
SGANAREL na stronie: Całusy! To ładna zabawa!
Jużem wdepnął.
ŻONA SGANARELA j. w.:
To szczęście musi być nielada
Gdy tak piękny mężczyzna o miłości gada;
I kiedy taki chłopiec do złego nas kusi,
Ochota, by mu ulec, zbyt wielka być musi.
Czemuż takiego męża mieć nie mogę, biedna,
Miast mego łyska, gbura...
SGANAREL wydzierając jej portret:
A, łotrzyco jedna!
Więc do tego cię wiodą twe chuci nieprawe,
Że swojego małżonka szarpiesz dobrą sławę?
A zatem, twojem zdaniem, moja godna żono,
Nie równo nam obojgu zalet odważono?
Przez imię Belzebuba, któregoś jest córką,
Cóż więcejbyś pragnęła na swoje podwórko?
Cóż ci takiego we mnie nie dość się podoba?
Ta talja, ten wzrost piękny, mężczyzny ozdoba,
Ten wdzięk, co tak miłośnie błyszczy w mojej twarzy,
O której tysiąc dziewic dniem i nocą marzy,
Słowem, wszystko co widzisz w mej postaci gładkiej,
To na twoje zachcenia frykas nie dość rzadki?
Miłość męża, to kąsek dla ciebie zbyt twardy,
Musisz u gachów szukać do niego musztardy?
ŻONA SGANARELA:
Rozumiem twe szyderstwa i pojmuję czemu...
Myślisz, że tym sposobem...
SGANAREL:Gadaj to innemu:
Niema tu o czem wątpić, gdy ot, w dłoni własnej,
Mej żałosnej przygody trzymam dowód jasny.
ŻONA SGANARELA:
Słuchaj, dość już w mem sercu wezbrało urazy,
Nie radzę ci więc drażnić mnie dzisiaj dwa razy.
W tej chwili puść to cacko co je dusisz w ręce,
Lub wiedz, że...
SGANAREL: Wiem, że zaraz karku ci nadkręcę.
Czemuż, miast kopji, nie mam w ręku tutaj oto
Jego samego!
ŻONA SGANARELA: Naco?
SGANAREL:Na nic, moje złoto,
Moja słodka duszyczko, wszystko idzie składnie,
I wdzięcznym ci, że czoło zdobisz mi tak ładnie.
Oglądając portret Leljusza:
To więc jest ten gagatek, to jest gładysz owy,
Do którego tak wzdychasz, niby kot marcowy;
Ten łajdak, z którym...
ŻONA SGANARELA:
Z którym... dokończ, jeśli łaska.
SGANAREL:
Z którym... już wiem co z którym, do czarnego djaska.
ŻONA SGANARELA:
Skąd u tego opoja furja tak zaciekła?
SGANAREL:
Rozumiesz ty mnie dobrze, jędzo rodem z piekła!
Przyjdzie mi z Sganarela rozstać się imieniem
I zwać mnie będą odtąd Mospanem Jeleniem!
Ja już swoje dostałem; ty dostaniesz swoje,
Gdy ci, bez próżnej zwłoki, dobrze kurtę skroję.
ŻONA SGANARELA:
I ty śmiesz się odzywać do mnie w tym sposobie?
SGANAREL:
Ty na takie szelmostwa śmiesz pozwalać sobie?
ŻONA SGANARELA:
Jakie szelmostwa? powiedz, gadaj bez ogródki!
SGANAREL:
W istocie; bardzo miłe z tego dla mnie skutki.
Umieścić mi na czole jeleni ornament,
Potem się jeszcze dziwić, gdy podnoszę lament!
ŻONA SGANARELA:
Więc ty, krzywdę mi taką wprzódy wyrządziwszy,
Jaka w sercu kobiety budzi gniew najżywszy,
Sam udanych posądzeń tu stroisz zabawki,
Aby uprzedzić karę za swe niecne sprawki!
Doprawdy, że to nowe zuchwalstwa przykłady,
By ten, który nabroił, pierwszy szukał zwady.
SGANAREL:
To mi czelność! Wszak patrząc na te jej obroty,
Możnaby ją za obraz wziąć chodzącej cnoty!
ŻONA SGANARELA:
Idźże, idź się popieścić ze swoją pieszczotką,
Zawracaj do niej oczy, rób gębusię słodką,
Lecz oddaj mi mój portret i nie żartuj ze mnie.
Wyrywa mu portret i ucieka.
SGANAREL biegnąc za nią:
Już ja go tam dostanę; uciekasz daremnie.


SCENA SIÓDMA.
LELJUSZ, KASPER.
KASPER: No, jesteśmy nareszcie. A teraz, mój panie,
Pozwól, bym panu zadał maleńkie pytanie.
LELJUSZ:
Mów więc.
KASPER: Czy pan doprawdy djabła nosisz w ciele,
Aby bezkarnie cierpieć utrudzeń tak wiele?
Od ośmiu dni bez przerwy, z uździenicą w łapie,
Tłuczemy się haniebnie, każdy na swej szkapie;
Mniejsza już, że z trzęsienia można dostać mdłości,
Lecz ja poprostu w grzbiecie nie czuję mych kości;
Również inne z tej jazdy cierpienie pochodzi,
W okolicy, o której mówić się nie godzi:
Pan zaś, ledwo przyjechał, ani nie przegryzie,
Ani nie zdrzemnie, ale wprost na miasto lizie.
LELJUSZ:
I któż mój słuszny pośpiech potępić się waży?
Wszak słyszę, że wieść mają Celję do ołtarzy;
Wiesz, ile ją ubóstwiam: pragnę więc, bez zwłoki,
Zbadać rzecz, nim podejmę dalsze jakieś kroki.
KASPER:
Tak, lecz dobry posiłek zawsze jest na zdrowie,
Gdy chodzi o to, aby coś rozjaśnić w głowie;
I serce pańskie, porcją wzmocnione bigosu,
Znacznie mężniej potrafi znieść pociski losu.
Sądzę po sobie samym: najmniejsze kłopoty,
Gdym naczczo, przyprawiają mnie o siódme poty;
Gdy zaś podjem, ma dusza staje się żelazna
I w najdotkliwszych próbach słabości nie zazna.
Wierz mi pan; już sam zdrowy zaleca rozsądek
Przeciwko wszelkim ciosom ochronić żołądek;
Aby zaś nabrać męstwa w tej dusznej rozterce,
Tuzinem szklenie wina obłóż pan swe serce.
LELJUSZ:
Nie; nie mógłbym jeść teraz.
KASPER na stronie: Za to ja! mój Boże!
Głośno: Ależ obiad w tej chwili gotowy być może.
LELJUSZ: Milcz-że już!
KASPER na stronie:
Jak nieludzko mnie ten człowiek męczy!
LELJUSZ: Nie głód to, ale troska duszę moją dręczy.
KASPER: Mnie zaś i głód i troska, gdy, pełen boleści,
Widzę, jak pan myśl całą w takich głupstwach mieści.
LELJUSZ:
Pozwól mi, bym uśmierzył wprzód swoje obawy;
Ty zaś, gdy chcesz, umykaj i ruszaj do strawy.
KASPER:
Kiedy pan rozkazuje, wzdragać się nie godzi.


SCENA ÓSMA.
LELJUSZ sam:
Nie, nie, daremna trwoga serce me uwodzi;
Mam ojca słowo, od niej zaś tyle słyszałem
Przysiąg, głoszonych z serca najtkliwszym zapałem.


SCENA DZIEWIĄTA.
SGANAREL, LELJUSZ.
SGANAREL nie widząc Leljusza i trzymając w rękach
portret: Mam go i mogę teraz obejrzeć do woli
Fizys tego łajdaka, sprawcy mojej doli.
Nie znam tej facyjaty.
LELJUSZ:Co widzę, o nieba!
Jeżeli to mój portret, w cóż wierzyć mi trzeba?
SGANAREL nie widząc go:
O, biedny Sganarelu! jakże cierpisz krwawo
Rozstając się na zawsze ze swą dobrą sławą!
Trzebaż, by...
Spostrzegając Leljusza, który na niego patrzy, odwraca się w inną stronę.
LELJUSZ na stronie:
Jeśli z rąk tej, której był tak drogi,
Dar ten mógł przejść do innych, jakiż znak złowrogi!
SGANAREL na stronie:
Trzebaż, by cię palcami odtąd wytykano,
Wyszydzano w piosenkach, byś, za całe wiano,
Z rąk jejmości otrzymał tę hańbę żałosną,
Zasadzoną na czole dłonią bezlitosną?
LELJUSZ na stronie:
Myliłżbym się?
SGANAREL na str.: Toć trzeba być łotrzycą przecie,
By mi przyprawiać rogi w mych lat męskich kwiecie!
I, mając męża o tak przyjemnej postawie,
Z gachami, z fircykami gustować w zabawie...
LELJUSZ na stronie, przyglądając się jeszcze portretowi
który trzyma Sganarel:
To portret mój, w istocie, przecież się nie łudzę.
SGANAREL odwracając się do niego tyłem:
Cóż za ciekawski.
LELJUSZ na stronie: Pojąć napróżno się trudzę...
SGANAREL na stronie:
Czego on tutaj szuka?
LELJUSZ:Zgadywać daremnie.
Głośno: Pozwól pan. Sganarel chce odejść.
Słówko.
SGANAREL na stronie, ciągle próbując się oddalić.
Czego może chcieć odemnie?
LELJUSZ: Czy mogę się zapytać, przez jakie sposoby
Dostał się do rąk pańskich portret tej osoby?
SGANAREL na stronie:
Skąd ta ciekawość? Cóż to! oczom swym nie wierzę...
Mierzy kolejno wzrokiem Leljusza i portret.
A, rozumiem, skąd jego zmięszanie się bierze!
Pojmuję teraz, czemu taki był zdziwiony:
To mój gaszek, a raczej gaszek mojej żony.
LELJUSZ:
Wybaw mnie pan z kłopotu i chciej mi wyłożyć...
SGANAREL:
Wiemy, wiemy, w istocie, masz się o co trwożyć!
Twoja-to w tym obrazku widnieje osoba;
Był on w rękach damulki, którą znamy oba.
Nie jest mi tajemnicą ten romansik cały;
Wiem, że najsłodsze wzajem żywicie zapały,
Nie śmiem tuszyć, doprawdy, w mej wielkiej skromności,
Bym miał zaszczyt być znanym Waszej Wielmożności,
Lecz proszę, byś porzucił te zabawki płoche,
Co w oczach męża łaski nie znajdą ni trochę;
I wiedz, że, co przysięga małżeńska związała...
LELJUSZ:
Jakto! więc ta, co portret ów w swem ręku miała...
SGANAREL:
Jest moją żoną, ja zaś jej mężem.
LELJUSZ:Twej żony?
SGANAREL:
Tak, żony, której mąż jest srodze oburzony.
Wiesz już, o co mi chodzi; ja spieszę rzecz całą
Objaśnić jej rodzinie.


SCENA DZIESIĄTA.
LELJUSZ sam: Zatem już się stało!
Tak, mówiono mi przecież tę rzecz nie do wiary,
Że jest żoną największej pod słońcem poczwary.
Nie, gdyby z ust twych nawet po tylekroć razy
Nie były padły przysiąg najtkliwszych wyrazy,
Już sam wstyd przed wyborem co duszę oburza
Powinien był miłości mojej stać za stróża,
Niewdzięczna, i skarb żaden... Lecz nie mogę dłużej...
Ta wiadomość... i trudy tak ciężkiej podróży..,
Wszystko to takim bólem serce moje tłoczy...
Słabo mi jakoś... dziwnie... w głowie mi się mroczy...


SCENA JEDENASTA.
:LELJUSZ, ŻONA SGANARELA.
ŻONA SGANARELA myśląc, ze jest sama:
Łotr! Wydarł mi go! Spostrzegając Leljusza:
Panie, co się panu dzieje?
Cały pan pobladł; panie, pan mi tu zemdleje!
LELJUSZ:
Tak, nagle tak osłabłem, dziwny zawrót głowy...
ŻONA SGANARELA:
Jeszcze chwila, a pan się przewrócić gotowy.
Proszę, wstąp pan do domu, nim słabość przeminie
LELJUSZ:
Najchętniej w tak łaskawej odpocznę gościnie.


SCENA DWUNASTA.
SGANAREL, KREWNY jego żony.
KREWNY:
Pojmuję troskę męża w sprawie tak drażliwej,
Lecz w tym wypadku możeś nadto zapalczywy;
I, choć wcale nie patrzę na tę rzecz łagodniej,
Nie mogę się dopatrzeć dowodów jej zbrodni.
To nie fraszki; więc, zanim pomówim o zdradzie,
Trzeba rzecz na niezłomnym wprzód oprzeć przykładzie,
SGANAREL:
Niby, że trzeba palcem dotknąć rzeczy samej?
KREWNY:
Nazbyt się spiesząc, łatwo w omyłki wpadamy.
Skąd wzięła ten medaljon, jakiż mamy dowód?
Że zna tego człowieka, gdzież przypuszczać powód?
Zbadaj tę rzecz, a gdy już prawdę się wyłowi,
Pierwsi ukarać winną jesteśmy gotowi.


SCENA TRZYNASTA.
SGANAREL sam.
To mi rozumna mowa! W istocie jest lepiej
Powoli rzecz prowadzić. Czasem się przyczepi
Coś do łba człowiekowi; może i przedwcześnie
Opadły mnie rogate strachy, niby we śnie.
Ten portret, co przepłoszył mnie tak niespodzianie,
Jeszcze za pewny dowód mej hańby nie stanie;
Próbujmy więc pomału...


SCENA CZTERNASTA.
SGANAREL, ŻONA SGANARELA na progu,
wyprowadzająca Leljusza; LELJUSZ.
SGANAREL na stronie, spostrzegając ich:
Co widzę? Niestety!
Teraz, to już nie chodzi o żadne portrety;
Mogę teraz oglądać rzecz w oryginale.
ŻONA SGANARELA:
Doprawdy, pan się spieszy niepotrzebnie wcale.
Jeśli pan teraz wyjdzie, słabość się powtórzy.
LELJUSZ:
Nie, nie, pani, pozostać nie mogę tu dłużej,
Za pomoc swoją dzięki przyjmij najłaskawiej.
SGANAREL na stronie:
A gałgan! jeszcze potem jej grzeczności prawi!
Żona Sganarela w chodzi do domu.

SCENA PIĘTNASTA.
SGANAREL, LELJUSZ.
SGANAREL na stronie:
Widzi mnie; bardzom ciekaw, co mi powie jeszcze.
LELJUSZ:
Ha! Ten widok odrazy budzi we mnie dreszcze...
Ale powściągnąć trzeba mój gniew tak niewczesny;
Za cóż jego mam winić o swój los bolesny?
Zazdrościć tylko może me serce wzgardzone.
Zbliżając się do Sganarela:
Szczęśliwy, kto posiada tak uroczą żonę!


SCENA SZESNASTA.
SGANAREL, CELJA w oknie spostrzega odchodzącego Leljusza.
SGANAREL sam:
To się zowie tłómaczyć wcale niedwuznacznie.
Po takiem oświadczeniu tak się robi smacznie,
Jakby już para rogów na głowie mi rosła.
Patrząc w stronę, w którą odszedł Leljusz.
Tfu, wstydziłbyś się aspan takiego rzemiosła.
CELJA na str. cofając się:
Jak to! wszakże to Leljusz przeszedł tu w tej chwili,
I jażbym nie wiedziała? chyba wzrok mnie mylił
SGANAREL nie widząc Celji:
Ha, szczęśliwy posiadacz tak uroczej żony!
Nieszczęsny, powiedz raczej, haniebnie zdradzony
Przez tę niegodną, która, bez żadnego względu,
Własnoręcznie mnie wtrąca do rogalów rzędu!
A ja, mając w mej dłoni tak pewne poszlaki,
Pozwalam mu stad odejść, niby gamoń jaki!
Ha! trzeba było bodaj kapelusz mu zrucić,
Cisnąć za nim kamieniem, płaszcz błotem obrzucić,
Wielkim krzykiem poruszyć wraz sąsiedztwo całe,
I z miasta wyszczuć mego honoru zakałę.
Podczas słów Sganarela, Celja zbliża się powoli, i czeka aż przeminie jego wybuch.
CELJA do Sganarela:
Ten pan, który stąd odszedł — mniejsza o nazwisko —
Powiedz mi, skąd ci znanym jest, i to tak blisko?
SGANAREL:
Niestety! Nie mnie znanym, ale mojej żonie.
CELJA:
Czemuż twe oko takim dziwnym żarem płonie?
SGANAREL:
Nie potępiaj mnie, pani, w mym nieszczęsnym smutku,
I pozwól, niechaj sobie powzdycham do skutku.
CELJA: Jakiż powód boleści zatem tak upartej?
SGANAREL:
Jeśli płaczę, to pewno nie płaczę na żarty!
Chciałbym kogo innego widzieć w mojej roli,
Czyby zniósł bez strapienia to co mnie dziś boli.
Nieszczęśliwych małżonków jestem oto wzorem:
Musiałem się pożegnać dziś ze swym honorem;
Lecz jeszcze i straszliwszą mam do smutku rację,
Bo, prócz honoru, djabli wzięli reputację.
CELJA: Jakto?
SGANAREL: Ten oto chłystek, frant, uczciwszy uszy,
Zrobiwszy mnie rogalem, jeszcze się tem puszy.
Na moje własne oczy widziałem w tej chwili,
Jak z moją żoną bawił się, nie można milej.
CELJA:
Ten młodzieniec, co właśnie...
SGANAREL:Ho! To sztuczka płocha;
On kocha moją żonę i ona go kocha.
CELJA: Ha, czułam dobrze, że ten powrót tajemmczy
Służy za płaszczyk jakiejś intrydze zbrodniczej,
I ledwiem go spostrzegła, już me serce drżało
Przeczuciem tego, co wnet prawdą stać się miało.
SGANAREL:
Widzę, że się mej doli żalisz sercem całem;
Nie u wszystkich to samo współczucie spotkałem,
I kiedym dziś u ludzi chciał szukać pociechy,
Spotkały mnie przygryzki same, albo śmiechy.
CELJA:
Możnaż zwieść kogo w sposób równie niegodziwy?
Możnaż wynaleźć karę za czyn tak zdradliwy?
Czy może kto być godzien stąpać po tej ziemi,
Splamiwszy się postępki równie haniebnemi?
Czyż to jest rzecz możliwa?
SGANAREL:Dla mnie najpewniejsza.
CELJA:
Zdrajco! zbrodniarzu! duszo od piekieł czarniejsza!
SGANAREL: Zacna dusza!
CELJA:Nie, piekło nie posiada same
Kar, coby mogły pomścić tę haniebną plamę.
SGANAREL:
Oj, prawda! prawda!
CELJA:Doznać tak ciężkiej obrazy
Za samą dobroć, miłość, niewinność bez zmazy!
SGANAREL wzdycha głośno:
Och! och!
CELJA: Za serce, które ni przewiną małą
Nie zasłużyło na to, co je dziś spotkało!
SGANAREL:
To prawda.
CELJA: Które nigdy... Lecz dość; nie pomieści
Moje nieszczęsne serce tak strasznej boleści.
SGANAREL:
Niech się pani nie martwi tak, paniusiu złota,
Tak mnie żałujesz, że mnie na nowo ochota
Do płaczu bierze.
CELJA:Nie myśl, że na tem przestanę,
By żalami rozkrawiać serca swego ranę:
Wiem, w jaki sposób pomstę mam znaleźć na tobie,
Spieszę więc: niech się spełni rzecz jeszcze w tej dobie.


SCENA SIEDMNASTA.
SGANAREL sam.
Niechże ją niebo strzeże od wszelkiej przygody!
Cóż za poczciwa dusza: mścić się mojej szkody!
W istocie: jej wzburzenie nad mym smutnym losem,
Jak mam postąpić uczy mnie wyraźnym głosem:
Że, jeżeli się nie jest skończonym ciemięgą,
Taką zniewagę trzeba brać do serca tęgo.
Gońmy więc łotra, co mnie podszedł tak niegodniej
Pokażę mą ambicję, mszcząc się za tę zbrodnię.
Nauczę cię, ty gburze, drwić tu sobie ze mnie,
Przyprawiać rogi, i to jeszcze potajemnie!
Uczyniwszy kilka kroków, wraca.
Powoli, jeśli łaska! ten człowiek mi trocha
Wygląda na gorączkę; to figura płocha:
Mógłby jeszcze, do dawnych zniewag łącząc nowe,
Tak mi urządzić plecy, jak urządził głowę.
Strasznie nie lubię zuchów co szukają wojny;
Lubię ludzi statecznych, bom i sam spokojny.
Bić się nie rwę, bo dostać sam się przytem boję;
Zgodność, wyrozumiałość, to są cnoty moje.
Lecz mój honor mi gada, że taka zniewaga,
Czy chcę, czy nie chcę, zemsty okrutnej wymaga.
Mój Boże! gadaj sobie, gdy ci z tem przyjemnie,
Ale w tej sprawie musisz się obejść bezemnie.
Że będę rwał się naprzód i udawał zucha,
I dam sobie żelazem nadwerężyć brzucha,
Że mój zgon wszystkim wobec obwieszczą przed światem,
Powiedz mi, mój honorze, czy utyjesz na tem?
Trumna, to smutne miejsce, każdy ci to powie,
A zwłaszcza ten, kto przywykł dbać o swoje zdrowie.
Skoro mam jakichś nieszczęść koniecznie być łupem,
Wolę być z dwojga złego rogalem, niż trupem.
I cóż to za nieszczęście? czyż przez to, dla Boga!
Garb wyrasta na plecach, koszlawieje noga?
Bogdaj przepadł, kto pierwszy w łeb swój zabił ćwieka,
By przez takie chimery zasmucać człowieka;
I kto wpadł na ten pomysł, w istocie szalony,
By łączyć honor męża z wybrykami żony.
Honor, to, każdy przyzna, jest rzecz osobista,
Za cóż więc ma ten cierpieć, czyja sprawa czysta?
Godziż się, by żon figle na nas się krupiły?
Jeżeli żony nasze bez nas nabroiły,
Mamyż następstwa tego ponosić my sami?
One głupstw narobiły — a myśmy głupcami!
To wstyd istny; czas skończyć tę płochą zabawę;
Powinienby, doprawdy, rząd się wdać w tę sprawę.
Czyż nie mamy, u licha, innych nieszczęść dosyć,
Co nam spadają na łeb, nie dając się prosić;
Procesy, głód, pragnienie, choroby i wojny,
Czyż nie dosyć już mącą życia tryb spokojny,
By jeszcze na dobitkę, w przystępie warjacji,
Nowe klęski wymyślać bez najmniejszej racji?
Drwijmy z tego; nie dbajmy o gawiedzi wrzaski,
Głupi, ktoby się trapił, djabli z czyjej łaski.
Żona moja zgrzeszyła — niechaj więc łzy roni;
Jam nie winien — któż zatem śmiać mi się zabroni?
Bądź co bądź, łatwiej człeku znosić te łajdactwa,
Gdy wie, że nie sam jeden należy do bractwa;
Patrzeć na figle żony i nie pisnąć, przecie
To dzisiaj jest w zwyczaju i w najlepszym świecie.
Pocóż zatem gwałt robić, po jakiego czarta,
Dla drobnostki, co nawet szeląga nie warta.
Nazwie mnie ktoś cymbałem, żem z ambicją zerwał.
Lecz byłbym stokroć większym, gdybym w łeb oberwał.
Kładąc rękę na piersi.
Jednak czuję, że myśl ta żółć mi całą burzy,
I nie pozwala wytrwać w bezczynności dłużej;
Gniew mnie dławi; precz zatem z rozwagą tchórzliwą;
Muszą pomścić na łotrze krzywdą tak dotkliwą.
By więc ten żar ugasić, co trawi me łono,
Opowiem wszystkim, że on sypia z moją żoną.


SCENA OŚMNASTA.
GORGONI, CELJA, PIASTUNKA CELJI.
CELJA:
Tak, ojcze, schylam głową przed praw twych wyrokiem,
Możesz, wedle swej woli, rozrządzać mym krokiem,
Chciej, chociażby dziś jeszcze, ułożyć ten związek;
Gotowa jestem spełnić córki obowiązek;
Własnego serca dawne pragnienia przytłumię,
Całą mą ufność kładąc w ojcowskim rozumie.
GORGONI: To się nazywa mówić! Doskonale, brawo!
Na honor, tak się cieszą tą pomyślną sprawą,
Że zatańczyłbym tutaj, jak w balowej sali,
Gdybym się nie bał że się będę ze mnie śmiali.
Zbliż się, dziecko: niechże cię pogłaskam po twarzy,
Tego postępku zganić nikt się nie odważy:
Ojciec ma prawo córką obdarzyć pieszczotą;
Nikt nie może się zgorszyć, lub winić go o to.
Gdy patrzą, dziecko, na twą uległość i statek,
Ubyło mi z radości całe dziesięć latek.


SCENA DZIEWIĘTNASTA.
CELJA, PIASTUNKA.
PIASTUNKA:
Skąd ta zmiana tak nagła?
CELJA:Gdy poznasz przyczyny,
Uznasz, że co się stało, nie z mojej jest winy.
PIASTUNKA;
O cóż chodzi?
CELJA:Więc słuchaj. Doszło tedy do mnie.
Że Leljusz moje serce zdeptał wiarołomnie;
Że pokryjomu...
PIASTUNKA: Czekaj: Sam tu idzie.


SCENA DWUDZIESTA.
LELJUSZ, CELJA, PIASTUNKA.
LELJUSZ:Pani,
Zanim na zawsze obcym już się stanę dla niej,
Pragnę wzburzenie, co mi w piersiach zbyt wezbrało...
CELJA:
Pan jeszcze mówi do mnie? W istocie, to śmiało.
LELJUSZ:
Masz słuszność; twym zaszczytnym wyborem olśniony,
W czemś mu przyganiać byłbym w istocie szalony;
Żyj, żyj szczęśliwa; deptaj naszą przeszłość całą,
Z małżonkiem, co dziś taką cię okrywa chwałą.
CELJA: Tak, zdrajco, będę żyła i rozkosz mą kładę
W tem, byś cierpiał męczarnie za swą niecną zdradę.
LELJUSZ:
Za cóż twej nienawiści stałem się przedmiotem!
CELJA: Co! może jeszcze pana mam pouczać o tem?


SCENA DWUDZIESTA PIERWSZA.
CELJA, LELJUSZ, SGANAREL uzbrojony od stóp do głów, PIASTUNKA.
SGANAREL:
Smierć, śmierć zdrajcy, łotrowi temu, co, bez sromu,
Wieczystą hańbę dzisiaj wniósł do mego domu!
CELJA do Leljusza, wskazując na Sganarela:
Spojrz na niego, odpowiedź znajdziesz w duszy własnej.
LELJUSZ:
Ha, widzę.
CELJA: I ten widok dość ci chyba jasny.
LELJUSZ:
O rumieniec przyprawie winien raczej ciebie.
SGANAREL na stronie:
Doprawdy, nie poznaję w mym gniewie sam siebie;
Dusza moja z odwagi mało się nie wścieknie,
I jeśli go dziś spotkam, pewnie krew pocieknie.
Tak, śmierć mu poprzysiągłem: nic mnie niepowstrzyma.
Niech mi stanie przed oczy — raz, dwa, już go niema,
Wyciągając do potowy szpadę, zbliża się do Leljusza,
W sam środeczek serduszka, mą prawicą srogą...
LELJUSZ odwracając się:
Kogóż to, jeśli łaska?
SGANAREL:
Nic, nic, ni... nikogo.
LELJUSZ:
Po cóż te wszystkie zbroje?
SGANAREL:
To tak, dla przykrycia,
Tak, na wypadek deszczu. Na stronie. Jakżebym go życia
Pozbawił z przyjemnością! Dalej, tylko śmiało!
LELJUSZ odwracając się znowu.
Hę?
SCANAREL: Ja nic nie mówiłem.
Na stronie, wymierzywszy sobie kilka policzków:
Ty tchórzu, ty pało
Nikczemna, serce kurze!
CELJA do Leljusza: Czyż mam ci wyraźniej
Mówić, czemu ten widok oczy twoje drażni?
LELJUSZ:
Tak, w tym widoku przykład mam nazbyt dowodny
Twej zdrady najczarniejszej, najbardziej niegodnej,
Jakiej kiedy kochanek doznał w swym zapale.
SGANAREL na stronie:
Czemuż brak mi odwagi?
CELJA:Co, ty śmiesz zuchwale,
Zdrajco niegodny, rzucać mi takie wyrazy?
SGANAREL na stronie:
Patrzcie, jak ona dzielnie broni mej obrazy:
Sganarelu, dziecinko, miejże trochę serca,
No, śmiało, czekaj, aż się podły przeniewierca
Obróci tyłem, wtedy walże co masz siły.
LELJUSZ robi parę kroków i mimowoli wystrasza
Sganarela, który się skradał aby go zgładzić
Skoro ten gniew jest pani tak bardzo niemiły,
Zatem tylko mą radość wynurzyć wypadnie
I winszować, że wybór jej wypadł tak ładnie.
CELJA:
Tak, wybór mój napełnia mnie dumą prawdziwą.
LELJUSZ: I dobrze pani czynisz, broniąc go tak żywo.
SGANAREL:
Tak, pięknie czyni, wałcząc o me święte prawo;
Twój zaś, panie, postępek sprzeczny jest z ustawą.
Gniewam się o to; gdybym nie był tak rozsądny,
Wierz mi, rychłoby tutaj zaczął się dzień sądny.
LELJUSZ:
Czego znów chce ten bałwan? co on tutaj ględzi?
SGANAREL:
Dosyć. Sam wiesz najlepiej, gdzie i co mnie swędzi;
Jeśli w twe serce trochę sumienia wszczepiono,
Powinno cię pouczyć, że żona jest żoną;
I że pragnąć uczynić ją własnością pańską,
Wierzaj mi, nie jest wcale rzeczą chrześcijańską.
LELJUSZ: Podobne posądzenie jest niskie i śmieszne;
Możesz więc pan uśmierzyć swe troski pocieszne;
Wiem, że jest twoją żoną i nie pragnę wcale...
CELJA:
Ha, zdrajco! śmiesz mi w oczy kłamać tak zuchwale!
LELJUSZ: Jakto! więc pani sądzi, że ja na dnie serca
Chowam plan, który mi ten zarzuca oszczerca?
Byłażbyś zdolną wierzyć tej nikczemnej baśni?
CELJA: Pomów, proszę, znim samym, on cito wyjaśni.
SGANAREL:
Nie, paniusia tu lepiej odemnie poradzi;
Właśnie tak jak potrzeba pani rzecz prowadzi.

SCENA DWUDZIESTA DRUGA.
CELJA, LELJUSZ, PIASTUNKA, ŻONA SGANARELA, SGANAREL.
ŻONA SGANARELA:
Moja szanowna pani, nie pragnę tu wcale,
Wybuchać przeciw tobie w mej zazdrości szale,
Ale ślepa nie jestem i wiem co się święci;
A że źle jest, gdy kogo cudza własność nęci,
Mogłabyś pani inną zająć się zabawą,
Nie sercem, do którego tylko ja mam prawo.
CELJA: Oświadczenie, prostoty pełne dosyć rzadkiej.
SGANAREL do żony:
A ty szelmo! zabieraj stąd swoje manatki:
Będziesz tu łajać panią, gdy właśnie mnie broni
I z krzykami o gacha śmiesz przychodzić do niej?
CELJA: Niech się pani nie lęka; nikt go nie ukradnie.
Zwracając się do Leljusza.
Widzisz zatem, jak wszystko wyjaśnia się ładnie.
LELJUSZ:
Cóż to znowu za brednie?
PIASTUNKA:No, no, bez hałasu;
Dość długo słucham tego już galimatjasu,
Lecz choć zrozumieć sprawę koniecznie się silę,
Słucham, słucham i pojąć nie mogę ni tyle.
Muszę się wdać w te figle; niema i gadania.
Stając między Leljuszem i Celją.
Odpowiedzcie kolejno na moje pytania.
do Leljusza:
O cóż twe serce wini swoją ulubioną?
CELJUSZ: O to, że dla innego je niecnie zdradzono;
Że gdy, na wieść o związku tym nieszczęsnym pierwszą,
Pędzę tutaj miłością wiedziony najszczerszą,
Miłością, co uwierzyć w tę podłość się wzbrania,
Widzę żoną innego cel mego kochania.
PIASTUNKA:
Żoną innego? Czyjąż?
LELJUSZ wskazując Sganarela: Tego.
PIASTUNKA:Jakto tego?
LELJUSZ:
Tak jest.
PIASTUNKA: Skąd ta wiadomość?
LELJUSZ:Od niego samego.
PIASTUNKA do Sganarela:
Czy to prawda?
SGANAREL: Co prawda? Mówiłem, mospanie,
Żem mężem mojej żony.
LELJUSZ:A twoje zmięszanie
Na własnego portretu mego widok?
SGANAREL:Jakże?
Oto jest, to ten właśnie.
LELJUSZ:Mówiłeś mi wszakże,
Że tę, której wydarłeś uczuć zakład luby,
Na zawsze z tobą święte połączyły śluby?
SGANAREL, wskazując na żonę:
No, tak; wszak u niej w rękach była ta zabawka;
I w ten sposób wykryła się cała ta sprawka.
ŻONA SGANARELA:
Co ten człowiek za brednie plecie, Bóg mi świadkiem:
Medaljon ten na ziemi znalazłam przypadkiem,
I nawet gdy, po twojej burdzie niedorzecznej,
Wskazując na Leljusza:
Widząc iż panu słabo, w sposób nader grzeczny
Prosiłam spocząć u nas, nicem nie wiedziała,
Że to ten pan z portretu.
CELJA:
To więc sprawa cała!
To ja zgubiłam portret, gdy w omdleniu mojem
Ona mi niosła pomoc, zdjęta niepokojem.
PIASTUNKA: Myślę sobie; skończyłabyś tu na ulicy,
Gdybym nie pospieszyła przynieść ciemierzycy.
SGANAREL na stronie:
Mamyż to wszystko przyjąć za dobrą monetą?
Niema co; choć, gdy spojrzą na moją kobietą,
Jeszcze mnie czoło swędzi.
ŻONA SGANARELA: Lękam się, że owa
Przygoda, mimo wszystko, jakąś zdradą chowa.
SGANAREL:
Ech, żono, skończmy wreszcie już te posądzenia;
Więcej, coprawda, ja mam niż ty do stracenia;
Przyimij zatem bez sprzeczek moją dłoń do zgody.
ŻONA SGANARELA:
Niech będzie; lecz się pilnuj, bo, jeśli dowody...
CELJA do Leljusza, po chwili cichej rozmowy:
Ach, Boże! w takim razie cośmy uczynili!
Wszystkom zgubiła dzisiaj w uniesienia chwili;
Pewna twej zdrady, słuszną wiedziona obrazą,
Przez zemstą chciałam poddać się ojca rozkazom,
I przed chwilą wyrzekłam zezwolenie swoje
Na śluby, których więcej od śmierci się boję.
Przyrzekłam memu ojcu, i jeśli na nowo...
Lecz otóż i on idzie.
LELJUSZ:Wszak mam jego słowo.


SCENA DWUDZIESTA TRZECIA.
LELJUSZ:
Panie, oto mnie widzisz z powrotem z podroży,
I serce moje, zwłoki znieść nie mogąc dłużej,
Ufne w twe przyrzeczenia, słuszne chęci rości,
Aby z rąk twoich posiąść przedmiot swej miłości.
GORGONI:
Panie, którego widzę z powrotem z podróży,
Którego serce, zwłoki znieść nie mogąc dłużej,
Ufne w me przyrzeczenia, słuszne chęci rości,
Aby z rąk moich posiąść przedmiot swej miłości,
Jestem najniższym sługą Jego Wielmożności.
LELJUSZ:
Jakto, panie, w ten sposób chcesz zniszczyć nasz związek?
GORGONI: Tak, panie, tak mi czynić każe obowiązek,
I córka ma...
CELJA: Nie, ojcze, ten powrót rzecz zmienia;
Proszę, chciej mu dotrzymać swego przyrzeczenia.
GORGONI:
Więc to tak, moja córko, tak znów dziś się święci?
Już się znowu odrzekasz swoich dobrych chęci,
Które dla Walerego... Lecz oto nadchodzi
Jego ojciec; zakończyć całą rzecz się godzi.


SCENA DWUDZIESTA CZWARTA.
CIŻ SAMI i ARGANT.
GORGONI:
Witaj, zacny sąsiedzie; cóż sprowadza pana?
ARGANT: Tajemnica, wiadoma mi ledwie od rana,
Która sprawia, iż krucho coś z naszą umową.
Mój syn, któremu córka twa dała już słowo,
Ukrywszy się podstępnie przed ojcowskiem okiem,
Tajemnie pojął Lizę, jeszcze przed pół rokiem;
Ponieważ zaś z rodziną jej, znaczną i możną,
Zadzierać zbytby było rzeczą nieostrożną,
Przychodzę...
GORGONI: Dość już. Jeśli, depcąc twe życzenia,
Syn twój gdzieindziej złożył swoje przyrzeczenia,
I ja wyznam, że zdawna było ułożone,
Że mą córkę o, panu mam oddać za żonę,
I dziś, wobec powrotu zacnego młodziana,
I w moich chęciach również zachodzi odmiana,
ARGANT:
Chwalę wielce ten wybór.
LELJUSZ:Mogęż wierzyć zatem,
Iż tym związkiem, w nadzieje szczęścia tak bogatym.
GORGONI:
Chodźcie więc; dzień zaślubin zaraz się oznaczy.
SGANAREL sam:
Byłże kto podobniejszy w świecie do rogaczy?
Widzicie, co pozory złudne zdziałać mogą,
By umysł nasz napoić tak niewczesną trwogą;
Z tego zatem zdarzenia wszyscy przykład bierzcie,
I choć sami ujrzycie, jeszcze w nic nie wierzcie.







  1. Bohaterka powieści panny de Scudery.
  2. Quatrains de Pibrac zbiorek czterowierszy o treści moralnej, wydany w 1575 r. Montaigne cytuje go z wysokiem uznaniem.
  3. Matthieu, Tablettes de la vie et de la mort (1616).
  4. Guide des picheurs, dzieło hiszpańskiego Dominikanina, wydane po francusku w 1651 r.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.