Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bo ten foetus po Bajracie,
Siedmiorakim pachnie smrodem;
Każdy inny i odmienny,
— Ach, a każdy z nich — „korenny!“

Choć to człek się niezbyt kusi
Tykać rzeczy, która cuchnie,
Wiele robi ten, co musi!
Więc choć bracie i nos spuchnie,
Gdy chcesz poznać sprawę Rusi,
Zbadać musisz one swędy,
Bo nie znajdziesz tu lawendy. —
Pierwszy swąd więc — to ciemnota,
Drugi — to szlacheckie grzechy,
Trzeci — brzęk podłego złota
I szatańskich zdrad uśmiechy,
A swąd czwarty — to grażdanka,
Piąty — wsteczny ich kalendarz,
A swąd szósty — kartoflanka,
A zaś siódmy — to arendarz!

Toteż skutkiem tej malaryi,
Rad trzymając się podołka
Przenajświętszej kancelaryi,
Lud ten cały w kołek z kołka,
Nuci dumy tęsknej aryi,
I ta harna gąska w prosie,
I to w worku czułe prosię
I to w chlewku rewne cielę,
I ta kurka w obcej grzędzie,