Sędziwój/Tom II/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Bohdan Dziekoński
Tytuł Sędziwój
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1907
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.
Uczeń i Mistrz.
„Piękność i prawda! te nie zewnątrz ciebie, tam głupiec ich szuka; one w tobie są samym, ty wieczne z siebie je snujesz.
Schiller.
„A Piotr rzekł do niego: Pieniądze twe niech z tobą będą na zginienie: żeś mniemał, iżby dar Boży miał być za pieniądze nabywany“.
Dzieje Apost. Rozdz. VIII w. 20.

Tej samej jeszcze nocy, nad ranem, rozmarzeni trunkiem żołnierze, obficie dostarczanym przez sądowego pisarza, rozstąpili się przed Sędziwojem, któremu piśmienny rozkaz Elektora o każdej porze dozwalał przystępu do więzienia.
Niewielki przeciąg czasu, a jakaż ogromna zmiana w jego jestestwie! wzburzonej jego duszy, gdy przestępował próg więzienia, zdawało się, że idzie na rusztowanie, obojętnym, czy ułaskawiony będzie.
Drzwi za sobą zamknął, postawił lampę na stole, spojrzał dokoła, i widok nowy narzędzi tortur ze śladami krwi, jakby jęki do tego przybytku niedoli przylgnęły, nie zrobiły na nim wrażenia.
Wtem samo więzienie otworzyło się, i Kosmopolita stanął na progu.
Taż sama w nim majestatyczna powaga, niezachwiana spokojność, pogoda oblicza, niezmieniony, jakby go wczoraj ostatni raz widział; a wtedy, gdy wspomniał, ile na nim czas ten wywarł wpływu, boleśnie westchnął, i wszystkie zgryzoty, zamienione w wyrzut, zwalić chciał na mędrca, — ale niewzruszoność jego zamykała mu usta.
Po chwili dopiero milczenia zdołał się do niego odezwać.
— W takimże to miejscu, spodziewałem się oglądać cię, mistrzu! Naznaczony czas próby już dla mnie upłynął. Kamień mędrców, z grobu Tholdena roztrwoniłem; nic mi go już nie zostało! — Przez cały ten, straszliwie wlokący się przeciąg czasu, szukałem cię wszędzie i napróżno. Co mnie się nie udało, zdrada i zemsta tego dokazały; Bodenstein wynalazł cię, aby wtrącić do więzienia. Dla dostania się tutaj sprzedałem ostatnią moją własność, dom w Krakowie; musiałem uniżyć własną pychę, i dotąd, uchodząc za Adeptę, musiałem wyznać Elektorowi, iż jestem przywłaszczycielem; że ty ofiarowałeś mi ten zgubny dar; musiałem spodlić się podstępem, obiecując wyłudzić z ciebie tę tajemnicę. Pod tym tylko pozorem otworzono mi drzwi tego lochu. Warta upojona, wszystko przygotowane, Arminia czeka cię, mistrzu! za wszystkie udręczenia, któreś na duszę moją zwalił, przyszedłem, aby cię uwolnić!
— I przyszedłeś, aby w końcu żądać nagrody?
— W tej chwili nie pytam o nagrodę, nie żądam nic, tylko mi powróć własność moją — pokój duszy, który mi wydarłeś! Wróć mię do ciemnego nieznanego stanu, z któregoś mnie wyciągnął, powróć wiarę w miłość ludzkości, dawne moje istnienie!
— Czy przed wymówieniem tych słów, wspomniałeś na przestrogi, dawane ci w celu odciągnięcia od zawodu, w który lekkomyślnie rzucić się chciałeś?
— Teraz — rzekł Sędziwój — pamiętam tylko, czem byłem, a czem się stałem. Pamiętam, iż ty wtrąciłeś mnie w przepaść, nie opuszczę cię, dopóki mnie nie wyzwolisz! Przeklęte! niech będzie przeklęte złoto, którem władałem, ono mi życie w jedną ciągłą torturę zmieniło! Bo ta straszliwa postać, na której wspomnienie, krew w moich żyłach krzepnie jest jego okropnym stróżem.
Żaden język nie zdolny wypowiedzieć przestrachu i męczarni, które mi sprawia ukazywanie się tego ducha wroga rodu ludzkiego.
W szalonej rozpuście, w którą się rzucałem, aby uniknąć jego prześladowań, w ucztach bachanalskich, albo w letargu zwierzęcego istnienia, potwór nie ukazywał mi się. Jego podszepty, głos, boleśniej od ostrza sztyletu przenikający, zdradziecka mowa, zachęcająca do najokropniejszych zbrodni w sposób kuszący, niepodobny do powtórzenia, w czasie tego zmysłowego życia, nie dawały mi się słyszeć.
Lecz za każdą razą, kiedy umysł do wyższych skierowałem przedmiotów, kiedy sumienie wyrzucało mi niegodne moje życie; kiedy wspomnienia młodzieńcze budziły szlachetną dumę; jeżeli czytając przykłady cnoty, mądrości, poświęcenia, serce moje żywiej uderzyło, wtedy jakby czarodziejska laska wywoływała widziadło! — Gdy jedna myśl szlachetna odosobniła mnie na chwilkę od samolubnego tłumu; gdy sam chcę się od niego oderwać, wtedy straszny, nieopisany wróg staje przede mną widomy! — W dzień zasłoni mi światło słońca, w nocy czarniejszym jest od ciemności. Olbrzymie jego sploty czarnymi kręgami otaczają miejsce, w którem stoję; blizki strasznego końca, oddech zamiera mi w piersiach, serce bić przestaje, wtedy czuję, iż jestem od całej ludzkości odosobniony, a w tej okropnej samotności, przykuta zabójczym wzrokiem wroga, dusza moja upada.
A tak, bojąc się myśli własnych, brnąłem coraz dalej, nie wiedząc, czem dzień śmiertelnie długi zapełnić, czem noc straszliwą odegnać.
Dawniej, gdy boleść nieznana słabe serce przygniotła, gdy żądze niepewne całem czuciem miotały, wtedy dusza w wyrazy rozpływała się ze łzami, i myśli krociami, jak pająk, sam z siebie snułem, otoczony mamideł siatkami, wisiałem w przestrzeni, samotny, żałosny, ale spokojny i nie bez nadziei.
Sam w sercu tysiączne rozmowy ze sobą powiodłem i trudno mi było tak w duszy, i boleść tak wzmocnić zdołałem, iż w kaskadach dobroczynnych łez spływała. Słabe serce nabrzmiało tęsknotą, wezbrało, wylało, a ulga rozkoszna, nadzieja, wstąpiła do niego, uśpiła znarowione dziecko, i na łzawych promieniach wprost z oczu, z aniołem mym stróżem do nieba się wzniosłem!...
Ale dziś — ach jakże odmiennie! — stróż anioł mnie opuścił, źródła łez już wyschły, i serce czcze, znudzone, i dusza ociężała, a myśl to jak pleśń przyrosły, jak szron na krzewach przymarzły, ogień uczuć już wygasł, roztopić ich nie zdołał.
Nudno tylko i tęskno! niechęć i wzgarda, do wszystkiego, żelaznemi mnie skrępowały łańcuchy.
A jednakże całą siłę przywoływałem, i chciałem robić dobrze i tylko dobrze. Ale wszystko, czegom się dotknął, nie powodziło się. Najszlachetniejsze zamiary wieńczyły skutki nikczemne.
Brzydząc się mojem złotem, jak ofiarą szatana, do której przylega przekleństwo, szukałem w świecie rzeczy, którejby kupić nie można — i nie znalazłem! — Przyjaźń! Miłość! Sława! wszystko było towarem, czczą nazwą bez wartości.
Tylko jeden pokój duszy coraz był dalszy ode mnie; żadne złoto opłacić go nie może.
Gdy pod wpływem strasznego wroga nieznane niegdyś żądze, o których nie marzyłem, budziły mnie do działania, wtedy biegłem w świat, szukając coraz nowych wrażeń! Chciałem odrazu wyczerpnąć całe doświadczenie życia, i powaby wszystkiego, zaledwiem się dotknął, znikały; znikały razem z trudnością dostania ich.
I za każdą razą myślałem tylko, gdzie się podziały dawne marzenia, dawne młodzieńcze ułudy; czyż więc jedynie dla nieśmiertelnych, dla tych, dla których czas stoi nieruchomy, jest stworzone szczęście.
Adela! О, szalona myśli! którą odkupiłem za wagę złota, znudziła mnie we trzy dni! — Ów niegdyś anioł, stał się zwyczajną kobietą! — piękność jej, nawet ubóstwiana niegdyś, zdała mi się wypłowiałym listkiem róży, którego barwy domyślać się trzeba; aby ją z oczu usunąć, darowałem napowrót mężowi, ten przyjął ją, jakby nową małżonkę z nowym posagiem.
Zgoła, skromność, obdarzona pieniędzmi, stawała się chciwością, cnota zbrodnią, nienawiść bezwstydem, a każdy krok mój napiętnowany był jednem bolesnem wspomnieniem zatartej ułudy.
I włóczę się z temi myślami, które jak przekleństwo Kaina, pędzą mnie po świecie. Błąkałem się po całej ziemi, aby uciec od mego tyrana i własnych myśli. Jak Atlas pod ciężarem świata, jęczę pod brzemieniem każdej godziny.
Słowa twoje, mistrzu! które chciałem sobie na pociechę przypomnieć, stawały się szyderstwem dla mego doświadczenia życia.

Bo i gdzież jest ta piękność, ta harmonia świata, o której mi tyle prawiłeś? — Chyba w martwej naturze, bo ja tak długo śród ludzi ich szukałem, a tylko spotykałem nikczemność. Śród ludzi, z których jeden uważa drugiego albo za łotra, albo za głupca, a zaręczając o swojej przyjaźni, chce ukraść zaufanie, aby je na swą korzyść obrócić; bo ludzie nie szukają sposobności służenia bliźnim, ale pozoru niesłużenia im; i większa ich część dlatego jest poczciwą, że nie ma sposobności zostania występną — moje złoto dawało im tylko tę sposobność.
Powiesz mi może, że występni stanowią wyjątek na świecie; więc spojrzyj na cnotliwych, czemże oni się różnią od siebie? nie szczęściem lub niedolą, ale tylko różnymi stopniami nieszczęścia.
Rozkosze serca i ducha, to złudzenie; a zmysłowe rozkosze tłumi zgryzota i bojaźń, a każda bez wyjątku, rozkosz powiększa tylko niepokój.
Pocóż więc żyć, kiedy to, co siły ducha naszego podnosi, wyczerpuje i skraca życie, a to, co tłumi ducha, to życie nasze zamienia na nudny, nieznośnie długi letarg.
A jak w panoramie, lub zwodniczem fata morgana, zdaleka cudowne łudzą obrazy; ale biada temu, co się ich dotknąć poważy, uściśnie martwe malowidło lub mgłę; za dotknięciem każdy urok znika.
Powiesz mi może, że moje żądania są niesforne? — więc pokaż mi człowieka, któryby rad ze swego stanowiska, zadowolonym był z życia. Ukaż mi takiego, któryby nie oczekiwał życia, aż dopóki się ono nie skończy.
O, mędrcze! życie śród tego świata pięknego, gdzie szpitale, domy waryatów i więzienia potrzebniejsze są od kościołów! gdzie leczenie ułomności ciała i duszy żywi mnóstwo ludzi.
Szaleńszy jeszcze, kto w nauce i księgach szuka pokoju duszy; bezdenność nauki rozpaczą go napełni, a księgi pisane albo ucieczce od nudów, albo tylko na to, aby były pomnikami ludzkiej niedoli.
Bo szczęścia niema na świecie.
Przeklęty ten, co pierwszy, jak szatan na szyderstwo rzucił ludziom tę nazwę bez rzeczy, aby, szalejąc, szukali jej w pocie czoła i udręczeniu.
I młodość moja niknie, siły marnieją, a rozpacz coraz się powiększa.
Przerażająca myśli! — Umysł, nieujęta, niewidzialna cząstka bóstwa, zamieszkująca nas, dusza, zawisłe są od zdrowia, ciała! — więzy gliny krępują nieśmiertelność! — Ja teraz poznaję, że nie śmierć jest ciągłem odradzaniem się, lecz życie jest ciągłą śmiercią, jej ołowiane berło panuje w naturze.
Mistrzu! jeśli już wrócić mi dawną niewinność nie w twoich jest siłach, to wskaż dalszą drogę! — Wskaż, jak dostać się do ostatnich szczebli potęgi, jak uwolnić się od władzy czarnego ducha, bo zostać w miejscu, które zajmuję, już jest niepodobna! — Chociażby najstraszliwszą była droga, ja ją przebędę, bo chcę zginąć! — kto raz ujrzał wzrok wroga, tego nic nie ulęknie, kto po takich męczarniach nie splamił się samobójstwem, ten może pójść dalej! — Już dosyć jestem przygotowany, czuję to, przebyłem lata próby; lodowe tchnienie świata zmroziło we mnie przywiązanie do niego, do ostatniej iskierki.
Zimna myśli, ty teraz panuj nade mną! — ty nie natchniesz szczęścia, ale i nieszczęście cię nie dojdzie; ty śmiech i łzy na szali rozważysz, każde uderzenie pulsu zrachujesz. Myśli! ty jedna przewidzisz, czego serce nie śmie przeczuwać. Mistrzu! teraz zdolny jestem stać się martwym, myślącym posągiem; a to jest przecie mądrość, którąś mi wskazywał.
Kosmopolita, który dotąd z lekkim uśmiechem litości, nieporuszony, słuchał Sędziwoja, na gorączkowy jego zapał szyderczym prawie głosem wyrzekł:
— Nędzna ofiaro własnych zmysłów, próżne twoje wołania! musisz spełnić aż do dna kielich gorzkiego doświadczenia, przekonać się, dokąd może zaprowadzić nauka i potęga bez wiary.
Także to słuchałeś moich napomnień; także to pierwsze wskazówki zaprowadziły cię w burzliwe sceny zmysłowego życia.
I tymże to sposobem, usiłując zdobyć koronę nauki, miałeś nadzieję usunąć na zawsze z przed oczu swoich przerażającego ducha? — Przewrotne i fałszywe zdania, któreś teraz objawił, mająż być mniemaniem mędrca, chcącego się wznieść do słuchania i rozumienia muzyki sfer niebieskich? — Już teraz wróg rodu tak nad tobą rozpostarł panowanie, iż władza jego przewyższa moją. W tej chwili widzę jego ogniste źrenice, utkwione w tobie, w tobie, jego śmiertelny całun nad tobą zwieszony.
Piękność i dobroć łączą się wszędzie w naturze i tworzą prawdę, — a tylko prawda jest naturą, nie fałsze, które głosiłeś. Bez tej harmonii nic nie istnieje i istnieć nie może; a czyż nie wiesz, że piękność duszy jest wiara? Wiara, która jest tem dla serca, czem ideał piękności dla artysty. Jedna wiara zdolna nas natchnąć spokojną ufnością w siebie samych, ufnością w naszą przyszłość. A ty, niewolniku chwilowego popędu, chciałeś być bez wiary dobrym i cnotliwym. Ty wszystko widziałeś zeszpecone własną nieświadomością.
Człowiek jest zarozumiały w stosunku swej ciemnoty. Naturalnem jego dążeniem jest egoizm. W kolebce wiadomości swoich rozumie, że cała ziemia stworzoną została jedynie, aby on raczył jej królować. Długie wieki głosił, że te światy niezliczone, jaśniejące w przestrzeni, były tylko pochodniami zapalonemi przez Opatrzność jedynie, aby zrobić ludziom noc przyjemniejszą. Ty jesteś podobnym w chęciach do tych ludzi.
Nieszczęsny Tantalu, rozumiesz, iż na głos zapalonej żądzy posłuszna natura poda ci do ssania swe piersi, byś jej pokarmem nasycił namiętności i w jad go przerobił.
Oczyść najprzód swoją duszę i stań niepokalany, a wtedy zdołasz zostać spokojnym; potrafisz wywołać wielkiego ducha świata i on ci objawi prawa wiecznej konieczności. Wtedy potrafisz zwalczyć wroga i panować nad nim mądrością.
Ale do tego trzeba odwagi, a w całem twojem jestestwie panuje bojaźń.
— Bojaźń! — zawołał Sędziwój, prostując się i dumnie rzucając okiem.
— Tak jest! bojaźń. Niegdyś panowała nad tobą bojaźń takich ludzi, jak Rogosz, opinii; dziś bojaźń świata, bojaźń myśli własnych, bojaźń tego, że niema Boga w świecie, bojaźń przesądów, zgoła bojaźń, której nie znają dusze wielkie.
Słusznie, zgodnie z najwyższą mądrością przedwieczny porządek ukrył się na wieki przed ludźmi bez poświęcenia i bez wiary, aż mądrość, którą zowiesz bez czucia, zdobędzie wieniec miłości, dopóki za jej pomocą nie wróci do stanu pierwotnego, w którym człowiek sam wszystko rozumiał.
Wyrzekasz na twoje podróże, na to daremne zmienianie miejsca; chociażbyś ziemię całą opłynął, jeśliś duszy własnej nie poznał, tak ci będzie, jakbyś kraju swego nigdy nie opuszczał. Śmierć nawet nie uratuje twojego żywota.
То, со zowiesz nieszczęściem, jest matką wszystkiego, co dobre i piękne, a rozkosz tego grobem. — A szczęście, jakiegoś ty szukał, wychowuje ludzi do rozpaczy.
Kto chce używać tylko świata i życia, ten nie badać je, lecz w prostocie serca z wdzięcznością ma się niemi cieszyć, jakiemi są; ale nie jak dziecko, co psuje cacka, aby doszło poruszającej przyczyny, płacze potem, iż po zajrzeniu wewnątrz zabawki naprawić nie umie.
Nauka ma inne, wznioślejsze rozkosze. Kto dla niej żyję, nie może być zarazem dla cacek. W niej jest prawdziwe szczęście, a prawdziwe szczęście jest ostatnim stopniem bytu i ty chciałeś go poznać, nie przeszedłszy progu pierwszego stopnia.
Dotąd już mogłeś poznać, co cię czeka na progu nauki. Widziałeś oko w oko najpierwszego nieprzyjaciela, grożącego tym, którymi zmysły rządzą.
Nieszczęśliwy! cała nasza mądrość nie zda się na nic człowiekowi, chcącemu dostąpić naszych tajemnic, aby je niegodnemi zeszpecił zastosowaniami. Wieluż to mniemanych mędrców zginęło w podobnych usiłowaniach. Wieluż ich chlubiło się wynalazkiem kamienia mędrców, a zginęli w nędzy; inni wystawiali swój eliksir nieśmiertelności, a pomarli zgrzybiali, niedołężni przed czasem! Według podań waszych, większa część tych czarodziejów stała się ofiarą szatana; lecz szatan ten w nich samych miał swoje siedlisko; były to niegodne namiętności.
I ty pożądliwie ścigasz to, za czem oni się ubiegali; miłość twoja nawet, to uczucie, które uszlachetnia ludzi najbardziej znikczemnionych, u ciebie jest samolubną żądzą, która przemyśla o zdradzie w pierwszem uniesieniu rozkoszy.
Sława nie zadawalała cię. O, wierzę! bo sława, która wieki przetrwa, jest nagrodą cnoty i geniuszu, a przynajmniej mocy duszy, a ty przeczuwałeś, że kupiony rozgłos zniknie, jak to złoto, któreś rzucał, rozchwieje się prędzej, niż twoje życie. — I ty chcesz wejść do bractwa naszego. Wzdychasz za gwiazdami, jaśniejącemi na niebie Chaldejskiem.
Biada ci, nieposłuszny! — Widziałeś raz świat niewidzialny, i po długich już usiłowaniach, twardej pokucie, będziesz mógł odzyskać spokojność i przyjemności tego życia, które dla zuchwałej dumy porzuciłeś. Wiedz jednak dla pociechy swojej, iż każdy, kto raz oddychał powietrzem widzialnych duchów, obdarzony jest energiczniejszemi zdolnościami niepodobnemi do zniszczenia. Z moralną niezachwianą odwagą, możesz dojść do najwyższych stopni, jakie obierzesz na świecie.
Ale większej jeszcze trzeba odwagi, mocy duszy i czystości, aby przebyć lata pokuty, a wtedy, kiedy zerwiesz wszystkie ogniwa łączące cię z ziemią, z rodziną, nauką, ze sławą nawet, kiedy, przewlókłszy nudne i długie pasmo życia, zgrzybiały na progu grobu miałbyś dość siły, aby bez żalu z pokorą wyznać, iż całe to długie życie było pasmem błędów?
Miałżebyś wtedy dość odwagi spełnić toast nieśmiertelności, i nie obawiać się żyć wieki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Bohdan Dziekoński.