Rzeźbiarz (Odyniec, 1874)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Edward Odyniec
Tytuł Rzeźbiarz
Pochodzenie Poezye
cykl „Legendy“
Data wyd. 1874
Druk Drukarnia Gazety Lekarskiej
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
RZEŹBIARZ.
DO DEOTYMY.



Onego czasu, w pewném włoskiem mieście.
Żył rzeźbiarz — słynny z cnót swych i nauki.
Gonił za chwałą — aż syt jej nareście.
Pojął cel wyższy i życia, i sztuki.

Pojął, że talent tak jest dany z Nieba,
Jak wszelka siła, i jak sam dar życia:
A komu dany, temu już go trzeba
Użyć, i Dawcy zdać sprawę z użycia.

Bo czy kto, mając, w ziemię go zagrzebie,
Czy źle obróci, czy roztrwoni marnie.
Czy wsławić przezeń zechce tylko siebie:
Grzech równy — równie nie ujdzie bezkarnie.

Ale, o! Panie! jakże go mam użyć,
By mi się nie stał źródłem potępienia?
Jak przezeń godnie Tobie Bogu służyć —
Ja proch — przez dzieła z gliny i kamienia?

„Ty sam wskaż drogę myśli méj i dłótu!
Ja tylko mogę — i ślubuję Tobie —
Prócz Ciebie nie tknąć innego przedmiotu,
Pracować tylko ku świątyń ozdobie.“ —

Tak się mistrz modlił w chwili uniesienia,
I wbrew ponętom ziemskiéj czci i złota,
Chrystusa tylko krzyż, śmierć i cierpienia.
Wziął za jedyny cel myśli i dłóta.

I próżno możni wielbiciele sztuki
Arcydzieł jego żądali z okoła:
Żadnego, przysiągł, nie przedać, dopóki
Ktoś ich nie przyjdzie nabyć dla kościoła.

Ale tymczasem dni, lata mijały,
A nikt ich nie brał ku świątyń ozdobie.
Mistrz bez zasobów, czując zmierzch swéj chwały,
Cierpiał — lecz dotrwał, i kruszył się w próbie.

Aż raz, gdy serca poskromić nie zdołał.
Miotany między rozpaczą i wiarą,
Padł na kolana, i łkając zawołał:
„Panie! dla czego gardzisz mą ofiarą?“ —

A wtém myśl nagła, jak odpowiedź Boża,
Jak głos wewnętrzny, w duszy mu przemknęła:
„Patrz na twój podpis u dzieł twych podnóża!
Sobieś, czy Bogu poświęcił te dzieła? —

„Czyżeś pracując nad Zbawcy obrazem,
Pozbył w swém sercu wszelkiej chluby próżnéj? —
Czyżeś sam raczéj nie myślał, zarazem
Słynąć jak sztukmistrz i jak mąż pobożny?“... —

Strwożon tym głosem, mistrz spytał sumienia.
I wstyd mu ogniem zapłonął na czole. —
Więc by korzystać z łaski upomnienia,
Szukał ustronia — i wybiegł na pole. —

Aż gdzie dwie drogi krzyżują się społem,
Postrzega starca: — on łzami zalany,
Na drżących barkach, z uchyloném czołem,
Dźwiga sam jeden, krzyż prosty, drewniany.

Mistrz się pokwapił ku wsparciu wieśniaka,
I cel ofiary zgadł z jego powieści:
Bóg mu odebrał syna jedynaka,
On święci Bogu krzyż swojéj boleści. —

Wzruszył się rzeźbiarz — i wkrótce w téj włości
Dziw stał się wielki i okrzyk wesela:
Na krzyżu zawisł, przecudnéj piękności,
Konającego obraz Zbawiciela.

Zbiegło się zewsząd tysiącami ludu:
Żywy duch Boży czują w martwém drzewie;
Dzielą ból Zbawcy — wielbią sprawcę cudu —
Lecz kto on? — człowiek, czy Anioł? — nikt nie wie. —

Aż dnia jednego, jak pielgrzym, tamtędy,
Pan jeden możny z nad brzegów Dunaju,
Powracał z Rzymu: gdzie, gładząc swe błędy,
Ślubował Bogu wznieść kościół w swym kraju.

Ujrzał figurę — i nagłą czcią zdjęty,
Pytać wnet począł o biegłym rzeźbiarzu,
Coby powtórzył wizerunek święty,
By go postawić na wielkim ołtarzu.

Wskazano mistrza: — a pan, gdy obaczył
W pracowni jego arcydzieła dłóta,
Pojął skazówkę, co mu Bóg dać raczył.
Zapragnął wszystkich — choć na wagę złota.

Mistrz się nie drożył — i tylko jedyny
Dał mu warunek, pod słowem sumienia:
Że, choć pytany, nie mówiąc przyczyny,
Przed nikim jego nie wspomni imienia.

A sam, za cenę dzieł swoich, przy krzyżu,
Na jaki stało, dom Boży założył,
I w samotności osiadłszy w pobliżu,
Wielbił w nim Pana — aż dnia śmierci dożył.

Ale nim umarł, ujrzał przy skonaniu,
Mąż w bieli stanął przed nim, i powiada:
„Jam pisarz księgi O Naśladowaniu
„Chrystusa;“ — ktom był? świat napróżno bada[1].

„Pan mi ją natchnął — jam się wyrzekł siebie. —
„Pójdź! równa mojej czeka cię zapłata:
„Pan ci da w duchu czuć i widzieć w Niebie
„Skutki dzieł twoich — aż do końca świata.“ —




Ilekroć myśli o sztuce i Niebie
Zbiegną się we mnie, w marzeniu czy w rymie,
O! Deotymo! zaraz mi twe imię
Wschodzi na pamięć: — bo wierzę, że z ciebie
Stanie wzór w dziejach duchowego życia,
Jak natchnień z góry, tak i ich użycia,
I że zeń jaśniéj, niż z mędrców nauki,
Uznawszy źródło — pojmiemy cel sztuki.
1854.








  1. Pomimo wielorakich domysłów, prawdziwe imię autora ksiąg „O Naśladowaniu Jezusa Ckrystusa“, dotąd z pewnością odgadnione nie jest. Tomasz a Kempis był tylko ich przepisywaczem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Edward Odyniec.