Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

holmu, w świerkowe lasy, do chat, i statków rybaczych. Ci nie przechwalali się jak Siemens, ale czuć było, że się nie powstydzę tego, czem są.
A wtedy myśmy obaj poczuli, że nic nie mamy do powiedzienia, nie, cobyśmy pokazać i czem się poszczycić mogli, i milczeliśmy. A oni, jakby zrozumieli i usprawiedliwili nasze wyjątkowe położenie, zaczęli z nami mówić o przeszłości. Ale mnie ta delikatność ludzi kulturalnych nie wróciła spokoju, nie dała zadowolenia, czułem upokorzenie... I gdym został sam z Niemiryczem, rzekłem:
— Prawda, my mamy tylko pomniki i groby.
A i jego snać dusza krwawiła się, bił wybuchnął żółcią:
— Jakto! My mamy wzajemną adorację, albo skrajną krytykę i potępienie. My mamy słomiany ogień — gadaninę, niedbalstwo, próżniactwo, nienawiść do pracy, kastowość, próżność, śmiecie, brud, nieposzanowanie prawa. My mamy mnóstwo własnych skarbów, które hodujemy pieczołowicie, wraz z całym balastem tak zwanych tradycyj, a właściwie staroświeckich rupieci, które te Szwedy, Szwajcary i Amerykanie, dawno wyrzucili na śmietnisko!
— Ależ przecie i my mamy ludzi! — zaprotestowałem.
Przerwał mi:
— Póki naród mówi: „mamy ludzi“, to dowód, że nie może powiedzieć: „jestem!“ Każdy musi być człowiekiem, wtedy powie: „my!“ Powie śmiało, z dumą, jak ci mówili.
Pomimo zmęczenia całą tę noc spać nie mogłem. Nie, nie zaproszę ich do siebie, chociażby dlatego, że