Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Dość na tem; nie kuś mojej cierpliwości świętej;
Niechaj się wreszcie skończą twe głupie lamenty.
Dziś wieczór zięć mój stanie przed twojem obliczem:
Pilnuj się, proszę, byś mu nie chybiła w niczem;
Jeśli go tu nie przyjmiesz jak umiesz najładniej,
Już ja cię... Nie chcę mówić, ale sama zgadnij.


SCENA DRUGA.
CELJA, PIASTUNKA.
PIASTUNKA:
Co! panienka odmawia, gdy ją o to proszą,
Coby każda, w jej miejscu, przyjęła z rozkoszą?
Łzami oblewać słodkie obrazy zamęścia,
I wzdraganiem opóźniać chwile swego szczęścia!
Czemuż o moją rękę nikt się nie chce zgłosić;
Już jabym się tam pewnie nie kazała prosić;
I miast bym miała zwlekać mej zgody wyrazy,
Raczejbym: „tak!“ krzyknęła choćby dziesięć razy.
Ten profesor, co różne nauki wykłada
Braciszkowi panienki, mądrze to powiada,
Kiedy, ucząc o ziemskich sprawach, prawił, że to
Tak jak z bluszczu krzewiną, tak jest i z kobietą:
Pięknie rośnie, dopóki o drzewo oparta,
Lecz, kiedy ją oderwać, sama nic nie warta.
Święta to prawda, święta, panieneczko droga,
Nieraz to sobie myślę, odkąd, z woli Boga,
Umarł mój biedny Marcin, duszyczka poczciwa!
Za jego życia byłam rumiana, szczęśliwa,
Pulchna, oko błyszczące, śmiejąca co chwilę,
A teraz cóż jest ze mnie? ot, płakać i tyle!
Tak, tak, w ów czas szczęśliwy, co przemknął jak z procy,
Nie czuł człowiek przymrozka, choć bez ognia w nocy;
W myśli mi nie postało suszyć prześcieradła:
Teraz, choć słońce świeci, jam z zimna pobladła.
Co tu gadać, panienka sama kiedyś przyzna,