Strona:PL JI Kraszewski Poeta jakich wielu.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
57


Obraz drugi.

Edmund, wśród salonu, w którym kilkanaście osób zgromadzonych, zatrudnia się grą wista, muzyką i rozmową, blady, włosy rozczochrane, suknie rozpięte, ręka na czole, wzrok w górę wzniesiony, duma na całej twarzy, w ruchach i postawie; siedzi na kanapie rozparty i zdaje się na nic i na nikogo nie zważać.
Sędzia chodzi od jednego do drugiego, spogląda na syna i mówi po cichu:
— Panie podkomorzy! Uważ Pan! tam na kanapie, to mój syn!
Podkomorzy. (powolnie) J cóż?
Sędzia. Proszę tylko spojrzeć — Co to za postawa! ach! ach!
Podkomorzy. Cóż za postawa?
Sędzia. Poeta, Panie! poeta! nic nie widzi co się wkoło niego dzieje, szydzi ze świata! ah! ah! uważ Pan, jak zmarszczony, jak pogardliwym rzuca wzrokiem! Poeta, Panie, Poeta!
Podkomorzy, spogląda, wzrusza ramionami i oddala się.
Sędzia bieży do marszałka: Panie marszałku dobrodzieju!
Marszałek. Co chcesz Sędzio!
Sędzia. Bardzo przepraszam, ale Ojcowskie serce moje
Marszałek. Z uśmiechem ku mnie!
Sędzia (kończy) — serce tak się raduje że muszę się dzielić tą radością — oto mój syn JW. Marszałku! tam na kanapie! lat dwudziestu nie doszedł a już tak pisze wiersze jak Krasicki! Co! mówią niektórzy że lepiej! i tak między nami, to i ja jestem tego zdania! pewnie lepiéj! z nowej, jak on powiada, szkoły — z kąd jemu myśli płyną? czasem całą noc pisze, a co papiéru zapisuje!
Marszałek (śmieje się) Więcej niż kancelarya Sądu powiatowego.
Sędzia. Proszę spojrzeć na postać!