Sensacyjny zakład/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Sensacyjny zakład
Pochodzenie
(Tygodnik Przygód Sensacyjnych)
Nr 19
Lord Lister
Tajemniczy Nieznajomy
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 17.3.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin.
Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nr. 19.    KAŻDY ZESZYT STANOWI ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ.    Cena 10 gr.
Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy
SENSACYJNY ZAKŁAD
Plik:PL Lord Lister -19- Sensacyjny zakład.jpg


Wydawca: Wydawnictwo „Republika" Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak.             Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, ul. Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14.   Redakcji — tel. 136-56

SPIS TREŚCI


Sensacyjny zakład
Złodziej w pułapce

Lord Edward Lister, Tajemniczy Nieznajomy, bohater licznych przygód, stał przed lustrem, poprawiając goździk w klapie swego fraka.
Wszystko znamionowało w nim gentlemana. Niewielu ludzi w Londynie mogło z nim konkurować pod względem elegancji.
Zadowolony ze swego wyglądu, odwrócił się od lustra. Monsieur Lambert zarzucił mu na ramiona wspaniale futro sobolowe.
— Piotrze, czy baron Brand już jest gotowy? — zapytał służącego, biorąc z jego rąk cylinder i laskę.
— Tak jest, baron czeka w korytarzu. Czy otrzymam jakieś dyspozycje na noc?
— Być może, że około północy wrócę do domu wraz z kilku panami na czarną kawę. Na wszelki wypadek proszę przygotować wszystko w palarni.
Lokaj skłonił się w milczeniu.
Odprowadził pełnym przywiązania wzrokiem swego pana.
— Niezwykły człowiek! — rzekł do siebie, gdy Lord Lister zniknął za drzwiami. — Czemuż nie porzuca awanturniczego życia i nie poślubia najpiękniejszej i najbogatszej panny w całej Anglii? Gdzież podziały się te szczęśliwe czasy, gdy razem ze starym lordem mieszkaliśmy na zamku Castle Hill?
Z głębokim westchnieniem stary służący zabrał się do sprzątania pokoi. Gdy skończył, zszedł do suteryn, gdzie mieściły się mieszkania dla służby.
W willi na Regentpark gospodarstwo prowadziła żona lokaja oraz młoda kobieta, daleka krewna lorda. Lord Edward mógł liczyć na te trzy osoby, złączone najściślej z jego rodziną. Znali oni wszystkie jego przygody i wiedzieli, że przedsiębierze je tylko z litości dla pokrzywdzonych i nieszczęśliwych.
Przeszło rok zamieszkiwał pod nazwiskiem lorda Herberta Stamforda luksusową willę w Londynie na Regent Park i nikt nie podejrzewał nawet, że Herbert Stamford i lord Edward Lister to jedna i ta sama osoba.
Przeobrażał się w zupełnie genialny sposób, tak, że bogacze, ograbieni przez niego z nabytego w nieuczciwy sposób majątku, oraz inspektor policji Baxter nie mogli nigdy go poznać.
W ten sposób Raffles odgrywał w praktyce rolę opatrzności. Raffles wraz ze swym przyjacielem Charley Brandem, którego nazywał baronem, człowiekiem o dziesięć lat od niego młodszym, wybierał się tego wieczora do klubu Alabama, położonego w jednym z najwytworniejszych pałaców londyńskich.
Tak, jak co wieczór, członkowie klubu siedzieli dokoło stołów, grając w warcaby, bilard lub w inne niewinne gry, ponieważ gry hazardowe były zakazane w klubie.
Na kominku płonął suty, wesoły ogień.
Na widok Rafflesa wyciągnęły się ku niemu przyjazne dłonie.
— Podziękujmy Bogu... ukazała się gwiazda naszego klubu — rzekł żartobliwie stary lord Cramster prezes klubu Alabama.
Raffles usiadł obok niego w fotelu.
— Co nowego na świecie, lordzie Stamford? — zagadnął prezes.
— Czy czytał pan dzisiejsze pisma? Znalazłem w nich coś ciekawego.
— Czytałem, ale nic nie spostrzegłem....
— Otóż w Austrii miał miejsce wypadek nie notowany dotąd w żadnej kronice kryminalnej. Jakiś fałszerz podrobił banknoty państwowe, puścił je w obieg, przyznał się do winy i został przez sędziów uniewinniony.
— To absurd — zawołał znany sędzia sir Thompson — musi tkwić w tym jakiś błąd.
— Nic podobnego — odparł Raffles. — Wypadek przedstawiał się dokładnie tak, jak panu opisałem...
— Niemożliwe — ozwały się liczne, pełne powątpienia głosy.
— Może lord Stamford zapomniał o pewnych okolicznościach, które doprowadziły do uniewinnienia, albo też nie chce ich nam powiedzieć dla wzbudzenia większego zainteresowania?..
— Nie, panowie, nic przed wami nie skryłem.
— Proszę nam w takim razie opowiedzieć całą historię.
— Pewien młody lekarz oddał się studiom nad mikrobami malarii. Ponieważ był bardzo biedny i państwo nie pomagało mu w jego prawach, postanowił z rozpaczy fałszować banknoty państwowe. Pomagała mu w tym jego kochanka, czterdziestoletnia stara panna, która pieniądze te puszczała w obieg. Młody uczony odkrył w bagnach Dunaju, niedaleko Wiednia, olbrzymie gniazdo mikrobów, czym oddał społeczeństwu niesłychane usługi.
Zaledwie Raffles skończył stary sędzia zawołał ze zdenerwowaniem.
— Wina tego człowieka jest tak oczywista, że wyrok uniewinniający uważam za sprzeczny z prawem.
— Jakto? — padły głosy oburzenia.
— Panowie — rzekł sędzia — Jakkolwiek młody lekarz oddał społeczeństwu pewną przysługę swymi zdobyczami naukowymi, znieważył je jednocześnie przez popełnienie ciężkiego przestępstwa. Dokąd byśmy doszli, gdyby ludziom wolno było popełniać zbrodnie nawet z najidealniejszych pobudek.
Podniosła się burza protestów.
— Zostawmy tę dyskusję — ozwał się donośny głos przewodniczącego. — Radziłbym natomiast abyśmy urządzili zbiórkę dla tego szlachetnego młodzieńca, aby mógł w przyszłości kontynuować swe studia.
— Proszę mi pozwolić wyjaśnić pobudki, jakie prawdopodobnie kierowały sędziami — rzekł Raffles. — Otóż sędziowie ci zdawali sobie sprawę, że mają do naprawienia błąd, popełniony przez państwo wobec jednostki. Stąd wyrok pozornie sprzeczny z prawem.
Członkowie klubu wyciągnęli książeczki czekowe i wypisali odpowiednie sumy.
Raffles zwrócił się do sędziego Thompsona.
— Wspomniałem panu kiedyś o człowieku, którego karierę przestępczą mógłbym porównać do tego wypadku — rzekł. — Myślę o Johnie C. Rafflesie.
— Co z nim się stało? — ozwały się liczne głosy. Już od tygodnia nic się o nim nie słyszy.
— Może sławny inspektor policji Baxter jest na jego tropie?
— Nie sądzę — odparł Raffles, śmiejąc się — Mam dobrą pamięć wzrokową: widziałem, go wczoraj w teatrze.
— Czy z Rafflesem? — zapytał ktoś złośliwie.
— Nie znam niestety tego gentlemana — odparł Stamford. — Gdyby jednak zechciał mi pan go przedstawić, byłbym bardzo panu wdzięczny.
— To musi być niezwykły człowiek — rzekł lord Purstone — gdyby zechciał, potrafiłby z pewnością zaaresztować samego Baxtera.
— Poszedł pan trochę zadaleko — odparł lord Parkins — uważam, że prasa traktuje Baxtera po macoszemu, robiąc z niego błazna i niedołęgę. To człowiek poważny i prędzej czy później zdoła przymknąć naszego gentlemana-włamywacza.
— Wątpię mocno — odparł lord Stamford, alias Raffles. — Jestem raczej zdania lorda Purstone, że Raffles potrafiłby zaaresztować Baxtera w samym komisariacie policji.
— To byłaby dopiero zabawa! — zaśmiano się — To niemożliwe.
— Czemu? — zapytał lord Stamford. — Gotów jestem, nie znając osobiście ani Baxtera, ani Rafflesa, założyć się o sporą sumę na cel dobroczynny, że taka sytuacja jest możliwa.
Słowo zakład podziałało na Anglików jak iskra elektryczna.
— Niestety, moi panowie — odezwał się prezes. — Tego rodzaju zakład jest niewykonalny...
— Jakto? — odparł lord Stamford. — Możemy dać znać o zakładzie naszemu Tajemniczemu Nieznajomemu przez ogłoszenie w pismach. Jestem pewien, że zgodziłby się aby sumy zakładu zostały przelane na jakiś cel szlachetny, naprzykład, na pomoc biednemu lekarzowi. Ja stawiam sto funtów, które wypłacę Parkinsowi w wypadku, gdyby Rafflesowi nie powiódł się żart. Jeśli żart uda się, pan lordzie Parkins, zapłaci sto funtów lekarzowi w Wiedniu.
— Zgoda — odparł Parkins, wyciągając książeczkę czekową, przy akompaniamencie ogólnego śmiechu.

Stara znajomość

Raffles kazał lokajowi klubu Alabama podać sobie palto. Zdziwiony był, że wbrew zwyczajowi Charly Brand nie czekał na niego. Posłał służącego aby oświadczył baronowi Brandowi, że lord Stamford zamierza wrócić do domu.
Lokaj wrócił i oświadczył mu, że baron Brand znajduje się w towarzystwie lorda Warninghousa i że niezadługo przyjdzie.
Lord Lister usiadł w fotelu i oczekując swego przyjaciela, zapalił papierosa.
Łamał sobie głowę nad tym, gdzie słyszał uprzednio nazwisko Warninghous. Przejrzał listę członków klubu: nazwisko to nie figurowało na liście.
— Hallo — kiwnął poufale na lokaja. — Słyszałem, że dziś gości w klubie sir Warninghous.
— Tak jest — odparł lokaj z ukłonem — jest gościem lorda Crampsten.
— Kto to jest?
— Zdaje się, że lord Warninghous jest właścicielem wielkich magazynów Warninghous i Ska na Piccadilly Street.
— Ach tak przypominam sobie... Dziękuję wam.
W tej chwili zjawił się Brand z jakimś jegomościem, liczącym około lat sześćdziesięciu, silnie i zdrowo zbudowanym.
Raffles podniósł się.
— Nazywam się Warninghous — rzekł nieznajomy. — Miałem zaszczyt poznać dzisiaj pańskiego przyjaciela barona Branda i korzystam z tej okazji, aby poznać pana, lordzie Stamford... przyznaję, że w tym jedynie celu przybyłem do klubu Alabama. Chciałbym z panem pomówić... Raffles miał wrażenie, że nieznajomy chciał powiedzieć daleko więcej..
— Czy rozmowa ta jest pilna?
— Konieczna — odparł sir Warninghous. Dlatego jedynie naraziłem się w moim wieku na późne pójście spać... Nie chciałem przed tym przerywać rozmowy pańskiej z tymi panami. Byłbym panu wdzięczny, gdyby zechciał mi pan poświęcić godzinę czasu.
Raffles zdjął futro i wraz z obu mężczyznami wrócił do salonu.
— Podniecił pan moją ciekawość — rzekł lord Lister. — Musi pan mieć prawdopodobnie coś ciekawego do powiedzenia.
— Tak jest, bardzo wiele zależy od tej rozmowy.... Znam pana od najwcześniejszej młodości.
Każdy inny w miejscu Rafflesa zadrżałby ze strachu. Raffles uśmiechnął się i ukłonił uprzejmie. Obojętnym ruchem strącił popiół z papierosa.
— To ciekawe. Jestem szczęśliwy gdy widzę kogoś, kto znał mnie w czasach mej młodości. Niestety jest takich niewielu...
— Przypomina pan sobie niezawodnie starego Warninghousa... Musi pan coprawda mocno cofnąć się wstecz. Ma pan obecnie trzydzieści dziewięć lat.
Raffles uśmiechnął się powtórnie i rzekł:
— Skąd tak dokładne dane o moim urodzeniu?
— Pamięta pan prawdopodobnie małe miasteczko Winchester położone niedaleko zamku pańskich ojców.
— Pamiętam.... mieszkali tam znajomi moi z lat dziecinnych. W miasteczku tym zazwyczaj załatwiałem sprawunki. Był to najszczęśliwszy okres w moim życiu.
Twarz Rafflesa, zazwyczaj ostra, złagodniała.
— Jeśli pamięta pan o sprawunkach, przypomni pan sobie niezawodnie malutki sklepik Jamesa Warninghousa. Prawie co dzień kupował pan cukierki w małym sklepie naprzeciw kościoła.
— Tak jest... przypominam sobie dokładnie. Byłem ogromnie łakomy i każdego otrzymanego pensa wydawałem na słodycze. Bardzo przepraszam sir Warninghous, że nie poznałem pana odrazu... Przez trzydzieści dwa lata przewinęło się przed mymi oczyma tylu ludzi, że twarze z czasów mej młodości zostały przez nich całkowicie wyparte.
— W tym czasie zajmowałem się również aktami stanu cywilnego. — ciągnął dalej Warninghous. Dlatego też, gdy ojciec pański oznajmił mi o przyjściu na świat syna, ja spisywałem pańską metrykę... Stąd dokładne dane o dacie urodzenia.
Raffles zaśmiał się.
— Jestem dumny z tego, że mnie przypadło w udziale zanotowanie tego wielkiego zdarzenia.
— Och nie przesadzajmy, sir Warninghous. — Jest to zwykły i normalny fakt.
— Nie codzień przychodzą na świat tak wyjątkowe, tak utalentowane istoty, jak pan, lordzie Lister.
Raffles zdziwił się, że stary zna to nazwisko.
— Idzie pan zbyt daleko — przerwał. W życiu mym nie zrobiłem nic, żeby sobie zasłużyć na taką opinię.
— Mógłbym wyliczyć pańskie czyny, które całkowicie usprawiedliwiają moją opinię.... Przypominają mi one postępki zwolenników nieszczęsnej królowej Marii Stuart. Walczyli oni w imię prześladowanej i nieszczęsnej królowej, jak pan walczy w imię biednych i uciemiężonych w naszym niesprawiedliwym społeczeństwie. Dlatego też przychodzę prosić pana o pomoc.
Raffles wyciągnął rękę do swego starego kupca i rzekł:
— Nikt dotąd nie apelował bezskutecznie do mnie gdy chodzi o pomoc w słusznej sprawie... W jaki sposób mogę panu pomóc?
— Dziękuję panu lordzie Lister. Wiedziałem, że nie zwrócę się do pana napróżno.
— Czemu nie przyszedł pan do mnie?
— Nie znałem adresu.
— Proszę, oto moja karta wizytowa — rzekł Raffles. — Na przyszłość wolę zawsze rozmawiać u siebie w domu. Jeśli to panu odpowiada, możemy udać się tam natychmiast.
— Nie chcę panu zajmować zbyt wiele czasu.
— A więc proszę mi powiedzieć o co panu idzie. Jeśli domysły moje są słuszne, znajduje się pan w trudnej sytuacji majątkowej, potrzeba panu pieniędzy.
— Tak jest... nie mam grosza wskutek niegodziwości pewnego łotra. Mam córkę miłą i dobrze wychowaną, która przed dziesięciu laty wyszła za mąż za młodego kupca, którego wziąłem do siebie jako wspólnika. Źli przyjaciele sprowadzili go na śliskie drogi: zaczął pić i prowadzić okropny tryb życia. Nie wiedziałem o niczym, ponieważ córka moja kryła to przede mną. Tylko dzięki przypadkowi odkryłem parę dni temu całą prawdę. Miałem zapłacić grubszą sumę za nabyty grunt. Udałem się do Banku, gdzie dowiedziałem się z przerażeniem, że na koncie moim figuruje zaledwie parę tysięcy funtów sterlingów, podczas gdy z moich książek wynikało, że mam przeszło pół miliona. Zięć mój przez szereg lat fałszował podpisy i zużył na swoje niecne hulanki pieniądze, które zdobyłem ciężką pracą. Ale nie na tym koniec. Ze wszystkich stron napływają weksla z moim podpisem, oczywiście sfałszowanym. Na domiar złego zięć wyznał mi wczoraj, że stracił poważne sumy na giełdzie. Za tydzień będę musiał pokryć około 10.000 funtów, gdyż inaczej stanie się nieszczęście. Z rozpaczą myślałem, że w całym Londynie nie znajdę człowieka, któryby zechciał pomóc mi w tej tragicznej sytuacji.
Jedynie pan może mnie wyratować! Błagam pana, niech pan pożyczy mi tę sumę, a oddam ją panu wraz z procentami, gdy tylko zarobię.
— Krótko mówiąc, sir Warninghous, kiedy trzeba panu tych pieniędzy?
— Za trzy dni.
— Ile?
— 13.000 funtów sterlingów.
— Czy to wszystko? Lepiej wymienić odrazu sumę cokolwiek wyższą, aby wystarczyła na wszystko... Widzę jednak, że jest pan dziś zmęczony... Odłóżmy dalszy ciąg naszej rozmowy na jutro. Wypalimy jeszcze papierosa i porozmawiamy o innych rzeczach.
Łzy zabłysły w oczach starca.
— Nie wyobraża pan sobie, jaki ogrom wdzięczności wypełnia moje serce — rzekł wyciągając do Rafflesa obie ręce.
— Zostawmy to... Przypominam sobie teraz, że czekolada, którą kupowałem u pana, była doskonała i że pewnego dnia buchnąłem panu jej trochę, ponieważ nie miałem pieniędzy.
— To nie wygląda na ciebie — wtrącił się do rozmowy Charley Brand.
— Masz rację, drogi Charley. Już wówczas zdradzałem swoje przyszłe skłonności. Jeślibym więc obliczył procenty, składane od wartości owej czekolady, w ciągu trzydziestu dwuch lat, utworzyłaby się dziś z tego bardzo poważna suma. Pozwoli więc mi pan dzisiaj naprawić dawną krzywdę. Jestem, jak pan widzi, pańskim dłużnikiem, sir Warninghous.
Porozmawiawszy jeszcze nieco o młodości Rafflesa, podnieśli się i opuścili Klub. Była godzina druga w nocy.
Trzymając się pod rękę Raffles i Charley przebiegali ulice Londynu.
— Jako twój sekretarz i kasjer muszę cię ostrzec, że cały nasz płynny kapitał stanowi suma 7.500 funtów, znajdująca się w Banku Angielskim. Nie wiem w jaki sposób wytrzaśniesz dla swego przyjaciela 15.000 funtów?
Raffles zatrzymał się i uderzył go przyjaźnie po ramieniu
— Mój przyjacielu, nie zastanawiam się nigdy nad sposobami zdobycia gotówki. Wiem, że jeśli chcę, zdobędę tyle ile trzeba.
— Ale jak? Pomyśl o sumie: toż to majątek.
Przechodzili obok nowowybudowanego domu. Raffles obejrzał go i zatrzymał się nagle.
— Hola, czy nie widzisz, że tu właśnie tkwi ukryty majątek? Czyste złoto!
— Gdzie? — zapytał Charley Brand ze zdziwieniem.
— Tutaj — odparł lord Lister, biorąc kamień do ręki.
Charley miał wrażenie, że przyjaciel jego za dużo wypił. Uśmiechnął się i rzekł z zakłopotaniem:
— Pozwól sobie powiedzieć, że to jest zwykła dachówka.
— Tak jest. Nawet bardzo mocna, angielska dachówka, wyrabiana w Szkocji. Zechciej wziąć jedną z nich. Ja uczynię to samo.
Ludzie, którzy ich mijali, spoglądali na nich ze zdziwieniem. Wyglądali jak gdyby wracali do domu pod dobrą datą. Charley ze wstydem odwracał głowę. On również przekonany był, że jego przyjaciel był porządnie wstawiony.
Nazajutrz rano Raffles i jego przyjaciel czytali gazety.
— Szkoda, rzekł Charley — Gazety od kilku tygodni nie piszą o tobie. Poprostu nie mam co z nich wycinać i od dłuższego czasu moja kolekcja artykułów o tobie nie powiększyła się ani o jotę.
— Sprawia mi to niesłychaną przyjemność — rzekł Raffles, składając gazetę. — Lubię antrakty... Należy umieć się oszczędzać. Codzienność jest wrogiem zainteresowania... Masz najlepszy przykład z miłością. Kobieta interesuje cię aż do chwili, gdy ją zdobędziesz.
— Możliwe — odparł Charley. — Mógłbym ci jednak dowieźć, wielki Rafflesie, że kobiety są równie niezbędne jak papierosy dla palacza. Kocha się je zawsze tak samo.
— Hipp, hipp, hura! — Rzekł Raffles — proponuję wypić za twoje zdrowie.
— Dziękuję, wolę poczekać do wieczora... Powiedz mi lepiej, jak wygląda sprawa twego przyjaciela, sir Waminghousa. Jeszcze dziś boli mnie ręka od dźwigania dachówek po nocy.
— Zły znak... Musisz uprawiać więcej sportu. Mam zamiar bowiem wysłać cię dziś wieczór, abyś mi przyniósł większą ich ilość.
— Niech mnie Bóg ma w swojej opiece. — Przeraził się Charley. — Mam nadzieję, że nie mówisz tego na serio? Może zaproponujesz mi jeszcze przyniesienie belek, stropów drzwi i okien? Może chcesz sobie z tego materiału wybudować sam willę?
— O nie... Tym nie mniej nie zwolnię cię z obowiązku przyniesienia mi dachówek.
— Po jakie licho są ci one potrzebne?
— Powiedziałem ci... Mam zamiar dać temu biedakowi Warninghousowi 15.000 funtów.
— W dachówkach?
Charley Brand spojrzał na swego przyjaciela wzrokiem, w którym malowała się obawa o jego zmysły.
— Czy wyobrażasz sobie, że przyniosę aż tyle dachówek, że wartość ich wyniesie 15.000 funtów szterlingów?
— Nie wyobrażam sobie, abyś tyle mógł znaleźć w całym Londynie.
— Diabli wiedzą, co masz na myśli!
— Pozwól mi tylko coś obliczyć — lord Lister wziął do ręki ołówek. — Waga jednej dachówki wynosi sześć funtów... Potrzeba mi więc... 120 funtów wynosi 20 dachówek... 120 funtów złota przedstawia wartość około 200.000 funtów szterlingów. Ponieważ mamy już dwie dachówki, będziesz musiał aż do wieczora dostarczyć mi jeszcze osiemnaście.
— Też zajęcie! Czy naprawdę muszę pójść na ulicę i wziąć z pierwszej lepszej budowli 18 dachówek?
— Tak właśnie będziesz musiał postąpić,
— A gdzie się je ułoży?
— W moim biurku.
— W twoim biurku? Pytam poraz ostatni: co masz zamiar z nimi zrobić?
— Ależ Charley twoje zadanie polega tylko na przyniesieniu dachówek.
— Dobrze, będziesz je miał! Po raz pierwszy w życiu słyszę, aby z dachówek wyrabiano złoto.
— Well, nauczę cię tej sztuki... Jeszcze jedną funkcję ci polecę. Wczoraj został zawarty dziwaczny zakład pomiędzy mną, a lordem Parkinsem o naszego kochanego Baxtera.
Charley wzdrygnął się.
— Nie lubię tego człowieka — rzekł. Razi mnie to nazwisko.
— Wiem o tym — odparł Raffles z uśmiechem. — Masz śmieszne przesądy na temat policji. Wydaje ci się, że jedyna ich myśl to walka z przestępcami mojego pokroju. Mylisz się: Policjant też jest człowiek i myśli przedewszystkim o pensji, własnym bezpieczeństwie i awansie... O przestępcach myśli wtedy, jeśli nie może wymigać się od pracy.
Raffles zapalił papierosa.
— Wracając do rzeczy — rzekł — Chcę doprowadzić do tego, aby lord Parkins przegrał.
— Czy mogę wiedzieć o coście się założyli?
— Oczywiście: powiedziałem, że Raffles mógłby z łatwością kazać zaaresztować inspektora policji Baxtera w samym Scotland Yardzie. Od dwuch lat usiłuje on bezskutecznie schwytać niebezpiecznego ptaszka Johna C. Rafflesa. Pragnę chwilowo odwrócić role.
— Goddam! — krzyknął Charley Brand. — Nie odważysz się przecież na takie szaleństwo.
Ironiczny uśmieszek pojawił się na wargach Rafflesa.
— John C. Raffles potrafi dokonać jeszcze trudniejszych rzeczy. — odparł; — A teraz ubieraj się i idź. Przyniesiesz ze sobą dwie belki metrowej długości o średnicy ośmiu centymetrów.
— Oho! — odparł Charley — Przeczułem odrazu, że to się tak skończy.
— Potrzeba mi dalej — ciągnął Raffles — kilku desek dwumetrowej długości, paczki sznura, młotka, piły i klepek.
— Czy chcesz tu urządzić warsztat ślusarski?
— Coś w tym rodzaju — mruknął Raffles — przynieś mi tymczasem tom encyklopedii zawierający literę „G“. Chcę zobaczyć tam pewne szczegóły gilotyny.
Charley znowu podskoczył.
— Czy nie zamierzasz zgilotynować Baxtera?
— Nie mam tego zamiaru. Mój nóż będzie drewniany. W ten sposób nie można zabić nawet najsłabszego zwierzęcia. Wystarczy jednak dla Baxtera...
— Po raz pierwszy w mym życiu otrzymuję od ciebie tak dziwne zlecenia — rzekł Charley na odchodnym — Czy nie lepiejby było udać się do lekarza? Aby zbadał twe nerwy?
— Zmykaj! — krzyknął Raffles, rzucając za nim encyklopedię.
Charley zrobił wspaniały krok za drzwi.
Raffles począł na kartce papieru kreślić gilotynę. Gdy w dwie godziny później towarzysz jego powrócił, Raffles zdjął marynarkę i rzekł:
— Dobrze, żeś wrócił. Będziemy mogli wziąć się zaraz do roboty: Gdzie podziałeś materiał?
— W piwnicy.
— Pomożesz mi. Zobaczysz, że sam jeden skonstruuję gilotynę.
Lord Lister zeszedł z Charleyem do piwnicy i pochwalił jakość przyniesionego materiału.

Sztaby złota

Następnego ranka Raffles z pomocą Charleya Branda złożył do Skarbca Banku Angielskiego kufer potężnych rozmiarów, zabity grubymi gwoździami.
Kilka tygodni temu w tym samym Wschodnim Oddziale Banku Londyńskiego Raffles pod nazwiskiem lorda Stamforda złożył większą sumę pieniędzy. Urzędnicy bankowi znali go jako jednego z lepszych i hojniejszych klijentów.
Raffles kazał się zameldować u dyrektora Banku.
— Mam nadzieję, że jako klijent Banku jestem panu dyrektorowi znany — rzekł.
Dyrektor ukłonił się z szacunkiem i rzekł:
— Tak jest... Miałem zaszczyt poznać pana lordzie Stamford. Czym mogę teraz panu służyć?
— Od lat pięciu eksploatuję pewną kopalnię złota w Ameryce. Inwestowałem tam spory kapitał... przeżyłem już rozmaite okresy i przyznam się szczerze, iż od dawna straciłem już nadzieję wydobycia stamtąd grosza.
Życie jednak gotuje nam ciągle niespodzianki.
Wczoraj otrzymałem przez Cunard Line via New York transport całkiem niezwykły. Jak się okazało były to sztaby złota, które przypadły na mój udział. Ponieważ nie mogę takiego skarbu trzymać u siebie, postanowiłem złożyć złoto w skarbcu pańskiego banku, w zamkniętych skrzyniach.
— Czy nie ma pan zamiaru sprzedać tego złota?
— Chwilowo nie — odparł Raffles. — Chcę poczekać na właściwy moment. Poczekam, aż złoto pójdzie w górę... Chwilowo na giełdzie jest spokój... Pieniędzy mi nie brak.
— Tak jest... — przyznał dyrektor. — Podaż złota jest obecnie większa niż popyt. Miejmy nadzieję, że to się wkrótce zmieni...
— Jakie są pańskie warunki?
— Radziłbym panu wypakować złoto z pańskiej skrzyni i zapakować je do naszego pancernego kufra. Tam będzie ono daleko bezpieczniejsze. W tym jedynym wypadku przyjmiemy na siebie wszelką odpowiedzialność za kradzież oraz pożar.
Raffles skinął głową na znak zgody.
— Zechce pan, panie dyrektorze, wskazać mi jeden z takich kufrów. Na dole czekają moi ludzie wraz ze skrzynią. Chciałbym, aby się pan osobiście przekonał o stanie depozytu.
Zeszli na dół.
Urzędnik, mający nadzór nad depozytami, odebrał od Rafflesa cały szereg paczek, zaszytych w płótno i ważących przynajmniej 6 kilo każda. Na paczkach widniał napis „złoto w sztabach”, poczym wymieniona była waga oraz wartość. Na każdej sztabie były pieczęcie lorda Stamforda. Urzędnik stwierdził, że pieczęcie te były nienaruszone.
Wedle przepisów bankowych procedura przyjęcia depozytu sprowadzała się do prostych oględzin i stwierdzenia stanu. Przekonywanie się o zawartości depozytu, wobec istnienia pieczęci, było zbędne. Bank bowiem nie udzielał pod zastaw tego depozytu żadnego kredytu, zawartość więc jego była dlań obojętna.
Raffles otrzymał klucze od kufra pancernego, oraz pokwitowanie zredagowane w następujący sposób:

Pokwitowanie depozytu.
Stwierdzamy niniejszym, że od lorda Stanforda z Londynu przyjęliśmy w dniu dzisiejszym 20 sztab złota ogólnej wagi 120 funtów tytułem depozytu. Obowiązujemy się ubezpieczyć ten depozyt od kradzieży oraz ognia.
Dyrektor Oddziału Wschodniego
Banku Londyńskiego
Artur Trikone.

— Zupełnie nieźle — rzekł Raffles do Charley Branda, wkładając do swego portfelu kwit depozytowy. — Pierwsza część mego planu została już szczęśliwie zrealizowana. Teraz tylko zawiadomię sir Warninghousa, że otrzyma ode mnie przyrzeczone 15.000 funtów sterlingów. Najmądrzej będzie teraz udać się do najbliższej restauracji i zatelefonować stamtąd do starego.
W kilka minut potem Raffles zatelefonował z niewielkiej restauracji do Warninghousa, prosząc go, aby odwiedził go w jego wilii za 2 godziny wraz ze swym zięciem.
Raffles i Charley Brand zjedli obfite śniadanko i w świetnych humorach wsiedli do taksówki.
— Czy wiesz Edwardzie, że od godziny łamię sobie głowę nad tym, w jaki sposób będziesz mógł dostarczyć Warninghousowi owych obiecanych 15.000 funtów — rzekł Charley po drodze. — Nie przy puszczasz chyba, że kamienie i dachówki złożone w skarbcu Banku Angielskiego w cudowny sposób przemienią się w złoto. Ja osobiście nie dałbym za to ani szylinga.
— Do ciebie nie zwracam, drogi Charley. Mogę ci jednak zaręczyć, że plan mój zostanie uwieńczony całkowitym powodzeniem.
Weszli do willi. Nie zdążył jeszcze odpocząć, gdy lokaj zaanonsował im przybycie sir Warninghousa.
— Nie mogłem, niestety, zastosować się do pańskiego życzenia, lordzie Edwardzie, rzekł stary kupiec. — Mój zięć nie przyszedł dziś wcale do biura. Oczekiwałem go na próżno aż do chwili obecnej.
— Szkoda — odparł Raffles. — Chciałbym bardzo poznać tego pana i powiedzieć mu co o nim myślę. Czy zamierza pan w dalszym ciągu trzymać go u siebie w biurze?
— Pod żadnym pozorem. — odparł sir Warninghous. — Nie mogę się z nim rozstać, zanim nie ureguluję wszystkich spraw finansowych. Nie miałbym inaczej spokojnego sumienia.
— Jakie jest zdanie pańskiej córki w tej sprawie?
— Córka moja zamierza się rozwieść i od miesiąca żyje w separacji.
— Bardzo dobrze — odparł lord Lister — przyrzekam wam moją pomoc. Stawiam jednak warunek, abyście wyrzucili za drzwi tego człowieka.
— Daję panu na to moje słowo honoru.
— Słowo pańskie wystarcza mi. A teraz proszę mnie posłuchać. Wskazał mu wygodny fotel i poczęstował doskonałym cygarem. Sam zapalił aromatycznego papierosa. Charley Brand śledził przebieg tej rozmowy z dużym zainteresowaniem.
— Mam w depozycie — rozpoczął Raffles, wyciągając swój portfel — we Wschodnim oddziale Banku Londyńskiego złoto w sztabach wartości przeszło 200.000 funtów sterlingów. Depozyt ten pragnę dać w gwarancję na zabezpieczenie pożyczki, którą pan zaciągnie. Spiszemy u notariusza akt gwarancyjny, mocą którego w wypadku gdyby pan nie wywiązał się ze swych zobowiązań pieniężnych do końca bieżącego roku ja stanę się materialnie odpowiedzialnym za pańskie długi. Jednocześnie zobowiążę się nie podnosić mego depozytu przed końcem roku. Mając tego rodzaju dokument otrzyma pan kredyt otwarty w każdym banku.
— Nie ulega wątpliwości — odparł sir Warninghous.
— Al right — odparł Raffles. — Nie traćmy więc czasu i śpieszmy czemprędzej do pańskiego notariusza.
Gdy obaj panowie opuścili gabinet, Charley Brand uderzył się w czoło.
— Co za wspaniały pomysł.... Otrzymałem należytą nauczkę. W przyszłości nie będę się już nigdy pytał o sens najdziwniejszych nawet posunięć Rafflesa i nie będę się buntował przeciwko jego zleceniom. Okazuje się że on zawsze ma rację.
Raffles i Warninghous przybyli wkrótce przed dom, gdzie zamieszkiwał notariusz starego kupca. W poczekalni siedziało wprawdzie kilku klijentów, lecz notariusz, człek uczciwy i serdeczny przyjaciel starego Warninghousa, przeprosił obecnych i wpuścił obu panów.
— Czym mogę panom służyć? — zapytał, spoglądając na Listera badawczym wzrokiem.
— Pragniemy zawrzeć akt gwarancyjny, — rzekł Raffles przedstawiwszy się staremu prawnikowi. — Sir Warninghous jest mym przyjacielem z lat dziecinnych. Jakkolwiek w chwili obecnej znajduje się w chwilowych trudnościach płatniczych mam do niego pełne zaufanie i wierzę, że przykry ten okres szybko przeminie.
— Jestem nie od wczoraj w stosunkach z sir Warninghousem — odparł rejent. — Jako dobry psycholog i stary prawnik mogę panu powiedzieć, że zaufanie pańskie jest całkowicie usprawiedliwione
— Otóż to — ciągnął dalej lord Lister — zechce pan panie notariuszu, przyjrzeć się temu dokumentowi.
Wyciągnął z portfelu kwit depozytowy z Banku Angielskiego.
Stary prawnik nałożył okulary i przyjrzał się kwitowi. Obejrzał go pod światło, poczym porównał podpis z jakimś podpisem znajdującym się u niego na jednym z dokumentów. Pokwitowanie było w najzupełniejszym porządku. Notariusz spojrzał z podziwem na wytwornego człowieka, który lekceważącym tonem mówił o złożonym w Banku majątku.
Zadzwonił dwa razy i w gabinecie zjawił się wysoki suchy urzędnik.
— Zechcę pan przygotować, mister Burton, projekt aktu gwarancyjnego. Nazwiska panów są następujące: lord Edward Stamford, gwarant do wysokości 200.000 funtów sterlingów. Sir Warninghous, przyjmujący gwarancję. Oto kwit depozytowy, stwierdzający, iż lord Stamford złożył do depozytu Banku Angielskiego złoto w sztabach wartości 200.000 funtów sterlingów, których nie zobowiązuje się podjąć do końca roku bieżącego.
Urzędnik wyszedł i po upływie kwadransa wrócił z przygotowanym aktem.
Raffles przeczytał go uważnie i położył pod nim swój podpis.
Treść dokumentu była następująca:

Zobowiązuję się niniejszym do przyjęcia gwarancji za długi sir Tomasa Warninghousa, zamieszkałego w Londynie na Piccadilly Street do wysokości 200.000 funtów sterlingów. Oraz oddaję w zastaw mój depozyt złota w sztabach, złożonego w Oddziale Wschodnim Banku Angielskiego na przeciąg jednego roku. Jednocześnie oświadczam, że depozytu tego nie podniosę przed upływem tegoż roku. Sir Warninghous zobowiązuje się wypłacić mi od sumy gwarantowanej 4 procent rocznie.
Lord Edward Stamford.

Dokument opatrzony został ponadto właściwymi pieczęciami. Trzej panowie pożegnali się uprzejmie. Sir Warninghous prosto z kancelarii notariusza udał się do znajomego bankiera, który, widząc przed sobą akt notarialny, sporządzony na zasadzie tak poważnego depozytu, bez trudności otworzył mu kredyt do wysokości udzielonej gwarancji.
— Dopiero dziś zdałem sobie sprawę — rzekł lord Lister po powrocie do domu do Charley Branda — jak łatwo jest zdobyć potrzebne kapitały.
— Powinieneś od dziś zabrać się do całkiem nowego fachu: będziesz zbierał dachówki i cegły, które ja następnie składać będę jako depozyty w rozmaitych bankach, wedle metody, którą dziś wypróbowałem po raz pierwszy. Następnie wynajmiesz biuro w najruchliwszej dzielnicy Londynu i dasz do wszystkich gazet ogłoszenie następującej treści:

„James Smyth otwiera wszystkim kupcom znajdującym się w trudnościach finansowych nieograniczony kredyt“.

— Nie wytrzymasz oblężenia — odparł Charley. — Chętnych będzie chyba z połowa Londynu. Któżby nastarczył pieniędzy dla wszystkich kupców, znajdujących się w trudnościach materialnych?
— Kto mówi o pieniądzach? — odparł ten genialny człowiek — kamieni cegieł i dachówek wystarczy napewno!
— Wprawię się tak doskonale w noszenie cegieł, że gdy przestanę być twoim sekretarzem będę mógł zostać czeladnikiem murarskim — zaśmiał się Charley Brand.

W komisariacie policji

Inspektor Baxter, szef policji londyńskiej, przybył tegoż samego ranka do swego biura w okropnym humorze.
Sekretarz jego, Marholm, zwany przez swych kolegów Pchłą, schylił głowę i stulił uszy. Wiedział, iż jest on pierwszą osobą, na której skrupi się przedewszystkiem zły humor szefa.
Nie zwracając jednak najmniejszej uwagi na swego sekretarza, Baxter wziął leżącą na swym biurku gazetę i pogrążył się w lekturze.
— Nieszczęście — szepnął do siebie Pchła. — Wybuchnie burza, gdy szanowny szefunio przeczyta artykuł skierowany przeciwko jego własnej osobie!
Marholm przybył do biura przed swym szefem i zdążył zapoznać się z porannymi nowinami. Kącikiem oka obserwował wyraz twarzy inspektora. Nagle Baxter uderzył silnie pięścią w stół. Twarz jego poczerwieniała, oczy zdawały się wyskakiwać ze swych orbit.
Marholm z trudem powstrzymał się od śmiechu.
— To nie do wiary! Niech mnie wszyscy diabli!... — wrzasnął — Oszaleję chyba! Marholm!
— Jestem obecny, panie inspektorze.
Detektyw zerwał się z miejsca, wyprostował się i stanął na baczność, tak jak tego wymagał inspektor Baxter, który pragnął wprowadzić w Scotland Yardzie pruską dyscyplinę.
— Czy czytaliście ten przeklęty artykuł? — zawołał.
— Nie, panie inspektorze... Natychmiast po przyjściu do biura zabrałem się do pracy. Nie miałem nawet czasu rzucić okiem na gazety.
W rzeczywistości na godzinę przed przyjściem Baxtera agent Marholm siedział wygodnie z nogami na biurku swego szefa i czytał od deski do deski całą prasę poranną. Dokoła niego piętrzyły się stosy zaległej korespondencji, na którą biedny sekretarz spoglądał z obrzydzeniem.
— A więc przeczytajcie to sobie...
Inspektor wyciągnął ku niemu gazetę, którą Pchła począł studiować z przesadnym zaciekawieniem.
Tytuł artykułu był następujący:

„Oryginalny zakład Rafflesa.
Wysokość stawki: 1000 funtów sterlingów!!“
Dzięki uprzejmości jednego z członków klubu Alabama dowiedzieliśmy się o sensacyjnym zakładzie, który stanął pomiędzy dwoma członkami tego klubu: lordem Stamfordem i lordem Parkinsem.
Przedmiotem tego zakładu są: niezwyciężony Raffles i smutnej sławy inspektor policji londyńskiej Baxter.
W trakcie rozmowy na temat Rafflesa oraz zawodowych zdolności naszego inspektora policji, który dotąd nie zdołał ująć go pomimo licznie nadarzających się okazji, lord Stamford miał się wyrazić, że Raffles prędzej by zdołał zaaresztować inspektora policji Baxtera w samym Scotland Yardzie niż Baxter Tajemniczego Nieznajomego.
Słowa swe poparł oświadczeniem, że stawia tysiąc funtów sterlingów, które przeznacza na cel dobroczynny, przeciwko każdemu kto byłby odmiennego zdania.
Z niemałym zaciekawieniem czekamy na rezultat tego zakładu. Czy genialny Raffles przyczyni się do wygranej lorda Stamforda i czy zdoła zaaresztować w samym Scotland Yardzie naszego poczciwego inspektorka?
Gdyby to istotnie się zdarzyło, cały Londyn bawiłby się serdecznie na koszt Baxtera. Jeśli idzie o nas, podzielamy całkowicie stanowisko lorda Stamforda ofiarowujemy sto funtów sterlingów na cel dobroczynny, w wypadku, gdyby kawał się powiódł.
Mamy nadzieję, że Raffles przeczyta te słowa i przyjmie wyzwanie. Zasyłamy więc mu najserdeczniejsze pozdrowienia i wraz z wszystkimi naszymi czytelnikami oczekujemy z napięciem zakończenia tej ze wszechmiar nie codziennej sprawy.

Pchła chrząknął znacząco.
— Jakiego jesteście o tym zdania? — zapytał Baxter, drżąc z oburzenia. — Jest to największy policzek, jaki wymierzono mi w czasie całej mojej kariery.
— To dość nieprzyjemne — odparł Pchła. — Na szczęście został pan jeszcze w porę przestrzeżony przed tą niespodzianką.
— Co? — wrzasnął Baxter. — Ośmielacie się jeszcze mówić mi o jakimś szczęściu? Niechaj wszyscy diabli! Wytoczę sprawę o obrazę przeciwko tej nędznej szmacie, temu plugawemu świstkowi oraz przeciwko temu chłystkowi, lordowi Stamfordowi! Jakim prawem ten człowiek bierze mnie za przedmiot swoich zakładów?
— Tego nie może pan nikomu zabronić — odparł Marholm. — Radzę, aby pan inspektor nie wytaczał lepiej tej sprawy... Nie ma ona najmniejszych szans powodzenia.
— Oczywista — odparł szef policji ironicznym tonem. — Znów bierze pan jego stronę. Nigdy nie jesteście szczerzy wobec mnie. Jestem pewien, że bylibyście zachwyceni, gdyby ten obwieś Raffles zdołał mnie naprawdę zaaresztować. Ostrzegam was jednak, że będę się bronił do upadłego, do ostatniej kropli krwi! Obwieszę się rewolwerami, podłożę bombę przed drzwiami mego gabinetu, tak abym za jednym naciśnięciem guzika mógł wysadzić w powietrze cały Scotland Yard... Poczynając od dzisiejszego dnia zdubluję straże, ja... ja...
Brakło mu słów... Usta z trudem chwytały powietrze, myśli rwały się co chwila.
— Panie inspektorze — przerwał mu Marholm — sądzę, że wszystkie te środki nie na wiele się przydadzą z człowiekiem tego pokroju co Raffles. Trzeba będzie po prostu zwracać jak najpilniejszą uwagę na każdego człowieka, który przekroczy próg pańskiego biura...
W tej samej chwili policjant zaanonsował przybycie jakiegoś kupca, nazwiskiem Werner Pennink.
— Jak on wygląda? — zapytał Baxter.
Zaskoczony tym pytaniem policjant nie potrafił odpowiedzieć ani słowa.
Inspektor zwrócił się do Marholma i szepnął mu na ucho.
— Zwróćcie baczną uwagę na człowieka który tu wejdzie. Może to on?
— Niemożliwe — odparł Marholm. — Uważam Rafflesa za człowieka bardzo odważnego i gotowego na wszystko. Ale nawet i on nie odważy się przyjść samego rana do głównej siedziby Scotland Yardu dla wprowadzenia w czyn niemądrego żartu.
W tej samej chwili policjant wprowadził jakiegoś starszego pana o zupełnie siwych włosach.
Mister Pennink chciał zbliżyć się do biurka inspektora, który zatrzymał go rozkazującym gestem.
— Niech pan pozostanie przy drzwiach! Proszę się nie zbliżać. Jeśli zrobi pan jeszcze jeden krok, spotka pana śmierć! Cały pokój bowiem jest podminowany dynamitem.
Nowoprzybyły zdębiał i znieruchomiał w drzwiach. Marholm zaśmiał się w kułak.
— Dostanie manii prześladowczej — rzekł po cichu do siebie.
— Marholm! — zawołał Baxter — zbliżcie się do tego człowieka i pociągnijcie go mocno za brodę. Musimy się przekonać, czy nie jest ona przypadkiem fałszywa.
— Wielkie nieba! — wrzasnął kupiec. — Proszę zostawić moją brodę w spokoju. Przysięgam na wszystko, że jest prawdziwa.
— Możliwe — odparł inspektor. — Zjawiają się u nas wszelkiego rodzaju podejrzane osobistości. Musimy się przekonać, czy mamy do czynienia z ludźmi przyzwoitymi, czy też ze złodziejami.
Marholm zbliżył się posłusznie do kupca.
— Broda jest prawdziwa — oświadczył poważnie, pociągnąwszy uprzednio trzykrotnie za ozdobę twarzy czcigodnego starca.
— A włosy?
— Błagam, nie dotykajcie się mojej peruki — jęknął Mr. Penning.
— Aha! Mamy go! — krzyknął triumfalnie Marholm. — Peruka!
— Zatrzymać go! — wrzasnął Baxter. — Natychmiast należy wszcząć przeciwko niemu dochodzenie.
Zanim Marholm zdążył dotknąć się kupca, starzec jednym skokiem znalazł się za progiem gabinetu.
— Ci ludzie poszaleli! — krzyczał. — Na pomoc, na pomoc! Związać ich!
Wszyscy policjanci zgromadzeni w wartowni zbiegli się i rzucili się na niego!
— Trzymać go! — krzyczał inspektor. — Trzymać go! Ten człowiek jest podejrzany, nosi perukę.
— Oswobodźcie mnie z rąk tych szaleńców. Ten obłąkaniec utrzymuje, że pokój jest załadowany dynamitem i że w każdej chwili może nastąpić wybuch.
Policjanci, nie wiedząc, co mają czynić, stali w miejscu... Wówczas zabrał głos Marholm:
— Zaszła tu pewna omyłka... Inspektor zdenerwował się treścią pewnego artykułu i jest zdania, że ten gentleman jest przebranym złoczyńcą. Zechce pan łaskawie — rzekł, zwracając się do starego kupca — przejść do gabinetu. Inspektor przybędzie tam wkrótce, gdy się tylko uspokoi.
— Co to, to nie — odparł nieznajomy — za żadne skarby świata nie wrócę do tego przeklętego biura, w którym wszystko jest podminowane dynamitem. Gdybyście dali mi nawet całe złoto Anglii i Francji, nie odważyłbym się tam postawić nogi. Poszukajcie sobie lepiej kogoś innego. Mimo to nie przepuszczę płazem zniewagi, która mnie tu spotkała, i natychmiast z Scotland Yardu udam się do redakcji kilku gazet, które chętnie zamieszczą moje sprawozdanie o tym wypadku.
— Niech pan robi wszystko, co się panu żywnie podoba — zawołał Baxter zdjęty wściekłością.
Z hukiem zatrzasnął drzwi od swego gabinetu.
— Powinien pan okazać trochę więcej zimnej krwi — rzekł Marholm, wślizgnąwszy się za swym szefem do gabinetu. Ktoby ujrzał nieprzytomny i zgorączkowany wzrok Baxtera, przyszedłby niezawodnie do wniosku, że władze umysłowe inspektora policji nie są w porządku.
— Zimnej krwi? Nawet ryba straciłaby swoją zimną krew, gdyby była w moim położeniu. Czy myślicie, że mi jest przyjemnie być pośmiewiskiem całego Londynu?
— Niestety — odparł Marholm. — Jest to rola, którą czasem musieli znosić bez szemrania nawet królowie.
— Bardzo dziękuję — odparł Baxter. — Niech wyrządzają innym wszystkie psikusy jakie im przychodzą do głowy, lecz niech mnie pozostawią w spokoju. Żądam tego kategorycznie, czy mnie rozumiecie?
Uderzył pięścią w stół, że o mało nie wylał atramentu. W tej samej chwili wszedł policjant, przynosząc mu południowe wydania pism. Zaledwie Baxter rzucił okiem na pierwsze stronice, skoczył jak rozjuszony tygrys.
— Wyrzucić mi natychmiast wszystkie te brudne szmaty do ognia! Wychodzą tylko po to, żeby biednemu człowiekowi zatruwać życie i niszczyć nerwy! Jeśli ktoś jeszcze raz odważy się przynieść mi to świństwo do biura, wyleci z policji. Chcę mieć spokój i nie będę więcej czytał gazet, choćby cały świat miał wylecieć w powietrze.

Ukarany dręczyciel

Warninghous przybył do mieszkania swej córki, która oczekiwała go z niepokojem i niecierpliwością. Na widok radosnego uśmiechu na zatroskanej ciągle dotąd twarzy starca krzyknęła radośnie i rzuciła się w jego objęcia.
— Ojcze kochany, widzę po twej twarzy, że znalazłeś pomoc.
— Tak, droga moja — odparł sir Warninghous — pomógł mi ktoś, na którego nie liczyłbym nigdy w życiu.
— Czy powiesz mi kto?
— Nie zgadłabyś nigdy w życiu, choć gazety pełne są codzień jego nazwiska.
— Nie wiem o kim mówisz?... Czy możesz mi wymienić imię swego dobroczyńcy?
— Lord Stamford — odparł starzec.
Córka jego zamyśliła się i odparła.
— Lord Stamford? Nie znam tego nazwiska, ojcze... Pewna jestem, że nigdzie go dotychczas nie słyszałam.
— Masz rację, moje dziecko... Prawdziwe jego nazwisko brzmi inaczej. Mogę ci w ścisłej dyskrecji powiedzieć, że lord Stamford to nikt inny tylko lord Lister, lub jak go nazywa policja, John C. Raffles.
— Raffles? — powtórzyła niedowierzająco młoda kobieta. — Czy to na pewno Raffles?
— To Raffles z całą pewnością. Musiałem ci to powiedzieć, ale chcę, abyś tę wiadomość zachowała dla siebie.
— I to on pożyczył ci tak olbrzymią sumę?
— To on.
Nagle sir Warninghous przerwał, nastawiając uszu i rozglądając się lękliwie dokoła.
— Czy jesteś pewna, że nikt nas nie podsłuchuje w sąsiednim pokoju? Zdawało mi się. że słyszę jakieś hałasy?
— Nie, ojcze. Jestem sama w mieszkaniu. Prócz mnie nie ma tu nikogo.
— A twój mąż, dzięki któremu przeżyłem tyle okropnych chwili w mym życiu? Obiecałem Rafflesowi, że się z nim rozwiedziesz.
— Nie ma go w domu, ojcze, przynajmniej tak sądzę. Wydałam surowy zakaz służbie, aby go nie wpuszczała przez próg.
Córka Warninghousa była w błędzie. Mąż jej zdołał uśpić czujność domowników i wślizgnąć się jak wąż do domu, z którego go wypędzono. Zaczaił się w sąsiednim pokoju przy drzwiach. Wstrzymał oddech.
Dźwięki rozmowy prowadzonej w sąsiednim pokoju dochodziły go z całą wyrazistością. Szatański uśmiech rozjaśnił jego oblicze. W oczach zapaliły się ironiczne błyski. Zacisnął pięści i szepnął:
— Niech mnie Bóg skarżę, jeśli moja poranna wyprawa mi się nie opłaci sowicie. Wiem przynajmniej teraz, skąd stary wydostał tyle pieniędzy i z jakiego źródła będę mógł czerpać w przyszłości. Ta wiadomość to dla mnie złota żyła: lord Stamford i lord Lister są jedną i tą samą osobą, której właściwe nazwisko brzmi John C. Raffles.
Sądzę, że mój nowy znajomy z radością przyjmie moje skromne żądanie. Poproszę go o drobnostkę. O sto czterdzieści tysięcy funtów sterlingów. Cóż to znaczy dla takiego pana? Jeśli nie zadośćuczyni mym skromnym żądaniom, wydam go w ręce policji. U licha, ależ to będzie zabawa.
Kocim ruchem wysunął się z pokoju, i tylnym wejściem opuścił mieszkanie. Nikt ze służby a tym bardziej nikt z państwa nie spostrzegł niepożądanego gościa.
Sir Warninghous wraz ze swą córką zasiedli do stołu. Po raz pierwszy od długiego bardzo czasu stary pan jadł spokojnie i z dużym apetytem. W duszy błogosławił nieustannie lorda Edwarda Listera. Nie miał najmniejszego pojęcia o tym, że we własnym jego domu zrodziło się dla jego dobroczyńcy nowe niebezpieczeństwo. Córka, szczęśliwa z metamorfozy, jaka zaszła w jej ojcu, wpatrywała się w niego z rozczuleniem. I jej myśl biegła nieustannie ku Tajemniczemu Nieznajomemu, który przywrócił spokój i dobre imię biednemu starcowi.

— All right — rzekł Raffles. — proszę wprowadzić tego pana do mego gabinetu. Przyjdę tam za chwileczkę. Proszę nie opuszczać pokoju aż do momentu mojego nadejścia.
Lister i Charles Brand zajęci byli właśnie pracą przy jakiejś dziwacznej maszynie. Wyglądali jak zwykli rzemieślnicy, gdy lokaj zaanonsował im przybycie jakiegoś jegomościa, który nie chciał podać swego nazwiska.
— Dobrze, proszę pana.
Służący wyszedł z pokoju, aby spełnić rozkaz swego chlebodawcy.
— Kto to może być?
— Nie wiem, ale zaraz się o tym dowiemy..
Nie zdejmując błękitnego fartucha, jaki zwykli nosić przy pracy rzemieślnicy, Raffles szybko wbiegł na schody.
Gość ze zdziwieniem spojrzał na stojącego przed nim prostego robotnika i obrzucił go pogardliwym spojrzeniem od stóp do głów.
Dziwny robotnik zatrzymał się tuż przed nim i zapytał:
— Z kim mam przyjemność?
— Nie wiem czy jest pan upoważniony do tego rodzaju pytań. Pragnę mówić z lordem Edwardem Listerom osobiście a nie z jednym z jego robotników.
— Proszę mi wybaczyć moje robocze ubranie. Wolne chwile poświęcam pracy ręcznej i często bardzo nie mam czasu aby zmienić ubranie. Nie mogę sobie niestety przypomnieć, gdzie miałem przyjemność pana poznać.
— To nie ma nic do rzeczy — odparł nieznajomy.
— Nawet bardzo wiele — rzekł Raffles. — Zaciekawi mnie pan niezmiernie, ponieważ bardzo niewiele osób w Londynie ma zaszczyt znać moje nazwisko rodowe.
— All right — rzekł mister Penning — jestem zięciem sir Warninghousa.
— Ach tak! — gwizdnął przeciągle Raffles. — Zjawił się pan nareszcie. To zmienia zupełnie całą sytuację. Zechce pan usiąść, gdyż mamy kilka rzeczy do omówienia. Skąd wziął się pan nagle w moim mieszkaniu?
— Nie przyszedłem tu na żadne rozmowy... Mam zamiar, tak jak mój teść, zawrzeć z panem pewien interes.
— Ejże? — rzekł lord Lister. — Czy mógłbym wiedzieć jakiego to rodzaju interes sprowadził pana do mnie?
— Potrzebuję pieniędzy.
— I ja również.
Prowokacyjnym gestem Werner Penning odrzucił w tył głowę i z pod zmrużonych powiek przyjrzał mu się prowokująco. Odpowiedź Rafflesa nie zadowoliła go.
— Bardzo przepraszam, lordzie Lister — rzekł. — Sprawa, czy pan ma, czy nie ma pieniędzy mało mnie obchodzi. W ciągu dzisiejszego dnia muszę mieć dziesięć tysięcy funtów sterlingów.
Raffles gwizdnął po raz wtóry, zaśmiał się i rzekł:
— Zupełnie skromne żądanie... Dla człowieka zamożnego zadość uczynienie takiej prośbie jest głupstwem jeśli oczywista ma te sumę do swej dyspozycji.
— Mam nadzieję, że pan zmięknie. Lubię rozmowy krótkie i rzeczowe. Szanuję ludzi, którzy potrafią należycie wyzyskać swoje stosunki i wykorzystać każda pomyślną okazję.
— Ma pan najzupełniejszą rację — odparł Raffles, śmiejąc się. — Ludzie tacy jak ja nie zdarzają się codzień. Może byśmy jednak pomówili z sobą rozsądnie? O której godzinie potrzebne są panu te pieniądze?
— Najlepiej by było — odparł człowiek interesu — gdybym mógł otrzymać natychmiast czek.
— Żałuję niezmiernie, że nie rozporządzam w tej chwili płynną gotówką w takiej wysokości. Postaram się w ciągu dnia uzyskać żądaną sumę.
Nieznajomy podniósł się.
— Jestem pewien, że zdobędzie pan tę sumę w swoim własnym interesie. Proszę o dostarczenie mi jej dziś do godziny czwartej po południu. Liczę na to. Jeśliby pan nie spełnił mego żądania, mogłyby z tego tytułu wyniknąć dla pana dość duże nieprzyjemności i niepożądane komplikacje.
— Niechże się pan nie niepokoi o taką bagatelkę — odparł Raffles. — Proszę przyjść do mnie o godzinie czwartej a wypłacę panu tę sumę. Zdaje mi się, że wszystko zostało między nami powiedziane?
— Najzupełniej — odparł Werner Pennink.
— Wybaczy mi pan, że wrócę teraz do mojej pracy — rzekł lord Lister na pożegnanie. — Zobaczy my się o umówionej godzinie.
Gość ukłonił się i uczynił taki ruch, jak gdyby chciał uścisnąć dłoń Listera. Lord Lister udawał, że tego nie widzi i zadzwonił na służącego.
— Proszę odprowadzić tego pana aż do wyjścia.
Obaj panowie wymienili zimne ukłony, po czym Raffles powrócił do swego zajęcia.
— Skończone? — zapytał Charley Brand, stojąc przed palnikiem gazowym, na którym nagrzewał kociołek z jakimś klejem.
— Pozbyłem się mego gościa.
— Czego chciał od ciebie?
— Malutki szantażyk — rzekł Raffles z ironicznym uśmiechem. — To zięć sir Warninghousa. Zdawało mu się, że ma mnie w swym ręku. Wypłatam mu figla, po którym będzie się miał spyszna.
— Widzisz, ile przykrości sam sobie sprowadzasz przez swe dobre serce. Ten człowiek naprowadzi prawdopodobnie policję na twoje ślady i po raz nie wiem który stracimy naszą cudną rezydencję na Regentpark.
— Nie obawiaj się, mój chłopcze — odparł Raffles. — Ta rzecz nigdy nie nastąpi.
Wzięli się obydwaj do pracy i z dobrą godzinę krzątali się koło dziwacznej maszyny. Lord Lister, ukończywszy robotę, wszedł do swych prywatnych apartamentów i połączył się telefonicznie z sir Warninghousem.
— To pan, lordzie Lister — zapytał kupiec, poznawać w aparacie głos swego dobroczyńcy.
— Tak, to ja, mam do pana bardzo pilny interes.
— Jaki? — zaniepokoił się kupiec. Obawiał się, że lord Lister zmienił plany i postanowił cofnąć gwarancję. Wówczas najpiękniejsze jego plany obróciły by się w niwecz.
— Sprawa ta nie stoi w żadnym związku z losami naszej umowy gwarancyjnej — rzekł lord Lister, jak gdyby zgadując bieg myśli starca.
Po drugiej stronie drutu dało się słyszeć westchnienie ulgi.
— Przyjeżdżam natychmiast — odparł kupiec, odkładając telefon. Istotnie w kwadrans po tej rozmowie sir Warninghous pukał delikatnie do drzwi gabinetu lorda Listera. W przerażeniu wysłuchał opowiadania Rafflesa o niecnym postępku jego zięcia.
— Na miłość Boską, drogi lordzie — zawołał. — Ten człowiek jest zdolny do wszystkiego! Co zamierza pan teraz począć?
— Mój plan jest nader prosty — odparł Raffles. — Musiny na pewien czas unieszkodliwić tego człowieka.
— Ale jak? — zapytał sir Warninghous. — Nie uda nam się skłonić go do wyjazdu. O ile go znam, jeśli nie otrzyma on żądanej sumy, gotów jest pójść na policję i wydać wszystko.
— Nie będzie mógł pójść na policję z tego prostego względu, że nie będzie zdolny w ogóle do chodzenia... A propos: czy zna pan doktora Halberta?
— Nie, żałuję niezmiernie.
— Well — ciągnął dalej Raffles. — Doktór Halbert jest członkiem klubu Alabama i posiada w jednej z miejscowości położonej na południe od Londynu małe świetnie urządzone sanatorium dla neurasteników. Musimy natychmiast udać się do niego i sprowadzić ze sobą najdroższego Wernera Penninka. Niech mi pan zostawi całą tę sprawę. Zobaczy pan, że wszystko się doskonale ułoży.
Obydwaj panowie wyszli z willi i wsiedli do auta. Przybywszy na miejsce lord Lister rozpoczął swe opowiadanie:
— Przedstawiam panu, drogi doktorze, sir Warninghousa, właściciela znanych zakładów mieszczących się na Picadilly Street. Sir Warninghous zamierza umieścić w pańskiej klinice swego żęcia, który, niestety, od paru dni zdradza niepokojące objawy choroby umysłowej. Ten biedny człowiek uroił sobie, że ja, lord Stamford, jestem owym sławnym Rafflesem, poszukiwanym napróżno przez policję całego świata. Biedak grozi mi szantażem i innymi podobnymi głupstwami. Uroił sobie ponadto, że jego teść utrzymuje również jakieś zakazane stosunki z Rafflesem. Ponadto popełnił on cały szereg niesłychanych czynów jak naprzvkład: fałszowanie weksli, czeków i t. p.
— Jest to wyraźny przypadek chorobliwych urojeń, rozdział osobowości połączony z manią prześladowczą — zauważył doktór Halber: — trzeba jaknajszybciej sprowadzić do mnie chorego. Ostrzegani pana z góry, że w większości tych wypadków wyzdrowienie jest prawie wykluczone.
— Najważniejsze dla nas w chwili obecnej jest odseparowanie go od otoczenia — rzekł Raffles. — Jest on niesłychanie szkodliwy. Teść jego, jak mi to przed chwilą wyznał, poniósł przez niego straty w wysokości wielu tysięcy funtów sterlingów.
— Należy żałować, żeście panowie nie sprowadzili go do mnie wcześniej — rzekł doktór Halbert.
Po ukończeniu wstępnych formalności sir Warninghous i Raffles rozstali się i każdy z nich poszedł w swoją stronę.
Punktualnie o godzinie czwartej Werner Pennink zjawił się w willi Rafflesa. Raffles przyjął go z otwartymi prawie ramionami i w najuprzejmiejszy, sposób poprosił go, aby zechciał towarzyszyć mu do bankiera, gdzie podniesie pieniądze i wypłaci mu żądaną sumę. Ostrożny zazwyczaj nicpoń nie odważył się ani przez chwilę przypuścić, że Raffles gotuje mu pułapkę. Zorientował się dopiero wówczas, gdy lord Lister zatrzymał się przed ślicznym domkiem, stojącym w starannie utrzymanym ogródku, który niczym nic przypominał banku. Lord Lister nacisnął guzik od dzwonka.
Niewyraźne podejrzenia poczęły kiełkować w mózgu Penninka.
Drzwi otwarły się, zatrzaskując się za nimi automatycznie. Dopiero gdy spostrzegł dozorców prowadzących chorych, mister Pennink domyślił się, że zakpiono z niego w sposób oczywisty.
— Gdzie jestem? — zapytał.
— Proszę wejść — odparł Raffles. — Mój bankier zjawi się tu lada chwila.
— Mam wrażenie, że wpadłem w pułapkę — zawołał Pennink. — Nie zrobię ani kroku dalej. Otwórzcie drzwi: chcę wyjść!
Portier, przyzwyczajony do podobnych scen, pociągnął za dzwonek. Natychmiast przybiegło kilku silnych dozorców. Nałożyli szarpiącemu się Penninkowi kaftan bezpieczeństwa i zamknęli w osobnej celi.
Ostatnie zdanie, jakie dobiegło do uszu biednego więźnia, wypowiedziane zostało z niemałą ironią przez Rafflesa:
— Niech się pan tam dobrze bawi, drogi przyjacielu. Może w samotności pozna pan nareszcie prawdziwą wartość pieniądza.
Lord Lister, zamieniwszy kilka słów z doktorem Halbertem, opuścił zakład. Miał uczucie, że uwolnił społeczeństwo na czas pewien od niebezpiecznego szkodnika. Z poza okratowanych okien i pancernych drzwi łotr nie mógł czynić krzywdy nikomu.

Wypowiedzenie wojny

— Nareszcie pozbyliśmy się tego ptaszka — rzekł Raffles do Charleyego Branda, po przybyciu do swego biura. — Dobrzeby było, gdyby udało się w ten sam sposób uwolnić świat od wszystkich napotykanych łotrów. Muszę oznajmić natychmiast tę nowinę sir Warninghousowi.
Podniósł słuchawkę telefoniczną i natychmiast uzyskał połączenie.
— Czy czytał pan dzisiejsze poranne pisma? — zapytał stary kupiec, gdy ukończyli już rozmowę na temat jego nieszczęsnego zięcia.
— Nie — odparł Raffles — nie miałem dziś czasu aby zajrzeć do gazet. Czy jest w nich coś ciekawego?
— Tak, dzięki niedyskrecji któregoś z członków klubu zakład pański z lordem Parkinsem stał się tajemnicą poliszynela.
— Muszę się o tym sam przekonać...
Raffles odłożył słuchawkę telefoniczną.
— Hallo, Charley — zawołał. — Czyś nie czytał jeszcze dzisiejszych gazet? Dowiedziałem się, że jest w nich coś ciekawego. Proszę cię, przynieś mi je czym prędzej.
Sekretarz wybiegł do sąsiedniego pokoju i przyniósł pisma.
Raffles szybko przerzucił artykuł, w którym była mowa o zakładzie jego z lordem Parkinsem.
— Jakie to przykre — rzekł Charley Brand — jestem pewien, że inspektor policji dowiedział się już o wszystkim, będzie się teraz miał na ostrożności i uniemożliwi ci z pewnością wykonanie twego planu.
— Zdziwiłbym się bardzo, drogi Charley! Jeśli raz postanowiłem sobie, że coś zrobię, nie pozwolę odstraszyć się podobnymi głupstwami. Wprost przeciwnie: dopiero teraz sprawa ta nabiera dla mnie pewnego posmaku. Zechcesz łaskawie napisać pod moje dyktando następujący list do redakcji dziennika.

„Drogi Panie Redaktorze!
W odpowiedzi na artykuł, który ukazał się dzisiejszego ranka w Pańskim poczytnym piśmie, a który dotyczył zakładu pomiędzy lordem Stamfordem a lordem Parkinsem, pozwalam sobie przesłać ze swej strony zapewnienie, że zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy, aby wygrał lord Stamford oraz autor powyższego artykułu. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych dni uda mi się zdać Panu sprawę z rezultatu jaki osiągnąłem.
Szczerze Panu oddany
John C. Raffles.


— Wyślij ten list natychmiast. Będę szczęśliwy, jeśli zdąży się on ukazać jeszcze dziś w wieczornym wydaniu pisma.
— All right — rzekł Charley Brand, udając się do sąsiedniego pokoju, aby przepisać list na maszynie.
Ubrał się spiesznie i sam zaniósł list na pocztę.
Raffles po wrócił do swej pracy i po raz ostatni chyba zakrzątnął się dokoła dziwnej maszyny złożonej z drzewa i metalu, a przypominającej wyglądem swym gilotynę. Przed zmrokiem maszynka była już zupełnie wykończona.
Ponieważ postanowił spędzić wieczór w klubie Alabama, przebrał się i wraz ze swym przyjacielem wyszedł na ulicę. Na Trafalgar Square usłyszeli przeraźliwe wołania sprzedawców gazet:
— Nowy pomysł Rafflesa! Raffles postanowił zaaresztować inspektora policji.
— No, no, nasz przyjaciel ucieszy się, gdy to przeczyta! — rzekł Charley. — Marholm będzie miał prawdziwa zabawę.
Przewidywania Charleya spełniły się.
Zaledwie ukazały się w mieście pisma wieczorowe, policjant przyniósł gazetę Marholmowi. Sekretarz inspektora z pomrukiem radości pogrążył się w lekturze. Nagle, nieobecny dotąd Baxter, groźnym krokiem wszedł do gabinetu. Na widok swego sekretarza pochłoniętego lekturą krzyknął:
— Goddam! — Czy nie wiecie, że od dziś rana nie wolno nikomu czytać gazet w obrębię mego biura? Jakim prawem sprzeciwia się pan moim razkazom?
Wyrwał z rąk Marholma gazetę, zmiął ją i rzucił na ziemię.
— Proszę mi wybaczyć — odparł Marholm. — Sądzę jednak, że i pan powinien przeczytać te gazetę. Zawiera ona wiadomości interesujące pana w pierwszej linii. Pisze się znowu o Rafflesie...
— O Rafflesie? Cóż tam znaleźli nowego do pisania?
— Za długo był cicho. Napisał podobno list do redakcji pisma, że postara się aby lord Stamford wygrał zakład z lordem Parkinsem.
— Czy to możliwe? — zapytał Baxter.
— Nawet pewne. Lękałem się w czasie pańskiej nieobecności, że już pana więcej nie zobaczę. Obawiałem się bowiem, że nastąpiło już spotkanie pańskie z Rafflesem.
— Jeszcze nie mogę ochłonąć — westchnął Baxter. — Nie rozumiem zupełnie, co to wszystko ma znaczyć?
Sądzę, że nigdy podobny zbrodniarz nie znieważał bezkarniej naszego kraju.
— Jestem tego samego zdania — rzekł sucho Marholm. — Tym niemniej musimy się liczyć z tym, że Raffles żyje właśnie w naszych czasach.
— Niestety! Inspektor policji Baxter, wzór głupoty i tchórzostwa, żyje z nim jednocześnie — szepnął do siebie tak cichutko, że Baxter nie mógł z tego nic zrozumieć.
Baxter bębniąc nerwowo w blat swego biurka usiadł w fotelu.
— Powiedz mi, Marholm...
Zamyślił się głęboko.
— Pan inspektor powiedział?...
— Czy sądzicie, że Raffles byłby naprawdę zdolny do dokonania podobnego czynu?
Marholm wzruszył ramionami.
— U naszego Rafflesa wszystko jest możliwe — odparł. — Nie uważam zresztą tej imprezy za rzecz nie do przeprowadzenia.
Inspektor policji westchnął ciężko.
— Czuję, że oszaleję — głos jego nabrał dziwnie płaczliwej nuty. — Czego ten Raffles chce ode mnie? Czemu mnie prześladuje?
— Nie rozumiem czemu żywi pan urazę do Rafflesa? Jestem zdania, że ten człowiek nie zrobił pana nic złego. Broni swej skóry, ponieważ pan chce go uwięzić. Ma ku temu pełne prawo.
— Jeśli jeszcze raz odważycie się na podobne aluzje, zakomunikuję lordowi Majorowi, że szerzycie ideje anarchistyczne. Może jesteście zdania, że Raffles powinien zostać honorowym obywatelem naszego miasta, on, biedna ofiara burżuazyjnej sprawiedliwości?
— Istotnie jestem tego zdania. Jeśli pan chce, może pan mnie natychmiast zadenuncjować przed lordem Majorem. Kto wie, czy Jego Ekscelencja nie podziela mojej opinii? Niedawno Jego Królewska Mość wypowiedział dość przychylną uwagę na temat Rafflesa. Podobno król śmieje się serdecznie z jego wspaniałych kawałów.
— Nic mnie to nie obchodzi — wrzasnął Baxter. — Nie jestem Królem, jestem zwykłym inspektorem policji i obowiązkiem moim jest unieszkodliwić tego łotra!
— Musi go pan przed tym schwytać...
— Bądźcie pewni, że go schwytam. Nawet gdybym miał w tym celu zaprzedać moją duszę diabłu.
— Niech pan tego nie robi — zaśmiał się Marholm. — Jestem pewien, że diabeł nie zgodził by się na taką tranzakcję. Wedle pańskiego zdania zawarł on już pakt z Rafflesem. Ostrożniej będzie uniknąć konkurencji tego człowieka.
Inspektor policji rzucił mu wściekłe spojrzenie.
— Milczeć! — krzyknął. — Nie można z wami mówić spokojnie. Zawsze robicie jakieś niestosowne aluzje osobiste.
Wezwał stojącego na korytarzu dyżurnego policjanta i rzekł:
— Proszę zwrócić uwagę, aby od dzisiejszego dnia na każdym posterunku w Scotland Yardzie stało po dwóch policjantów. Czytaliście z pewnością dzisiejsze pisma: wedle wszelkiego prawdopodobieństwa powinniśmy się tu spodziewać wizyty Rafflesa.
Podczas gdy Baxter zastanawiał się nad zastosowaniem coraz to dalej idących środków ostrożności, Raffles i Charley Brand udali się do klubu Alabama. Pierwszą nowiną, jaką usłyszeli na wstępie, była wiadomość o odpowiedzi Rafflesa na zakład i o przyrzeczeniu z jego strony przechylenia szali zwycięstwa na rzecz lorda Stamforda.
Gdy Raffles i lord Parkins zbliżyli się do przewodniczącego klubu, siedzącego jak zwykle w wygodnym fotelu naprzeciwko kominka, starzec zwrócił się do nich z dobrotliwym uśmiechem.
— Panowie! Radziłbym panom odwołać ten zakład. Poruszył on całą opinię publiczną.. Odpowiedź Rafflesa może ściągnąć na nas tysiączne przykrości.
— Nie podzielam niestety zdania Jego Ekscelencji — odparł Raffles. Wręcz przeciwnie, uważam, że dzięki zainteresowaniu się opinii publicznej zakład ten nabrał specyficznie sportowego posmaku.
Obydwaj panowie udali się do sali jadalnej.
Charley zauważył ze zdziwieniem, że po kolacji sławny jego przyjaciel porozrzucał tu i owdzie malutkie koperty, poczym udał się za innymi do salonu.
Nagle zbliżył się do niego lokaj klubu i wręczył mu list. List ten adresowany był krótko.
Lord Stamford
Klub Alabama.
— Kto oddal ten list? — zapytał Stamford lokaja.
— Posłaniec Wasza Wysokość.
— Dobrze — odparł lord, otwierając kopertę.
Przeczytał znajdującą się w niej wizytówkę. Z głośnym śmiechem oddał ją prezesowi.
— Wspaniale! — wyrzekł, zanosząc się od śmiechu.
Stary lord włożył swój monokl. Zaledwie jednak zdążył rzucić okiem na kartę, podniósł się żywo. Monokl wypadł mu z oka.
— Goddam! Czyżbym się przewidział?
— Cóż się stało? — pytano zewsząd z niepokojem.
Ponieważ prezes nie był w stanie wypowiedzieć słowa, głos zabrał Raffles.
— Panowie! — rzekł. — Oto sam John C. Raffles przesłał mi przez posłańca list następującej treści:

Ostrzegam Waszą Wysokość, że przystąpię do realizacji zakładu jutro, pomiędzy godziną szóstą a siódmą po południu. Proszę wobec tego, aby panowie zechcieli udać się jutro o wskazanej przeze mnie godzinie do komisariatu policji, gdzie będą mogli przekonać się o wyniku zakładu. Wszyscy panowie zechcą zaręczyć słowem honoru, że nie zdradzą przed jutrem tej tajemnicy. Pozwoliłem sobie złożyć wszystkim członkom klubu wizytówki moje o podobnej treści.

Wszyscy oniemieli ze zdumienia. Trudno byłą przypuścić, że Raffles niespostrzeżony przez nikogo, zdołał przedostać się do klubu.
— Naprzód, panowie — zawołał lord Stamford, alias Raffles. — Poszukajmy owych dziwnych kart wizytowych naszego Tajemniczego Nieznajomego. Posłuszni, jak stado owiec członkowie klubu rzucili się na poszukiwania wizytówek. Znaleźli je wkrótce wszyscy, napróżno łamiąc sobie głowę, jakim cudem dostały się do lokalu klubu.
Raffles, powróciwszy do domu wraz z Charley Brandem, uśmiechnął się lekko i rzekł:
— Jutro wykażę inspektorowi policji Baxterowi, że tak się nadaje na to stanowisko, jak dozorca nocny na stanowisko generała.

Baxter w pułapce

Tego poranka inspektor policji otrzymał w Scotland Yardzie list dziwnej treści. Przeczytał go pierwszy raz z ironicznym uśmiechem. Gdy przestudiował go jednak głębiej, ironia jego znikła.
— Hm — mruknął. — Wszystko się może zdarzyć!
Marholm, siedzący w pobliżu, nie dosłyszał tych słów, wypowiedzianych cichym tonem.
— Ciekawym, co on tam mruczy pod nosem — szepnął do siebie. — Musiał dostać widocznie nowy list.
Ciekawość jego została wkrótce zaspokojona. Inspektor Baxter wyciągnął ku niemu list i rzekł:
— Przeczytajcie sobie Marholm — rzekł. W tej chwili otrzymałem poranną pocztę.
Sekretarz wziął list i począł czytać go z uwagą:

Panie inspektorze policji!

Niniejszym uprzejmie proszę o udzielenie mi audiencji. Zrobiłem wynalazek o dużej doniosłości. Skonstruowałem mianowicie maszynę, która potrafi ująć każdego przestępcę. Zechce pan łaskawie wskazać mi godzinę, o której mógłbym zademonstrować panu mój wynalazek.
Proszę przyjąć, panie inspektorze, wyrazy prawdziwego szacunku

George Peake.

— Jakiego jesteście o tym zdania? — zapytał Inspektor policji, gdy Marholm skończył czytanie.
— Chwilowo nie mógłbym o tym nic powiedzieć — odparł sekretarz, kryjąc ziewanie. — Pułapka na przestępców, to bardzo dziwaczny pomysł.
— Czemu? Nie widzę w tym nic śmiesznego? Dlaczegóż nie można skonstruować maszyny, mogącej służyć do schwytania przestępców?
Marholm uśmiechnął się pogardliwie i pogrążył się w swoich papierach.
— Tak, tak, ma pan najzupełniejszą rację.
Byłoby dobrze, gdyby udało się zastosować maszynę wszędzie tam, gdzie nie wystarczają ludzkie zdolności. Czyż nie żyjemy w epoce maszyn? Na Boga, gdy pomyśleć o wszelkich maszynach istniejących w chwili obecnej! Niedługo człowiek zniknie i na jego miejsce wymyśli się maszyny. Możliwe, że wynajdzie się również maszynę przeciwko przestępcom.
— Już ją wynaleziono! — zawołał inspektor policji z entuzjazmem. — Już ją wynaleziono, bowiem list ten pochodzi niewątpliwie od człowieka bardzo poważnego. Mam wrażenie, że maszyna ta jest czymś w rodzaju aeroplanu, zaopatrzonego w długie ręce, które chwytają przestępcę i rzucają go do przymocowanej pancernej klatki.
— Wspaniale! — zawołał Marholm, zanosząc się od śmiechu — wynalazek ten posiada jedno poważne ale?
— Chciałbym je poznać.
— Z całą pewnością — rzekł sekretarz. — Zechce mi pan wytłomaczyć, w jaki sposób maszyna ta odróżni przestępców od ludzi uczciwych?
— To nic trudnego.
— Jak to nic trudnego? Pozwoli pan sobie powiedzieć, że dla nas, policjantów, jest to rzecz przechodząca nasze siły.
— Zgoda, Marholm. My to co innego i maszyna co innego. Dla maszyny sprawa ta przedstawia się niesłychanie prosto: Będzie chwytała każdego. Wierz mi, Marholm, że wedle mnie wszyscy ludzie z wyjątkiem policji i organów sprawiedliwości są przestępcami. Należałoby ich wszystkich przymknąć i wtedy dopiero nastąpiłby spokój.
— Tak, tak — odparł Marholm. — Dopiero wtedy moglibyśmy spać spokojnie. Kto jednak wie, czy nie znalazłby się jeden, któryby zdołał oprzeć się tej maszynie? Nie wątpię, że byłby nim Raffles.
— Wiedziałem, że to nazwisko padnie wcześniej czy później. Powiedzcie mi, Marholm, czy koniecznie chcecie wyprowadzić mnie z równowagi?
— Dziwię się, że pan inspektor nie zdołał się jeszcze przyzwyczaić do brzmienia tego nazwiska.
— Czy uspokoicie się w końcu? Jeśli jeszcze raz usłyszę to nazwisko, dostaniecie kałamarzem w łeb.
— Dobrze — odparł Marholm. — Od tej chwili nazwisko to nie przejdzie mi przez gardło. Mimo to będzie pan zawsze wiedział, o kim chcę mówić.
— Do wszystkich diabłów, nie chodzi mi o nazwisko, chodzi mi o osobę, która jest mi nad wyraz niesympatyczna, nienawistna!
— Uważam nazwisko to za daleko piękniejsze, niż przydomek, który mi dali moi koledzy.
— Ha, ha — zaśmiał się Baxter głośno. — Czy wiecie Marholm, że wy naprawdę jesteście uderzająco podobni do pchły.
— Uprzejmie proszę, aby pan inspektor raczył mnie nie obrażać. W przeciwnym wypadku postaram się pana zamknąć w więzieniu.
— Ha, ha, ha! Coraz lepiej: mój podwładny pragnie mnie zamknąć w więzieniu.
— Wobec prawa jesteśmy równi, panie inspektorze.
— Chciałbym znaleźć takiego, ktoby uznał tę równość. Nie zapominajcie, że jesteście tylko zwykłym sekretarzem policji, podczas gdy ja — tu inspektor uderzył się w pierś, na której niestety nie błyszczało żadne odznaczenie — jestem inspektorem policji stolicy Imperium Brytyjskiego, dyrektorem naczelnym więzień, prezesem klubu tropicieli przestępstw.
— Wiem, wiem... Znam wszystkie pańskie tytuły oraz ordery, do których pan wzdycha napróżno. Jest jednak rzecz, o której pan nie ma pojęcia, panie inspektorze.
— Jaka?
— Miejsce, gdzie się ukrywa Raffles — odparł Pchła złośliwie.
Bum! Ciężka pięść Baxtera huknęła tak silnie o biurko, że atrament rozlał się szeroką strugą.
— Powtórzcie jeszcze raz to nazwisko a kałamarz ten zderzy się z waszą ohydną czaszką.
— Próżne pogróżki panie inspektorze. Czy wie pan, jak ludzie nazywają pana za plecami?
Oczy inspektora rozszerzyły się z ciekawości i oburzenia.
— Co? Czyżby się kto ośmielił?
— Tak... Nazywają pana balonem z oślej skóry.
Baxter spojrzał na niego groźnym wzrokiem.
— Niby, że nadęty, a nie potrafi pójść do góry. — dodał Marholm z niewinną miną.
— Skończone — wrzasnął inspektor. — Jeżeli tak dalej pójdzie, cały dzień nam upłynie na wzajemnym wyśmiewaniu się. Co poczniemy z tym listem?
— Toż to czysty absurd — odpowiedział sekretarz. — Moim zdaniem, nie powinien pan nawet odpowiadać. To głupstwa pisane albo przez wariata, albo przez kogoś, kto chce z pana poprostu zakpić.
— Nie sądzę — odparł Baxter — nikt nie ośmieliłby się takiego listu podpisać własnym nazwiskiem wraz z podaniem adresu. Zbyt drogo mogłoby go to kosztować.
— Prawdopodobnie pisał to jakiś wariat, którego należałoby albo zamknąć albo dać mu dobrą radę żeby skonstruował maszynę do chwytania ludzi jego własnego pokroju.
Marholm zapalił fajkę i zagłębił się w odcyfrowywaniu nocnych komunikatów. Inspektor policji nie przestał rozmyślać na temat otrzymanego listu.
— Kto wie — rzekł sam do siebie. — Być może mister Peake dokonał sensacyjnego wynalazku. Głupotą z mojej strony byłoby nie przyjąć go.
Po krótkim namyśle wziął kartkę czystego papieru i napisał:

George Peake,
Londyn, Flower Street 16,
Drogi Panie!
Otrzymałem pański list i proszę o stawienie się w komisariacie policji jutro, o godzinie szóstej po południu.
Baxter.

— Hm, hm — pomyślał Marholm. — Za każdym razem, gdy mój szefunio pisze list, nie dyktując mi go, pewien jestem, że gotuje jakieś kapitalne głupstwo. Idę o zakład, że zaprasza genialnego wynalazcę do Scotland Yardu.
Następnego ranka inspektor policji zwolnił Marholma od godziny piątej ze służby, aby móc swobodnie przyjąć wynalazcę maszyny. Zbliżała się godzina szósta, gdy nagle zapukano do drzwi gabinetu inspektora i dyżurny policjant zameldował pana George Peake.
— Wprowadzić tego pana — rzekł Baxter. — Proszę zapowiedzieć, aby nikt mi nie przeszkadzał. Powiedźcie wszystkim, że o godzinie szóstej wyszedłem z biura i że nie wrócę przed jutrem.
— Rozkaz, panie inspektorze — odparł policjant, ustępując drogi jegomościowi w niebieskich okularach.
Był to mężczyzna w podeszłym wieku, robiący wrażenie uczonego. Za nim weszło dwóch ludzi, dźwigających dość ciężką skrzynię. Gdy postawili ją na ziemi, mister Peake zapłacił im i zwolnił ich.
Obaj panowie pozostali sami w gabinecie.
— Zaciekawił mnie pan swym nowym wynalazkiem — rzekł inspektor.
— Pracowałem nad tym wynalazkiem, aby ochronić nasze społeczeństwo przed pasożytującymi na nim przestępcami. Jedynie sprawnie działająca i precyzyjnie skonstruowana maszyna może nas uwolnić od tej plagi. Proszę tylko spojrzeć, panie inspektorze...
Otworzył skrzynię i Baxter ujrzał przed sobą coś co przypominało gilotynę.
— Tę maszynę można umieścić za każdymi drzwiami lub za każdym oknem. Z chwilą, gdy przestępca uczyni krok aby dostać się do mieszkania, maszyna chwyta go, a nóż opada dokładnie w chwili, gdy przestępca stara się uciec. Pozwoli pan, że zademonstruję... Zechce więc sam pan, panie inspektorze..
— Czy nie lepiej, aby przeprowadził pan eksperyment na własnej osobie? — zapytał Baxter.
— To niemożliwe. Nie umie pan, panie inspektorze, obejść się z maszyną.
Inspektor uczuł lekki dreszcz, lecz nie chciał dać poznać, że się boi.
— Proszę się wychylić przez okno, tak, jak gdyby zamierzał pan uciec przez okno.... Proszę przypuścić na chwilę, że pan jest złoczyńcą.. Teraz umieszczamy maszynę. Widzi pan, że posiada ona dokładnie szerokość okna....
— Widzę.
— A teraz proszę odważnie wychylić głowę.
Inspektor posłusznie wykonał rozkaz i umieścił swą łysą czaszkę w wskazanym miejscu pomiędzy dwiema deskami maszyny.
— Proszę zauważyć — rzekł nieznajomy — że wskutek kontaktu z maszyną wprawia się w ruch ostrze...
Inspektor pocił się ze strachu... Nie pomyślał uprzednio o ostrzu. Nagle usłyszał dziwny szmer i spostrzegł, że wynalazca naciska na jakąś tajemniczą dźwignię.
— Gdyby się chciał pan teraz wycofać, panie inspektorze, ostrze spadłoby na pańską głowę i odciełoby ją z karku.
Mister Peake usiadł na krześle tuż obok Baxtera, zapalił papierosa i rzekł spokojnie.
— A teraz, panie inspektorze, życzę panu miłego i wesołego spędzenia czasu. Na miłość Boga, niech pan nie rusza głową, gdyż każda chwila sprowadzić może śmierć. Pozwoli pan, że się przedstawię: John C. Raffles...
Na czoło inspektora policji wystąpiły grube krople potu. Kącikami oczu widział, jak John C. Raffles wziął kapelusz i wyszedł najspokojniej w świecie.
Próżne były wołania o pomoc. Policja zwolniona wcześniej dnia tego nie słyszała jęków swego szefa.
Dopiero o godzinie siódmej, to jest po upływie całej godziny, wszedł Marholm z kilku reporterami.
— Co się stało, panie inspektorze? — zapytał. — Dlaczego nie wyjmuje pan poprostu głowy z tej dziury?
— Nie mogę — jęknął Baxter. — Gdybym się poruszył, nóż spadłby na moją głowę.
— Co za brednie — odparł Marholm i silnym ruchem schwyciwszy inspektora policji za tylną część ciała ściągnął go z powrotem na podłogę.
Baxter w osłupieniu spoglądał na ostrze które nie spadło.
— Co za osioł ze mnie — rzekł.
— Pan pozwoli, że mu się przedstawimy — rzekł jeden z jegomościów, towarzyszących Marholmowi. — Jestem prezesem klubu Alabama i chciałem się przekonać, czy Raffles istotnie spełnił swą obietnicę.
Tej nocy szampan lał się strumieniem w klubie Alabama. Lord Stamford, bohater tego niezwykłego zakładu, doznał od swych przyjaciół tak gorących owacyi, jak gdyby sam był Johnem C. Rafflesem.

Koniec



   Kto go zna?
   ——————
   — oto pytanie, które zadają sobie w Urzędzie Śledczym Londynu.

   Kto go widział?
   ————————
   — oto pytanie, które zadaje sobie cały świat.
LORD LISTER
——————————
T. ZW. TAJEMNICZY NIEZNAJOMY
spędza sen z oczu oszustom, łotrom i aferzystom,
zagrażając ich podstępnie zebranym majątkom.
Równocześnie Tajemniczy Nieznajomy broni uciś-
nio­nych i krzywdzonych, niewinnych i biednych.
 Dotychczas ukazały się
w sprzedaży następujące numery:
    1. POSTRACH LONDYNU
    2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY
    3. SOBOWTÓR BANKIERA
    4. INTRYGA I MIŁOŚĆ
    5. UWODZICIEL W PUŁAPCE
    6. DIAMENTY KSIĘCIA
    7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA
    8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIALNYM.
    9. FATALNA POMYŁKA
  10. W RUINACH MESSYNY
  11. UWIĘZIONA
  12. PODRÓŻ POŚLUBNA
  13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY
  14. AGENCJA MATRYMONIALNA
  15. KSIĘŻNICZKA DOLARÓW.
  16. INDYJSKI DYWAN.
  17. TAJEMNICZA BOMBA
  18. ELIKSIR MŁODOŚCI.
Czytajcie          emocjonujące i sensacyjne           Czytajcie
PRZYGODY LORDA LISTERA
Co tydzień ukazuje się jeden ze-
Cena 10 gr.   szyt stanowiący oddzielną całość   Cena 10 gr.
Wydawca: Wydawnictwo „Republika" Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak.             Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, ul. Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14.   Redakcji — tel. 136-56


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.