Pieśń o Izbie naszej

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Włodzimierz Zagórski
Tytuł Pieśń o Izbie naszej
Pochodzenie Z teki Chochlika. O zmierzchu i świcie
Wydawca F. H. Richter
Data wyd. 1881
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PIEŚŃ O IZBIE NASZEJ.[1]
Auferro vobis viros fortes —
viros consilii.Jerem.

A czy znasz ty bracie młody
Te krużganki i te wschody,
Kędy chodzi przyszłość nasza
Od Annasza do Kajfasza?

A czy znasz ty bracie młody
Twoich posłów chorowody;
Twoich „Dzikich“, twych „Stańczyków“,
Mameluków“ i „Jurczyków“?

A czy znasz ty bracie młody
Twojej Izby bujne płody:
Wnioski, wneski i wnesenia
Czekające odroczenia.

A czy wiesz ty, co nam z tego?
Oj nie zawsze, oj nie wszędzie
Biały Ośle tak ci będzie,
Jako dziś za Potockiego.


Trzeba będzie język skrócić,
Uszy stulić, ogon schować,
I juchtowe buty zrzucić,
I spodeńki wywatować!

Kto tam zgadnie gdzie osiędziesz,
Gdzie po dawnym twym zwyczaju
„Portu“ jutro szukać będziesz,
W jakim raju i nahaju?

Weź więc bilet na te chóry,
Kędy siedzą twe augury;
Miło spojrzeć z tej wyżyny
Na sejmowe te łysiny,
Co los przędą twej krainy.

∗             ∗

Gankiem, gankiem za „Barankiem“,
Potem hejto za „Krywejtą“,
Korytarzem za „Brewiarzem“,
Z „Tromtadratą“ na zasadzie
Fiku-bryku do kurniku,
Gdzie usiadło stado gęsie,
Co opinią kraju trzęsie.

Gdy te wszystkie przebrniesz drogi,
Zachowawszy całe ziobra,
Całe poły, czyste nogi,
Podróż była bardzo dobra.


Lecz pamiętaj siedzieć makiem,
I nie wszczynać rozhoworów
Lekkomyślnem słówkiem jakiem
Z głodną rzeszą redaktorów,
By się który nie przyczepił,
I przedpłaty ci nie wlepił.

A gdy sobie już zdobędziesz
Miejsce w ławce, i usiędziesz,
To, nim spojrzysz okiem na dół,
I myśl twoją puścisz w tropy
Paplaniny sejmu gaduł,
Rzuć spojrzeniem jeszcze wprzódy
Na sufitów onych stropy,
Gdzie fujary, trąby, dudy
I cymbały zdobią pował,
Które — jakiś wieszcz malował!

A gdy znaki te odczytasz,
To — niejedno już zrozumiesz,
I już niczem się nie zdumiesz,
I o więcej nic nie spytasz!

∗             ∗

Z lewej, z prawej, stoją ławy,
Dwa sąsiedzkie tworząc rzędy;
W nich się mrowi tłum ruchawy,
I łysiny świecą wszędy.
I nie trudno mikroskopem
Za dyskusyi goniąc tropem,

Na tym mlecznym łysin szlaku,
Znaleźć każdy znak Zodyaku.

W głębi stanął tron złocony,
Zkąd „Niedźwiedziem“ nam przyświéca
Stary bartnik doświadczony;
Niżej wschody i mownica —
Ruskie kawki i gawrony
Smalą na niej swe androny,
Lub też ckliwie mży fatalny
Kapuśniaczek katastralny.
Przy niej jako dąb wiekowy
Zasiadł „Cerber“ urzędowy;
Twardy, chłodny jak Łomnica,
Świeci on dyskusyom co dnia,
Przy budżecie, jak pochodnia,
A w szkół sprawie jak gromnica!

∗             ∗

Tam pod ścianą, hen! na lewo,
Niby tłusty karp z podlewą,
Albo prosię z chrzanem w pysku,
Lub gęś szara na półmisku,
Leży gładko oskubana,
Ruś Czerwona — Ruś hreczana!

Stoi kopa koło chłopa;
Po oborze towar brodzi;
Od dobytku trzeszczy szopa,
Bo też luźno człek nie chodzi,

Wtem do chaty pop zawita,
I rozpoczną się wykłady
Polityczne, i biesiady,
I Jegomość „Słowo“ czyta,
I owieczkom swym tłómaczy
Świętojurskich treść zadaczy.
W ugor idą już zagony
Żyd zabiera zboże z szopy,
Żwawe byczki, tłuste skopy,
Lecz już chłopek nauczony
Kumom twierdzi swym przy szklance,
Że zbawienie jest w grażdance!
Aż w tem żydzi grabią chłopa,
I u popa — staje kopa!

Gdy na lud ten człek spoziera,
To aż serce żal opłynie,
I zapytać chęć cię zbiera:
— Co ci to Rusinie?
Ale Rusin nie wypowie,
Bo mu język z ust wywlekli
Grachy jego i Brutowie,
I na bigos go posiekli.

Lud na kwasie to pieczony;
Wszystko też tu zakalcowe,
Jak te knysze prażnikowe.
Każdy kwaśny i skiszony;
Sprawa wymieszona z błota,
A lud nudny niby słota,

Kwęczy ciągle — jak za rajem,
Tęskniąc wiecznie za nahajem!

Daj mu cukru — daj mu miodu,
Postaw mu ptasiego mleka!
Szkoda trudu i zachodu.
Niechce miodu, nie chce mleka.
I ucieka, od człowieka
Rad trzymając się zdaleka,
Jak prykazaw pan Seneka.
Narodowość to z tektury,
Kreowana po dekrecie,
Z misyą — w moście wielkiej dziury,
Z mową szytą na tandecie!
Dwieścieletnie męty, kały,
Pozostałe z biegiem wieków,
Na dziejowych spodzie ścieków,
W jeden się tu kanał zlały;
Wróg przepełzał śladem gadu,
I do mętów dolał jadu,
Zatruł z wierzchu — zmącił spodem,
I mianował to — narodem!

Toż gdy zbliżysz się do leży
Tego „nacionałytetu“,
Pięścią ciebie w nos uderzy
Woń ruskiego Essbukietu!
Smaruj masłem — smaruj miodem,
Nie pozbędziesz swędu bracie,

Bo ten foetus po Bajracie,
Siedmiorakim pachnie smrodem;
Każdy inny i odmienny,
— Ach, a każdy z nich — „korenny!“

Choć to człek się niezbyt kusi
Tykać rzeczy, która cuchnie,
Wiele robi ten, co musi!
Więc choć bracie i nos spuchnie,
Gdy chcesz poznać sprawę Rusi,
Zbadać musisz one swędy,
Bo nie znajdziesz tu lawendy. —
Pierwszy swąd więc — to ciemnota,
Drugi — to szlacheckie grzechy,
Trzeci — brzęk podłego złota
I szatańskich zdrad uśmiechy,
A swąd czwarty — to grażdanka,
Piąty — wsteczny ich kalendarz,
A swąd szósty — kartoflanka,
A zaś siódmy — to arendarz!

Toteż skutkiem tej malaryi,
Rad trzymając się podołka
Przenajświętszej kancelaryi,
Lud ten cały w kołek z kołka,
Nuci dumy tęsknej aryi,
I ta harna gąska w prosie,
I to w worku czułe prosię
I to w chlewku rewne cielę,
I ta kurka w obcej grzędzie,

I ci sławni borytele,
Co żrą bukwę i żołędzie,
Wszystko kwiczy, kwęczy, gdacze,
Że je srodze Lach uciska,
I wywodzi swoje płacze:
Lisy i pasowyska!

∗             ∗

Jak lud żyje po bożemu,
Tak i szlachta z sobą wzajem,
Dawnym radzi obyczajem;
Wszystko, wszystko po staremu!

Każdy dudek ma swój czubek,
Każdy beitrag swe cuszlagi,
Każdy becyrk swe amtslagi,
Każdy powiat swe powagi;
Zaś powagę każdą zdobi
To, co trudno wypowiedzieć,
A co głównie ją sposobi,
Aby mogła w Sejmie siedzieć.

Rej też w Sejmie szlachta wiedzie,
I do Wiednia chętnie jedzie;
Tam to druchny śpiew miluchny,
I minister gościom rady,
Tam to tany, a biesiady,
I przyjęcie najłaskawsze,
I jest parę tłustych banków,

Zastawionych łapką zawsze,
— Na halickich panków!

∗             ∗

Wielkie głowy za granicą
Stoją w ludzie pracą żmudną,
U nas — wcale tem nie świécą,
A o „Gwiazdę“ nie tak trudno!
Ledwie człekby czasem wierzył:
Szlachcic — choć mu w łeb strzel zaraz —
Wtem mu powiat mandat zwierzył;
Ot — i „mowiec“ w mig się znalazł!
Choć mu obcą ekonomja,
Ale z serca Carrey płynie,
I — buczacka Detonomja,
Jak szeroka Polska słynie!

Minie doba trzecia, czwarta,
Już nie poznasz pana brata;
Rzekłbyś istne sztuki czarta,
Taki z niego dyplomata,
Finansista i legista,
I pedagog i statysta,
Tak ci gładko i z rezonem
Zwinąć umie się z andronem,
Kiedy w argumenta wda się: —
Nie policzysz kółek w pasie,
Już banialuk tak naplecie,
Że to istne — istne dziwa,
Jak cierpliwem to „P“ bywa,
Co to Posłów stawi w świecie,

I człek w myśli się zacieka:
Czemu ono się nie wścieka,
I urwawszy nie ucieka?

Więc też w Sejmie, czy w Wydziale
Czy w komisyach, czy w Rajchsracie,
Bogu dzięki, miły Bracie!
Zbytku głów nie cierpim wcale;
A ztąd i porządek doma
I niejedna sprawa chroma;
Lecz Opatrzność losem włada,
I tak jakoś chatę chowa,
Że się w wichrach nie rozpada;
I ............. Marszałkowa
Gospodarzy nam w Wydziale,
Ku .......... większej chwale,
I wypuszcza w pacht szpitale,
Z „wolnej ręki“ na pożytek
Przewielebnych sióstr Szarytek!

∗             ∗

O, te rządy, te obrazy
Autonomii i swobody —
Chwytaj pilnie wieszczu młody
Póki „złota era“ świta,
Bo nie wrócą się dwa razy,
Bo któż w gwiazdach to wyczyta
W jakim się przebudzim Reichu,
Przy najbliższym już Ausgleichu,
— A już wtedy z nimi — kwita!









  1. Wiersz ten, pisany w czasie ministerstwa hr. Potockiego, miał na celu autonomiczne stosunki ówczesne, tudzież charakterystykę stronnictw w r. 1870, Była to chwila względnej swobody, lecz zarazem i niepewności; — były to zarazem pierwsze brzaski t. z. „złotej ery“, która się zakończyła uciskiem centralistycznym i wiadomą giełdową stratą.

    Oj nie zawsze, oj nie wszędzie
    Biały ośle“ tak ci będzie
    Jako dziś za Potockiego.

    Aluzya do tromtadratycznych knowań ówczesnych, i do istniejącego wówczas towarzystwa gimnastycznego p. n. Biały Orzeł, w którem się ogniskowały wszystkie tromtadratyczne żywioły.

    Gankiem, gankiem za Barankiem,
    Potem hejto za Krywejtą,
    Kurytarzem za Brewiarzem,
    Z Tromtadratą i t. d.

    Aluzya do ówczesnych dzienników, Barankiem zwano pana Lama ówczesnego redaktora Dziennika Polskiego, Krywe Krwejtą p. Dobrzańskiego, redaktora Gazety narodowej, Brewiarzem p. L. Dębickiego korespondenta Czasu, Tromtadra oznacza redaktorów Dziennika lwowskiego.

    Gdzie fujary, trąby, dudy
    I cymbały zdobią pował,
    Które jakiś wieszcz malował.

    Odnosi się do muzycznych narzędzi, umieszczonych na suficie redutowej sali w skarbkowskim gmachu, gdzie się odbywały obrady sejmowe.

    I jest parę tłustych banków
    Zastawionych łapką zawsze
    Na halickich panków.

    Odnosi się do udzielonych wówczas koncesyj bankowych, których cukrem starano się przyhołubić naszych delegatów. Si fabula vera dawali się niektórzy ugłaskać w ten sposób, i tem też tłómaczono miękki opór naszej delegacyi przeciw rządowym zamiarom, oraz mameluckie aspiracye niektórych galicyjskich mężów stanu.

    A o Gwiazdę nie tak trudno.

    Odnosi się do słów p. Kabata, który p. Gołuchowskiego nazwał „Gwiazdą narodu“. Od tego czasu zwano wszystkich menerów politycznych c. k. Gwiazdami.

    I buczacka Detonomia
    Jak szeroka Polska słynie.

    Aluzya do sławnego przemówienia p. E Wolańskiego, który krytykując samorząd nasz, zawołał w ferworze: „Moi panowie, to nie jest Autonomia, — to Detonomia!“

    I wypuszcza w pacht szpitale.

    Odnosi się do gospodarki Wydziału krajowego, który wbrew opinii publicznej, i zdania lekarzy, protegował Siostry miłosierdzia i wprowadził je do powszechnego szpitala.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Włodzimierz Zagórski.