Rozbitki (Verne, 1911)/Część pierwsza/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Michel Verne
Tytuł Rozbitki
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stefan Gębarski
Ilustrator George Roux
Tytuł orygin. Les naufragés du Jonathan
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V. Rozbitki.

Na dwa tygodnie przed tą katastrofą, której ofiarą padł «Jonatan,» miasto San-Francisko w Kalifornji żegnało go uroczyście. Miał on na czele załogi swojej właściciela, p. Hartlepoola i doświadczonego kapitana Leccara.
Leccar nie prowadził okrętu ze względu na swój wiek podeszły, lecz powierzył kierownictwo pomocnikowi swemu, kapitanowi Musgraw i oficerowi Maddisonowi. «Jonatan,» jakkolwiek był okrętem handlowym, nie wiózł tym razem towarów, lecz około tysiąca ludzi różnego wieku i stanu. Byli to wychodźcy, których portugalskie towarzystwo emigracyjne zobowiązało się przewieźć do jednego z portów wschodniej Afryki. Właśnie Hartlepool podjął się tego. Wychodźcy ci otrzymali koncesję od rządu portugalskiego na kolonizację afrykańskiej prowincji Lagoa.
Oprócz ludzi «Jonatan» wiózł wszystko co potrzebne osadnikom w pierwszych chwilach założenia kolonji, a przedewszystkiem olbrzymie zapasy żywności: mąki, konserw mięsnych, piwa, wódki, chleba i t. p. Pewną liczbę zwierząt domowych niezbędnych przy rozpoczęciu gospodarstwa rolnego pomieszczono również na «Jonatanie.» Wychodźcy byli jak najlepszej myśli. Każdy z nich marzył o poprawieniu swej doli, o wytworzeniu sobie nowych warunków bytu, lepszych, niż w ojczystej ziemi, którą zmuszeni byli opuścić.
Podróż z początku zapowiadała się pomyślnie, nikt nie przewidywał katastrofy, która w dwa tygodnie po opuszczeniu portu SanFrancisco spotkała «Jonatana» u brzegów przylądka Horn.
Kapitan Leccar, zaskoczony niespodziewanie przez burzę, równającą się huraganowi, porwany przez wir oceanu, zmylił drogę, przyczem nie przypuszczał, że ma tak blizko przed sobą skały podwodne archipelagu przylądkowego, oraz wyspy Hoste i Walanston.
Wśród nieprzejrzanej ciemności i huku wzburzonego morza, dał zły kierunek okrętowi, który wpadł między skały i przechylił się, tracąc jeden z masztów, strzaskany przez wicher. Leccar, Musgraw i oficer Maddison pośpieszyli na ratunek głównego masztu i zagrożonego steru. W chwili, gdy z kilku ludźmi załogi usiłowali rozpiąć płótna środkowego żaglu i nastawić go przeciw wichrowi, olbrzymie bałwany morskie, podobne do gór, uderzyły o bok okrętu i zmiotły z pokładu Leccara, Musgrawa i Maddisona z jego ludźmi. Okrzyk rozpaczy wyrwał się wtedy z piersi pozostałej załogi.
Na trwogę dano działowe wystrzały. Właśnie huk tych wystrzałów posłyszał Kaw-dier, znajdując się na skałach przylądkowych.
Reszta wiadoma. «Jonatan» rozbity, pozbawiony głównych masztów i steru, leżał bezwładny u skalistych wybrzeży wyspy Hoste.
Nawpół obłąkani, zrozpaczeni niektórzy wychodźcy, sądząc w pierwszej chwili, że okręt już tonie, rzucili się, jak szaleni, w morze. Ci wszyscy zginęli, porwani przez bałwany wzburzonego morza.
Widząc to inni posłuchali głosu Kaw-diera, który ich nawoływał do pozostania na okręcie. Niebawem tłum wychodźców, złożony z mężczyzn, kobiet i dzieci, poddał się rozkazowi Kaw-diera i schronił się do wnętrza okrętu, zabezpieczając się w ten sposób przed wściekłością bałwanów morskich i istnego potopu, albowiem zaczęła się ulewa tak straszliwa, jakiej nikt w życiu nie widział.
W godzinę później burza wzmogła się jeszcze, nie było mowy o jakimkolwiek ratunku dla «Jonatana.» Wychodźcy pozostali przy życiu, znużeni i wyczerpani, zrezygnowani na wszystko, pozajmowali kajuty wewnątrz okrętu i nawpół przytomni, siedzieli, leżeli lub stali, oczekując rana. Dzieci drzemały na rękach matek.
Kaw-dier, Karro i Halg czuwali wszędzie, aby ten tłum zrozpaczonych nie naraził się na jakie nowe niebezpieczeństwo. Upłynęła jeszcze godzina, a wychodźcy, zapewnieni przez Kaw-diera, że na razie nie grozi im nic niebezpiecznego, uciszyli się i nieco się uspokoili. Pomiędzy nimi byli przedstawiciele wszystkich prawie narodowości: Niemcy, Hiszpanie, Francuzi, Włosi, Irlandczycy, Polacy, Szwedzi, a nawet Chińczycy i Japończycy. Większość wśród nich stanowili rzemieślnicy, choć nie brakowało i rolników, zwłaszcza wychodźców z Ameryki Północnej. Wielu też było, którzy do żadnego zajęcia ochoty nie mieli, łudząc się, że poza granicami ojczyzny spotka ich jakiś świetny los, że w sposób nieoczekiwany wzbogacą się i dojdą do stanowiska i znaczenia w świecie.
Tłum ten, gnany żądzą poprawy sobie bytu i nadzieją lepszego jutra, tłum, niezdający sobie sprawy, co traci, gdy opuszcza ojczyste niebo, nagle znalazł się wyrzucony na bezludne, dzikie wybrzeża nieznanych, skalistych wysepek, zdala od świata cywilizacyi i bez sposobu powrotu do gniazd rodzinnych.
Jak sobie radzić będzie, jak wywalczy sobie i zapewni egzystencyę ten tłum rozbitków?..




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Michel Verne, Juliusz Verne i tłumacza: Stefan Gębarski.