Ragnarök/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Rodziewiczówna
Tytuł Ragnarök
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Wydanie trzecie
Data wyd. 1922
Druk Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T. A. Poznań
Miejsce wyd. Lwów - Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Hrabia Andrzej wziął z sobą gruby zeszyt i sporo listowego papieru, obiecując matce prowadzić dziennik, a ojcu pisywać jak najczęściej. Oprócz tego Bicheta i Fred zamówili dla siebie jak najwięcej pięknych pocztówek z widokami. Ale hrabia Andrzej miał rodzinny wstręt do pióra, pisywał tylko z musu lub z gniewu i czasem z miłości. Wskutek tego Bicheta i Fred dostali mnóstwo pocztówek, ale tylko z adresem. Ojciec otrzymał kilkanaście listów, a notatki w dzienniku były tego rodzaju, że ich hrabina nie dostała do czytania.
Wyjmujemy stamtąd kilka ustępów:
Odesa. A tom się ubrał w tego Niemirycza! Co najwyżej dociągnę z nim do Egiptu i poszukam sobie lepszego towarzysza. Zresztą, albo to towarzysz? Odrazu z miejsca wniósł się do drugiej klasy. Powiada, że pierwszą jechać nie będzie, bo nią ludzie nie jeżdżą, a on lubi obserwować i rozmawiać z podróżnymi. Pokłóciliśmy się o to, ale go nie przekonałem i oto jedziemy: ja w jednym wagonie, on w drugim, Jan lokaj w trzecim. W pierwszej klasie nie było wcale nudno. Jechała bardzo elegancka dama. Poznaliśmy się. Jechała do Kijowa. W Brześciu ofiarowałem jej kolację. Niemirycz tymczasem zwiedzał stację... W Brześciu!! Warjat! A potem usiadł opodal nas i czytał gazety. Ja też udawałem, że go nie znam. Przy wsiadaniu do wagonu zbliżył się i spytał mnie, czy mam dobrze schowane pieniądze, radził, żebym się pilnował tej damy, lub możebym lepiej wsiadł z nim do drugiej klasy. Powiedziałem, że według mnie drugą ludzie nie jeżdżą i że pewnie większą mam wprawę w podróży, niż on. Taki byłem zły, że nawet napisałem do ojca z zapytaniem, czy Niemirycz dany mi jest za pedla, czy za towarzysza; że jeśli go ojciec nie nakieruje na właściwy ton, to ja proszę o odwołanie mentora. Przed wyjazdem, do północy ojciec z nim gadał; on się teraz wciąż zastawia instrukcją! Zresztą bardzo dobrze, że jechał osobno, bo moja towarzyszka okazała się wcale a wcale do rzeczy i aż żal, że nie jechała dalej. Mąż stary... Niema jak żony starych mężów! Niech żyją starzy małżonkowie! Zamieniliśmy pierścionki i dałem jej na pamiątkę szpilkę od krawata. Przespałem się potem. Do wagonu nalazło pełno brzuchatych cukrowników. Zrobiło się bardzo nudno. Gadali o plantacjach, o nasieniu, o rafinadzie, więc zrzuciłem pychę z serca i poszedłem spytać Niemirycza, czy nie ma jakiej książki. Miał i obdarzył mnie tomikiem, jak Biblja grubym. Sam już miał kompanję, jakichś zapewne oficjalistów od moich cukrowników, bo także gadali o rafinadzie, plantacjach, selekcji nasienia i tym podobnych nudach. A książka, okazało się, była Maspero o starożytnym Egipcie. Kiedy on ją zdążył przeczytać? A czytał, bo pełno zakreślonych ustępów. Jeśli on myśli namówić mnie, żebym zwiedzał te rumowiska, to się grubo myli. Kair, piramidy, Sfinks i basta! Niech on zresztą sam zostanie; i tak przecież podróżujemy osobno. Z nudy czytałem jednak!, Straszne nudy... Żeby już raz coś innego zobaczyć, niż step rozbłocony, o czemś ludzkiem usłyszeć, nie o burakach! Pod Odesą przecie zjawił się Niemirycz. Zły byłem. Pytam, czy jego nie okradli. On ma taki swój sposób nie słyszenia, gdy nie raczy odpowiedzieć. Spytał, czy długo się zatrzymamy, w Odesie. Miałem ochotę zrobić tak, jak on nie chce, ale licho dojdzie, co mu dogadza, a co nie.
Nareszcie dojechaliśmy. Stoimy w jednym hotelu, no i ostatecznie, żeby jako tako zgodę utrzymać, zaproponowałem mu, żeby się razem zabawić. Są podobno niezłe szansonistki, operetka, zwiedzimy miasto, bulwary, limany, i co tam jeszcze jest tutaj. A on mi powiada bez ogródki, że studjum o syfilisie nie ma zamiaru na sobie doświadczać; że gołych i pijanych kobiet nie ciekawy, że pójdzie zwiedzać port i oglądać „bosiaków”. I poszedł — to mniejsza, ale mi tak wszystko obrzydził, że ja nigdzie nie pójdę. I pocom tu przyjechał, jeśli mam siedzieć w hotelu nad Masperem? Ten człowiek to zmora, to kościotrup chodzący! A tom się ubrał w towarzystwo!
Bizancjum. Bicheta dała mi Aryadé Lotiego. Miałem to na miejscu odczytać. Aha, prawda! Na statku jedziemy drugą klasą. Dlaczego? Dla świętego spokoju ustąpiłem Niemiryczowi. Naturalnie żywej duszy się do tego nie przyznam. Możem zresztą ustąpił dlatego, że z nudy w Odessie poszedłem z nim do portu; widziałem bosiaków, a potem zwiedzaliśmy statek z pielgrzymami z Ziemi św. Więc potem ta druga klasa wydała mi się znośną. A ostatecznie, jak Niemirycz się rozgada, to mu się wiele wybacza. Tylem się nasłuchał od niego o Bizancjum, że mi ta Aryadé całkiem z głowy wyszła. Kiedy ten człowiek tego wszystkiego się nauczył i jakim cudem pamięta! Mieliśmy bawić trzy dni, jesteśmy już tydzień. I pracujemy. Wstaję o siódmej, to było najcięższe, ale zaczynam przywykać. Cały dzień na nogach albo na kajaku. Podobno są, ładne kobiety przy table d‘hóte, ale mi się oczy kleją, a w nocy śnią mi się różne cesarzowe w hieratycznych strojach i pozach. Turczynki podobno niechlujne, po haremach brudne niewolnice, Żydówki z Kalisza! Nie wiem skąd to Niemirycz wszystko wie, ale mu wierzę, on mi wszystko potrafi wmówić. Opaliłem się, straciłem trzy funty wagi, ale czuję się zdrowszym i silniejszym. Nie wydajemy wszystkich pieniędzy: wyjeżdżając, zostawimy dla Armeńczyków. Pisałem do ojca, żeby Niemirycza nie zaczepiał. Mam nadzieję, że i bez tego na list się nie zbierze.
Mama mi radziła, żebym dla utrwalenia się w wierze zwiedził Jerozolimę. Niemirycz radzi, bym, jeśli chcę zachować mą wiarę piękną i wzniosłą, nie oglądał różnorakiego kultu i fanatyzmu sekt. Pewnie pojedziemy wprost do Egiptu...
Wyszpiegowałem,, że Niemirycz ma także kobietę. Otrzymał już trzy listy, a że go wybadałem, że nie ma ani matki, ani siostry, ani żadnej wogóle rodziny, więc ma ją! Nie mogę sobie jego wyobrazić w roli kochanka, ale to mogę zaświadczyć, że ta wybrana zdrady lękać się nie powinna. Ten człowiek tak patrzy na kobiety, jak bronzowy maskaron z wodociągu. Ciekawy jestem, czy go kiedy zaczepię o te listy — chyba nie...
Rzym. Odsyłam dziś Jana do Warszawy. Niepotrzebny i zawadzający tłumok, rupieć staroświecki. Może mi się zda za lat kilkadziesiąt, jak dziedziczna pedogra przykuje mnie do fotela na kółkach. Teraz mam skrzydła u ciała i ducha, i wstyd mi włóczyć za sobą factotum, kiedym zdrów i młody.
Małpa! Ciągle mnie „panem hrabią“ częstuje i gorszy sie moim trybem życia. Przekonywam sie, że fagasy są niegorsi zacofańcy, konserwatyści i arystokraci od panów. I moja kompanja śmieje się z Jana. Bo nas jest cała paczka; poznaliśmy się na nilowej dahabji u katarakt, a właściwie wyszperał ich Niemirycz w Kairze. Cudotwórca: w tej najstarszej pramacierzy kultury, wynaleźć Amerykanina przemysłowca. Szwajcara malarza i Szweda uczonego. Jest nas tedy sześciu, a raczej sześcioro z Hildą. Czy długo tak razem będziemy? Oby zawsze. Sześć tygodni życia na dahabji nas zbratało. Zresztą stanowimy korporację ludzi jednako swobodnych. Siemens, Amerykanin, ma nieograniczony urlop i kredyt papy Siemensa. Förli, Szwajcar, odziedziczył po bogatej ciotce i raz pierwszy wyrwał się na swobodę. Niels Stene ma na świecie tylko siostrę, i ta mu towarzyszy, i namiętność do starych szpargałów, których mu nigdzie nie zabraknie. Zdaje mi się wreszcie, że Siemens, Förli i ja kochamy się w Hildzie, jeśli można się kochać w kobiecie, która nie flirtuje, nosi zawsze jedną popielatą suknię, słomiany kapelusz i kamasze, traktuje nas jak kolegów i skończyła uniwersytet. Tak, a jednak, gdyby Stenowie odjechali nad swój fjord daleki, ręczę, że paczkaby się rozprysła. Ale dotychczas niema o tem mowy i nie lubię nawet myśleć o tem. Ale chociaż bardzo nam z sobą dobrze, kobieta nas wiąże, i to także niezwykłe, bo przecie one zawsze kłócą. A może zresztą ja się w niej kocham? Ale, że ona nikogo z nas nie kocha, to fakt, matematycznie pewny. Mówię któregoś wieczora do Niemirycza... Bo my już mieszkamy w jednym pokoju; weszło to w zwyczaj po tych włoskich różnych dziurach, gdzie niema się gdzie pomieścić, i takeśmy przywykli, że i tu, w „Minerwie“, tak się lokujemy. Otóż mówię po całodziennem zwiedzaniu Palatynu: „Wiesz, jak ja się kocham w Hildzie!“ A on mi na to: „Wiesz, jak ja się kocham w Aqua Paola“. I tyle! Ale trafił w sedno. Hilda tyle dba o mnie i o tych innych, co ten wodospad za Janiculum. Zdaje mi się, że najmniej z nas wszystkich lubi Niemirycza. Kłócą się i dysputują zajadle. Bo to zrobiła się parę tygodni temu w Neapolu chryja. Umówiliśmy się do Pompei na jakiś dzień, tymczasem wieczorem, jużeśmy się spać pokładli, dobija się jakiś oberwus z kartką do Niemirycza. Przeczytał, zerwał się, ubrał, poleciał i przepadł. Czekaliśmy go do południa, zmarnowaliśmy dzień; czekaliśmy nazajutrz. Na trzeci dzień poszliśmy z Siemensem do policji, bo byliśmy pewni, że go te draby gdzieś obdarli i utopili. Tymczasem on wraca wieczorem i nawet nie raczy wytłumaczyć się i przeprosić. Nareszcie na pytania i badania odpowiada, że miał rodzinne sprawy do załatwienia. Ja parsknąłem śmiechem, a Siemens go spytał, co się urodziło, syn czy córka? No, a Hilda była zła i wymówiła mu zmarnowanie Pompei, bo deszcze zaczęły padać i musieliśmy siedzieć w tem obrzydliwem mieścisku, żeby słotę przeczekać. Odtąd nie gadają z sobą. Ale co to zaraza! Za przykładem Niemirycza, Siemens gdzieś przepadł na dwa dni, potem i Förli. Zapewne takież same rodzinne sprawy. No, tylko ja dotrwałem przy Hildzie, ergo, jestem zakochany. Byłem już dwa razy z mamą w Rzymie, ale okazało się, że Niels i Niemirycz, którzy tu wcale nie byli, wiedzą dużo więcej i łażą wszędzie jak po domowem podwórku. Ciągle pieszo, jak listonosze. Wczoraj powstał zamiar wycieczki per pedes po całych Włoszech, jak czeladnicy niemieccy z tornistrem na plecach, od miasteczka do miasteczka. Dlatego odsyłam Jana, bobym tego pasibrzucha chyba niósł także na grzbiecie.
Ale jeszcze mi jedno zostało w pamięci z tych odwiedzin w Palatynie. Byliśmy tam cały dzień. Naprawdę, niktby nie uwierzył, ale tak zeszło niepostrzeżenie... Niels gadał o każdym murze całą historję. Förli rysował, Siemens na jakiś samotrzask swego wynalazku łapał wróble, przyczepiał im do łap miniaturowe chorągiewki amerykańskie i puszczał wolno. Niemirycz i Hilda kłócili się o charakter Liwji, a ja się, coprawda, najlepiej bawiłem konceptem Siemensa, bo mnie cnoty i zbrodnie cesarzowej Liwji mało obchodzą, a genealogji rodu Klaudjuszów nie pamiętam, ile że to żadni nasi krewni. Kiedym to tym mędrkom oświadczył, ofiarowali się uprzejmie przypomnieć mi Tacyta, alem się odbłagał. Pod wieczór, o zachodzie słońca, wgramoliliśmy się na jakiś krużganek, skąd widok był wspaniały na miasto i ginącą w oddali drogę Apijską. Niels roztoczył przed nami obraz potęgi Rzymu za cezarów. Potem wszyscy mówić zaczęli o legjonach i barbarzyńcach, o niewolnictwie, prawie, administracji, o kolonjach, o bogach i bohaterach, a wreszcie każdy zaczął mówić o swoim szczepie, historji, zdobyczach, charakterze, kraju, obyczajach, kulturze. I powstał projekt, że tak jak jesteśmy, odwiedzimy się wzajemnie u siebie. Z Włoch powiezie nas Siemens do siebie i pokaże Amerykę. Jaki on z niej dumny! Förli pokaże nam swe góry, przemysł, szkoły, wszystko: lwa w Lucernie, jedwabie i zegarki, sady i bydło. I Stenowie nas proszą do siebie nad cichy fjord, do Upsali i Sztokholmu, w świerkowe lasy, do chat, i statków rybaczych. Ci nie przechwalali się jak Siemens, ale czuć było, że się nie powstydzę tego, czem są.
A wtedy myśmy obaj poczuli, że nic nie mamy do powiedzienia, nie, cobyśmy pokazać i czem się poszczycić mogli, i milczeliśmy. A oni, jakby zrozumieli i usprawiedliwili nasze wyjątkowe położenie, zaczęli z nami mówić o przeszłości. Ale mnie ta delikatność ludzi kulturalnych nie wróciła spokoju, nie dała zadowolenia, czułem upokorzenie... I gdym został sam z Niemiryczem, rzekłem:
— Prawda, my mamy tylko pomniki i groby.
A i jego snać dusza krwawiła się, bił wybuchnął żółcią:
— Jakto! My mamy wzajemną adorację, albo skrajną krytykę i potępienie. My mamy słomiany ogień — gadaninę, niedbalstwo, próżniactwo, nienawiść do pracy, kastowość, próżność, śmiecie, brud, nieposzanowanie prawa. My mamy mnóstwo własnych skarbów, które hodujemy pieczołowicie, wraz z całym balastem tak zwanych tradycyj, a właściwie staroświeckich rupieci, które te Szwedy, Szwajcary i Amerykanie, dawno wyrzucili na śmietnisko!
— Ależ przecie i my mamy ludzi! — zaprotestowałem.
Przerwał mi:
— Póki naród mówi: „mamy ludzi“, to dowód, że nie może powiedzieć: „jestem!“ Każdy musi być człowiekiem, wtedy powie: „my!“ Powie śmiało, z dumą, jak ci mówili.
Pomimo zmęczenia całą tę noc spać nie mogłem. Nie, nie zaproszę ich do siebie, chociażby dlatego, że Warszawie Hilda w swym stroju byłaby pośmiewiskiem, opisałyby ją gazety, a jabym się wstydził za swoich.
Na morzu. Pożegnaliśmy Siemensa akurat w rok po poznaniu w Kairze. Obiecał nas wszystkich odwiedzić. Roimy o zwiedzeniu Indyj, Chin i Japonji. Ale to już marzenie... Trzeba wracać. Siemens stracony. Förli podsłuchał, że się oświadczył, Hildzie i odmówiła. Został. Będzie zbierał dolary. Może kiedyś zostanie prezydentem. Dobry, szczery kompan, ale jest nam bardziej swojsko, nam Europejczykom z sobą i, oddawszy hołd Ameryce, zawracamy jednak z radością do domu. Kocha się jednak tę starą macierz Europę... Siemens chciał mnie jednak ożenić, naturalnie z miljonami. Powiedziałem mu żartem, że je czuć naftą, ale nie to było przyczyną. Nie chcę się żenić, nie mogę, nie mam czasu. My mamy tyle z Niemiryczem roboty u siebie... Niech Fred się żeni, niech daje dziedziców kwoli familijnym i religijnym tradycjom. Nam trzeba wracać do pracy. Żeby Hilda zechciała... Ale ona jest jak jej fjord zimna, niezbadana i żaden golfstrom jej nie ogrzewa. Kobiety nie... człowieka nie chcę! Rok minął, ojciec napędza do powrotu; jesienią ślub Bichety, jakieś ważne sprawy z serwitutami czekają na Niemirycza. Ja wiem, że wracać trzeba, ja czuję szaloną chęć czynu i reform, a jednak myślę ze strachem o tej chwili, gdy zostaniemy we dwóch bez Stenów. Takeśmy się zżyli. Znamy swoje życie, przeszłość, dzieciństwo, opowiadamy sobie o stosunkach, znajomych, o rodzinie; komunikujemy sobie wieści od swoich, z kraju, znamy swoje myśli i zamiary, gusta i antypatje, wiarę i zasady. Tak, ale tylko my troje i Förli. Niemirycz nie mówi nigdy o sobie. A jednak i on przez ten rok coś przeżył. Listy, które odbierał w Europie, w Ameryce, przestały przychodzić. Dlaczego? On się nie zdradził żadnem wrażeniem. Raz odjechał na parę dni z Chicago, wrócił jednak spokojny; spytać go nigdym się nie ośmielił. Potem odebrał z kraju list żałobny i jakiś urzędowy papier — nic nie rzekł, coby to było. Stosunek jego z Hildą stracił pierwotną ostrość; już się nie kłócą w dysputach, ale najmniej z sobą mówią. Sztywni są i obojętni wzajemnie. Zdaje mi się, że najwięcej szans ma Förli, z swym niewyczerpanym, dobrym humorem. Bawi ją, śmieją się i dowcipkują. Ma u nich zostać dłużej i malować fjordy, może zostanie na zawsze... Jest Szwajcarem, a w jego kraju nie trzeba ludzi, bo jest naród. Ja muszę wracać. Spytałem Niemirycza, czy rad, że ku Europie płyniemy. Odpowiedział po swojemu, że wszędzie ma siebie. Co to znaczy? Pociecha, czy troska? Nie wiem. Ja siebie nie czuję w tym chaosie wrażeń i planów. Co my się z nim nagadamy o przyszłości! Ile ja mam notatek, co zmienić, co utworzyć, co skasować... No, i jakim rad, że on mi obiecał pomoc i współdziałanie!... Za kogo Bicheta wychodzi? Nie pamiętam tego Tarły... Ale mi się nie podoba, że go w Biarritz poznały. Co Tarło może robić w Biarritz: suchotnik, czy próżniak i hołysz... Napisałem im to, pewnie się obrażą. Wogóle źle wróży, że i ojciec nie odpisuje. Wspominał, że chcą mnie żenić z księżniczką Różą. Odpisałem, że nie uznaję kobiet wychowanych u Wizytek, znających tylko salony, umiejących, tylko się bawić i męża łapać, piszących tylko po francusku, wychodzących na ulicę z Angielką i nie mających żadnego fachu. Radziłem, żeby ją sprzedano sułtanowi, a nie mnie. Musieli się wszyscy poobrażać, bo i do Freda napisałem, żeby rzucił Chyrów a wstąpił na chemję w politechnice, aby mi potem mógł pomóc i nie był pasorzytem. Na dyplomatę go kierują, będzie ambasadorem republiki Wielkie i Małe Znikło! Będę ja tam miał dobrą wojnę w domu — dobrze, że Niemirycz jest ze mną. Jesli się uprą i zechcą mnie wtłoczyć napowrót w tę glinianą formę, w jakiej w Chinach dzieci koszlawią, a którą oni nazywają obowiązkiem rodu i tradycji, to zmykamy w świat. Znajdziemy pracę i chleb!
Na pokładzie „Logi“. Tak zwie się statek, co nas już tylko dwóch wiezie do Gdańska. Liljowe fjordy i czarne lasy, i bazaltowe skały, i Hilda — wszystko za mną... i nie wróci. Nie ośmieliłem się oświadczyć Hildzie, bo czułem, że ona nie moja; ale pewny jestem, że i Förli jej nie dostanie i nikt. Czyżby kobieta człowiek zatracała ideał kobiecego wdzięku, wrażliwość uczuć, popęd do kochania i szału? Toby było straszne dla przyszłych mężczyzn. Osobiście, co mnie to obchodzi! Nie mogę się żenić z Hildą ani z żadną inną, mam wstręt do kobet. Najlepsza ma wpływ ujemny. Taka Hilda! Rok cały była ze mną, wiedziała kim jestem, nie ukrywałem, że mi się podoba, i pożegnała mnie onegdaj bez żadnej różnicy, jakeśmy się żegnali codzień, rozchodząc się na spoczynek. Zresztą, to może i szczęście. Mogę odmówić rodzinie poślubienia księżniczki Róży, bo nie chcę lalki, ale nie mogę narzucić rodzicom córki inżyniera z Berghen. Toby mi się nigdy nie udało. Zostanie mi w pamięci jak jedna z sag skandynawskich, których ona tyle umie i tak pięknie opowiada. Legendy groźne, potężne i zimne jak ich skały i morze. Pokazało się, że Niemirycz i to zna. Ostatniego wieczora wyglądał jak Skato, ona — jak jedna z córek olbrzymów... końca nie było Walhalli i bogom. Ażem go spytał, kiedy to studjował. Odpowiedział, że zna tak wszystkie myty i wierzenia; uczył się i wertował, żeby coś dla siebie wybrać. Zdaje mi się, że jednak nic nie wybrał, bo w nic nie wierzy, a wszelki kult nazywa parodją idei. W naszej kompanji zresztą, nie było fanatyków, chociaż Förli jest kalwin, Stenowie protestanci, a Siemens twierdził, że jego wyznanie ma najwięcej członków w Stanach, ale dobrze nie wiedział, jak się urzędowo tytułuje.
O religji nie było nigdy mowy. Raz tylko we Włoszech, a potem w Hiszpanji, Hilda spytała, czem się to dzieje, że kraje katolickie najniżej stoję pod względem oświaty, dobrobytu, wewnętrznego porządku i kultury. Chciałem zaprzeczyć, ale na razie nie znalazłem przykładu. Ona sama przypomniała Francję, ja zmilczałem i tak się skończyło. Ach, jaka to czasem wygoda wleźć w skórę ofiary siły wyższej, konieczności, prawa. Doświadczyłem tego wobec różnych pytań: Dlaczego u was tak, dlaczego u was nie tak? Czy macie to? Czy macie tamto? Byłem czasami zamęczony, potniałem, a do pasji doprowadzał mnie Niemirycz, który wtedy udawał głuchoniemego i cały ciężar rozmowy na mnie zdawał. A kiedym mu wymyślał, mówił: „Ja jestem pion, odpowiadam tylko za siebie.“ Wygodnie mu!... Skończyło się nareszcie! Teraz do dzieła! Przedewszystkiem do walki... z ojcem, z matką, ze wszystkimi. Mam program, przedstawię go ojcu. Bardzo mi nie na rękę, że Niemirycz chce z Gdańska gdzieś „zboczyć“. Pociesza, że na parę dni. tylko, ale zawszebym wolał go mieć, na pierwszy ogień.
Fala pieni się, zimno, jakieś ptaki ciągną... Mam uczucie, że dobiegam jakiegoś kresu i lękam się. To lęk rekruta, idącego pierwszy raz do bitwy. No, przecież mam zostać wodzem. Wstydzę się strachu. Nie powiem Niemiryczowi, bo jeszcze bardziej się wstydzę jego oczu i milczenia.
Jeszcze raz, na wyjezdnem, Stenowie obiecali, że gdy się wybiorą, do Indyj, Chin i Japonji, wstąpią, po nas. Pociecha, frazes towarzyski. Zapomną o nas!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Rodziewiczówna.