Sęp (Nagiel, 1890)/Część szósta/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
Ajenci „Sępa.“

„Fryga” złożył zeszyt.
W pokoju panowało milczenie. Na twarzach obecnych można było czytać zdumienie i zgrozę.
— Straszne! — szepnął adwokat „Julek.“
— Gdyby mi o tem opowiadano bez dowodów, nie uwierzyłbym — mówił Stawiszcz.
„Fryga“ przez chwilę odpoczywał, wreszcie znów zaczął:
— Urywki z dziennika, przeczytane przezemnie, lepiej, niż wszystko, cokolwiekbym powiedział, odrysowały panom postać człowieka, którego nienawiść jest główną sprężyna wypadków, roztaczających się przed naszemi oczyma. Dają one pojęcie o jego zamiarach i sposobie ich urzeczywistnienia. Od chwili, na której skończyłem, działanie przenosi się do nas, do Warszawy.
Teraz występują na pierwszy plan postacie ajentów „Sępa.“ On sam kierował tylko ich czynnościami z Paryża, osobiście nie chciał kłaść palca między drzwi. Ajentów tych było dwóch. Jeden z nich to ów Wurm, o którym wspomina w swoim dzienniku, inaczej Robak, człowiek, podmawiający Kobuza do fałszywego zeznania, zabójca z Nowej Pragi. Pomimo przeszłości burzliwej i pochodzenia z dobrej sfery, jest to łotr dość zwykły, posiadający pewną dozę inteligencji, niebezpieczny, ale nie zdolny powziąć i przeprowadzić śmielszych planów. Jednem słowem — wykonawca.
Robak nie był w stanie zrobić wszystkiego sam. Należało poszukać w Warszawie kogo innego — „obwiesia,“ jak się wyraża dziennik, bardziej sprytnego, więcej głowę niż rękę. Znaleziono go. Jest nim... pan Onufry Leszcz, były woźny i komornik, właściciel kamienicy na Kapitulnej. Trafił doń Robak, znający go dobrze z czasów poprzedniego pobytu w kraju. Wybór został zaakceptowany przez „Sępa“ i działanie rozpoczęto...
Jeśli „Sępowi“ szło o inteligencję — Leszcz, skończony łotr i hypokryta o pozorach poczciwego mieszczanina, miał jej aż za dużo. Wycofawszy się z interesów, posiadał kamienicę i kapitalik, które nie jednemu wystarczyłyby najzupełniej... Dla niego było to za mało. Pomimo pozornego spoczynku, Leszcz ciągle prowadził i prowadzi interesa ciemne i niezbadane. Jedyną jego namiętnością jest jedynaczka córka, pozostająca na pensji panny Śniadowicz; dla tego dziecka marzy o miljonach. Taki ajent nie zawiódł zaufania „Sępa“ i wykonał wszystko, czego od niego zażądano. Ale łatwo zrozumieć, że, zrozumiawszy, o co idzie, zaczął prowadzić grę na własną rękę.
— Nie będę opowiadał — ciągnął „Fryga,“ — w jaki sposób Leszcz, stosując się do wskazówek „Sępa“ odnalazł Stefana Polnera... Jest to abecadło umiejętności policjanta. Zresztą usłużył mu przypadek, gdyż Stefek bywał w owym czasie prawie codzień u panny Władysławy, mieszkającej w jego kamienicy. Dość, że ta część zadania została spełniona łatwo i szybko. Daleko trudniej było znaleźć siostrę Stefka...
Tymczasem „Sęp“ zawiadomiony o odnalezieniu chłopca i o jego sytuacji w domu księdza Suskiego, nie dawał dalszych rozporządzeń. Namyślał się. Przedewszystkiem obawiał się wypowiedzieć zbyt jasno wobec swoich pomocników. Ale przenikliwość Leszcza była zbyt wielka, ażeby nie zrozumieć odrazu, iż „Sęp“ nie żywi bynajmniej dla poszukiwanych sierot zbyt czułych zamiarów. Wkrótce nastąpiły wyjaśnienia. Z Paryża nadeszły szczegółowe instrukcje, a rzeczą Leszcza było znaleźć chwilę jak najodpowiedniejszą do ich urzeczywistnienia...
Ta chwila nastąpiła niebawem. Zabójstwo księdza Suskiego i nieroztropne zachowanie się Stefka nasunęło Leszczowi myśl, że chłopiec może zostać oskarżony o zbrodnię. Pożyczka paruset rubli, którą dał Stefkowi w przeddzień, chcąc go na wszelki wypadek trzymać w ręku, postawiła chłopca w tem fałszywem położeniu. Bezimienna denuncjacja, wysłana przez Leszcza, dokończyła dzieła; a gdy sądził, że dowody nie są jeszcze dostateczne, znalazł przy pomocy Robaka fałszywego świadka... Wyrok skazujący był owocem ich działań.
W ten sposób połowa roboty została zrobiona. Szło więc o odnalezienie dziewczęcia. Przypadek, stale sprzyjający Leszczowi, pomógł mu i tym razem. Córka jego znajdowała się na tej samej pensji, co i panna Jadwiga, a niezwykłe podobieństwo dziewczęcia do brata i okoliczności jej życia, opowiedziane byłemu komornikowi, naprowadziły go na myśl, że Jadwiga Lipińska jest właśnie Jadwigą Polner. Małe śledztwo, przeprowadzone w Częstochowie i okolicy, dało mu w tej mierze pewność. W saméj rzeczy, panna Jadwiga była dziecięciem, porzuconem przez nieszczęśliwą obłąkaną w hotelu w Częstochowie.
Czemprędzej wysłano zawiadomienie do „Sępa,“ a wkrótce przyszły odeń polecenia. Ten szatan nakazał wdeptać dziewczę „jak można najgłębiej w błoto upodlenia.“ Piekielną rozkosz musiał uczuwać, myśląc o niedalekiej chwili, kiedy będzie mógł przywieźć do Warszawy nieszczęśliwą matkę, ażeby jej ukazać syna w kajdanach, prowadzonego na Sybir, i córkę zwalaną w ulicznem błocie, może zamkniętą w więzieniu w towarzystwie zbrodniarzy i nierządnic. Urzeczywistnieniem i drugiej części tych szatańskich planów zajął się były komornik. Pierwotnie postanowił uciec się do pomocy panny Śniadowicz...
— Trzeba panom wiedzieć, a wiadomość tę zresztą polecam ich dyskrecji — ciągnął „Fryga,“ widząc zadziwienie słuchaczy, — że panna Śniadowicz, kobieta zresztą najzacniejsza w świecie, posiada w swej przeszłości przykrą tajemnicę... Pan Solski miał zapewne sposobność słyszeć o nieszczęśliwej miłości, dzięki której jego kuzynka została starą panną. Narzeczony, człowiek bez charakteru i sumienia, zatruł jej życie; pomimo to została zawsze wierną jego wspomnieniu. Ażeby mu pozwolić uciec za granicę, musiała pewnego razu wystarać się o paręset rubli. Rzecz była nagła, a panna Śniadowicz, naówczas biedna nauczycielka, nie mogła myśleć odrazu o zgromadzeniu podobnej sumy. Wówczas uciekła się do środka, który ja nazwę nie inaczej jak... heroicznym. Pożyczyła od lichwiarza pieniądze, a jako gwarancją dała mu rewers z podpisem przełożonej pensji, na której była nauczycielką. Żyjąc chlebem i wodą, pieniądze oddała, a wkrótce otrzymany niewielki spadek pozwolił jej założyć własną pensją... Pomimo to ów rewers dostał się w ręce Leszcza. Odtąd panna Śniadowicz jest niewolnicą i powolnem narzędziem łotra.
— Nieszczęśliwa kobieta! — szepnął Lutek Solski.
— Rzecz prosta, opowiadając to panom, liczę na dyskrecją...
— Możesz pan być spokojnym... przyrzekamy ją — zawołali wszyscy jednogłośnie.
— Nie potrzebuję panom opowiadać, jak zostało ukartowane niezręczne oskarżenie o kradzież łyżeczki... Panna Śniadowicz zdobyła się na wypędzenie panny Jadwigi, ale odmówiła wniesienia skargi. W każdym razie Leszcz liczył, że dziewczę, znalazłszy się na bruku bez grosza, bez opieki i znajomości życia, padnie ofiarą... Postanowił je zresztą otoczyć opieką, ułatwiając upadek, i w tym celu przebrał wspólnika Robaka, Wurma, za posłańca... Interwencja pana Solskiego, której się nie mógł spodziewać, pokrzyżowała jego plany.
Należy dodać, że tutaj zaczyna się własna gra Leszcza.
Ten oryginalny i pełen inteligencji łotr już oddawna poszukiwał jakiegoś wielkiego interesu, łotrostwa, którem mógłby zamknąć swą karjerę i zdobyć pożądane bogactwo dla swojej jedynaczki. Jego gabinet stanowił całe archiwum dokumentów, zdobytych w różny sposób i stanowiących każdy ślad lub zarodek jakiejś tajemnicy.
Między innemi przypadek włożył mu w rękę, podczas pobytu w hotelu w Piotrkowie, świstek papieru, tchnący tajemnicą... Najwidoczniej te parę słów rzuciła na papier nieszczęśliwa obłąkana, matka bliźniąt, niegdyś, podczas swej parotygodniowej włóczęgi... W kartce była wymieniona suma „400,000“ nadto wspomniano o „książce do nabożeństwa,“ wreszcie ołówkiem nakreślono z boku imiona dzieci i widocznie cyfrę roku „64.“ Leszcz przeczuwał po za tem jakiś ponury dramat i możność grubego obłowienia się... Długo jednakowoż nie mógł znaleźć klucza od zagadki.
Promień światła zabłysnął dopiero w chwili, gdy z ust córki dowiedział się o istnieniu panny Jadwigi... Narzeczona pana Lipińskiego posiadała pamiątkową książkę do nabożeństwa, o którą bardzo dbała; imiona dzieci zgadzały się. Wreszcie przeprowadzone w Częstochowie i okolicy śledztwo przekonało go, że panna Jadwiga, wówczas niemowlę, została porzucony w hotelu w r. 1864. Tego było dość dla Leszcza. Postanowił bądź co bądź dostać do rak książkę do nabożeństwa mającą jego zdaniem zawierać rozwiązanie zagadki. Do tego miało mu posłużyć wypędzenie panny Jadwigi z pensji; przypuszczał, że w chwili oburzenia nie będzie myślała o zabraniu tak drobnego przedmiotu. W takim razie książkę miała mu dostarczyć panna Śniadowicz w zamian za zwrot swego nieszczęśliwego rewersu.
Przypadek znów skrzyżował te plany. W woreczku, który machinalnie zabrała panna Jadwiga, znajdowała się książka do nabożeństwa.
— To pierwsze niepowodzenie — ciągnął „Fryga“ — nie zatrzymało w drodze Leszcza. W tej chwili przygotował nowy, jeszcze śmielszy plan, który też przy pomocy Robaka wykonał. Fałszywy list w imieniu pana mecenasa...
— W mojem imieniu? — zawołał adwokat.
— Tak jest... w pańskiem. List, ostrzegający, że wydany został rozkaz zaaresztowania panny Jadwigi i polecający udać się z ufnością za posłańcem, wywabił biedaczkę z domu. Posłaniec, który nie był nikim innym, jak tylko owym historycznym Robakiem, zaprowadził narzeczoną pana Solskiego na Nową Pragę, i tam rozegrał się dramat, zakończony zbrodnią. Gdy pijany Robak zaczął się posuwać do czynów brutalnych, na pomoc pannie Jadwidze przybiegł mieszkający przez ścianę szewc, który też padł ofiara swej poczciwości... Biedaczka wybiła wówczas okno i zaczęła uciekać. Pogoń Robaka pozostała bez skutku, a dziewczę omdlałe znalazł na drodze wracający do domu późno po nocy pan Jastrzębski...
— W ten sposób — kończył „Fryga“ — i drugi zamach Leszcza na osobę panny Jadwigi i na drogocenną książkę do nabożeństwa spełznął na niczem...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.