Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia broni uśpiłyby ich czujność. A jednak było to tylko zawieszenie broni. W głębi tego twardego serca drzemał wulkan namiętności... Dowody tego znajduję na każdej kartce pamiętnika, prowadzonego przezeń własnoręcznie prawie z dnia na dzień, pamiętnika, który szczęśliwie wpadł mi w rękę. Już cztery lata temu ów człowiek, którego w dzielnicy Paryża, gdzie mieszkał, lud bardzo trafnie przezwał „Sępem“ pisał co następuje:
„Fryga“ rozłożył jeden z leżących przed nim zeszytów i zaczął czytać:
„...4 stycznia. Dziś czternaście lat od chwili, kiedy sprawiedliwości stało się zadość... Ile razy przypomnę sobie tę pamiętną chwilę, zawsze chwyta mnie obłęd rozkoszy. Na bladej „jego“ twarzy układał się w zabawne zmarszczki spazm konania, a w „jej“ oczach, gdy przyciskała jak szalona dwoje dzieci do piersi, ukazywały się pierwsze mgły obłędu... Schwyciłem ją za rękę; bałem się, ażeby mi nie udusiła tych dwojga małych, tego ich potomstwa, na którem mścić się będę zawsze, zawsze i wszędzie... Ach, jak ja ich nienawidzę!... W chwili, kiedy to piszę, uczuwam piekący ból na twarzy... To ślad jego policzka z przed tylu lat. Błogosławiony niech będzie ten policzek!... On mi dał najwspanialszą rozkosz, rozkosz zadowolonej nienawiści...
„Fryga“ przerwał, śledząc wrażenie na twarzach słuchaczy.
— A oto dalej — dodał po chwili i znów czytał:
„...24 grudnia. Dziś mamy wigilją Bożego Narodzenia. Co za ironia! Dla mnie dzień każdy jest