Przejdź do zawartości

Poeta jakich wielu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Poeta jakich wielu
Podtytuł (Dramat w pięciu obrazach)
Pochodzenie Przegląd Naukowy 1842, nr 2
Data wyd. 1842
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


POETA JAKICH WIELU.
(Dramat w pięciu obrazach[1])
Artykuł nadesłany.
Obraz piérwszy.

Scena pierwsza. (Pan Sędzia, Pani Sędzina, Pan Sędzic. Pan Sędzia trzyma w ręku zeszyt zapisanego papieru, na któren kiedy niekiedy pogląda z zadowolnieniem wewnętrzném malującém się w świecących małych oczkach, na ten raz otoczonych marszczkami uśmiéchu. P. Sędzina patrzy to na męża, to na syna z łagodnym wyrazem twarzy i niejaką dumą, sędzic wywrócił się na kanapie, gryząc pióro w ustach, z nogami założonemi na stół, z oczyma wlepionemi w sufit; Sędzia ma lat około pięćdziesięciu, szpakowaty, nos papugi, twarz okrągła lśniąca, czerwona, bokobrody półsiężycowego kształtu, ryżawe; nadzieja łysiny na głowie, oczy szare z obwódką siną, usta szerokie, i tłuste. Frak ciemno-zielony. Kamizelka czarna sukienna z guzikami metallowemi, chustka biała perkalowa na szyi; z kieszeni wygląda kratkowana zatabaczona; sędzina lat trzydzieści i kilka wedle odgłosu publicznego, a któż nie wie że vox populi vox Dei; jednakże metryka cicho wprawdzie dowodzi, że przeszło czterdzieści; twarz blada, oczy zmrużone i usta sine, zawsze ściśnięte i nie bez przyczyny, gdyż w naszym kraju zębów nowych wstawić nie umieją, a dane od natury nadzwyczaj źle się konserwują; wyraz powszechny fizyognomii dobroduszny, resztki zalotności poznają się po zmrużonych oczach i ściśniętych ustach. Postawa wyuczona, i wymuszona. Strój staranny i dość smakowny. Pan Sędzia lat kilkanaście; rodzice mu ich ujmują aby zdolności dzielniejszemi uczynić, i ich rozwinięcie w tak młodym wieku, bardziéj wynieść. On ich sobie dodaje. Twarz niepiękna, bez wdzięku młodości nawet, surowe i zuchwałe spojrzenie, mars na czole, usta wydęte, pod oczyma sińce, policzki blade, cały chudy i krzywy; suknie poszarpane i poplamione, włosy roztargane.)
Pan sędzia po cichu do żony: — Cudownie! prawdziwie powiadam a to przechodzi wyobrażenie! Dziecko! a ja bym tego napisać niepotrafił! zdolności szczególniejsze! Geniusz! prawdziwy! nie do pojęcia!
Pani sędzina, Ja zawsze mówiłam, że to będzie geniusz! od najpierwszych lat okazywał zadziwiającą pojętność, nawet swawole jego i zabawy, nie były dziecięce — tajemnie pożerał książki, często godziny całe dumał sam jeden, leżąc w łóżku, czegoby inne dziecię nie wytrzymało, i te jego mniemane dziwactwa, którym ty się sędzio tak dziwiłeś, za któreś ty karcił go nieraz, ja widziałam, ja mówiłam, że to były oznaki niepospolitych zdolności, któż nie wie, jak wielcy ludzie są dziwaczni! —
Pan sędzia z uśmiechem do siebie: ten błazen, no proszę! —
Ale to choć dziś drukować! Największy pisarz przyznałby się do tego, na mój honor! Już się na tem znam! ale to jest osobliwość powtarzam.
P. sędzina. Ja dawno wiedziałam że z niego będzie wielki człowiek. Wszystko to oznajmywało. —
P. sędzia. Czyta zeszyt i poklaskuje rękami: wyborne i wyborne wiersze! klassyczne! Ale cyt! Nie trzeba go w oczy chwalić, aby się chłopiec nie popsuł. (spogląda ukradkiem,) słuchaj no Munciu! zkąd te wiersze wziąłeś? —
Sędzic niewstając z kanapy. A jużciż z głowy!
P. sędzia. Ej? mów no prawdę tylko. —
Sędzic. Toż prawdę mówiłem. —
P. sędzia. Zkąd u licha te myśli! zkąd ta znajomość ludzi, świata! tfu! ten błazen! to niedouwierzenia, (głośniéj) to wcale nie źle! weź się waść, a możesz wyjść na człowieka; masz zdatności chwała Bogu!
Sędzic. Czego się uczyć?
P. sędzia. Do czego masz ochotę!
Sędzic. Do wierszy! ale ja tak je umiem robić jak najlepsi Poeci, to już nie mam się czego uczyć.
P. sędzia. Pocichu do żony: — słyszysz! (głośniéj) — Co bredzisz Munciu!
Sędzic. A cóż Papo, już teraz zupełnie nie mam się czego uczyć, — wszystko co w szkołach dają — znajome mi; tylko mi te nauki przeszkadzają do pisania moich poezyj! —
P. sędzia. Hę! słyszysz Jejmość! — Co! — mówisz że ci nauki przeszkadzają?
Sędzic. Te suche nauki!
P. sędzia. Do żony: słyszysz! suche nauki! Co za wyrażenie! zkąd on to bierze, to geniusz! Ja zawsze mówiłem że nauki są suche, ale mój munciu, jednakże trzeba wszystko umieć po troszę, bo to — bo to — mówią że to potrzebne?
Sędzic. Et! gdzie tam to potrzebne! kto nie ma zdolności, niech się uczy, ja wszystko od razu pojmuję!
P. sędzia. Słyszysz — wszystko od razu pojmuje! dziwny chłopiec. — (głośno) A więc cóż myślisz?
Sędzic. Myślę porzucić szkoły i wiersze pisać.
P. sędzia. Patrzajno! (głośno) aleś ty tak młody jeszcze Munciu! jeszczeby ci nie szkodziło skończyć kursa. —
Sędzic. Młody! alboż wiek czyni rozumnym! alboż się zdolności nabywają? ja wiem że się nie mam czego uczyć! śmiech mnie tylko bierze, z proffessorów i z nauki. —
P. sędzia (Z podziwieniem) patrzajcie! z proffessorów i z nauki śmiéch go bierze! Ja mówię że to geniusz! i w tym wieku. (głośno) Ależ Munciu.....
Sędzic. Kiedy mówię że nie chcę chodzić do szkół.
P. sędzia. Hm! zobaczymy, bo jeszcze — trzebaby się kogo poradzić! (cicho) prawdziwie ten chłopiec ze swemi szczególnemi zdolnościami, zadziwia mnie i przestrasza, jest to fenomen, musisz pójść pokazać te wiersze Panu Henrykowi, to literat i człek rozumny, on mi poradzi co mam zrobić. —

Scena druga. (Pan Henryk lat około czterdziestu, fizyognomia surowa, regularne rysy, czoło wyniosłe, oko jaśniejące, ubranie czyste nie ledwie wytworne, z książką w ręku. Wchodzi sędzia). —
Pan Henryk. (Witając go), — Szanownego Sędziego Dobrodzieja, siadaj, proszę, rzadki gość!
Sędzia, Zwyczajnie jak urzędnik co wszystkie swoje chwile zaprzedał służbie publicznéj, mało mam czasu, nawet kochanych przyjaciół i krewnych nawiedzić. —
P. Henryk. Czemże ci służyć!
Sędzia. Krótką a węzłowatą radą.
P. Henryk. Radą! w czemże to?
Sędzia. Bez ogródki, opowiem rzecz całą. Mój Edmundek zalał mi gorącego sadła za skórę, nie wiem co począć z tym chłopcem, osobliwsze zdolności w nim się objawiają! Geniusz, i choć to mój syn, ale prawdę muszę powiedzieć, jeszcze takiego dziecięcia nie widziałem. —
P. Henryk uśmiecha się nieznacznie.
Sędzia. Wszystko już umié, nie ma się czego uczyć. — A jak wiersze pisze.... ot lepiéj sam osądź z łaski swojéj.
P. Henryk czyta, sędzia patrzy mu przez ten czas w oczy, usiłując w nich wyczytać oznaki podziwienia, których jednak nie postrzegając sam się zadziwia i niepokoi. P. Henryk oddaje zeszyt w milczeniu.
Sędzia. A cóż, nie prawdaż? to osobliwszy chłopiec! Ja mówiłem, to geniusz!
Henryk. Szczeréj chcesz rady odemnie?
Sędzia. A rozumie się szczeréj, najszczerszéj, bo mnie się zdaje, to osobliwość, takie wiersze, takie dziecko napisało, — i z takim chłopcem trzebaby umieć sobie postępować nadal.
Henryk. Wiersze są zwyczajnie jak wiersze wszystkich piętnasto-letnich poetów; słowa bez myśli, plątanina mozolna i gonitwa za kadencyą! Ty Panie sędzio! nie nawykłéś sądzić o poezyach, bo się więcéj zajmujesz statutem i kodexem niż literaturą, powiem ci szczerze, takie wiersze nic nie rokują, nic nie obejmują, postrzegłem tylko...-
Sędzia. A widzisz! postrzegłeś taki!
Henryk, (kończąc.) — Że nie zna ortografii i całe cudze wiersze pokradł sobie. —
Sędzia. Co! co! jakto cudze? Ale. —
Henryk. Tak jest niezawodnie. —
Sędzia. Ależ — szkoda że go tu nie ma, onby ci się wytłumaczył — ależ — ten chłopiec powiada, że nie chce chodzić do szkoły, bo w nich niema się czego uczyć? —
Henryk. Tak jest! Zmiłuj że się nie pozwalaj na to; zgubisz syna. —
Sędzia. Ale kiedy mi powiada że wszystko umie, i w istocie, rozczytaj no się tylko w tych wierszach, prawdziwie mnie się zdało, że i stary lepszychby nie napisał. On chce się poświęcić poezyi. —
Henryk. (Wruszając ramionami). — Wierz mi Panie sędzio! zastanów się nad przyszłością dziecięcia. — Ja ci szczerze posiadam że wiersze są takie, jakie piszą wszyscy młodzi ludzie, okazują one tylko, że wasz Edmund, nie umie dotąd ortografii, i nie zna grammatyki. — Radzę wam zakazać mu pisania wierszy, do jakiegoś czasu, niech się wprzód uczy, kończy kursa, niech czyta, niech myśli. —
Sędzia. (Pocierając czoło) — Ależ Panie Henryku!
Henryk. Zresztą jak chcecie, jesteście rodzicami, syn wasz niewiele umie, a wiele rozumie o sobie, życzę go zachęcić do nauki, ostrym w początku sądem o tych pierwszych próbach. —
Sędzia. Ostrym! to się zrazi!
Henryk. Jeźli ma zdatność prawdziwą nie zrazi się, — to mu doda ochoty i zapału. —
Sędzia. (Biorąc kapelusz) — Hm! prawdziwie sam jeszcze nie wiem — namyślę się, bardzo jestem wdzięczen za radę, będę się starał korzystać. — Piąta! już piąta! prawdziwie zapomniałem że mamy podpisać dziś protokół, — przepraszam! muszę się śpieszyć!

Scena trzecia. (Sędzia sam idąc ulicą) Tak sobie obojętnie odczytał, nie dawał znaków podziwienia, nawet zarzucał, krytykował, — krytykował! O! wielki mi znawca, prawdziwie gniewam się na niego, widocznie chciał mnie upokorzyć. A potem to tak zawsze ci starzy literaci, młodych prześladują i nękają! pospolite! wiersze jakie wszyscy piszą! a ręczę że sam takich nie napisze. Zazdrość przez niego mówi, zazdrość nic więcéj! Muncio ma dziś więcéj w pięcie, niż on w głowie! widocznie z zawiścią dawał mi rady, — cedził przez zęby, a bladł cały, siniał z zazdrości! to mnie jeszcze bardziéj utwierdza w przekonaniu, że Muncio jest geniuszem!

Scena Czwarta, Sędzia, spotyka Regenta i podsędka, którzy trochę podochoceni powracają z winiarni — oba oni uchodzili i uchodzą za uczonych, gdyż Regent z łatwością układa i odgaduje zagadki, a Podsędek improwizuje powinszowania i pijackie Piosenki. Regent, mały przysadzisty, jowialny. Podsędek wysoki, łysy, poważnych ruchów i dumny sobą.
Regent i podsędek. (Uniżono) dobry wieczór Sędziemu.
Sędzia (kwaśno) dobry wieczór.
Regent. Cóś Sędzia w złym humorze.
Sędzia Hm! tak.
Podsędek. Chmura na czole! miałżeby przyjść wygowor całemu Sądowi!
Sędzia O! nie to familijny interes.
Podsędek A zatem tajemnica, którą umiemy szanować. —
Regent któréj nie będziemy nawet próbowali odgadnąć. —
Sędzia Żadna tajemnica; nawet, nawet, czuję potrzebę wylania się przed wami, kochani przyjaciele! —
Regent i Podsędek (Uniżono) niezmiernie wdzięczni za ten dowód —
Sędzia (przerywając) — Znacie mego Muncia?
Rejent Subjectum wielkich nadziei —
Podsędek Kawaler znakomitych zdolności.
Sędzia (uśmiechając się) — Kochani przyjaciele! Otóż to prawdziwi przyjaciele! niechże was uścisnę. — Ale muszę wprzód opowiedzieć o co chodzi — Oto właśnie, mam wiersze Muncia przy sobie — czytajcie; osądźcie —
Podsędek czyta głośno z Amfazyą. Rejent okazuje znaki podziwienia, Sędzia ściska jego rękę zwracając uwagę na dalszy ciąg. Po ukończeniu czytania z miną tryumfującą oczekuje pochwał.
Rejent Jest to mości Dobrodzieju zadziwiająca Produkcya? to osobliwsze dziecko! Jenialne dziecko.
Podsędek. Nowy Poeta nam przybył! wróżę mu sławę nieśmiertelną! stanie obok Trembeckich i Naruszewiczów. Co to za wiersz! a co za myśl. —
Rejent Myśl tak głęboka że ją nie każdy odkryje — Ja sam wyznaję. Ale jak Pan tę myśl tłumaczysz Panie sędzio!
Sędzia Cha! cha! cha! Prawda myśl głęboka, ale tu nie o to chodzi! Jenialne dziecko powiadacie? tak, a ten Pan śmiał mi dowodzić, że takie wiersze piszą wszyscy piętnastoletni chłopcy, że — ale to oburza, to gniewa!
Podsędek. Zoilus jakiś, któremu się żółć zebrała na języku.
Rejent. Zazdrośnik.
Sędzia. Właśnie! właśnie! I ja tak mówię! kto tak pisze wiersze, po co ma chodzić jeszcze do szkół. Pytam, który to z professorów potrafi? Hę?
Rejent. Żaden — pewnie.
Podsędek. Nie omyli się! odbierz W Pan syna niech pisze! świetna przed nim karyera i laury przed nim, zaręczam słowem szlacheckiém, to wiersze co się zowie! to Jeniusz! to jeniusz!!
Rejent. Extraordynaryjny fenomen!
Podsędek. Przyjm powinszowania nasze, abyś w synu ujrzał wkrótce jedną z gwiazd narodowego parnasu, jednego z....
Sędzia. (Rozczulony) — Chodźcie na butelkę.
Rejent. Tylko cośmy pili. —
Podsędek. I czasu —
Sędzia. Ale chodźcie, — wypijmy za sukccesa młodzieńca.
Rejent. Ha! na takie wezwanie!
Podsędek. Wysuszam do kropli —
Sędzia. I pytam Asindziejów, po co jeszcze ma w szkołach kawęczyć? prawda?
Rejent. O! teraźniejsze szkoły! ci Panowie Professorzy. —
Podsędek. Zdolności tak wielkie rozwiną się samo przez się, metodyczność szkolna, mogłaby ich rozkwitnieniu stanąć na przeszkodzie. —
Sędzia, Rejent i Podsędek wchodzą do winiarni —



Obraz drugi.

Edmund, wśród salonu, w którym kilkanaście osób zgromadzonych, zatrudnia się grą wista, muzyką i rozmową, blady, włosy rozczochrane, suknie rozpięte, ręka na czole, wzrok w górę wzniesiony, duma na całej twarzy, w ruchach i postawie; siedzi na kanapie rozparty i zdaje się na nic i na nikogo nie zważać.
Sędzia chodzi od jednego do drugiego, spogląda na syna i mówi po cichu:
— Panie podkomorzy! Uważ Pan! tam na kanapie, to mój syn!
Podkomorzy. (powolnie) I cóż?
Sędzia. Proszę tylko spojrzeć — Co to za postawa! ach! ach!
Podkomorzy. Cóż za postawa?
Sędzia. Poeta, Panie! poeta! nic nie widzi co się wkoło niego dzieje, szydzi ze świata! ah! ah! uważ Pan, jak zmarszczony, jak pogardliwym rzuca wzrokiem! Poeta, Panie, Poeta!
Podkomorzy, spogląda, wzrusza ramionami i oddala się.
Sędzia bieży do marszałka: Panie marszałku dobrodzieju!
Marszałek. Co chcesz Sędzio!
Sędzia. Bardzo przepraszam, ale Ojcowskie serce moje.
Marszałek. Z uśmiechem ku mnie!
Sędzia (kończy) — serce tak się raduje że muszę się dzielić tą radością — oto mój syn JW. Marszałku! tam na kanapie! lat dwudziestu nie doszedł a już tak pisze wiersze jak Krasicki! Co! mówią niektórzy że lepiej! i tak między nami, to i ja jestem tego zdania! pewnie lepiéj! z nowej, jak on powiada, szkoły — z kąd jemu te myśli płyną? czasem całą noc pisze, a co papiéru zapisuje!
Marszałek (śmieje się) Więcej niż kancelarya Sądu powiatowego.
Sędzia. Proszę spojrzeć na postać!
Marszałek. Bajronowska!
Sędzia. (podchwytując) Jak?
Marszałek. Bajronowska.
Sędzia. Co to znaczy?
Marszałek. Bajron to największy Poeta naszego wieku.
Sędzia. Bardzo dziękuję! niechże wiem jak mówić — Bronimowska —
Marszałek. Bajronowska!
Sędzia. (powtarza kilka razy Bajrenowska i idzie dalej) — Panie Gustawie!
Gustaw. Dobry wieczór —
Sędzia. Znasz Pan mego syna!
Gustaw. Z widzenia —
Sędzia. Alboż nie poetyczna mina?
Gustaw (Smiejąc się) pompatyczna, poetyczna i patetyczna!
Sędzia; (go ściska) — kochany ten pan Gustaw! Idzie do Doktorowej!
Doktorowa lat trzydzieści przeszło, nigdy nie była piękną, teraz tém mniéj, dusza poetyczna, i wzdychliwa, lubi marzyć przy śpiewie słowika i blasku księżyca, czyta romanse z zapałem, większą część życia przewzdychała, drugą połowę przedumała; powiadają że (szczególniéj) czuje pociąg ku młodym poetycznym duszom ośmnasto-letnich chłopców, których wprawia do znajomości serca ludzkiego i zdradzieckiego świata —
Sędzia. Pani Konsyliarzowej Dobrodziejki.....
Doktorowa. Ah! właśniem dumała!
Sędzia Przerwałem, przepraszam, chciałem złożyć moje uszanowanie.
Doktorowa. Jak się ma godna sędzina jego.
Sędzia. Całuje nóżki — jest tu ze mną mój syn —
Doktorowa. Poeta jak powiadają, gdzież, pokaż mi go?
Sędzia. Oto ten na kanapie, zamyślony, zadumany jak zawsze! ten chłopiec! jak sam mówi, nie z tego jest świata, wieszcz, on sam to powiada, a ja dalipan nie rozumiem, błądzi w przestrzeniach nieskończoności —
Doktorowa. (wzdycha) Biedny chłopiec, urodzić się z duszą poetyczną? ah! i to wielka męka, męka straszna! Ale laury —
Sędzia. O! ręczę za laury, pisze wiersze jak rzepę gryzie — sypie secinami z zarękawa. Jeniusz osobliwy! na mój honor.
Doktorowa. W jakim rodzaju?
Sędzia Rodzaju? Hm! ot ja lepiej go tu sprowadzę, on się najdoskonalej wytłumaczy. Zaraz, zaraz, (bieży do Edmunda, którego pociąga zlekka za suknię)
Edmundzie, Munciu!
Edmund. (porywając się) któż mnie na ten błotnisty świat ziemski z niebieskich przestrzeni ściąga!
Sędzia. A zawsze Wierszami! Dalipan osobliwszy Jeniusz!
Munciu! choć — bo się rozerwij, pogadaj z Panią konsyliarzową Lawendą; ona się zna na poezyi i waszym drugim świecie, rozerwiesz się, właśnie mnie się pytała o ciebie, żąda by cię poznać!
Edmund (patetycznie i pogardliwie) kobiéta!
Sędzia (do siebie) A jak on zna te kobiety! jak gdyby cztery razy był żonaty! pójdziesz?
Edmund wstaje i idzie w milczeniu.
Sędzia. Prezentuję mego Syna Edmunda.
Edmund roztargniony, ukłon lekki czyni.
Doktorowa. Tak pragnęłam poznać młodzieńca pełnego nadziei i z poetyczną duszą, o którym słyszałam tyle, tyle —
Sędzia. No siadajcież sobie, a ja pójdę dalej —
Edmund. (z dumą) — oszczędź pani tych wyrażeń pochlebnych, które świat łatwowiernym rzuca, jak plewę!
Doktorowa. (z zadziwieniem i exaltacyą, tak młody, a tak zrażony i ludzi ze złej strony widzący! godziż się to Panie Edmundzie w tym wieku.
Edmund. (Siadając) doświadczyłem tyle!
Doktorowa. Tak młodo! mój Boże!
Edmund. Ręka żelazna losu nie oszczędza dziecięcia nawet.
Doktorowa. Co za myśl poetyczna! gotowy sonet! Pan piszesz wiele poezyj; słyszałam o nich; pragnęłabym je słyszeć; tak lubię poezyą! tak rozmiłowana jestem we wszystkiém co duszę unosi — (wzdycha) Pan pisze w jakim rodzaju.
Edmund. Rozpaczliwym!
Doktorowa. Bajron Polski! a! jakżebym pragnęła co posłyszéć.... Gdyby... ale w tym salonie — czyliżby nie można.
Edmund. (Wzgardliwie) — Ci zimni ludzie, godniż są abym przed niemi wywnętrzał duszę moją!
Doktorowa, Ah to prawda! ale ja! co tak miłuję poezyą! Pan drukowałeś co?
Edmund Parę sonetów w noworoczniku i Elegią w Rozmaitościach Gazety....
Doktorowa. Nie potrzebuję pytać, jak publiczność przyjęła te utwory. —
Edmund. O! świat, świat! i ci literaci, zimni klassycy, którzyby radzi każden talent obciąć, jak starzy ogrodnicy lipowe aleje.
Doktorowa. Co za poetyczna dusza!
Marszałek (Zbliża się) Pan Sędzic Edmund?
Edmund Ja jestem.
Marszałek. Słyszeliśmy wiele o jego wielkich zdolnościach i poetycznym talencie; przechodzę prosić go w imieniu całego towarzystwa, abyś nam Pan co z swych utworów wydeklamował z łaski swojéj; chcielibyśmy pierwsi ocenić talent współobywatelski, tyle obiecujący dla naszej osieroconej literatury.
Doktorowa. A! pan będziesz czytał.
Gustaw. Nie daj się prosić!
Edmund. Nic nie mam przy sobie: nic nie umiem na Pamięć, chyba....
Sędzia. On dalipan zaimprowizuje, ja sam słyszałem jak improwizował poezye, które tego samego ranku skomponował.
Wszyscy się uśmiechają.
Marszałek. Zaimprowizuj Pan co z łaski swojéj.
Wszyscy. Prosimy! prosimy! otaczają go kołem. Edmund daje się uprosić i poczyna Elegią, zaczynającą się od dzikich pustyni, a kończącą na zielonych oazach, rymujących z głazami. Sędzia w czasie improwizacyi, stoi na przeciw syna, applauduje, rzuca się, chwyta wszystkich za ręce, uderza kolanami, zmusza do słuchania, na końcu porywa się za głowę. Wszyscy klaskają, winszują; kłaniają się. Sędzia w zachwyceniu łzami się zalewa i chustką zatabaczoną łzy ociera. Doktorowa blednieje i mdleje na krzesełku z przesytu uczucia, trzeźwiąpiórem osmaloném, które kuruje to, co pióro podsmalone zrobiło nieostrożnie dotykając słabych nerwów —
Edmund improwizuje dalej.
Gustaw i Henryk. (w kącie) Wielkie głupstwo!
Któś trzeci. A większa zarozumiałość.
Sędzia (płacząc) powiadam że Jeniusz!
Sędzina. Kochany mój Muncio! Jemu być królem a najmniéj ministrem — Dajcież mu wody z cukrem.
Doktorowa, Co za czułość, co za wzniosłość uczuć!
Henryk. Co za brednie!
Marszałek. Ozdoba naszego powiatu!
Podkomorzy. Cieszym się, iż tak znakomity poeta urodził się w naszej prowincyi
Rejent. Nic nie zrozumiałem, ale prześliczne wiersze! podobnych Krasicki nie napisał — (D. P.)

J. I. Kraszewski.






  1. Przypis własny Wikiźródeł Ukazały się tylko dwa obrazy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.