Sęp (Nagiel, 1890)/Część szósta/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.
Urywki z dziennikaSępa.“

Upłynęło kilkanaście lat.
Była tancerka warszawskiego baletu ciągle obłąkana, pozostawała w jednym z prywatnych domów zdrowia w Berlinie, gdzie ją umieścił uczony szwed, doktór Eriksen. Wszelkie usiłowania, ażeby ją przywrócić do zdrowia, nie doprowadziły do celu.
Co tymczasem robił jej prześladowca? Czy porzucił dalsze zamiary zemsty? Trudno było wiedzieć... Przez długi czas podróżował. Zatrzymywał się od czasu do czasu na pewien, dłuższy lub krótszy przeciąg czasu w różnych stolicach, wreszcie osiedlił się ostatecznie w Paryżu. Studyował teraz choroby nerwowe i umysłowe, a jego prace zaczęły się cieszyć w świecie naukowym powagą.
Jednocześnie nie spuszczał z oka tego, co się dzieje w kraju. Nie prowadził wprawdzie śledztwa, czy dzieci nieszczęśliwej tancerki żyją, ale od czasu do czasu dowiadywał się, czy przypadkiem nie ukazały się ślady majątku po Szkłowiczu i czy w ogóle nie było nic nowego... Pieniądze, pomimo poszukiwań, robionych z drugiej strony energicznie przez dalszych krewnych nieboszczyka, nie wychodziły na wierzch. Powoli Warszawa zapomniała, że istniał kiedy Szkłowicz...
Doktór Eriksen od czasu do czasu odwiedzał także obłąkaną w Berlinie. Dyrektor zakładu, ze względu na sławę naukową, jaka powoli zaczęła otaczać nazwisko szwedzkiego uczonego, pozwalał mu czynić z nią próby i doświadczenia, mające na celu jej zdrowie.
— Spokój taki — ciągnął „Fryga“ — trwał długo. Gdyby ci, których tak głęboko nienawidził ten straszny człowiek, wiedzieli o tem, te kilkanaście lat zawieszenia broni uśpiłyby ich czujność. A jednak było to tylko zawieszenie broni. W głębi tego twardego serca drzemał wulkan namiętności... Dowody tego znajduję na każdej kartce pamiętnika, prowadzonego przezeń własnoręcznie prawie z dnia na dzień, pamiętnika, który szczęśliwie wpadł mi w rękę. Już cztery lata temu ów człowiek, którego w dzielnicy Paryża, gdzie mieszkał, lud bardzo trafnie przezwał „Sępem“ pisał co następuje:
„Fryga“ rozłożył jeden z leżących przed nim zeszytów i zaczął czytać:
„...4 stycznia. Dziś czternaście lat od chwili, kiedy sprawiedliwości stało się zadość... Ile razy przypomnę sobie tę pamiętną chwilę, zawsze chwyta mnie obłęd rozkoszy. Na bladej „jego“ twarzy układał się w zabawne zmarszczki spazm konania, a w „jej“ oczach, gdy przyciskała jak szalona dwoje dzieci do piersi, ukazywały się pierwsze mgły obłędu... Schwyciłem ją za rękę; bałem się, ażeby mi nie udusiła tych dwojga małych, tego ich potomstwa, na którem mścić się będę zawsze, zawsze i wszędzie... Ach, jak ja ich nienawidzę!... W chwili, kiedy to piszę, uczuwam piekący ból na twarzy... To ślad jego policzka z przed tylu lat. Błogosławiony niech będzie ten policzek!... On mi dał najwspanialszą rozkosz, rozkosz zadowolonej nienawiści...
„Fryga“ przerwał, śledząc wrażenie na twarzach słuchaczy.
— A oto dalej — dodał po chwili i znów czytał:
„...24 grudnia. Dziś mamy wigilją Bożego Narodzenia. Co za ironia! Dla mnie dzień każdy jest nowem świętem nienawiści. Kiedyż wreszcie będę mógł przystąpić do urzeczywistnienia drugiej części moich planów?... Liczę dni i godziny. Czekam, ażeby nastąpił wreszcie termin, który sam sobie zakreśliłem. Po ojcu kolej na dzieci!... Tak każe logika. Musiałem czekać, aż dorosną. Gdybym zabił niemowlęta, nie rozumiejące boleści, byłaby to słaba zemsta. Gdy już będą duże, gdy staną się ludźmi, wtenczas dopiero ich shańbię, a potem wykreślę z liczby żyjących. W ten sposób nie zostanie ani nasienia z rodu tego, który mnie dotknął policzkiem... Przeklęty!...“
— Przerzucam znów parę kartek — ciągnął „Fryga“ — i oto co znajduję w dwa lata potem:
„... 16 listopada. Mgła listopadowa, ciężka, biała mgła, która na nas dziś spadła, jak gdybyśmy byli nie nad Sekwaną, ale nad Tamizą, wprowadziła mnie w stan dziwnego rozdrażnienia nerwowego. Głupie zwierzę człowiek!... Zkąd? z jakiej racyi? Powiadają, że jestem w zakresie nerwów powagą, a jednak, tak, jak i oni, nie rozumiem nic... Ażeby się rozruszać i uspokoić, zacząłem myśleć o mojej zemście... Ta myśl zawsze mi daje spokój i zadowolenie. Rzeczywiście, mam przed sobą jeszcze tylko dwa lata. Za dwa lata zacznę działać... Co za męczarnię dla nich wynajdę? Myślałem o tem długo, wynajdywałem rzeczy, przechodzące wszelką fantazję, coś niesłychanego, potwornego. Dziś widzę, że to wszystko za słabe... Nie! Stanowczo najpotężniejsze są rzeczy proste. Jest dziewczyna i chłopiec. A więc ją zrobię prostytutką, jego złodziejem. Wdepczę ich jak najgłębiej w błoto upodlenia, a potem?... Potem zobaczę. Gdy myślę o tem, niczem mi wszystkie mgły listopadowe...“
Na twarzach obecnych widać było silne wrażenie. „Fryga“ znów przerzucił parę kartek.
— A oto jeszcze w rok później... i — czytał:
„... 5 sierpnia. Gdyby kto mnie, znakomitemu psychiatrze i psychologowi, zadał pytanie: Czy jestem przy zupełnie zdrowych zmysłach? — odpowiedziałbym słowami Esquirosa: Ręcz, że ktoś jest obłąkany, nigdy nie zapewniaj, że ktoś nie jest waryatem. Zdanie niezmiernie racjonalne!... Jednem słowem, dziś zaaplikowałem sporą porcja prysznicu takiemu, który się odemnie różni tylko tem, że jest znacznie łagodniejszy... Cha, cha, cha!... Jak ten śmiech na papierze wygląda blado, a jak dziko dźwięczy w tej chwili pośród ścian mego pokoju. Oto parę dowodów mej niekonsekwencji: Po co ja piszę ten dziennik? Czy umyślnie dla tego, ażeby wpadł w czyjeś niepotrzebne ręce? Chyba... Po drogie — żyję nienawiścią dla tych dwojga szczeniąt od lat siedemnastu i nawet nie mam pewności, że one żyją. Przyrzekłem sobie, nie wiadomo po co, że przez osiemnaście lat nie będę nic robił, nie będę się nawet o nich dowiadywał. Przyrzeczenia dotrzymam... A jeśli to już pozdychało?... Nie! Nieprawda; to nie możebne. Nienawidzę ich tak strasznie, że wiedziałbym o tem... Śmierć ich odbiłaby się bezpośrednio w mojem sercu. Mnie i ich wiążą nici nienawiści, przez które doszłaby mnie wieść o tem... Żyją.“
„Fryga“ znów urwał.
— Straszne! — szepnął adwokat „Julek.“
— Idźmy dalej. Oto co czytamy w kilka miesięcy potem:
„... 7 grudnia. Jeszcze tylko pół roku!... tylko pół roku. Czekałem tyle czasu bez wielkiej niecierpliwości, ale teraz każdego ranka, kiedy się budzę, i każdego wieczoru, gdy kładę się do snu, pytam: kiedyż to wreszcie będzie? Jestem w położeniu żarłoka, który wyborny przysmak rozkładał sobie na długo, bardzo długo i jest już nie daleko ostatniego, najlepszego kąska. Blednie z rozkoszy na myśl o tej chwili i jednocześnie rozpacza, że to już kęs ostatni... Trzeba ten kęs przyprawić jak najlepiej, po królewsku. Mam od dwóch tygodni jedną myśl. Gdyby mi się to udało!... Jeszcze parę doświadczeń, a rozstrzygnę: czy będę mógł nowym moim systematem leczniczym przywrócić jej przytomność, choćby nie na zawsze, choćby tylko na niektóre chwile? Co by to była za rozkosz!... Najpierw dowiedziałbym się od niej dokładnie, gdzie pogubiła te szczenięta. To ułatwiłoby mi robotę. A powtóre — i to rzecz jedyna i najważniejsza — co za rozkosz przed oczy matki postawić dzieci, pogrążone w najgłębszych przepaściach hańby, i powiedzieć matce, że to jej dzieci, — dzieciom, że to ich matka. — Co za chwila! Bogowie nie mieli takiej zemsty... Wreszcie, przywrócona do przytomności, musiałaby powiedzieć, gdzie są pieniądze, które ukrył Szkłowicz. Nie potrzeba mi ich wprawdzie, ale chcę je zabrać, ażeby się nie dostały nikomu innemu. Wreszcie... przed sobą mogę się przyznać... zaczynam nabierać coraz więcej upodobania do tego głupiego złota...“
„... 9 grudnia. Opatrzność, jeśli mnie wolno tak powiedzieć, zdaje się trzymać za mną. Dziś dała mi w rękę nieocenione narzędzie, które przyda mi się niezmiernie przy urzeczywistnieniu moich planów. Jest to mój zacny rodak (dziwna rzecz, jak pomiędzy nami zaczyna być coraz więcej łotrów!) Wytrawny szubienicznik, nie pozbawiony inteligencji, gotów za sztukę złota zabić człowieka... Odkryłem tę perłę w „moim“ szynku... Będę ją trzymał w odwodzie dotąd, dopóki nie nadejdzie chwila działania. Potem wyszlę go za fałszywym paszportem do Warszawy, gdzie znajdzie podobnych sobie obwiesiów i będą razem pracowali na mój rachunek... Stanowczo, Opatrzność jest dla mnie łaskawa.“
— Wreszcie — rzekł „Fryga“ po krótkim odpoczynku, — oto już ostatnia cytata z tego krwawego dziennika. Ten ustęp był pisany w roku zeszłym.
„... 11 lipca. Przez dwa tygodnie ani wiersza w moim dzienniku. Nie trzeba się oskarżać o lenistwo. Pracowałem... Czas nadszedł! Machina puszczona w ruch. Teraz czekajmy. Mój obwieś jest już w drodze do Warszawy, zaopatrzyłem go w pieniądze i piękny paszport szwajcarski na imię Wurma. A co najważniejsze, sprowadziłem tu do siebie „ją.“ Moja metoda lecznicza poskutkowała... Dyrektor domu zdrowia w Berlinie był zachwycony. Napiszę o tem do wszystkich pism specjalnych. „Ona“ od czasu do czasu odzyskuje przytomność, zupełną przytomność... Umieściłem ją tu, przy ulicy Galande. Wczoraj rozmawiałem z nią coś pół godziny. Trzyma się ostro... Przeklina mnie i nie chce powiedzieć, gdzie zostawiła dzieci i co się stało z pieniędzmi... Nie chce! To najlepiej dowodzi, że jest przytomną. Pytała się ze łzami w oczach, czy ja nie wiem co o jej szczeniętach. Odrzekłem: że pewno zdechły pod płotem. Zemdlała. Trzeba ją oszczędzać do chwili stanowczej... Kiedyż wreszcie nadejdzie ta chwila? Czekam niecierpliwie wiadomości z Warszawy...“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.