Pustelnik/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Pustelnik
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Polska T.A.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

— Gdzież jest Bożenka? — spytał hrabia Salezy księcia Krystyna, spotkawszy się z nim w Warszawie.
Przykry grymas usiadł na ustach księcia.
— Ena w Jarowie. Zostaje na całą zimę, bo ja uciekam do Wiednia.
— Cóż to, poróżniliście się?
— Ach nie, tylko... Ena jest kategoryczna, stryj ją zna z tej strony, ja zaś nie pozwolę się zaprządz do jej ideałów.
— Ach, Dieu!... raczej głupstw, które obecnie pochłaniają Enę i kasę Jarowską zarazem.
— Pisała do mnie, że jest bardzo zajęta, odczułem usposobienie raczej dobre, list był wesoły, pełen humoru.
— Tak, tak tak... jest i humor i energja, tylko coś się w systemie myślowym popsuło.
— No... no... za silnie opinjujesz, rozdrażnienie przez ciebie przemawia.
Książę wzruszył ramionami. Po długiej chwili dopiero ponowił swoje żale.
— Ena robi na mnie wrażenie osoby, która nagle postarzała. Zupełnie jej nie rozumiem, zupełnie.
Z damy tak świetnej, jaką była, zrobił się cudak społeczny. Idee, filantropje, och, jakie to potworne.
Jakże się Ena tem oszpeciła!... Niech sobie stryj wyobrazi, nawet ten wzgląd, że to ją oszpeci, nie wpłynął na nią uzdrawiająco. Próbowałem już i tego środka, nic nie pomogło. Wszystkie moje perswazje pozostały bez skutku.
Jarów przewraca do góry nogami. Historja wyprawia dziwactwa! Zachciało się jej chamów cywilizować, uczyć, myć, leczyć, ich bachorami się zajmuje.
Och pfuj!... c’est une faute, c‘est un crime.
W Jarowie istna wieża Babel. Majstrów, robotników, inżynierów; całe legjony, buduje szosę, stawia nowe domy dla służby, słowem kobieta dostała idee fixe na tym punkcie.
Hrabia zamyślił się poważnie. Książę Krystyn biegał po pokoju podniecony, zły, szyderczy.
— Cała okolica śmieje się z niej i dziwią się, że ja na to pozwalam.
— Okolica?...
— No tak... Eustachowie...
— Ach, Eustachowie... — machnął ręką staruszek.
— Nie tylko oni, bo i Ksawerowie i Ponieccy i Dobruccy wszyscy patrzą na to, co się dzieje w Jarowie i kręcą głowami.
— Mój drogi, Dobruccy, Ponieccy, Eustachowie, szczególnie oni, to jeszcze nie okolica, to... to... mniejszość i... poza nawiasem opinji stojąca mniejszość.
— Dla mnie tylko oni istnieją — dumnie rzekł książę... — Któż tam jest więcej z towarzystwa, te szaraki szlacheckie chyba nie mają pretensji do tego. A chłopi o je crois bien!... to się chamom podoba.
— A czy ciebie Bożenka nie chciała nakłonić do działania wspólnie z nią?
— Nie jestem dzieckiem, które się do czegoś nakłania. Moje perswazje Ena odrzuciła, tak samo jej zakusy, by mnie przerobić na hołdownika wywrotowych ideałów, w jakie wierzy, poniosły porażkę. Niech sobie w Jarowie stwarza ziemię obiecaną dla chamów, w moich dobrach zostanie tak, jak jest. Szkoda tylko, że ośmieszy i oszpeci to piękne i stare gniazdo.
Hrabia rzucił na kuzyna wzrok, pełen chłodnej satyry, i rzekł zimnym tonem:
— Egzażerujesz Krystynie, chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz? Ale wierz mi, Bożenka Jarowa nie zeszpeci.
— O... o!.. to więc i stryj jest jej sojusznikiem? Nie przypuszczałem! Widzę, że to cały spisek! Zobaczymy tylko, jak wyjdzie na tem Jarów i jego kasa. Sumy płyną poważne, choćby za koncesje otrzymane od rządu. Może się to wszystko zemścić na Krysiu. Ha... ha... ha... będzie to filantropja, oparta na zubożeniu rodzonego dziecka. Violâ!
— Daję ci słowo Krystynie, że nic nie wiedziałem o działalności Bożenny w tym kierunku. Co zaś do zubożenia Krysia, to... bądź spokojny. Miljony Jarowskie wystarczą na dużo, na bardzo dużo nawet krezusowych fantazji. Wasze życie dotychczasowe nie uszczupliło jednak kasy, nie zmniejszą jej również wszelkie inowacje twojej żony. Może czerpać... nie zabraknie.
— Zapomina stryj, że i moje dochody zasilały nasze wydatki i rozrzutność Eny. Lecz na te awantury obecne swoją kasę zamykam.
— Sądzę, że się Bożenka o nią nie upomni.
Hrabia był niezwykłe rozdrażniony. Książę spojrzał ma starego z gniewnym błyskiem oczu i rzucił już wciekły:
— Wszystkiemu winien ten mamut, ten dureń...
— Kto taki?...
— Ten pustelnik ze Smolarni, włóczęga, przybłęda ten... ten jakiś profesor od robaków. Wypędziłbym go na cztery wiatry, ale cóż, jest na jarowskich terytorjach, zatem nietykalny...
Książę rozłożył bezradnie ramiona.
— Czy na długo wyjeżdżasz? — spytał hrabia Salezy.
— Na całą zimę i wiosnę — brzmiała cierpka odpowiedź.
— I będziesz stale w Wiedniu?
— Nie, pojadę do Monte na ruletę, potem do Paryża.
— No, sądzę, że to tylko krótki wojaż. Rozmyślisz się, zatęsknisz do rodziny i powrócisz. Na wiosnę pojedziecie razem z Bożenną i Krysiem.
— Wątpię, — sarknął książę. — Kobieta, której w głowie świtają społeczne jakieś madrygały, nie pociąga, mnie ani porywa. Ach!... jak ta Ena zeszpetniała przez to, jak okropnie zeszpetniała! Parbleu! cały wdzięk, szyk, wytworność zatopiła w tej ohydnej filantropji. Ach!.., cóż za obrzdliwa manja!...
— Ciekawym, — mruknął hrabia.
Książę Krystyn miał wygląd człowieka niesłychanie zgnębionego i nieszczęśliwego.
W tydzień potem hrabia Salezy był w Jarowie.
Śnieżna zima roztoczyła tu dokoła swe borealne widoki. Mróz, śnieg i słońce malowało wołyńskie bory i równiny przecudną iskrzącą się bielą, niby srebrne lamy po królewsku ustroiły ziemię, nadając jej urok odmienny, a niezwykle piękny, jakąś tajemniczością zaczarowanych bajek tchnący.
Stary hrabia chodził po Jarowie z księżną Bożenną i dziwił się i radował w sercu, widząc jej czyny, energję, jej zapał i dawno niebywałą u niej wesołość i pogodę. Młoda kobieta miała w sobie szczególną promienność, życie biło z niej pełnią blasku, unosiła ją wiara i nadzieja w swe ideały. Widocznem było, że ta działalność pobudziła ją szalenie; znikła jej apatja, jej nadmierna nerwowość. Księżna zdumiewała cały dwór wyraźną zmianą swego usposobienia. Hrabia Salezy podziwiał bratanicę i z żywą przyjemnością, oprowadzany przez nią, oglądał wszystkie reformy jarowskie, chwalił, doradzał i w duchu zastanawiał się, co jednak wpłynęło na tak zasadnicze zmiany, nie tylko w działalności księżnej, lecz w jej psychologji. Czuł tu bezpośrednią zasługę pustelnika, ale i jeszcze jakąś złotą igłę, której ściegi w hafcie tym przebijały. Hrabia znalazł księżnę, wbrew opinji jej męża, raczej wypiękniałą niż oszpeconą, ale w jej duchowości przeczuwał zmiany wybitne, jakie się na zewnątrz nawet ujawniały. Księżna od rana krzątała się, była czynna, konferowała z inżynierami, z administracją, jeździła w małych saneczkach oglądać roboty, wszystko ją cieszyło, bawiło, energja jej wzrastała, ale niekiedy zamyślenie wielkie spadało na nią, niby cień skrzydeł przelatującego ptaka w słoneczną pogodę.
Wówczas, o ile była w domu, biegła do fortepianu i zwierzała klawiszom całą genezę tych nagłych przelotów myśli, sięgających zakresów odległych od lokalnie wprowadzanych w czyn idei. Muzyka jej była dla hrabiego wymowną, lecz teraz wikłały się tony i akordy, czyniąc mniej zrozumiałą istotę psychiki księżnej. Błąkała się wśród nich nuta nowa, czy może tylko będąca echem, która się przez jakieś wpływy atmosferyczne i wstrząśnienia ponowiła i, odezwawszy się... brzmi.
Hrabia nie dotykał tej nuty, nie wchodził w dziedzinę odczuwanych intuicyjnie przełomów w duszy ukochanej przez siebie bratanicy. Niepokoił go bardziej stosunek jej do męża, widząc jak daleko rozbiegli się w pojęciach. Księżna sama niejednokrotnie żaliła się przed stryjem, że mąż potępił wszystkie jej plany, że zironizował jej czyny, wyszydził zapał i ostatecznie rozgniewany na nią odjechał, nazwawszy ją warjatką.
— Czy uwierzy stryj... warjatką mnie nazwał?... — powiedział mi, że się narażę na opinję dziwoląga i że się stanę potworem kobiecym i sferowym. Słyszał stryj... sferowym — to najzabawniejsze! Cóż ja takiego robię, żeby nasza sfera piętnowała mnie i wykluczyła ze swego grona, ludzi normalnych?
— Ph!... moja droga, o ile byś się nawet stała nienormalną, to nie będziesz unikatem w naszej sferze, ale nie widzę, abyś była na tej drodze. Potworów zaś my nie piętnujemy z tej prostej przyczyny, że ich obecności nie dostrzegamy wśród nas; ale oni są, o-o... są! inne sfery w społeczeństwie widzą ich i stąd nieporozumienie.
— Jak stryj myśli, czy Kryst wybaczy mi z czasem, moje odstępstwo od jego zasad i poglądów?
— Hm... sądzę, że tak. Wejdź z nim w pewien kompromis, ty nie bądź zbyt krańcowa w swych inwencjach i w przeprowadzaniu takowych, a on, mając twoje ustępstwa, sam także będzie więcej tolerował, wreszcie przekona się do twej idei i już wspólnie pójdziecie jej szlakiem.
Księżna długo myślała, aż na jej gładkiem czole wystąpiła bruzda. Wreszcie rzekła głuchym głosem.
— A ja w to nie wierzę, stryju, Kryst w niczem, nigdy niema wytrwałości, więc i gniew jego minie, pozostanie szyderstwo, poczem i ono ustąpi miejsca zwykłej nudzie i obojętności na wszystko. Teraz jest zły, pojedzie w świat, zgra się w ruletę, zatęskni za mną, nie duchem, bo to też nie jego sfera — lecz... całkiem odmiennie i powróci do Jarowa. Będzie sarkał, kpił, ironizował, wreszcie ponieważ moje reformy nie pogorszą kuchni, nie zmniejszą wygód, Kryst przestanie je zauważać i zaśnie sobie po swojemu. Ze mną jednak razem nie pójdzie nigdy, bo ten szlak idei, jak stryj mówi, jest dla niego zbyt ambarasowny, on ruchu i czynu nie lubi, przytem on... na szlaku tym żadnego promyka nie dojrzy, bo mu żaden nie świeci. Dla mnie zaś...
Lekki brzask rumieńca błysnął na twarzy księżnej pod badawczym wyrokiem starego pana. Zatrzepotały rzęsy na spuszczonych powiekach młodej kobiety, niby skrzydełka ulatujących motyli, i niosły z sobą dalszy ciąg jej słów.
Hrabia nie podchwycił tego wątka, utwierdził się jeno w swoich przeczuciach. Odmalowanie wewnętrznej sylwetki księcia przez jego żonę rzuciło mu również dużo światła na obraz już dla niego wystarczająco plastyczny. Odrębność typów obojga małżonków i psucie się krótkiej harmonji wśród nich, obserwował dawno, teraz spostrzegł, że rwą się nawet uczuciowe pasma, nie będące nigdy silnemi w duszy księżnej. Zatrwożył się starzec, czy się przeszłość nie zemści. Ujrzał, jak niegdyś księżna, wizję człowieka zepchniętego z jej drogi za to tylko, że nie był na wyżynach, na których ona stała, że rodem swym i nazwiskiem nie sięgał jej szczytu. To wystarczało, by nie widzieć jego intellektu, jego wyżyn duchowych, by zlekceważyć uczucie tych dwojga ludzi, stworzonych jakby dla siebie.
Miłość ich była tej miary, że zbagatelizować się nie dawała, ani wyszydzić, należało ją jedynie potępić. Tak też zrobiono, i do tej wiwisekcji dwojga serc przyłożył rękę on sam, rodzony stryj młodziutkiej hrabianki. Nie zachwycał się późniejszym jej wyborem, lecz sądził, że książę Krystyn potrafi zagłuszyć w niej obraz tamtego i że zatrą się w jej pamięci jego idee bardzo szlachetne i humanitarne, lecz całkowicie obce księciu, a ogólnie w ich sferze obojętnie traktowane. Stary hrabia niepokoił się o przyszłość młodej kobiety, bał się pustki w jej duszy głębszej niż poprzednio, bo wzmocnionej nową rozbieżnością, dostrzeżoną świeżo w stosunku jej z mężem. Wszystkie te myśli dusił w sobie skrycie, wpajając w księżnę niezłomną wiarę w trwałość jej ideałów i w ich wielką społeczną wartość. Wkrótce się przekonał, że i profesor Hruda nie zaniedbuje tego.
Miało się odbyć poświęcenie szkoły, ochrony i szpitala; gotowe instytucje błyszczały nowością i wybornem urządzeniem. Tłumy służby jarowskiej i z innych folwarków, oraz chłopów, zgromadziły się przed nowymi budynkami w oczekiwaniu przyjazdu państwa z pałacu z księdzem. W szpitalu oczekiwał lekarz z felczerem i aptekarz oraz pielęgniarki, w ochronie gromada dzieci jednakowo ubranych ze swemi opiekunkami, w szkole nauczyciele ludowi. Księżna jechała z księdzem w pierwszych saniach, za nimi hrabia Salezy z pustelnikiem.
— To twoje dzieło, kochany profesorze, — mówił hrabia serdecznie. — Jesteś dzielnym człowiekiem, a dla Jarowa opatrznościowym.
Profesor obruszył się.
— Ależ, ot... ot... już tak, przesada, panie hrabio, to tylko zasługa księżnej, że tak łatwo zrozumiała swoje posłannictwo i nie pogardziła skromną radą bardzo jej życzliwego człowieka, mało życzliwego — dodał ze wzruszeniem, — kochającego ją ot... ot... jak dziecko swoje, starucha... Taj hodi!
Hrabia Salezy wysunął ręce z futra i uścisnął pustelnika gorąco.
— Tedy jesteś mi bratem, profesorze, niech ci Bóg nagrodzi za to, żeś ją uratował... wskazując jej cel, godny tej szlachetnej duszy, żeś obudził w niej wiele, bardzo wiele milczących dotąd strun. Oby zawsze jednakowo silnie brzmiały. Dbaj oto, kochany, by zapał jej nie zgasł.
— Panie hrabio, ja obudziłem w księżnej to co jeno spało, ale już żyło. Ja wskazałem cele, przekonałem, popchnąłem, lecz nie zapaliłem. Iskra ta była w duszy księżnej, ja rozdmuchałem popiół z niej. Inna jakaś siła zapala ją w płomień dzisiejszy.
Hrabia rzucił na pustelnika bystre, uważne spojrzenie, ten zaś kończył swoją myśl.
— Ta iskra płonie. Pragnieniem mojem jest, by księżna w swej działalności nie ustawała, by cele jej wzrastały i zmieniły się już w wytyczną, konieczną drogę życia.
Chcę, by to przeszło w zamiłowanie do takiej pracy, w obowiązek, prawie w nałóg. Wówczas, gdyby zapał zgasł, co już nie w mojej mocy podtrzymać, pozostanie przyzwyczajenie do czynu i tenże obowiązek. Ot... ot...
— Krystyn może w niej to systematycznie niszczyć własną niechęcią, uporem... — mruknął bez przekonania hrabia Salezy.
Lecz pustelnik energicznie zaprzeczył.
— Nie! Upór księcia podnieca tylko księżnę. On jest twardszy, ale kto wie... może i on przejdzie do obozu żony.
— Ha... ha ha! — śmiał się hrabia — to już byłby nie tylko przewrót Jarowa, ale chyba przewrót całego świata!
— Przewroty takie zdarzają się niekiedy, panie hrabio, w ludzkich jestestwach nawet bez pomocy zewnętrznych wypadków. Ot... już tak.
— No... aby nie u księcia Krystyna. Jestem o niego spokojny!
I przypomniały mu się słowa księżnej, że mąż jej na szlaku idei żadnego nie widzi promyka, bo mu żaden nie świeci.
Lecz myśli tej nie wyraził głośno.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.