[10] II. Poeci do Publiczności.
Z pokorą nasze pochylamy głowy
Przed twoim sądem, o publiko gniewna!
Bo chociaż wyrok bezwzględnie surowy,
Jednak jest słusznym w gruncie, to rzecz pewna;
I przyznać musim, że nasz chór harfowy,
I nasza nuta, szpitalno-cerkiewna
Z całym przyborem schorzałej fantazyi, —
Jest dziś najgorszym rodzajem inwazyi.
Po zgasłych wieszczach w ręce słabe, drżące,
Wzięliśmy lutnie, w których pieśń czarowna
Spoczywa w tonów ubrana tysiące,
Boleścią całych pokoleń wymowna.
Smutno nam słyszeć te echa mdlejące,
Smutno nam wiedzieć, że ta moc cudowna,
Potrząsająca niegdyś ludzi tłumem,
Niezrozumiałym stała się dziś szumem.
[11]
Straszno nam strun tych dotykać natchnionych,
Co się prężyły jako serca żywe,
Co miały siłę rozbudzać uśpionych,
I smagać biczem umysły leniwe;
Straszno nam stanąć wobec tych zniknionych,
Rozrzucających piękności prawdziwe,
I pieśń podnosić wśród gawiedzi syków —
Pieśń przygnębionych wstydem niewolników.
Znamy swą niemoc, węża, co nas dławi
I opasuje w swe skręty potworne;
Znamy ten obłęd, co nas zwolna trawi
I z piersi dźwięki dobywa niesforne;
Wiemy, że śmieszni jesteśmy, choć łzawi,
I tak bezkształtni, jako mgły wieczorne:
Ale uznając wszystkie nasze winy,
Chcemy wam złego odsłonić przyczyny.
Jesteśmy dziećmi wieku bez miłości,
Wieku bez marzeń, złudzeń i zachwytu,
Obojętnego na widok piękności,
A więdnącego z nudy i przesytu, —
Wieku, co wczesnej doczekał starości,
Sam podkopawszy prawa swego bytu, —
Wieku, co siły strwonił i nadużył,
Nic nie postawił, chociaż wszystko zburzył.
[12]
Wzrośliśmy także wśród dziwnego świata,
Co się zapału i uniesień wstydzi,
Co każdem wzniosłem uczuciem pomiata,
I wszędzie szuka śmieszności i szydzi;
Bawi go jeszcze arlekińska szata,
Lecz ani kocha, ani nienawidzi...
I to jest nasze największe przekleństwo:
Otaczające nas dziś społeczeństwo!
Jego bezduszna, chłodna atmosfera
Już od kolebki duszę nam otacza;
Dziewiczą barwę szyderstwem z niej ściera,
Żadnej świętości marzeń nie przebacza:
Nic więc dziwnego, że ogień zamiera,
Że się fantazya krzywi i wypacza;
Bo tam, gdzie w sercach bezmyślność i bierność,
Krzewić się może jedna tylko mierność.
Każda epoka, co ze swego łona
Wydała pieśni potężnej olbrzyma,
Nosiła wyższej idei znamiona,
Pewien wzór piękna mając przed oczyma,
I sama była miłością natchniona.
Drżąca jak lutnia, którą śpiewak trzyma:
I on dla tego wielkim być nie przestał,
Że miał słuchaczów serca za piedestał.
[13]
On zbierał tylko marzenia tęczowe,
Które duch ludu z piersi swej wysnuwał;
Tylko im polot dawał i wymowę,
Ujmował w kształty i w przyszłość posuwał:
Więc kiedy stworzył potężną budowę,
Każdy jej wielkość i prawdę odczuwał,
Bo znalazł wszystko tam ubrane w ciało,
Co w jego piersi niewyraźnie tlało.
Potrzeba było młodzieńczego wieku,
Pełnego ognia, wrażeń i prostoty,
Wykarmionego na cudownem mleku,
Zbrojnego w wszystkie bohaterskie cnoty;
Potrzeba było, ażeby w człowieku
Wykwitła siła nadziemskiej istoty,
Co dumnym czynem w niebiosa się wdziera, —
Ażeby wydać ślepego Homera!
Potrzeba było dla niego tych czasów,
W których lud cały, w pieśni rozkochany,
Słuchał jej chciwie wśród laurowych lasów
I uzupełniał wątek podsłuchany;
I kiedy z długich pokoleń zapasów
Snuł się poemat wielki, niezrównany;
I gdy bohater, i twórca rapsodu —
Zarówno byli chlubą dla narodu!...
[14]
I zawsze w wieków minionym pochodzie
Z duchem społeczeństw szli śpiewacy w parze;
Co zakwitało w ludzkości ogrodzie,
To pieśń na swoje przeniosła ołtarze.
Grek, hołdujący jasnych bóstw urodzie,
Znalazł swój liryzm pieszczony w Pindarze,
A ile ognia tlało w jego łonie,
Tyle rozkosznych brzmień w Anakreonie.
Tak samo znowu, gdy po nocy długiej
Świat się odmłodził wiarą i krwią nową;
Gdy barbarzyńskiej ciosami maczugi
Zgruchotał całą przeszłość posągową;
Kiedy cudownie odżył po raz drugi,
Z całą fantazyą świeżą, silną, zdrową, —
Zaraz zaświecił podwójnym brylantem:
Wdzięcznym Petrarką i surowym Dantem.
Szekspir gdy stanął na dramatu szczycie,
Miał pod nogami wielką ludzi wrzawę,
Wybuchające namiętnością życie,
Wielkie gonitwy o miłość i sławę.
A Goethe zastał myśl ludzką w rozkwicie:
Po złote runo wolności wyprawę,
Żądzę ziszczenia ideałów szczytnych
I uwielbienie wzorów starożytnych.
[15]
Lecz dziś, gdzie znaleźć jaki sztandar wielki,
Któryby porwał małoduszne zgraje?
Wszechwładnej niegdyś cudów rodzicielki,
Młodzieńczej wiary, świat już nie wyznaje;
Nikt się nie zwraca do tej karmicielki,
Co sercom ludzkim wieczną młodość daje, —
I nie zostało nic z anielskich wizyi
Prócz niedowiarstwa albo hypokryzyi.
Piętrzą się jeszcze gotyckie świątynie,
I wieżycami pną się między chmury,
I dym kadzideł jeszcze w niebo płynie,
I lud się modli, zimny i ponury;
Lecz nad tym jękiem, co bez echa ginie,
Nie ulatuje anioł srebrnopióry
I w chore serca pociechy nie leje, —
I chłód śmiertelny z ciemnej nawy wieje...
Zabrakło wiary, zabrakło płomienia,
Który ożywiał niegdyś mężów dawnych;
Zabrakło cudów, zbrakło pokolenia,
Co cud mieściło w piersiach w stal oprawnych.
Dzisiaj, choć widzim smutne poświęcenia,
Choć widzim ludzi krwią swą marnotrawnych,
Przecież to wszystko tak marnie opada,
Jak kwiat, któremu wnętrze robak zjada.
[16]
Miłość ojczyzny?... Ta dziś pustym dźwiękiem,
Co nie brzmi wcale, albo brzmi szaleństwem,
Nasi mężowie, śpiąc na łożu miękkiem,
Biją w dzwon trwogi przed niebezpieczeństwem,
Gdy kto ten wyraz powie z cichym jękiem,
I obrzucają swój naród przekleństwem
Za to, że śmiał się targnąć na kajdany
I drgnął na chwilę, własną krwią oblany....
Miłość ojczyzny! to przedmiot zużyty,
I pogrzebany z poległem rycerstwem,
Starannie w trumnie gwoździami przybity
I przytrząśnięty pleśnią i szyderstwem,
A nad nim klęczy postać jezuity,
Co umarłego gorszy się kacerstwem
I lud poucza, że modna pobożność
Tę ziemską miłość uważa za zdrożność.
Miłość ojczyzny!.. Staroświeckie tema
I rdzą grobowca zgryzione ze szczętem;
Zewsząd mu krzyczą wielkie anatema,
Pokryte słodkim świętoszków lamentem:
Więc, żeby wznawiać rzeczy, których niema,
Trza być półgłówkiem albo też studentem,
I z Don Kiszotem błądzić po manowcach,
By kruszyć kopie na spłoszonych owcach.
[17]
A dziś podobna marzeń wybujałość
Jest w naszym świecie wielce karygodną;
Nasze powagi widzą w tem zuchwałość,
Która być może w straszne skutki płodną;
Przyznają wtedy pieśni doskonałość,
Gdy jest, jak oni, bezbarwną i chłodną
I tak strzyżoną jakby ogród włoski,
Mając ucięte i myśli i zgłoski.
Więc nie dziw, że nikt ręką swą nie sięga
Po ten skarb w lutni ukryty ojczystej...
Dla martwych widzów — martwa to potęga,
I może kruszyć tylko pierś lutnisty
I stać zamkniętą, jak ta czarów księga,
Przez długie wieki w ciszy uroczystej,
Póki epoka nie nadejdzie nowa,
Godna odczytać jej cudowne słowa.
Cóż więcej znaleźć?... Sława?... tej nie mamy:
Wszyscy mniej więcej jesteśmy niesławni
I nosim znaczne na honorze plamy,
Pod każdym względem zawsze niepoprawni:
O czystą wielkość zwykle mało dbamy,
I wtenczas właśnie jesteśmy zabawni,
Gdy się stroimy w kawałek łachmanu,
Co się nazywa dziś rozumem stanu.
[18]
Ten rozum stanu — wynalazek złoty!
Lepszy niż jaki płaszcz nieprzemakalny:
Pod nim bezpiecznie można szydzić z cnoty
I podkopywać przesąd idealny;
Można ojczyźnie różne czynić psoty,
I łuk w nagrodę dostać tryumfalny, —
Bo on zasłonić zdoła każdą sprzeczność,
Wszelki egoizm, wszelką niedorzeczność.
Istny talizman, który dobre wróżki
Roznoszą same jako płód krajowy
I polskiej szlachcie kładą pod poduszki,
A ta się naraz budząc z bólem głowy,
Na suchych wierzbach umie szczepić gruszki
I cycerońskiej nabiera wymowy!
Tak więc bez pracy, nauk i zachodu
Kraj się zapełnia — gwiazdami narodu.
Przedmiot gotowy dla wieszczów przyszłości!
Będzie go można w gładkie rymy włożyć,
I parafialne pozbierać wielkości,
I epopeję narodową stworzyć,
Co pozostanie Iliadą śmieszności...
Lecz my nie pragniem owej chwili dożyć,
I wolim raczej na swych lutniach drzémać,
Niż próżny pęcherz powietrzem nadymać.
[19]
Cóż więc zostaje?... Pieśni erotyczne?
Ale i dla tych braknie w świecie wzorów:
Pogasły w piersiach ognie romantyczne,
Pełne świetności i pięknych kolorów;
A miłość cierpi suchoty chroniczne
I potrzebuje pomocy doktorów,
Co podtrzymują jej zbyt wątłe życie
Przez różnych środków drastycznych użycie.
Nasze anioły i nasze kobiety
Są w sentymenta ubrane po kostki;
Lubią poezyą zajadać na wety,
I lubią także bawić się w miłostki.
Któż by wyliczył ich wszystkie zalety?
Jednej im tylko brak jeszcze drobnostki:
Prawdy w uczuciu... Lecz to rzecz zbyteczna,
Nie modna dzisiaj — nawet niebezpieczna...
Tem, czem są teraz, nie wzniecą tej walki,
Co się toczyła koło murów Troi;
Żadna nie zginie z rąk swojej rywalki,
Żadna się losów Julietty nie boi:
Bo każda, z wdziękiem norymberskiej lalki,
W balowej sukni na wystawie stoi,
I z pochyloną, rozmarzoną główką
Czeka na kupca, co płaci gotówką.
[20]
A Romeowie nasi nowocześni
Są jak z żurnalu wycięte figurki;
Tacy bezduszni, tacy bezcieleśni,
Że z nich zaledwie zostały tużurki,
Które, do taktu salonowej pieśni,
Skaczą kadryle, walce i mazurki,
Wzdychając przytem od czasu do czasu
Do dyamentów, gazy i atłasu.
Krew tam nie kipi purpurowym warem
I nie upiększa ciał swoim szkarłatem;
Zmysły, namiętnym nie owiane czarem,
Nie zakwitają egzaltacyi kwiatem, —
A to, co wschodzi, jest tak zwiędłem, starem,
Tak arlekińskiem i tak karłowatem,
Że może służyć na pastwę dewotkom,
Co się pobożnym poświęcają plotkom.
Ale dla pieśni niema tam oparcia:
Tyle tam ziarna, co w pustym orzechu;
Te straszne dzisiaj czułych serc rozdarcia
Na drugi tydzień goją się w pośpiechu.
Do tragicznego zanim przyjdzie starcia,
Cała tragedya kończy się na śmiechu:
Skąd i poezya nasza nosi znamię,
Że jest szyderczą, gdy uczuć nie kłamie.
[21]
Trudno wymagać, by na takiej roli
Wytrysła natchnień prawdziwych obfitość;
Trudno geniuszu żądać aureoli
Tu, gdzie się tuczy sama pospolitość;
I trudno miłość śpiewać wśród swawoli,
Co budzi tylko wzgardę albo litość;
Trudno, ach! żądać dziś Anakreona,
Kiedy świat cały na bezkrwistość kona...
Potrzeba śmiać się więc narówni z wami
I razem z wami nad przepaścią pląsać;
Potrzeba kryć się ze swojemi łzami,
I z własnych uczuć głośno się natrząsać, —
Karmić się co dzień skandalem, plotkami,
Różować twarze i przechodniów kąsać,
Wszystko szlachetne zdeptać, sponiewierać;
Potrzeba śmiać się... śmiać się i — umierać...
Jeśli nas teraz potępić pragniecie
Za naszą niemoc, nasze niedołęstwo,
Za rozrzucone poetyczne śmiecie,
Za skoszlawione pieśni czarnoksięstwo, —
Godzim się na to... potępcie, gdy chcecie.
Przy was jest słuszność, przy was jest zwycięstwo;
Lecz tę rozważcie smutną okoliczność:
Tacy poeci, jaka jest publiczność!
|