Pierścień i róża/Rozdział piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ PIĄTY
JAK WIELKI FRAUCYMER KSIĘŻNICZKI ANGELIKI POWIĘKSZYŁ SIĘ O JEDNĄ MALEŃKĄ OSÓBKĘ

Jednego pięknego dnia, kiedy księżniczka Angelika była jeszcze malutką dziewczynką, guwernantka jej, wielce szanowna pani Gburya-Furya wyprowadziła ją na przechadzkę do wspaniałych królewskich ogrodów. Gburya-Furya osłaniała starannie parasolką delikatną twarzyczkę księżniczki przed palącemi promieniami słońca, a mała Angelika niosła w rączce smakowite ciasteczko z rodzynkami, przysmak, którym uczęstować chciała łabędzie, hodowane licznie na stawach królewskiego parku.
Obie damy dochodziły już do brzegów stawu, gdy wtem przydreptała ku nim mała dziewczynka, jakiej nawet niemłode już i doświadczone oczy czcigodnej guwernantki nie oglądały jeszcze nigdy w życiu.
Było to maleńkie, milutkie stworzonko — ale w jakimż dziwnym, niezwykłym stanie! Dziewczynka wyglądała tak, jakby już Bóg wie jak długo nie była wcale czesana i myta. Prawdziwy las bujnych gęstych włosów wichrzył się nad jej wybladłą twarzyczką.
Jej płaszczyk podarty był na strzępy, a na nóżkach miała jeden tylko i to bardzo podarty trzewiczek. „A cóż to za szkaradny brudas!” — zawołała Gburya-Furya. — „Kto cię tu śmiał wpuścić do ogrodu, obdartusie paskudny?”
— Daj mi tę bultę — odezwała się mała dziewczynka. — Glodno mi baldzo, baldzo glodno... glód czuję...

— „Glód” — co to jest glód?” — zapytała Angelika, dając dziewczynce ciasteczko.
— Ach! ach, księżniczko — jakże dobrą, jak anielsko dobrą jesteś” — rzekła Gburya-Furya. — „Spójrzcie tylko Najjaśniejsi Państwo” — tu zwróciła się do króla i królowej, którzy nadeszli właśnie w towarzystwie małego księcia Lulejki. „Spójrzcie na tego uroczego aniołka, na to wcielenie dobroci. Właśnie spotkałyśmy tutaj tę brudną wstrętną ropuchę, nie wiem dlaczego straże dworskie nie ubiły na śmierć tego szkaradzieństwa, nie wiem jakim sposobem przylazło to aż tutaj — i raczcie tylko miłościwie spojrzeć, dostojni Państwo — mój mały słodki aniołek, moje cudne kochanie daje temu brudasowi swoje własne ciasteczko!”
— Nie lubię wcale takich ciastek — rzekła Angelika.
— To nic — niemniej jesteś prawdziwym aniołem dobroci, księżniczko — ozwała się guwernantka.
— Rozumie się — potwierdziła Angelika. „A ty, mały brudasku, powiedz, czy nie jestem naprawdę śliczna?”
Istotnie, księżniczka, uczesana starannie w długie wijące się loki i ubrana w najpiękniejszą w świecie sukienkę i najpiękniejszy w świecie kapelusz — wyglądała bardzo ładnie.
„Baldźo lićna, baldźo lićna” — rzekła mała dziewczynka i poczęła zaraz radośnie dygać i tańczyć i śmiejąc się, zajadała z wielkim smakiem ciastko. Ruchy jej były lekkie i zwinne, a cała postać niezwykle milutka — kręcąc się zgrabnie wkoło, przyśpiewywała ochoczo.

„Doble ciaśko ma lozinki
„Więc wesole stloję minki!
Hoc — hoc”.

Król, królowa, Angelika i Lulejka śmieli się serdecznie. A mała tanecznica, ciągle wirując, śpiewała:

„Ladnie tańczę, ladnie skacę
„O nic nigdy nie zapłacę
Hoc — hoc”.

Naraz zniknęła w klombie kwiatów, lecz za chwilę już była zpowrotem. Z prymul, fiołków i róż uwiła śliczny wianuszek i tańczyła z nim tak ładnie i uroczo przed królewską parą, że wszyscy byli zachwyceni maleńką znajdką, a zdumiona królowa zapytała:

„Powiedz nam maleńka, skąd się tu wzięłaś? — gdzie twoja chatka? — jak zwie się matka twoja?
A dziewczynka odpowiedziała zaraz:

„Ziadnej matki, ziadnej chatki
Nic nie miałam, nie mam nic!
Uciekalam — uciekalam
Nie wiem nic i nie mam nic!
Jedna lwica mila
Mlećkiem mnie kalmila —
Miala jeśce lwica ta
Lwiątka mile, ślicne dwa —
Niema lwiątek — niema nic,
Nie mam nic i nie wiem nic!
Hoc — hoc!”

Wyśpiewując tak — maleńka nie przestała ani na chwilkę tańczyć i przytupywała nóżkami, na których widniał tylko jeden podarty trzewiczek. Wszyscy obecni ubawili się tym widokiem znakomicie. Wkońcu Angelika zwróciła się do królowej; — „Moja mamusiu — rzekła — wszystkie moje zabawki już mi się dawno znudziły, papuga, którą lubiłam, uciekła właśnie wczoraj z klatki, więc pozwól mi, mamusiu, zabrać do domu tego śmiesznego brudaska — dam jej kilka starych sukienek i... — uśmieję się z niej nieraz wyśmienicie”.
„Wielkoduszna istota — wcielenie dobroci” westchnęła Gburya-Furya, wznosząc oczy ku niebu.
— Ach mam kilka sukienek, których nie cierpię — mówiła Angelika — a ta mała może być moją służebną. No, mały brudasie, pójdziesz do mnie na służbę, co?
Dziewczynka klasnęła w rączki z uciechą i zawołała:
— „Ci pójdę? Pójdem! Pójdem! Taka ladna cięznićka! pewnie obiad dośtanę i siukienki! Pójdem!”
I znowu śmiali się wszyscy — a potem zabrano dziewczynkę do królewskiego pałacu. Gdy ją umyto, uczesano i ubrano w sukienki księżniczki, maleńka wyglądała zaraz inaczej; okazało się, że jest może nawet ładniejsza od Angeliki. Księżniczka była zdumiona. Nie mogło jej się pomieścić w głowie, nie umiała nigdy nawet pomyśleć, że mógłby się ktoś znaleźć na świecie, równie ładny, dobry i mądry, jak ona sama. Czcigodna Gburya-Furya, bojąc się, aby malutka służebna nie wzbiła się w dumę i nie zapomniała nigdy o tem, w jaki to sposób dostała się do fraucymeru księżniczki, schowała jej podarty płaszczyk i jedyny zniszczony trzewiczek do dużego szklanego pudła, a na pudle przylepiła kartkę z napisem:
„Ubranie małej znajdy Rózi, którego używała, zanim za nadzwyczajną łaską i dobrocią Jej Królewskiej Wysokości, księżniczki Angeliki, powołaną została do służby przy jej osobie”.
Czcigodna dama dopisała jeszcze na kartce datę całego zdarzenia i starannie pudło zamknęła.
Czas jakiś Rózia była ulubienicą księżniczki.
Śpiewała, tańczyła, deklamowała swoje wierszyki, aby tylko swoją nową panią zabawić. Jednakowoż niedługo potem podarowano księżniczce bardzo zabawną małpkę, potem znowu maleńkiego ślicznego pieska — wreszcie nową, wspaniałą lalkę — a wtedy księżniczka zapomniała o Rózi i nie troszczyła się wcale o to, co się z nią dzieje. Rózia, osamotniona, posmutniała bardzo i już nie śpiewała swoich zabawnych wierszyków, widząc, że niema ich kto słuchać. Gdy podrosła, mianowano ją pierwszą nadworną służebną księżniczki. Nie pobierała żadnej pensji, a jednak zręcznie i ochoczo spełniała swoje obowiązki.

Raniutko była już na nogach, kładła się spać ostatnia — zawsze była pod ręką, zawsze pamiętała o wszystkiem. Nikt tak szybko jak ona nie umiał uprzątnąć pokoju, naprawić sukni, upiąć włosów i zakręcić papilotów księżniczce. Z uśmiechem spełniała każde polecenie i znosiła każdy kaprys swej pani. Nigdy nie widziano jeszcze na dworze tak miłej panny służebnej.
Kiedy księżniczka wyrosła na dużą pannę — wyrosła także i Rózia. Księżniczka zaczęła bywać na balach i zabawach — Rózia zaś zostawała zawsze w domu i oddawała Pani swej tysiące usług. Najpiękniejsze suknie księżniczki, budzące podziw powszechny, były dziełem małych jej, pracowitych rączek. Szyjąc i haftując przysłuchiwała się z największą uwagą wykładom profesorów, którzy codziennie odbywali lekcje z Angeliką. Ale podczas gdy Rózia chciwie łowiła każdy wyraz, padający z ust uczonych mężów, księżniczka poziewała ukradkiem albo myślała o najbliższym balu. Lekcje tańca brały dziewczynki razem; muzyce przysłuchiwała się Rózia z szczególniejszem zajęciem i w nieobecności Angeliki grała z wielkim zapałem ćwiczenia i zadane do nauczenia utwory. Tak samo było z nauką rysunków, to samo z językiem włoskim, francuskim i innemi naukami. Strojąc się na bal, mówiła księżniczka: — „Mogłabyś też, Róziu, wykończyć wieczorem rysunek mój na jutrzejszą lekcję”. — „Dobrze, proszę jaśnie panienki” — odpowiadała z radością Rózia i natychmiast zabierała się do roboty. Tylko że nie kończyła zadań i rysunków Angeliki, ale robiła je na nowo. Jednego razu, naprzykład, profesor rysunków kazał księżniczce narysować głowę rycerza. Otóż rysunek, „zaczęty” przez księżniczkę, wyglądał mniej więcej tak:

a „dokończony” przez Rózię, tak:

a kto wie, czy jeszcze nie był piękniejszy. Naturalnie Angelika podpisała pod nim swoje imię, a cały dwór, nie wyłączając króla i królowej, zdumiewał się i unosił nad zdolnościami księżniczki. Nikt się jednak bardziej nie zachwycał tym obrazkiem, jak biedny Lulejka, który powtarzał, wzdychając: — „Ah, jaki genjusz z tej Angeliki!”
Niestety i robótki księżniczki robiła za nią Rózia. A co jest najszczególniejsze, to to, że Angelika, nie tknąwszy nigdy igły i naparstka, wyobrażała sobie, że to są jej własne prace i przyjmowała pochlebstwa, pochwały i hołdy całego dworu. Wkrótce nabrała tak wysokiego mniemania o sobie, że wyobrażała sobie, że na całym świecie niema dziewicy, któraby jej mogła dorównać i że nie znajdzie się nikt, któryby godzien był starać się o jej rękę. Małej służebnej natomiast nikt nigdy nie chwalił, więc też nie wzbiła się w pychę, a będąc z natury dobrą, miłą i uprzejmą dzieweczką, od rana do nocy przemyśliwała tylko, czemby pani swojej zrobić przyjemność. Teraz już i wy pewnie zaczynacie sobie zdawać sprawę, że Angelika nie była wcale genjuszem, za jaki mieli ją ci, którzy nie znali jej naprawdę, i że nie bardzo ładnie postępowała, strojąc się w cudze piórka.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.