Recenzje Lalki/Powieść mieszczańska

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Józef Kotarbiński
Tytuł Powieść mieszczańska
Wydawca Tygodnik Illustrowany 1890, nr 10-11
Data wyd. 1890
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
POWIEŚĆ MIESZCZAŃSKA.



(Bolesław Prus: „Lalka,“ 3 tomy. Warszawa, 1800; nakład Gebethnera i Wolffa).

W tyglu społecznym przerabia się nieustannie wewnętrzne życie nasze. Robota tu powolna, bo odbywa się przy małym ogniu, więc bez silniejszych fermentów. A jednak proces ten sięga w dziedzinę najgłębszych uczuć lub idei, nurtujących we wnętrzu masy społecznéj, dotyka wszystkich niemal warstw narodu.
Odwar klaruje się powoli. Trudno przewidziéć, kiedy się skończy ten proces chemiczny; ale to pewna, że dziś już osadzają się kryształy, będące objawem demokratyzowania się rodziméj rzeszy.
Cząstkę tego przerabiania ukazał nam człowiek wielkiego serca i talentu, Bolesław Prus, w téj niezmiernie ciekawéj, bogatéj panoramie obyczajowéj, któréj na imię „Lalka.“
Krytyk przystępując do przeglądu téj powieści, powinien dobrze sobie uprzytomnić, do czego się bierze. Staje on przed jednym z najżywotniejszych płodów literatury, która pochlubić się może magnackiemi skarbami. Staje on przed dziełem pisarza, który może się mylić i błądzić, ale posiada organizm niezmiernie wrażliwy, chwytający wiele kształtów i odmian bogatéj gry życia.
Prus jest nie tylko obserwatorem bystrym, bardzo oryginalnym, ale zarazem twórcą bezmiernie współczującym ze swém otoczeniem. Maluje i rzeźbi z wielkiém zamiłowaniem najprzeróżniejsze sfery i postacie, ale troska się ciągle zagadką społecznego bytu. Powieściopisarz idzie ręka w rękę z socyologiem głębszego pokroju, w którym drga wielkie a ciepłe uczucie demokratyczne.
Wobec takiego dzieła i takiego pisarza, trzeba zapomniéć o akademickich formułkach, o doktrynach sekciarskich jakiegobądź stempla. Trzeba dzieło sztuki rozpatrywać w jego ciągłym związku z życiem i twórcą. Trzeba brać pod uwagę tę nadzwyczajną wrażliwość pisarza, tę bezwzględną szczerość, z jaką oddaje się swym sympatyom, poglądom, ideom, nawet urojeniom i niechęciom. Trzeba zrozumieć bystrość i oryginalność twórcy, którego umysł bogaty i ruchliwy nie zawsze potrafi układać swe pomysły w harmonijną i zaokrągloną syntezę. W Prusie tkwi myśliciel niezwykłéj miary i człowiek skłonny do zbaczania z wytkniętéj kolei za porywem wyobraźni. Jest on i trzeźwym, i skłonnym do halucynacyi, umysł jego ma w sobie coś z ciemni optycznéj, w któréj odbijają się kolejno sceny i widoki zewnętrzne; serce jest harfą, na któréj grają uczucia i dążenia zbiorowe.
W „Lalce“ od początku do końca czujemy tętna ruchu Warszawy, któréj Prus jest duchowém dziecięciem wybraném i kochającém. Nigdy jeszcze życie „grodu syreny“ nie odbiło się tak wielostronnie w powieści. Widzimy tu salony, sklepy, podwórka, domy, zaułki, bulwary, rajtszule, kościoły, banhofy; widzimy sceny z życia arystokracyi, kupiectwa, młodzieży, licytacye, wyścigi, rauty, sesye handlowe; widzimy całą czeredę postaci warszawskich, począwszy od uczonych, książąt, adwokatów, kupców, lekarzy a skończywszy na... faktorach, pieczeniarzach i dziewczynach publicznych.
Dwa jednak motywa społeczne górują po nad pstrą i bogatą czeredą scen powieści: wytwarzanie się mieszczaństwa a zwłaszcza kupiectwa nowszego, oraz stosunek pokolenia „romantyków“ do „pozytywistów“ i przetwarzanie się ideałów społecznych w ostatnich czasach. Nie znaczy to, że autor chciał w całéj pełni wystawić te zjawiska społeczne. Nie należy stawiać jego powieści zbytnich z tego punktu widzenia wymagań, ani téż fałszywie uogólniać jéj wyników. On tylko malował życie współczesne, wiązał je z ogniwami niedalekiéj przeszłości, jak przystało na obserwatora, który wie, że każde dziś musi być wynikiem dnia wczorajszego i nosi w sobie zarody jutra...
Akcya powieści toczy się przed dziesięciu laty, ale autor przeplata ją pamiętnikiem i wspomnieniami jednego z głównych działaczy, który uosobia ideały i złudzenia ludzi wczorajszych.
W pamiętniku tym znajdujemy wyborny obraz sklepu starego Mincla na Podwalu, który powoli dorabiał się majątku, jako przybysz, gdy tymczasem jego bratanki krwią i sercem zrośli się z krajem. Pyszny to, prawdziwie po flamandzku skreślony obrazek tego handlu, który rozkwitał w starych dzielnicach miasta. Wyborny jest stary Mincel, zakuty Niemiec, który z patryarchalną prostotą sprawował rządy sklepu z pomocą dyscypliny, spadającéj na plecy krnąbrnych chłopców, prowadził interes prosto i praktycznie, sam wykładał chłopcom w niedzielę towaroznawstwo w najpocieszniejszy sposób. Zabawną jest jego matka, tak zwana „Grossmutter,“ gospodarna staruszka, dla któréj przyrządzanie kawy i obiadu było alfą i omegą życia, tak, że nie pojmowała, aby ktoś mając dobre jedzenie w domu, mógł ruszać w świat i nadstawiać karku dla jakichś ideałów i urojeń.
Pełno tu rysów skradzionych naturze, pełno błysków pogodnego humoru. W Prusie odzywa się często ta humorystyczna żyłka. Lubi on nie tylko satyrę, ale koncept pocieszny, z upodobaniem chwyta zabawne strony życia, czasami nawet potrąca o trywialną szarżę. Zostało się w nim trochę rozbrykanéj, studenckiéj wesołości, która nie przebiera w środkach dla wywołania uciechy. Powieść jego chwilami téż wpada w ton humoreski, jak np. w owych kłótniach i przekomarzaniach się siostrzeńców starego Mincla, którzy się darli o przekonania polityczne. Jeden z nich nie mógł znieść, gdy go „Niemcem“ nazywano, wmawiał w siebie, że pochodzi od polskiéj rodziny Miętusów.
Żywo tu pochwycił autor fakt wsiąkania krwi i ducha takich Minclów w organizm społeczny, do którego wnoszą zdrowe pierwiastki: zamiłowanie pracy, ładu i oszczędności. W obyczajowém życiu fakta te łączą się z ogniwami tradycyi wielu rodzin. Niejedno ziarno pokrewne Minclom padło na dobrą glebę i wydało drzewa o licznych konarach, krzepko wrastające korzeniami w grunt swojski.
Z całą sympatyą kreśli autor dzieje niemieckiéj rodziny i jéj sklepu, który staje się po dwudziestu kilku latach polską firmą. Z Podwala sklep Minclowski przenosi się na Krakowskie Przedmieście, i staje się wielkim składem galanteryjnym, i tytułem spadku przechodzi na własność Wokulskiego, głównego bohatera powieści. Nie jest to dawny handel napół kramarski, w sklepionéj a ciemnéj izbie, w któréj gromadziły się towary różnych gałęzi. To już sklep elegancki w nowym stylu, z wystawą, kokietującą przechodniów, z doborową klientelą. Sklep ten w powieści żyje, ale z jednéj głównie strony. Autor wystawia go, jako wielką izbę pełną przedmiotów martwych, umiejętnie uporządkowanych, w któréj pracują i siedzą subjekci, każdy z odrębną, fizyognomią i przyzwyczajeniami, z właściwą sobie metodą traktowania kupujących. Widać ruch od strony ulicy, stosunki z publicznością. Autor ukazuje głównie ludzi, zostawia w półcieniu stosunki handlowe. A jednak Prus, jako przyrodnik i socyolog, wie o tém doskonale, że sklep każdy jest tylko formą, przez którą przepływa materya, jest organizmem handlowym, który przyjmuje wartości ekonomiczne i oddaje takowe konsumentom, w tym celu, aby wzbogacić się przyrostem zysków pieniężnych. Prus pomija ten ruch handlowy, który tak świetnie opisał Zola w swéj powieści „Au bonheur des dames;“ nie zajmują go różne formy stosunków, obrotów, dostaw, tranzakcyj, które składają się na całość odrębnego „interesu.“ Prawda, że powieściopisarz nie może dzieła sztuki zamieniać na księgę kupiecką lub buchhalteryjną, ani téż przeładowywać mnóztwem fachowych szczególików. Ale w powieści można przedstawić wewnętrzną logikę handlu, wydobyć na wierzch robotę kupiecką na tle stosunków ekonomicznych i obyczajowych. Zola z zamiłowaniem śledzi olbrzymi ruch martwych przedmiotów, wytworzony przez potęgę inteligencyi i kapitałów. Prus zamiast tego zagląda pilnie w głębie duszy kupców, jako ludzi.
Nie robię mu z tego zarzutu, témbardziéj, że na tle warszawskich stosunków, nie widnieje tak wybitnie żywotna siła handlu, która np. w Paryżu ukazuje się przez wszystkie pory miejskiego życia.
Jest to cechą organizacyi twórczéj autora „Placówki,“ że przedewszystkiém widzi indywidualizmy ludzkie, jednostki odrębne, których nie roztapia w jakimś ogólnym fatalizmie praw przyrody czy rozwoju społecznego, chociaż łączy ich czyny z głębszą prawidłowością życia. Niéma może u niego duszy sklepu, ale jest dusza człowieka, rządzącego sklepem. Stary subjekt Ignacy Rzecki — to jest postać ukochana, wypieszczona przez autora, prawdziwa i sympatyczna w każdym calu. W czterech ścianach sklepu i swego pokoiku człowiek ten zasklepił się, jak ślimak, zestarzał się w samotności i starokawalerstwie. Praca żmudna i jednostajna szła u niego swoją drogą, a swoją drogą umysł nawijał na szpulkę własne rojenia.
Rzecki należy do tych sympatycznych oryginałów, którzy pod dziwaczną powierzchownością mają duszę piękną i szlachetną. Skostniał on w jednostajności nałogów kawalerskich, zatopiony we wspomnieniach żwawéj i ruchawéj młodości, żył cały dla przyjaciela, który należał do innego już pokolenia. Chociaż nie jest samodzielnym charakterem i działa w powieści mało, jest może najsympatyczniejszą jéj postacią, roztacza koło siebie ciepło i pogodę... On jest autorem pamiętnika, który nawiązuje tradycyjne nici, a potém wypełnia przedmiotowe malowidło powieści, przedstawiając jéj fakta w swojém oświetleniu. Artystycznie biorąc, pamiętnik ten jest wstawką, łatą na zewnętrznéj szacie utworu, ale sam w sobie ma nieocenione zalety. Ma się rozumiéć, że Prus udziela swego talentu subjektowi, który w praktyce u starego Mincla nie mógł nabyć mistrzowstwa w ustępach opisowych pamiętników kreślonych przepysznie. Są to sceny ponure swą grozą, a jednak odczute wybornie, przedstawione bez cienia przesady. Autor doskonale oddał stan jednostki biorącéj udział w dramatach, gdzie człowiek staje się tylko cząstką wielkiego działania sił i czynników, wobec których maleje jego osobista energia. Ma się rozumiéć, że w rzeczywistości Rzecki nie mógłby się zdobyć na taką plastykę opisów, ani na wiele głębokich myśli swego pamiętnika, lecz Prus pamiętał o tém, aby jego słowom nadać konsekwencyą poglądów i pragnień. Stary subjekt pełen jest gorącéj wiary w odrodzenie świata przez Napoleonidów. W wielu faktach dopatruje się bardzo głębokich i nadzwyczajnych intencyj, ważnych zamiarów, przygotowań, o których znaczeniu rzuca tajemnicze domysły. Niezrozumiałe czyny i postanowienia swego kochanego druha i pryncypała tłumaczy Rzecki w sposób nieraz bardzo zabawny ze stanowiska swych urojeń... Jest on typowym przedstawicielem bardzo u nas pospolitego gatunku umysłów, które karmiły się przeżuwaniem złudzeń. Zamiast zrozumiéć twardą i okrutną nieraz logikę rzeczywistości, naciągają one wszystko do swoich sympatyj lub mamideł; widzą zapowiedź pomyślną w faktach, które zadają właśnie kłam ich nadziejom. Streścił w nim autor praktyczną bezpłodność romantyków, którzy uganiając się za marami, nie mogli zrozumiéć ani pojąć realnych zadań swego czasu. Skarby duchowe tych ludzi, ich szlachetne uczucia nie przepadają bez śladu, bo w świecie ducha nie ginie moc wewnętrzna, poczęta z pieśni nieśmiertelnych lub marzeń podniosłych. Ale oni sami przemijają jak ulewy liści kwiatowych, które padną na fale mętnéj rzeki i toną w jéj spienionych nurtach.
Z innéj zupełnie gliny ulepiony jest Wokulski, zahartowany w twardéj szkole pracy plebejusz. On stanowi przejście od dawnego pokolenia „romantyków“ do tak zwanych „pozytywistów,“ którzy zwrócili się do utylitarnych zagadnień, opierając siłę swą i energią społeczeństwa na pomnażaniu dobrobytu. I on składał ofiary wielkie a bezpłodne na ołtarzu ideałów, i on był skłonny do porywów i złudzeń wyobraźni, przejął od romantyków trochę tęczowego na świat poglądu. W praktyce jednak stał się bohaterem handlu i spekulacyi.
W młodszych latach był chłopcem w sklepie korzennym, rwał się do nauki, którą zdobywał wielkim wysiłkiem. Ukochał namiętnie wiedzę przyrodniczą, marzył o wielkich jéj zdobyczach, ale rychło przekonał się o téj bolesnéj prawdzie, że u nas nauka bywa czasem podobną do skalistéj góry, która wznosi w niebo swe dumne czoło, wabi wędrowca ku tajemniczym wyżynom, ale nie wydaje źdźbła trawki dla pożywienia. Pożegnał naukowe marzenia, wziął się do handlu i młodość zmarnował w małżeństwie „praktyczném,“ ożeniwszy się z wdową po bogatym kupcu. Zostawszy jéj spadkobiercą, energiczny, rzutki ten człowiek postanowił odrazu zrobić wielką fortunę. Rzucił się z trzydziestu tysiącami rubli do Bulgaryi, obracał szczęśliwie podczas wojny, miał milionowego wspólnika, stawiał majątek na kartę, i wrócił do kraju, jako pan krociowy. Nie był jednak Wokulski zwykłym rycerzem „geszeftu,“ nie dbał o pieniądze dla pieniędzy.
Krocie miały stać się orężem dla zdobycia... zaczarowanéj królewny, salonowéj księżniczki, jednéj z rusałek wielkiego świata, wyrosłéj w cieplarnianéj atmosferze rodowéj arystokracyi. Parweniusz, dorobkowicz, całą potęgą namiętności i uczucia, całym szałem męzkiéj natury, całą mocą długo krępowanych instynktów miłosnych, zapłonął do jednéj z tych istot, które mogą tylko wydawać złudne, fosforyczne połyski uczucia. Urocza panna Izabela Łęcka, córka dobrze podrujnowanego karmazyna, stała się ołtarzem, na którym Wokulski składał wszystkie swe zamiary, trudy, nadzieje, pragnienia. Myśl o téj kobiecie zalała mu całą duszę, ujarzmiła jego wyobraźnię, zapanowała nad wolą, zajęła wszystkie zakątki mózgu. Dla panny Izabelli ten dzielny, krzepki, żylasty plebejusz wdzierał się w nie swoję sferę, urządzał owacye dla aktorów, bawił się w wyścigi, wyzywał na pojedynek, kupował domy z podszarganą hypoteką. Kochał wiernie, jak pies, poświęcał się bez granic, przełamał w końcu przegrodę kastowych przesądów, która dzieliła kuzynkę hrabiów od... byłego kupczyka. Zdawało mu się, że los daje już mu do ust czarę wymarzonego szczęścia, aliści na dnie dojrzała gorycz i wstrętne męty. Panna Izabela, zostawszy z wyrachowania narzeczoną Wokulskiego, bawiła się pod jego bokiem w pół-platoniczny romansik z kuzynkiem, którego specyalnością było bałamucić „przyszłe mężatki.“ Szarpany rozpaczą po takiém odkryciu, Wokulski rzucił pannę Izabelę i chciał skończyć pod kołami pociągu. Uratowany popadł w apatyą, nie czuł racyi swego bytu, porzucił interesa kupieckie, rozdarował majątek i w końcu za pomocą dynamitu zagrzebał się pod gruzami wysadzonego w powietrze zamczyska, w którym niedawno z bohdanką upajał się złudzeniem szczęścia.
Ta sprawa miłosna jest główną osią powieści, która podobnie jak romanse starego pokroju, ma bohatera walczącego o swoję Chimenę. Jest to jednak walka całkiem współczesna. Zamiast kopij i szyszaków, rycerz ma broń ukutą z kapitału, i atakuje śmiało przesądy, które wprawdzie nie są don-kichotowskiemi wiatrakami, ale stawiają słaby opór przewadze mamony.
Dzieje téj miłości są zarazem obrazem marnowania się natury dzielnéj i niepospolitéj, którą łachmani i drze na strzępy ślepa namiętność. Niéma tu ani nadzwyczajnych kolizyj, ani sztucznych katastrof. Niszcząca praca idzie powoli, plącze się z tysiącem innych spraw, dążeń i wypadków. Prus dowiódł, że dla wielkiego talentu niéma przedmiotów zużytych, oklepanych. Wystawił tę treść miłosną w sposób świeży a głęboki, poruszył wiele głębszych zagadnień etycznych i psychologicznych, okazał się mistrzem w zgłębianiu męki i szamotań duszy cierpiącéj i oszalałéj. Cała przepaść dzieli go od tych sztucznych frazeologów i efekciarzy, którzy chcą działać na czytelnika „kwilącą serca dysekcyą,“ nagromadzeniem sztucznych zawikłań. Przed ołtarzem bożka erosu stanął Prus nie po to, aby go w upojeniu podziwiać i sypać na jego ołtarze kwiecie frazeologii. On spojrzał w twarz tego dwulicowego bożyszcza, uchwycił jego stronę złowrogą i nizką zarazem, starał się rozwiać mgłę otaczających go przesądów.
Siłą analizy i obserwacyi zaprotestował przeciwko „przebóztwieniu“ miłości, jakiém grzeszył ulotnie romantyzm, którego poglądy nie zupełnie jeszcze w téj mierze zbankrutowały. Wbrew deklamacyom, że „miłość wszystko zwycięża,“ Prus ukazał w praktyce jéj działanie anormalne, paczące prawo naturalnego doboru. Nie może ona połączyć głębszemi węzłami dwojga istot, których dusze są produktem dwu odrębnych moralnych światów. Ten niby święty ogień, podnoszący ku idealnym wyżynom dusze ludzkie, ukazuje się tutaj jako rodzaj monomanii, jako choroba umysłowa i fizyczna, przez którą przechodzi prawie każda bogatsza męzka natura. Z téj strony nikt głębiéj i prawdziwiéj nie wystawił w literaturze naszéj tego uczucia, téj siły psycho-fizycznéj, niesłychanie rozmaitéj w swym charakterze, działaniu i skutkach. Nikt nie zanalizował lepiéj pewnych stanów téj namiętności, o któréj dotąd zbyt wiele deklamowano, prawiono paradoksów, zamiast śmiało przeniknąć jéj głębie wzrokiem badacza.

Psychologia namiętności, złudzeń, porywów, opadań wewnętrznych, wywołanych przez nię bolów ostrych i przewlekłych, różnych stanów podnieceń i apatyi — przeprowadzona w powieści Prusa z wyjątkowém w literaturze naszéj mistrzostwem. W charakterze Wokulskiego pochwycił on zasadniczą dwoistość: kontrast szału i refleksyi, namiętności i krytycyzmu. Natura trzeźwa walczy w nim skłonnością do halucynacyi, widzeń wewnętrznych, potrosze jak i w jego duchowym rodzicu. Zrozumiał autor tę głęboką tajemnicę serc męzkich, które czasami, zdając sobie sprawę z marności swych zapałów, tłumiąc je nawet mocą refleksyi, po chwili uginają głowę pod złote jarzmo. Jest bolesną katuszą ta walka rozumu z siłą instynktową, która ujarzmia wolę, któréj nie może pokonać odrazu nawet pogarda dla ukochanego przedmiotu. Wokulskiego opanowała wszechwładnie miłość nieszczęśliwa, ponieważ miał naturę skupioną, wrażliwą, wyobraźnię skłonną do ciągłego przerabiania skojarzeń myślowych. Była to pierwsza miłość człowieka dojrzałego, który się uczepił jej tak chciwie, jak spragniony podróżnik chwyta zębami kubek z wodą po długiéj tułaczce wśród skwaru na pustyni.
Cały rozwój namiętności w duszy Wokulskiego składa się ze stanów gorączki, trwałéj ekstazy miłosnéj, przerywanéj momentami apatyi i cierpienia, gdy krytycyzm rozwiewał chwilowo czar i ułudę. Należy Wokulski do marzycieli, którzy kobietę uważają za „ołtarz“ swych najpiękniejszych uczuć — tymczasem widzi, że inni czasem „biorą ołtarz za krzesło, a ołtarz wcale się o to nie gniewa.“ Znana to rzecz w dziejach obłędów i złudzeń miłości. Bywa i tak nawet, że to, co bierzemy za ołtarz, okazuje się potém... śmietnikiem pełnym zgnilizny moralnéj. Zdarza się jednak, że znajdujemy w kobiecie „jedyną nieomylność życia,“ pokrzepienie i siłę wspólczynną, chociaż nie okalamy jéj anielskiemi girlandami marzenia, ale kochamy ją pogodnie, po grecku.
Złudzenia takie bywają w wielu charakterach fazą przejściową. W wyjątkowéj naturze Wokulskiego stały się one fatalną kartą, na którą postawił całe życie i przegrał. Widzimy prawie ciągle wewnętrzną robotę jego duszy, albowiem Prus używa metody kreślenia charakteru, którą Taine porównał do... fabrykowania zegarów ze szklanemi bokami, ukazującemi koła wewnętrznego mechanizmu.
Do najbardziéj mistrzowskich ustępów powieści należą chwile samotności bohatera w różnych jego stanach, te godziny smętku, boleści, melancholii lub apatyi. Umysł jego potrącony silnemi wrażeniami, odbywa wtedy wewnętrzną robotę na mocy prawa bezwładności, które panuje także w sferze zjawisk psychicznych. Żaden wysiłek woli i refleksyi nie może powstrzymać ruchu świadomości, wywołanego przez silne pobudki zewnętrzne; nie może wyrwać z duszy tego męczącego niepokoju, ani uwolnić jéj odrazu z pod przemocy naczelnéj namiętności. Prus doskonale maluje różne stany pozornego uspokojenia, w których ta złowroga siła drzemie, aby się potém znowu obudzić i szarpać spokój wewnętrzny. Senność wtedy wydaje się szczęśliwością; w takiéj fazie Wokulski „marzy, śpi, o niczém nie myśli, o nikim nie pamięta, i tak przespałby wieki, gdyby ach! nie ta kropla żalu, która leży w nim, czy obok niego, tak mała, że nie dojrzy ludzkie oko, a tak gorzka, że mogłaby cały świat zatruć.“ Cudownie rozumie autor to piołunowe poczucie bolów cichych a nurtujących. A z jaką wstrząsającą prawdą kreśli chwilę przełomu, gdy ze szczytu marzeń o szczęściu strąca Wokulskiego — cyniczna miłostka jego bohdanki z kuzynkiem! Od szyderczego rozstania się, od śmiechu, z jakim pożegnał pannę Izabelę — aż do téj chwili, gdy oszalały z bolu rzucił się pod koła lokomotywy — cała skala myśli, boleści, refleksyj, szamotań wewnętrznych skreślona z prawdą potężną, wstrząsającą! To są jedne z najpiękniejszych kart powieści naszéj; kto raz je przeczytał, nie zapomni do śmierci. Możnaby je porównać ze słynną „burzą pod czaszką“ w „Nędzarzach“ Wiktora Hugo’na, ale pod względem żywego pochwycenia prawdy wewnętrznéj, porównanie wypada na korzyść naszego pisarza.
Równie znakomicie maluje Prus stan apatyi i rozstroju bohatera po tym wypadku, przewlekłą chorobę woli w organizmie moralnym, którego każdy atom uległ wstrząśnieniu. Nie zupełnie się godzę tylko na końcową katastrofę. Po długiéj walce obudziły się w Wokulskim instynkta moralnego zdrowia, zakipiała krew i namiętność — męzka natura ozwała się w pragnieniu rozkoszy i upojeń z wdzięków niewieścich. Podług mnie, po takiéj fazie Wokulski powinien być uleczony. Jego refleksya mogłaby wpłynąć na wolę, która oparłszy się na pierwszych momentach powracającéj trzeźwości, pokierowałaby pracą moralnego samouzdrowienia. Refleksya w takich razach bywa czynnikiem potężnym, zwłaszcza u natur wyżéj zorganizowanych umysłowo, do jakich należał Wokulski.
Ale Prus widział w swym bohaterze zupełny rozstrój woli, wynikający z utraconéj racyi życia, i tę fazę ozdrowienia traktował, jako przejściową. Odnowiły się potém dawne bole, szały i męki, na które jedyném lekarstwem stało się... unicestwienie.
W półcieniu zostawił Prus te momenta ostatnich wzburzeń i obraz całéj katastrofy, która jest melodramatyczną i symboliczną zarazem. Z Wokulskim, który się grzebie w ruinach zamku, wali się w gruzy cała romantyczna tradycya, podobna do niecierpliwéj wiary w cuda, mające obudzić śpiącą królewnę, o któréj krążyły legendy w okolicach dawnego siedliska feudałów.
W każdym razie erotyczna strona postaci Wokulskiego oparta jest na znakomicie wyzyskanéj obserwacyi wewnętrznéj. Cały jego charakter nie robi jednak wrażenia figury z jednego odlewu. Prus nagromadził tu mnóztwo rysów pojedyńczych, starał się usilnie naturę bohatera przedstawić ze wszystkich stron, ukazać jéj rozwój od lat młodzieńczych. Nie urodziła mu się ona w duszy odrazu; nie jest to żywcem wydarta prawdzie postać, jakich całe czeredy zaludniają jego utwór. Szczegóły pełne prawdy, analiza pewnych stron charakteru nieporównana. Rozglądając się koło siebie, widzimy jednak w różnych ludziach części Wokulskiego, ale nie znajdujemy ogólnego zarysu podobnéj postaci. Nie jest jednak bohater powieści workiem wypchanym słomą frazesów, tylko rysunkiem, który nie zupełnie skupia zawartą w jego konturach wielość cech pojedynczych.
Nie widać także realnéj podstawy w jego finansowéj i ekonomicznéj działalności. Prus każe nam wierzyć na słowo, że robi Wokulski wielkie pieniądze, zakłada spółki wybornie procentujące — ale to wszystko dzieje się trochę... w powietrzu. Nie znać tu znowu logiki w robocie pieniędzy, w organizacyi przedsiębierstwa — nie czujemy w charakterze Wokulskiego tych sprężyn intelektualnych, które go czynią szczęśliwym pogromcą i ulubieńcem mamony. Owszem, nieraz mamy prawo się dziwić, że ten dorobkowicz szasta tysiącami rubli, jakby miał na zawołanie bajeczną kieskę złotonoskę. A jednak zrobienie majątku, wywalczenie sobie finansowéj potęgi, są to wśród dzisiejszéj walki o byt sprawy kapitalne, które należało uchwycić w ich wewnętrznéj logice i żywotnym ruchu. Siłę praktyczną Wokulskiego stanowiły jego nadzwyczajne zdolności ekonomiczne i handlowe, jako jeden z przymiotów jego przebogatéj i nadto złożonéj natury. Tymczasem cała ta praca wygląda na niezbyt dobrze obmyślaną improwizacyą. Wokulski tak samo fantastycznie zdobywa majątek i dokonywa wielkich operacyj, jak wielu jego dawniejszych poprzedników w naszych powieściach. Pomimo nadzwyczajnéj siły duchowéj, człowiek ten marnieje, ponieważ ślepy instynkt serca popchnął go ku kobiecie innego świata. Stoi przed nim otworem droga żywotnych działań dla społeczeństwa, mógłby dać pracę setkom ludzi, powiększyć bogactwo krajowe; on tymczasem całą energią wysila na zdobycie ręki arystokratycznéj panny, z którą nie mógł miéć moralnie nic wspólnego, bo dzieliły ich całe przepaście tradycyj, nałogów, konwenansów i przesądów.
W chwilach zawodu i rozczarowania Wokulski nie widzi swego zbawienia w praktycznéj robocie społecznéj, ale marzy o pracy dla naukowych utopij. W powieściach Prusa często pojawia się fantastyczne marzycielstwo, albo nawet maniactwo na tle naukowém. Ma go trochę Wokulski, który roił o „perpetuum mobile:“ zamłodu, ma go Ochocki, jedna z najbardziéj sympatycznych postaci w „Lalce,“ człowiek inteligentny, żywy, ruchliwy, pełen projektów, wynalazca, który potrafi się umizgać do płci nadobnéj, ale nie zapomina nigdy o ideałach wiedzy. Głównym reprezentantem téj wzniosłéj manii jest stary przyrodnik Geist, którego Wokulski poznał podczas pobytu w Paryżu, gdzie w wirze wielkiego miasta, w podziwianiu olbrzymiego ruchu cywilizacyi chciał stłumić nieszczęsną namiętność po pierwszych niepowodzeniach. Ten Geist jest postacią symboliczną, a mimo to nakreśloną z wielką, łudzącą plastyką. Reprezentuje on w nauce idealizm wyższego rzędu, w przeciwieństwie do pospolitego racyonalizmu i rutyny naukowéj. Pracuje dla wzniosłych urojeń, chce wynaleźć metal lżejszy od powietrza, aby oddać go na użytek jednostek, które będą chciały walczyć przeciwko ujemnym i złowrogim potęgom ludzkości. Dąży tedy do zmiany międzycząsteczkowego układu ciał, robi na téj drodze znakomite odkrycia. Oficyalny świat naukowy zachowuje się z chłodną obojętnością wobec tego marzyciela, nazywając go waryatem. Jest to satyra na konserwatyzm naukowy, oparta na oryginalnéj fantazyi przyrodniczéj. Zmiana ciężaru gatunkowego ciał za pomocą przetworzenia ich układu międzycząsteczkowego, nie leży w okresie dzisiejszych zdobyczy, ale nie wykracza podobno po za granice możliwości. Przecież nowsze odkrycia naukowe przed stu laty należały do pomysłów bajecznych. Beletryście wolno jest fantazyować, byle czynił to zgodnie z duchem nowożytnéj nauki i nie plótł bajd poczwarych. Podziwiać należy talent, z jakim Prus odział te pomysły w kształty wyraźne, a symboliczną postać Geista oblokł w żywą krew i ciało.
Do idei i pomysłów Geista zwraca się umysł Wokulskiego w chwilach rozczarowania. Pomiędzy pracą dla nauki a panną Izabelą zawiera się wybór dróg jego żywota. Omija ścieżki najbliższe, najpraktyczniejsze, dla marzeń miłości lub utopij naukowych. Gdyby miał tyle siły, aby się oderwać od swego bożyszcza, możeby z Geistem ślęczał w laboratoryum nad wielkiemi odkryciami, pracowałby dla ludzkości, zapominając o własném społeczeństwie. Ten idealizm, to uganianie się za marami, w losach Wokulskiego gra rolę złego ducha, którego wedle słów Mefistofelesa Göthe’go, „w błędném kole prowadzi bydlę po wyschłym rozdole, a tam się w okół świeża trawka ściele.“ Życiowym błędem bohatera jest brak praktycznego programu i konsekwencyi działania. Robi wprawdzie ludziom wiele dobrego, daje pracę biedakom, pomaga skrzywdzonym, ratuje od ruiny rodzinę swéj bohdanki, podnosi dziewczynę upadłą — ale to wszystko czyni przygodnie, za popędem szlachetnéj natury, w końcu zaś marnuje całe dzieło żywota.
Przyczyną bezpośrednią jego zguby jest kobieta. Nie wiem, czy do panny Izabelli stosuje się tytuł powieści, ale to pewna, że na epitet „lalki“ nie zasługuje ta salonowa rusałka, żyjąca myślą w egzotycznéj atmosferze. W gruncie nie jest ona złą, ma nawet szlachetne instynkta, ale otoczenie zrobiło z niéj istotę niezdolną do głębszych uczuć, rozmiękczoną w życiu próżniaczém i pospolicie samolubną. Roztacza ona pewny rodzaj upajającego wdzięku, który działa narkotycznie na męzkie głowy. Mają to czasem kobiety, które możnaby porównać do czeskiego szkła w pysznéj oprawie. Widzisz postać anielską, w oczach całe niebo, w uśmiechu urok poetyczny, nieokreśloną zadumę na obliczu. Pod tą świetną zasłoną wdzięków, kryje się jednak nie tajemniczy posąg bogini, ale bardzo pospolita figurka gipsowa. Panna Izabella nie umiała czuć i kochać na prawdę — znała słodkie omdlenia wyobraźni, upajała się, niby haszyszem, marzeniami o różnych wielbicielach, lubiała kokietować wszystkich, miała swe małe kaprysiki i fantazyjki, nie była w stanie przywiązać się do silnéj i głębokiéj duszy Wokulskiego. Jest to postać kreślona doskonale, z wielką subtelnością szczegółów, z bardzo dobrém odczuciem logiki tych natur mdłych, połowicznych, które przy pozorach anielskości, nie potrafią być nigdy kobietami. Nietylko panna Izabella, ale cała galerya figur niewieścich jest w powieści doskonała, świadczy o bystrości spostrzegawczéj Prusa i chlubę przynosi jego artyzmowi. Pomijam charakterystykę jednostek, niezmiernie bogatą i pełną rozmaitości — zaznaczając, że całość świata niewieściego wyszła ujemnie. W poglądach swych na kobiety Prus ostatniemi czasy skłania się widocznie ku pesymizmowi, który nawiasem mówiąc, jest cechą wszystkich umysłów głębszych i silniejszych. Jego kobiety nie są do gruntu złe, mają niektóre sympatyczne przymioty, ale wartość ich bardzo średnia, a wpływ na losy mężczyzn przeważnie ujemny. Autor zdaje się mówić na różnych kartach powieści: „Znam was, moje aniołeczki, bywacie miłe, rozkoszne, pożyteczne, nawet w błędach i słabościach waszych, ale w ogólności życia dla was marnować nie warto.“ W całéj czeredzie kobiet znajdujemy jednę głębszą postać starej matrony, która roztacza dokoła siebie szczęście — inne są tu ponętne kokietki, istoty pospolite, pomimo zewnętrznego wdzięku, lub poziomo złośliwe. Przez usta swych ludzi rozumnych Prus dużo cierpkich refleksyj głosi o kobiecie, chcąc widocznie oddziałać przeciw romantycznym ułudom. Pod tym względem jest on trochę jednostronny, a jak twierdzą niektóre panie, chytry, zdradliwy, albowiem na to tylko zbliżył się do „lubych aniołów,“ aby pochwytać różne tajemne ich właściwości, a potém szpetnie oszkalować przed światem. Gorycz ta owocem doświadczenia, które nie przynosi wesołych wyników odnośnie do natury człowieczego gatunku, a zwłaszcza jego żeńskiéj odmiany.
W losach bohatera powieści Prus przedstawił to wielkie bankructwo złudzeń idealnych, które Krasiński symbolizuje tak pięknie w „Niebozkiéj komedyi,“ gdy w oczach hr. Henryka z widma jego dziewicy opadają blaski, róże i tęcze, aby ukazać kościotrupową zmorę. Jeżeli jednak Prus chciał wykazać, że zgubą mężczyzny bywa złowrogo kuszący urok kobiety, to fakta jego powieści nie popierają takiego założenia. Wokulski zmarnował się, ponieważ jak gwiazdki z nieba zapragnął kobiety, będącéj produktem odmiennéj sfery, która skrzywiła i wydelikaciła jéj przyrodzone instynkta. Gdyby trafił na kobietę swego świata, nawet tak średnich zalet, jak była panna Izabella, mógłby być względnie szczęśliwym, boby łatwiéj znalazł punkta moralnéj z nią styczności. Panna Izabella także zbankrutowała na jego konkurach, bo przekonawszy się zapóźno, że były kupczyk godzien był prawdziwego uczucia, wstąpiła... do klasztoru. Jest ona przedstawicielką czczości i wpływu swojéj sfery, którą Prus w powieści namalował barwami społecznéj niemocy. Trzymają się wprawdzie jaśnie wielmożni majątkiem, galwanizują się resztkami rodowéj dumy, ale nie mogą zdobyć się na energią, na szerszą robotę, nie wydają z pomiędzy siebie ludzi energicznych i zdolnych. Nie powiem jednak, aby Prus mocny był, jako malarz rodzajowy arystokratycznego świata. Zamało miał danych z obserwacyi, a intuicya mu nie zawsze dopisała. I tu jednak wyborne są figury pojedyncze, jak naprzykład ojciec Izabelli, podrujnowany karmazyn, pełny naiwnych złudzeń, z których go nie wyleczyły bolesne nauki losu, albo sentencyonalny książę, który umie tylko wzdychać, prawić żałośliwe frazesa, mówić o miłości dla społeczeństwa, ale jest niedołężny w robocie publicznéj, albo nareszcie podrujnowany baron, żyjący na fartuszku żony, bogatéj prostaczki. Inne jednak postacie téj sfery rysowane są pobieżnie, zewnętrznie, polegają na uchwyceniu pewnych cech zewnętrznych. Sceny zbiorowe, opisy zgromadzeń towarzyskich nie mają właściwego tonu, nie przemawiają trafnością rysów szczegółowych, których Prus ma wszędzie takie mnóztwo na zawołanie. Kreśląc w niezbyt różowych barwach sfery rodowe, Prus nie czyni tego specyalnie pod wpływem nienawiści stanowéj, bo zresztą innym warstwom nie prawi komplementów. Przedstawiciele kupiectwa, z wyjątkiem Wokulskiego, nie grzeszą zdolnościami ani energią; stary Rzecki pod koniec życia wyrzuca sobie, że marzył o wielkich sprawach i Napoleonidach, a nie pomyślał o założeniu sklepu na własną rękę. Robota handlowa Wokulskiego szybko rozpada się w gruzy, ponieważ była zaimprowizowaną, a jego miejsce zajmuje... Szlangbaum, Żyd, który obejmuje także kierunek założonéj spółki handlu z Rosyą i zaraz obcina procenta wspólnikom, wprowadza system geszefciarski najniższego gatunku. Na Szlangbaumie wykazał Prus wpływy rosnącego ostatniemi czasy anti-semickiego ruchu, który odbił się w umyśle autora i w końcu powieści. Syn bogatego lichwiarza, z początku cichy subjekt w sklepie, Szlangbaum pod wpływem rosnącéj ku Żydom niechęci, przechyla się ku separatyzmowi. W miarę, gdy wzrasta jego znaczenie handlowe, nabiera coraz większéj buty i arogancyi. Postać to wyborna, typowy przedstawiciel całéj grupy tych semitów, na których oddziałały fatalnie szczucia i podszepty nienawiści plemiennéj. Innym reprezentantem żydowstwa jest doktor Szuman, nawskroś racyonalista, poddający nielitościwéj ciętéj analizie czyny jednostek i szersze zjawiska społeczne.
Człowiek ten nie działa, ale służy Prusowi do wydobycia rembrandtowskich kontrastów. Obdarzony wysoką inteligencyą rasy, wznosi się po nad jéj typ przeciętny bezinteresowném zamiłowaniem nauki. Podszyty trochę kosmopolityzmem, szydzi z niepraktyczności polskiéj, z całego „naszego systemu,“ któremu brak realnego gruntu pod nogami, i przeciwstawia mu „system żydowski,“ to jest bezwzględnie utylitarny, dążący do praktycznych korzyści. Czuje on w głębi duszy pogardę dla swéj rasy, a jednakże wiążą go z nią tajemne nici, nie wyłączające sympatyi dla ogółu. On i Szlangbaum reprezentują dwie różne grupy żydowskiego świata — niéma jednak w powieści reprezentanta innéj grupy: typu Żyda inteligentnego, będącego dodatnim produktem kultury z ostatniéj doby naszego rozwoju. Na ludzi tego gatunku prądy antisemickie oddziałały psychologicznie, ale nie społecznie, bez osłabienia ich najszlachetniejszych uczuć. Z tym typem powinni się liczyć publicyści i powieściopisarze nasi, jeżeli chcą uwzględnić wszystkie skręty gordyjskiego węzła, który się zowie kwestyą żydowską i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie rozplątany.
Rezultatem społecznym „Lalki“ jest obok rozpanoszenia się Szlangbaumów et consortes, upadek ludzi działających bez daléj wytkniętych celów, bez trzeźwego zrozumienia potrzeb i obowiązków społecznych. Koniec powieści przedstawia się ponuro. Widać w nim skutek rozstroju społeczeństwa, które nie może znaleźć wytycznych dróg rozwoju. Wymierają dawni romantycy, a nowi pozytywiści nie znajdują gruntu pod nogami. Po pierwszych jednak zostaje siła duchowa, którą Prus symbolicznie w końcu zaznaczył; zostaje cząstka moralna, która jest zadatkiem nieśmiertelności. Nowi jednak działacze muszą iść innemi drogami, muszą żywotność oprzéć na podstawach realnych, dążyć do wytworzenia energii, swojskich sił na polu ekonomiczném, aby na téj podstawie podnieść siłę moralną.
Brak programu, któryby łączył ideały zbiorowe z jasném wytknięciem prac praktycznych, jest przyczyną bezpłodności działań tego pokolenia przejściowego, które rozwija się wśród skomplikowanych i trudnych warunków. Głosem jeremiaszowym nawołuje Prus do pracy na swojskim gruncie, która ważniejszą jest, aniżeli służba dla ogólno-ludzkich celów, albo szukanie losu po świecie. Jeśli dla jakichkolwiekbądź powodów ludzie dzielni i uczciwi nie będą pamiętali o najbliższych obowiązkach, to rozwielmożnią się geszefciarze i karyerowicze najgorszego gatunku. Rozumie się, że malując objawy społecznego rozbicia, Prus musiał być jednostronnym. Mamy prawo teraz oczekiwać dopełnienia obrazu, utworów wytycznych i pokrzepiających. W „Lalce“ niéma zarysów dodatniego programu, chyba jeżeli nadamy takowe znaczenie stosunkom Wokulskiego z kupcem Suzinem, który był mu szczerym druhem, dopomógł do zdobycia majątku. Autor potrącił tu przelotnie kwestyą natury ekonomicznéj, z któréj mogłyby wypłynąć ważniejsze rezultaty, gdyby Suzin stał się typem reprezentującym szerokie koła i rzesze.
W obecnéj chwili ta i inne sprawy stanowią wielki znak zapytania, który jest tytułem ostatniego rozdziału powieści. Trafna to symbolika, świadcząca, że pisarz zna dobrze duszę téj szerszéj gromady. Powieść jego nie może być uważana za jakieś skupienie wszystkich rysów obyczajowych epoki, ale odbija wiele jéj naturalnych znamion, jest smutnym obrazem braku świadomości społecznéj, nie umiejącéj sformułować zadań dnia jutrzejszego.
Imponuje w niéj przedewszystkiém wielki talent tworzenia żywych ludzi i bogactwo epizodów. Co chwila Prus ukazuje nam nowe oblicza osób w związku ze sferą, w której wyrosły. Z wyjątkiem kilku postaci pobocznych, nie zadowala się rysami zewnętrznemi, sięga do wnętrza figur, jako obserwator i analityk. Ze specyalném zamiłowaniem wkracza w dziedzinę nieświadomych i półświadomych aktów psychicznych, maluje sny, złudzenia wyobraźni, tajemnicze rojenia na jawie, w chwilach podnieconéj pracy ludzkiego wnętrza.
Ogromne bogactwo epizodów, scen, postaci i widoków stanowi główny powab powieści, któréj kapitalnym błędem jest brak artystycznéj jednolitości i harmonii. Prus nie pisał bez planu, o czém świadczą niektóre misternie narysowane nici, wijące się przez całość utworu. Ale to pewna, że w miarę tworzenia rósł obszar dzieła, że autor zbaczał zanadto z wytkniętéj kolei, malując z zamiłowaniem wiele pobocznych, luźno przyczepionych scen. Przepysznym jest prosty, szczery, szeroko epicki ton powieści, pisanéj językiem giętkim, barwnym, pełnym prostoty. Czasami jednak obok malowideł w szerokim stylu, wetknie autor humorystyczne obrazki, pełne werwy, śmieszące do rozpuku, ale trochę szarżowane i karykaturalne.
Szkoda, wielka szkoda, że budowa całości jest powikłana i nieporządna. Wszystkie prawie części utworu są świetne, spojenie ich bardzo wadliwe.
Całość można porównać do bogatego, ale bezładnie założonego parku, który w ogólnych grupach drzew nie ma harmonii, pełen jest powikłanych ścieżek i uroczych zakątków. Potępianie jednak powieści dla tych usterek byłoby dowodem bardzo płytkiego formalizmu. Tętni w niéj tyle życia, tyle skupionéj miłości, znać tu i ówdzie pracę myśli, czasami niesystematycznéj, ale rzutkiéj i głębokiéj, że „Lalkę“ należy zaliczyć do znakomitych dorobków piśmiennictwa naszego, do świadectw jego niewygasającéj siły. Przetrwa ona dłużéj, aniżeli pisane o niéj krytyki, choćby oskarżały autora o siedem grzechów śmiertelnych przeciw estetyce szkolarskiéj.

Józef Kotarbiński.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Kotarbiński.