Dwaj przyjaciele (Odyniec, 1874)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Edward Odyniec
Tytuł Dwaj przyjaciele
Pochodzenie Poezye
cykl „Legendy“
Data wyd. 1874
Druk Drukarnia Gazety Lekarskiej
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DWAJ PRZYJACIELE.
DO X. JOACHIMA DĘBIŃSKIEGO.



Oby mi dano głos, co jak grom budzi!
Oby mi dano myśl, co jak blask słońca
Świeci i pali! — wtedybym do ludzi
Wołał, i gromił, i błagał bez końca:

„O! bracia moi! to jedno pomnijcie,
Że każdy z siebie jest cień, proch — a przecię,
Bóg za każdego z was oddał swe życie,
I przez każdego chce działać na świecie.

„Żeście tak nędzni, i tak wielcy razem,
Że jak spaść niżéj od wszelkiego tworu,
Tak być ludzkości i Boga obrazem
Może z was każdy — i ma moc wyboru.

„Lecz wasza cnota, mądrość, wasza siła,
Tak są w was tylko, jako światłość w oku,
Co nie zeń wyszła, ale w nie wstąpiła;
I płyną przez was, jak woda w potoku.

„Zaprusz źdźbłem oko — światło się wnet ciemi;
Woda wnet wyjdzie z zasutego łoża.
Tak gaśnie cnota, gdzie sie grzech rozplemi;
Tak pełnych siebie, opuszcza moc Boża.

„I najsilniejszych czeka los Samsona:
W pętach mleć będą dla swéj duszy wroga. —
A zaś dzieł Boskich ten tylko dokona,
Kto służąc Bogu, siłę czerpie z Boga!“ —

Obyśmyż, bracia! ja sam i wy drudzy,
Czując to w sercu, pełnili w przykładzie! —
Tymczasem niech nas uczy przykład cudzy.

Przed wieki, w mieście hiszpańskiém, Grenadzie
Było dwóch młodych przyjaciół. Od szkoły,
Rowienni wiekiem, choć zdolnością różni.
Myśli i serca złączyli wespoły
Jako dwaj bracia; i obaj pobożni
Przywdzieli razem sukienkę zakonną.
Jeden z nich, silny pojęciem światowém,
Bogaty pracą w naukę przestronną.
Służyć chciał Bogu swém piórem i słowem.
Drugi, rad czując wyższość w przyjacielu,
Świadom i siły i zamiarów jego,
Wspierać go tylko w tej drodze do celu
Wziął za powinność i cel życia swego.
I obumarły sam sobie i światu.
Gdy ów wciąż skarby wiedzy swej pomnażał,
On najtrudniejsze z prac nowicyatu
Pełniąc zań, w świętą pokorę się wdrażał.

Lecz ta ofiara z siebie i pokora
Nie uszły oczu bacznego starszeństwa;
I ledwo kapłan — na urząd Przeora,
Nie chciał — lecz musiał jechać z posłuszeństwa.
I z przyjacielem rozstał się w Grenadzie.
Rozstał się z żalem — ale i z pociechą,
Bo już z ambony i w bratniej gromadzie
Szerzyć się jęło chwały jego echo.
A sam wżdy pomny: że kto się uniża,
Ten rośnie w Panu; — w nowem gronie bratniém,
Przodkując tylko w twardej drodze krzyża,
Zresztą i czuł się, i chciał być ostatnim.
I z najniższemi, i z najuboższemi
Była społeczność jego; pod ich strzechę,
Czém miał, szedł codzień podzielać się z niemi,
Lub niósł duchowną radę i pociechę.
I z kazalnicy, nie troszcząc się wcale
O krasomówczy wdzięk słowa i płynność,
Im tylko pragnął dać czuć zrozumiale
Wolę w nich Boską, a ludzką powinność.
Lecz duch był w słowach — i on w jego trzodzie
Mnożył obfitość zbawiennego plonu.
Aż wieść cnót jego, szerząc się w narodzie,
Doszła nakoniec do Rzymu i tronu.

I oto nagle, jakoby cios gromu,
Spadła nań wola Króla i Papieża,
By on, mnich, z rządzcy ubogiego domu.
Szedł zasiąść w Bradze tron Arcy–Pasterza.

Próżno się wzbraniał — próżno u podnóży
Tronu i w Rzymie wyzwolenia błagał.
Zdał się nakoniec na sąd woli Bożej,
Wziął ciężkie jarzmo — i Bóg go wspomagał.

A był to właśnie wiek, gdy z krajów innych
I tam zawiała zaraza kacerstwa,
A sąd krzewiących ją, albo jéj winnych,
Wola praw zdała na władzę Pasterstwa.
I on sąd czynił; — lecz kaźni i kary
W wyrokach jego stolicy nie było.
Bóg dał mu siłę Miłości i Wiary,
On błąd i upór zwyciężał tą siłą.

Aż dnia jednego — odstępca, bluźnierca,
Zuchwały w mowie, niehamowny w złości,
Stawion był przed nim: — to brat jego serca!
To ów przyjaciel dni jego młodości!... —
Lata minęły, jak zniknął bez wieści. —
Ledwo go poznał w Chrystusowym zdrajcy,
Porwał się z tronu, i z jękiem boleści.
On sędzia, upadł na pierś winowajcy, —
Alić — o! zgrozo! — ten, zamiast wzruszenia,
Zgrzytnął nań z gniewu, i z rozpaczą wściekłą:
„Ha! — krzyknął — wrogu mego przeznaczenia!
„Kończ dzieło twoje, i potrać mię w piekło! —
„Bom po to przyszedł, abyś ty mię zabił,
„Jako zabiłeś życie moje całe! —
„Wiém, po coś pierwszy do nauk mię wabił,
„Po coś mi wróżył tryumfy i chwałę! —

„Czułeś ma wyższość, taiłeś twą zawiść —
„Aleś ty wiedział, że w twym mniszym stanie,
„Każda myśl wyższa obudza nienawiść,
„A każdy wolny duch — prześladowanie.
„Wzmogłeś mi serce i pchnąłeś na trudy,
„Bym zginął w walce z waszą chytrą władzą;
„A sam popełzłeś drogami obłudy,
„Co jedne u was do władzy prowadzą!...
„Lecz ducha mego jarzmo nie ugięło,
„Pęta niewoli silny zerwał jeniec. —
„Tryumfuj teraz, i kończ twoje dzieło!
„Tyś Arcy–Biskup! — a ja, potępieniec!“ —

Struchlał mąż Boży — a ten cios morderczy
Nazbyt głęboko dosiągł tkliwéj duszy.
Upadł jak martwy; — a kacerz bluźnierczy
W więzieniu czekał wyroku katuszy.

I czekał długo. — Wieści się rozniosły
O tém, co zaszło. — Lud dziwił się zwłoce.
Biskup rozsyłał to listy, to posły,
na modlitwie trawił dni i noce.

Aż pożądana z Rzymu i od tronu
Wieść przyszła, kojąc niepokój i bole:
Papież pozwolił wrócić do zakonu.
Król losy więźnia zdał na jego wolę. —

I wnet prysnęły rygle i kajdany.
I już nie Sędzia, nie Pasterz — lecz raczéj

Sam jak pokutnik, włosieniem odziany,
Mąż święty stanął przed synem rozpaczy.
I nie w objęcia — ale do stóp jego
Rzucił się płacząc: „Bracie mój!“ zawołał:
„Przebacz mi powód zgorszenia twojego!
„Nikt cię, nikt więcéj miłować nie zdołał,
„Nikt cię miłować nie zdoła nademnie! —
„Zgrzeszyłem nie chcąc — lecz tyś mię naprawił! —
„Bracie mój! obyż Bóg raczył wzajemnie
„Zmiękczyć cię przez mię — i obu nas zbawił!“ —

Tak wołał Święty: — a grzesznik zdumiony.
Śledził go długo spojrzeniem badaczém.
Łamał się z sobą — aż przezwyciężony
Zakrył twarz dłońmi, i wybuchnął płaczem.

I była chwila — jakiéj nie wypowie
Nikt ze śmiertelnych — nawet gdy doświadcza.
Bo w niej nie ludzie, lecz się Aniołowie
Radują w ludziach — gdy im Bóg przebacza. —

I blask tej chwili, na pasmo lat długich,
W myśli grzesznika, padł jak łuną jasną.
W czém dotąd tylko widział winę drugich,
We wszystkiém teraz poczuł winę własną.
I żal tak wezbrał w sercu i sumieniu.
Że nie już tylko przed zbawcą i bratem.
Że nie już tylko w samotném więzieniu.
Lecz grzech swój wyznać chciał przed całym światem,
I sam się jawnéj dopraszał pokuty.

Ale mąż święty rzekł: „Bracie mój miły!
„Nie kuś sam siebie! — by czyjeś wyrzuty
„Zbyt świeżych jeszcze ran nie obraziły,
„Lub byś sam przez to nie gonił za chwałą. —
„Bo znam, znam dzieje twojego zawodu.
„Serce twe czyste było — i zostało,
„Lecz cię upoił dym sławy za młodu. —
„Z słów twych, mniemałeś, że czują moc ducha;
„Chciałeś być wodzem dusz, co je wielbiły.
„A sąd ich tylko był z oka i z ucha!
„Chcąc je wznieść wyżéj, trwoniłeś twe siły,
„I na ich wiarę uwierzyłeś w siebie. —
„Czuli błąd starsi — i w tém byli czyści.
„Lecz że chcąc karcić, nie kochali ciebie:
„Tyś ich powinność kładł na karb zawiści.
„I raz nawykły do szerokich granic,
„Gdzieś duch twój naprzód rozsnuł i natężył,
„Każdąś już mniejszą powinność miał za nic.
„Zrzuciłeś krzyż twój — i czart cię zwyciężył! —

„Krzyża więc teraz wspólnemi ramiony
„Jąć się nam, bracie! — On moc czarta zwalczy,
„On cel nam wskaże! — Oto pogrążony
„W ciemnocie Maurów naród bałwochwalczy.
„Tam pójdźmy, bracie! tam walk naszych z wrogiem
„Nie skazi żaden wzgląd chwały znikoméj! —
„A ten czyn tylko jest Anioł przed Bogiem,
„Co jak on ludziom służy niewidomy.“ —

I poszli. — Spytasz, Ojcze Joachimie!
Kto oni? jaki owoc ich odwagi? —
Bóg snać za okup wziął grzesznika imię. —
Święty zwan w dziejach — Bartłomiejem z Bragi.
1854






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Edward Odyniec.