Strona:PL Lord Lister -19- Sensacyjny zakład.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, tak, ma pan najzupełniejszą rację.
Byłoby dobrze, gdyby udało się zastosować maszynę wszędzie tam, gdzie nie wystarczają ludzkie zdolności. Czyż nie żyjemy w epoce maszyn? Na Boga, gdy pomyśleć o wszelkich maszynach istniejących w chwili obecnej! Niedługo człowiek zniknie i na jego miejsce wymyśli się maszyny. Możliwe, że wynajdzie się również maszynę przeciwko przestępcom.
— Już ją wynaleziono! — zawołał inspektor policji z entuzjazmem. — Już ją wynaleziono, bowiem list ten pochodzi niewątpliwie od człowieka bardzo poważnego. Mam wrażenie, że maszyna ta jest czymś w rodzaju aeroplanu, zaopatrzonego w długie ręce, które chwytają przestępcę i rzucają go do przymocowanej pancernej klatki.
— Wspaniale! — zawołał Marholm, zanosząc się od śmiechu — wynalazek ten posiada jedno poważne ale?
— Chciałbym je poznać.
— Z całą pewnością — rzekł sekretarz. — Zechce mi pan wytłomaczyć, w jaki sposób maszyna ta odróżni przestępców od ludzi uczciwych?
— To nic trudnego.
— Jak to nic trudnego? Pozwoli pan sobie powiedzieć, że dla nas, policjantów, jest to rzecz przechodząca nasze siły.
— Zgoda, Marholm. My to co innego i maszyna co innego. Dla maszyny sprawa ta przedstawia się niesłychanie prosto: Będzie chwytała każdego. Wierz mi, Marholm, że wedle mnie wszyscy ludzie z wyjątkiem policji i organów sprawiedliwości są przestępcami. Należałoby ich wszystkich przymknąć i wtedy dopiero nastąpiłby spokój.
— Tak, tak — odparł Marholm. — Dopiero wtedy moglibyśmy spać spokojnie. Kto jednak wie, czy nie znalazłby się jeden, któryby zdołał oprzeć się tej maszynie? Nie wątpię, że byłby nim Raffles.
— Wiedziałem, że to nazwisko padnie wcześniej czy później. Powiedzcie mi, Marholm, czy koniecznie chcecie wyprowadzić mnie z równowagi?
— Dziwię się, że pan inspektor nie zdołał się jeszcze przyzwyczaić do brzmienia tego nazwiska.
— Czy uspokoicie się w końcu? Jeśli jeszcze raz usłyszę to nazwisko, dostaniecie kałamarzem w łeb.
— Dobrze — odparł Marholm. — Od tej chwili nazwisko to nie przejdzie mi przez gardło. Mimo to będzie pan zawsze wiedział, o kim chcę mówić.
— Do wszystkich diabłów, nie chodzi mi o nazwisko, chodzi mi o osobę, która jest mi nad wyraz niesympatyczna, nienawistna!
— Uważam nazwisko to za daleko piękniejsze, niż przydomek, który mi dali moi koledzy.
— Ha, ha — zaśmiał się Baxter głośno. — Czy wiecie Marholm, że wy naprawdę jesteście uderząco podobni do pchły.
— Uprzejmie proszę, aby pan inspektor raczył mnie nie obrażać. W przeciwnym wypadku postaram się pana zamknąć w więzieniu.
— Ha, ha, ha! Coraz lepiej: mój podwładny pragnie mnie zamknąć w więzieniu.
— Wobec prawa jesteśmy równi, panie inspektorze
— Chciałbym znaleźć takiego, ktoby uznał tę równość. Nie zapominajcie, że jesteście tylko zwykłym sekretarzem policji podczas gdy ja — tu inspektor uderzył się w pierś, na której niestety nie błyszczało żadne odznaczenie — jestem inspektorem policji stolicy Imperium Brytyjskiego, dyrektorem naczelnym więzień, prezesem klubu tropicieli przestępstw.
— Wiem, wiem... Znam wszystkie pańskie tytuły oraz ordery, do których pan wzdycha napróżno. Jest jednak rzecz, o której pan nie ma pojęcia, panie inspektorze.
— Jaka?
— Miejsce, gdzie się ukrywa Raffles — odparł Pchła złośliwie.
Bum! Ciężka pięść Baxtera huknęła tak silnie o biurko, że atrament rozlał się szerogą strugą.
— Powtórzcie jeszcze raz to nazwisko a kałamarz ten zderzy się z waszą ohydną czaszką.
— Próżne pogróżki panie inspektorze. Czy wie pan, jak ludzie nazywają pana za plecami?
Oczy inspektora rozszerzyły się z ciekawości i oburzenia.
— Co? Czyżby się kto ośmielił?
— Tak... Nazywają pana balonem z oślej skóry.
Baxter spojrzał na niego groźnym wzrokiem.
— Niby, że nadęty, a nie potrafi pójść do góry. — dodał Marholm z niewinną miną.
— Skończone — wrzasnął inspektor. — Jeżeli tak dalej pójdzie, cały dzień nam upłynie na wzajemnym wyśmiewaniu się. Co poczniemy z tym listem?
— Toż to czysty absurd — odpowiedział sekretarz. — Moim zdaniem, nie powinien pan nawet odpowiadać. To głupstwa pisane albo przez wariata, albo przez kogoś, kto chce z pana poprostu zakpić.
— Nie sądzę — odparł Baxter — nikt nie ośmieliłby się takiego listu podpisać własnym nazwiskiem wraz z podaniem adresu. Zbyt drogo mogłoby go to kosztować.
— Prawdopodobnie pisał to jakiś wariat, którego należałoby albo zamknąć albo dać mu dobrą radę żeby skonstruował maszynę do chwytania ludzi jego własnego pokroju.
Marholm zapalił fajkę i zagłębił się w odcyfrowywaniu nocnych komunikatów. Inspektor policji nie przestał rozmyślać na temat otrzymanego listu.
— Kto wie — rzekł sam do siebie. — Być może mister Peake dokonał sensacyjnego wynalazku. Głupotą z mojej strony byłoby nie przyjąć go.
Po krótkim namyśle wziął kartkę czystego papieru i napisał:

George Peake,
Londyn, Flower Street 16,
Drogi Panie!
Otrzymałem pański list i proszę o stawienie się w komisariacie policji jutro, o godzinie szóstej po południu.
Baxter.

— Hm, hm — pomyślał Marholm. — Za każdym razem, gdy mój szefunio pisze list, nie dyktując mi go, pewien jestem, że gotuje jakieś kapitalne głupstwo. Idę o zakład, że zaprasza genialnego wynalazcę do Scotland Yardu.
Następnego ranka inspektor policji zwolnił Marholma od godziny piątej ze służby, aby móc swobodnie przyjąć wynalazcę maszyny. Zbliżała się godzina szósta, gdy nagle zapukano do drzwi gabinetu inspektora i dyżurny policjant zameldował pana George Peake.
— Wprowadzić tego pana — rzekł Baxter. —