Sęp (Nagiel, 1890)/Część szósta/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ I.
Zemsta.

Wybiła godzina dziesiąta wieczorem, kiedy „Fryga“ dzwonił do drzwi mieszkania Ludwika Solskiego.
W sypialni gospodarza, w stanie zdrowia którego przejawiła się dnia poprzedniego nader korzystna zmiana, zgromadzeni byli: adwokat „Julek“, Stawinicz i doktór Zerman. Oczekiwano jeszcze Władki, którą również zaproszono na konferencję, wreszcie głównej osobistości — „Frygi.“
Przybycie byłego ajenta policyjnego powitano głośnym okrzykiem.
— Nareszcie!
— Cóż pan przywozisz?
— Jakże, panie Józefie... zwycieztwo?
„Fryga“ uśmiechał się smutno.
— Przywożę wszystko, co panowie chcecie — odrzekł wreszcie, — nie tylko dowody niewinności Stefana Polnera, ale nawet fortunę dla bliźniąt...
Okrzyki niedowierzania były odpowiedzią na te słowa.
Po chwili, kiedy burza uspokoiła się, przybyły zapytał:
— Czy niema panny Władysławy?
„Julek“ odrzekł:
— Dotąd niema... Nie rozumiem dla czego. Wczoraj obiecała mi osobiście, że będzie...
Na twarzy byłego ajenta policyjnego ukazał się wyraz smutku. W tej chwili jednakowoż podniósł głowę.
— Sądzę — rzekł, zwracając się do Solskiego, — że panna Jadwiga znajduje się już w tej chwili w bezpiecznem miejscu?...
— Od wczoraj.
— Tu w Warszawie?
— Tak... na Lesznie, u poczciwej maglarki, pod opieką wybranej przez doktora dozorczyni.
— A więc możemy zaczynać? — zapytał „Fryga.“
— Zdaje się — odpowiedziano mu chórem.
„Fryga“ zajął miejsce niedaleko łóżka Solskiego. Obok usadowili się zebrani, a w kółku zapanowało milczenie. Były ajent policyjny położył na stole niewielki skórzany woreczek, a z niego wyjął całą plikę papierów.
Były tu różne karteczki i zwitki, książka do nabożeństwa o podartej okładce, wielka koperta zapieczętowana lakową pieczęcią i wiele innych papierów.
— Zaczynam — rzekł „Fryga“ — a mam dużo do wyjaśnienia...
Adwokat „Julek“ pochylił głowę na znak zgody.
— Ażeby zrozumieć wypadki, które obecnie rozwijają się w tak dziwny, czasem nawet nieprawdopodobny sposób przed naszemi oczyma — mówił były ajent policyjny, — należy się cofnąć dość daleko w przeszłość...
Przed laty dwudziestu kilku każdy warszawianin znał dobrze primadonnę baletu, pannę Polner. Była to skończona piękność, a przytem jej talent zwracał na nią powszechną uwagę. To też otaczali ją zawsze licznym rojem wielbiciele, którzy do stóp artystki pragnęli składać swe uczucia, kwiaty i... brylanty.
W ich zastępie wyróżniali się uporczywością szczególnie dwaj. Byli to: bogaty przemysłowiec Jan Szkłowicz i doktór Gustaw Molski. Prześladowali oni piękną artystkę na każdym prawie kroku swem uwielbieniem. Wkrótce zdołali osiągnąć, iż zostali jej przedstawieni.
Szanse dwóch wielbicieli nie były jednakowoż równe. Szkłowicz, pomimo że nieco starszy od Molskiego, widocznie wyprzedzał swego współzawodnika we względach primadonny. Wkrótce nie mogło już być pod tym względem wątpliwości.
Był to mężczyzna wysoki, silny, o szerokich barkach, o twarzy jasnej i otwartej, sympatyczny dla wszystkich, którzy go tylko poznali. Posiadał znaczny majątek i pochodził z bogatej rodziny mieszczańskiej. Obliczano jego fortunę, złożoną z fabryki garbarskiej, dwóch kamienic i kapitałów w gotówce, na jakie dwa kroć sto tysięcy rubli z górą. Wówczas był to milion z ogonem. Jakkolwiekbądź, wszystko mówiło za nim.
To też wkrótce w teatrze wiedziano, że Jan Szkłowicz jest wielbicielem pierwszej tancerki. Dowiedział się o tem i doktór Molski, a jeśli miał jeszcze jaką nadzieję, stracił ją ostatecznie, gdy pewnego popołudnia podczas wizyty u prima-baleriny pokazano mu drzwi z powodu zachowania się zbyt... przedsiębiorczego. Odtąd zdawał się nie myśleć więcej o artystce. Bywał w teatrze rzadko, na ulicy unikał panny Polner. Ci jednak, którzy go znali bliżej zapewniali, że była to rezygnacja pozorna i że w namiętnym charakterze Molskiego, pełnym uporu i energii, nie leżało bynajmniej takie poddanie się.
Wkrótce jednak zmieniono zdanie. D-r Molski zaczął bywać coraz częściej w domu wdowy po bogatym bankierze, baronowej von Kugel, a wkrótce został narzeczonym jej córki Janiny, chorowitej i niezbyt ładnej. Zapewniano, że panna Janina jest zakochana na zabój w narzeczonym. Za kilka dni miał nastąpić ślub. Należało przypuszczać, że ostatnie ślady namiętności dla pięknej baletnicy wygasły już w sercu doktora.
Gdy oto pewnego wieczora nastąpiła katastrofa, mająca być początkiem całego szeregu fatalnych wypadków:
Na przedstawieniu baletu znajdował się w teatrze doktór Molski z narzeczoną i jej matką. Na scenie nastąpił fatalny wypadek. Prima-balerina, tańcząc, zwichnęła nogę. Gdy nie było pod ręką lekarza teatralnego, d-r Gustaw pobiegł za kulisy, a znalazłszy się na chwilę sam z zemdloną tancerką, począł okrywać pocałunkami jej obnażone ramiona. Na to wszedł Szkłowicz...
Doktór Molski otrzymał policzek.
O wypadku tym w swoim czasie nie wiedział nikt. Molski nie chciał robić skandalu, ażeby nie zaszkodzić blizkiemu swemu małżeństwu. Szkłowicz kierował się temi samemi skrupułami, a zresztą oczekiwał sekundantów doktora. Zamiast sekundantów otrzymał list zapowiadający mu zemstę...
Tymczasem nastąpił ślub Molskiego. Młodzi małżonkowie wyjechali w podróż poślubną za granicę, a w dwa tygodnie potem przyszła wieść, że młoda doktorowa Molska, wdzierając się na jakąś górę, padła ofiarą wypadku. Zabiła się na miejscu. Cały świat żałował nieszczęśliwego męża, którego rozpacz zdawała się tak głęboką... W rezultacie, na zasadzie intercyzy, doktór Molski stał się spadkobiercą jej fortuny.
— Ta śmierć nie był to wypadek, lecz zbrodnia — mówił „Fryga,“ podnosząc głos. — Nikt się tego nie domyślił i nie domyśla... Ale tu, w tych papierach, mamy stanowczy dowód tego zbrodniczego czynu, dziś już zapewne pokrytego w obec ludzi przedawnieniem, będącego zawsze w obec Boga krwawą zbrodnią...
Ten krwawy czyn był pierwszym na strasznej drodze, którą odtąd począł dążyć Gustaw Molski. Była to natura wyjątkowo zdolna, ale pełna namiętności, nie cofająca się dla ich zaspokojenia przed niczem, głęboko przewrotna... D-r Gustaw postanowił zostać mężem baronowej von Kugel, ażeby pozyskać bogactwo. Chciał przy pomocy pieniędzy zaspokoić swą namiętność do pięknej baletnicy.
Policzek, otrzymany od Szkłowicza zmienił jego zamiary...
Teraz pragnął poświęcić wszystko dla zemsty i ażeby prędzej dojść do celu, nie zawachał się przed zbrodnią, która usunęła z jego drogi niepotrzebną zawadę, młodą żonę. To jedno dać może pojęcie, co to był za człowiek...
Odtąd zaczyna się dzieło, długo obmyślane i przygotowane, a wykonane z nieludzką zapamiętałością.
W kilkanaście dni po pogrzebie żony w Warszawie, dokąd sprowadzono jej ciało, d-r Molski, zaledwo dopełniwszy formalności, niezbędnych dla wprowadzenia w posiadanie majątku, wyjechał za granicę. Odtąd nie widziano go w Warszawie. Zapomniano o nim zupełnie i dziś znajdzie się u nas niewiele kto, pamiętający, że niegdyś mieszkał w Warszawie lekarz tego nazwiska. Cały majątek, pozostały po żonie, został w krótkim czasie uruchomiony i przesłany mu za granicę. Z tej epoki datują się wieści, iż doktór Molski osiadł w Szwecyi.
— Czego jednak nikt nie wie — ciągnął dalej „Fryga“ — to, że doktór Eriksen, szwed, który w kilka lat potem bawił przez pewien czas w Warszawie, nie był to nikt inny, tylko Gustaw Molski.
Były to chwile pełne niepokoju. To też nikt nie miał ani czasu, ani chęci zajmować się pobytem jednego nieznanego cudzoziemca. A jednak od czasu jego przybycia do Warszawy losy Szkłowicza i pięknej prima-balleriny, już od paru lat żyjących prawie po małżeńsku, stają się prawdziwie dramatycznemi. Godzina dawno oczekiwanej zemsty wybiła.
Kobieta osłabiona, karmiąca dwoje dzieci, nie wytrzyma tej męczarni... Zwarjowała.
Wyrwała się z rąk prześladowcy i uciekła. Pozwolił jej biedz, wiedząc, że ją znajdzie...
Jego zemsta nie była bynajmniej skończona. Miał jeszcze wiele do zrobienia. Przez swych szpiegów wiedział, że majątek Szkłowicza został przezeń, widocznie w oczekiwaniu możebnej katastrofy, ukryty. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, Szkłowicz zrobił tak, ażeby ów majątek przeszedł nie do dalekich krewnych, ale do tej, która w obec Boga była jego żoną, i do jej dzieci. Tego właśnie nie chciał Molski. Jego zemsta obejmowała nie tylko rodziców ale i dzieci.
Co robiła obłąkana kobieta, wyrwawszy się z rąk prześladowcy?
On sam nie wiedział, a odgadnąć to dość trudno. Pod wpływem obrazu, który ją prześladował i zakłócił jej równowagę umysłową, czuła potrzebę ucieczki. Z dziećmi na ręku przez pewien czas tułała się po różnych okolicach, najpierw pod Warszawą, potem dalej, wzdłuż linii drogi żelaznej. Pieniądze, które wzięła ze sobą, pozwoliły jej odbyć część drogi koleją.
Waryatkę z dziećmi widziano kolejno w różnych miejscach — najpierw w wiosce, gdzie był wikaryuszem ksiądz Andrzej Suski, który dopiero co przywdział wówczas kapłańską sukienkę; potem kolejno w Skierniewicach, Łodzi, Piotrkowie, Częstochowie, Zawierciu i innych miejscach. Gdzieniegdzie stawała po hotelach, kiedyindziej biegła przez pola, nie zważając na zimno i niepogody... Opowiadano o niej różnie. Jedni mówili, że miała ze sobą dwoje dzieci, inni — że tylko jedno, jeszcze inni — że była sama...
Ostatecznie w trzy tygodnie potem znalazł ją już samą, bez dzieci, mniemany doktór Eriksen, który niebawem puścił się za jej śladem. Było to w pobliżu granicy pruskiej. Doktór przy pomocy najętych ludzi przytrzymał obłąkaną i wywiózł za granicę. Zapewniał, że to jego krewna. Zresztą taka drobnostka w owych czasach, gdy wszyscy potracili głowy, nie zwracała zbytecznej uwagi.
Tak się zakończył pierwszy akt strasznego dramatu, którego następne sceny rozwijają się obecnie przed naszemi oczyma.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.