Sęp (Nagiel, 1890)/Część szósta/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV.
Miljony Szkłowicza.

— Zkąd jednak ta książka znajduje się obecnie w pańskiem ręku, panie Józefie? — zapytał adwokat „Julek,“ wskazując przedmiot leżący na stole. — Bo przecież to ta sama książka?...
Na ustach „Frygi“ ukazał się blady uśmiech tryumfu.
— Ta sama — odrzekł.
— I ten sam woreczek... A jeszcze onegdaj zapewniałeś mnie pan, że go nie znajdziemy przy pannie Jadwidze...
— W istocie.
— Zkąd więc pan to masz obecnie?
— To cała historja. Opowiem ją później... Tymczasem pozwólcie mi panowie iść porządkiem.
— Zgoda.
— Otóż — mówił dalej „Fryga“ — nasuwa się pytanie: Czy miliony Szkłowicza, których poszukiwał „Sęp,“ a domyślał się Leszcz, istniały w samej rzeczy, czy książka do nabożeństwa, o którą się tak ubiegał były komornik, zawierała rozwiązanie tej zagadki? Odpowiedź na to ważne pytanie dadzą nam dwa dokumenta, znalezione za okładką książki, która leży przedemną...
„Fryga“ podniósł do góry dwa papiery stare i wyżółkłe. Wszyscy zbliżyli się do niego.
— Jeden — rzekł, podając papier stojącemu najbliżej adwokatowi — to kwit depozytowy banku państwowego w Berlinie na złożony przez księdza Andrzeja Suskiego depozyt w kwocie 400,000 pruskich marek; drugi, to akt zdziałany tegoż dnia rejentalnie w Berlinie, a przyznający, że suma 400,000 marek stanowi wyłączną własność Marji Polner... Marja jest to imię nieszczęśliwej obłąkanej...
Przez chwilę panowało milczenie. Papiery przechodziły z rąk do rąk.
— Widzimy tedy — zaczął znowu „Fryga,“ — że ukryte pieniądze istniały i istnieją. Nie są to wprawdzie miliony, ale zawsze poważna fortuna... Z procentami stanowić będzie około 200,000 rubli, to jest sumę, na jaką przypuszczalnie w swoim czasie oceniano majątek Szkłowicza... Te pieniądze są tedy własnością nieszczęśliwej obłąkanej, ewentualnie jej dzieci: panny Jadwigi i pana Stefana. Czy nie słusznie tedy twierdziłem, że przynoszę dla bliźniąt fortunę?...
Okrzyk aprobaty był odpowiedzią na to pytanie.
— Rzeczą adwokata wskazać, w jaki sposób pieniądze mają być odebrane z banku i jakie formalności prawne należy uskutecznić... Zdaje się, że posiadając takie dokumenta, nie powinniśmy się obawiać trudności. Szczególniej po wyroku, uniewinniającym pana Stefana...
— Naturalnie — potwierdził adwokat.
— Tymczasem zaś, ponieważ obiecałem rozwiązanie wszelkich zagadek, oto w paru słowach wyjaśnię, w jaki sposób dokumenta znalazły się w tak oryginalnem schowaniu.
Szkłowicz chciał zachować majątek dla tej, którą uważał za swą żonę, i dla jej dzieci. W tym celu postarał się o jego uruchomienie, co mu się udało zresztą z dość znaczną stratą. Szkłowicz nie chciał robić aktów, przenoszących prawo własności jego majątku na osoby trzecie, a to ze względu na dalszą rodzinę, któraby nie omieszkała ich zaatakować.
Wybrał tedy zupełne uruchomienie majątku. Gotówka ztąd osięgnięta wynosiła przeszło 400,000 marek. Te pieniądze złożył w banku berlińskim jeden z serdecznych przyjaciół Szkłowicza, dopiero co wyświęcony ks. Andrzej Suski, który jeszcze niedawno był towarzyszem jego zabaw i wesołego życia, a którego do przywdziania sukienki skłoniła nieszczęśliwa miłość.
Pieniądze zostały złożone w banku, a tegoż dnia sporządzono akt prawny, ustanawiający ich prawo własności. W ten sposób były zabezpieczone bezwarunkowo...
Nastręczyła się jeszcze kwestya przechowywania obydwóch cennych dokumentów. Szkłowicz rozstrzygnął ją w sposób również pomysłowy. Zostały one pomieszczone w okładce pamiątkowej książki do nabożeństwa, stanowiącej własność Marji Polner. Książki tej strzegła jak oka w głowie. Opuszczając dom, wyprowadzona przez Molskiego, wzięła ją, rzecz prosta ze sobą...
Prawdziwym cudem nie zgubiła jej w swojej włóczędze po polach i lasach.
Gdy pozostawiwszy jedno z dwojga bliźniąt, chłopca, u księdza Suskiego pod Warszawą, pobiegła dalej w świat, miała jeszcze przy sobie książkę do nabożeństwa z cennymi dokumentami. Porzuciła ją dopiero razem z drugiem dzieckiem — dziewczynką, u właścicielki hotelu w Częstochowie, pani Lipińskiej...
Książka znajdowała się od tego czasu w posiadaniu młodego dziewczęcia, ani domyślającego się jej wartości. Dopiero w ostatnich dniach ów napozór tak mało znaczący przedmiot stał się celem pożądań Leszcza i naraził na tyle niebezpieczeństw narzeczoną pana Solskiego.
— Ostatecznie wczoraj rano — kończył „Fryga“ — były komornik dostał do rąk i to dość niespodzianie, tak gorąco upragniony przedmiot... Rzecz prosta, w godzinę, przy swoim policyjnym sprycie, odnalazłem kryjówkę w okładce i mieszczące się w niej dokumenta. Od dzisiejszego, a raczej od wczorajszego ranka... bo mamy już w tej chwili drugą po północy... dowody są w mojem posiadaniu. Korzystając z tego, składam je, z prośbą o staranne przechowanie, do rąk pana mecenasa.
To mówiąc, doręczył papiery „Julkowi.“
— Sądzę że na tem zakończyć mogę historyczną, że tak powiem, część mego opowiadania. Krótko, ażeby nie zajmować panom czasu, wyjaśniłem położenie rzeczy. Sądzę, że rozumiecie panowie teraz wszystkie tajemnicze wypadki, których byliśmy świadkami...
— Rozumiemy! rozumiemy! — wołali Lutek Solski, Stawinicz i Zerman.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.