Przejdź do zawartości

Phedon (tłum. Kozłowski)/Przekład Phedona

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Platon
Tytuł Przekład Phedona
Pochodzenie Dzieła Platona:
Phedon
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1845
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Kozłowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Phedon
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Indeks stron
Przekład Phedona.

Echekrates.[1]

Czy sam byłeś Phedonie przy Sokratesie tego dnia, kiedy wypił truciznę w więzieniu, albo o tém słyszałeś od kogo innego?

Phedon.[2]

Sam byłem Echekratesie!

Echekrates.

Cóż więc mówił przed zgonem, i jak zakończył życie? Radbym usłyszyć; bo z naszych obywateli Fliazyjskich żaden od dawna nie udaje się do Aten, ani z tamtąd długo już nikt do nas nie przybył, któryby nam dokładnie mógł donieść o tém, prócz że umarł wypiwszy truciznę; a o reszcie nie ma co powiedziéć.

Phedon.

Czy nie wiecie zatém o sądzie jakim sposobem się odbył

Echekrates.

Tak, wiemy... doniósł nam jeden, i dziwiliśmy się, że gdy wyrok od dawna zapadł, on daleko późniéj zdaje się śmierć poniósł. Co za przyczyna tego była Phedonie?

Phedon.

Zdarzenie szczególne trafiło się. Właśnie na dziéń przed sądem, uwieńczono okręt[3], który Ateńczykowie corocznie wysyłają do Delos.

Echekrates.

Co za okręt?

Phedon.

Ten sam, na którym, jak mówią Ateńczykowie, wiózł nie gdyś Thezeusz do Krety siedmiu chłopców i siedm dziewcząt, które potém uratował, siebie ratując. Wtenczas, jak powiadają, zrobili Ateńczykowie ślub Apollinowi, że jeśli ci uratowani zostaną, corocznie wysyłać będą za nich uroczystą procesyą[4] do Delos, i dziś jeszcze od owego czasu rok w rok wysyłają. Kiedy ją rozpoczną, muszą podług prawa miasto utrzymywać w czystości, i nikogo publicznie nie tracić, dopóki okręt nie przybędzie do Delos i z tamtąd na powrót. To ciągnie się czasem bardzo długo, kiedy go wstrzymują wiatry przeciwne. Uroczystość ta zaczyna się, skoro kapłan Apollina uwieńczy przód okrętu. To właśnie, jak mówię, wypadło na dzień przed sądem Sokratesa. Dla tego więc upłynęło wiele czasu od wyroku do śmierci Sokratesa w więzieniu.

Echekrates.

Cóż przy niej było Phedonie? co mówiono i robiono? Którzy byli obecni z jego przyjaciół? albo może urzędnicy nie pozwolili nikomu tam się znajdować, i umarł nie widząc swoich przyjaciół.

Phedon.

Nie! byli niektórzy, i nawet w znacznéj liczbie.

Echekrates.

Chciéj nam to wszystko jaknajdokładniéj opowiedziéć, jeśli nie masz gdzie jakiego pilnego zatrudnienia.

Phedon.

Nie! mam czas wolny, i starać się będę wam opowiedzieć; bo mnie samemu najmiléj zawsze wspominać o Sokratesie, czyli to gdy sam mówię o nim, czyli kogo innego słyszę.

Echekrates.

Właśnie to samo jest i dla twoich tu słuchaczów: staraj się więc jaknajdokładniéj ile możesz wszystko powiedziéć.

Phedon.

Będąc tam przytomnym, doświadczyłem szczególniejszego na sobie wrażenia. Nie ogarnął mnie żal jak zwykle przy zgonie zaufanego przyjaciela; bom uważał Sokratesa z jego mów i stanu duszy szczęśliwym. Tak umierał bez bojaźni i, szlachetnie. Wniósłem ztąd za pewne, że przechodząc na tamten świat, nie idzie bez opieki bogów, i będzie tam szczęśliwym, jeśli nim kiedy kto był; nie ściskało mnie dla tego nic żałosnego, jakby się zdawało konieczném przy tak smutnym wypadku; ale nie było znowu téj wesołości jak zwykle, gdyśmy się filozofią zajmowali, choć teraz o tém samém rozmawialiśmy co dawniéj; tylko czułem w sobie coś nadzwyczajnego, szczególne pomięszanie radości ze smutkiem wtenczas, kiedym pomyślił, że on ma teraz umrzeć. Wszyscy przytomni byli prawie w podobnym stanie, raz się śmiejąc, drugi raz płacząc; a najbardziéj z nas jeden Apollodor. Znasz go dobrze i jego naturę!

Echekrates.

O! jakżebym nie miał znać?

Phedon.

Szczególniéj teraz takim się okazał; ale ja byłem równie pomięszany i inni.

Echekrates.

Jacyż inni byli tam obecni?

Phedon.

Z naszych rodaków był oto ten Apollodor i Kritobul z swoim ojcem Kritonem; potém Hermogenes, Epigenes, Eschines, i Antisthenes[5]. Był także Ktezyppus Peańczyk, Menexen, i kilku innych z naszych. Plato jak mi się zdaje był słaby.

Echekrates.

A czy był kto i z obcych?

Phedon.

Tak! Simias Tebańczyk, Cebes i Phedondes, oraz Euklides[6], Terpsion z Megary.

Echekrates.
A Aristip[7] i Kleombrot[8] czy byli także?
Phedon.

Nie! mówiono że się znajdowali wtenczas w Eginie.

Echekrates.

Któż więcéj był obecny?

Phedon.

Ci tylko, jak mi się zdaje, tam byli!

Echekrates.

O czém więc, powiedz, rozmawialiście?

Phedon.

Będę się starał od początku wszystko ci opowiedzieć. Od dawna zwykliśmy byli codzień chodzić do Sokratesa, ja i inni, zbierając się rano w domu sądowym, gdzie się sprawa była odbywała, niedaleko więzienia. Tam czekaliśmy zawsze dopóki nie otwarto więzienia, rozmawiając między sobą. Otwierano je bowiem późno. Skoro tylko otwarto, szliśmy zaraz do Sokratesa, i przepędzaliśmy z nim większą część dnia. Wtenczas zaś zebraliśmy się wcześniéj; bośmy się dowiedzieli dnia poprzedzającego wychodząc wieczorem z więzienia, że okręt z Delos powrócił. Umówiliśmy się więc między sobą, aby nazajutrz jaknajwcześniéj zejść się na zwyczajne miejsce; i tośmy zrobili. Odźwierny, który nas zwykł był wpuszczać, wyszedłszy powiedział, że trzeba czekać i nie wchodzić, aż sam da znać; bo przełożeni więzienia[9] rozkuwają Sokratesa, i wykonanie wyroku śmierci dziś nakazują. Po niejakim czasie dopiéro przyszedł i kazał nam wejść. Wszedłszy zastaliśmy Sokratesa świeżo właśnie kutego i Xantypę (którą znasz) siedzącą przy nim, i malutkiego syna na ręku trzymającą. Skoro nas postrzegła, z żalem się odezwała, w sposób zwykły kobiétom, mówiąc. „Sokratesie! ostatni już raz mówić będą z tobą teraz twoi przyjaciele, i ty z niemi. ” Sokrates spojrzawszy na Kritona, rzekł: „Kritonie! niech też kto odprowadzi ją do domu. ” Zaraz wzięli ją ludzie Kritona i odprowadzili płaczącą i bijącą się w głowę. A Sokrates siedząc na łóżku, zgiął kolano, i pocierając sobie ręką nogę, rzekł: „Jakże szczególném wydaje się to, co ludzie nazywają przyjemnością, i w jak dziwnym zostaje stosunku z tém, co mu odpowiada przeciwnie, to jest boleścią. Jedno i drugie nie da się razem uczuć człowiekowi; lecz gdy kto jednego zapragnie i doświadczy, musi doświadczyć i drugiego, tak jakby oboje jednym węzłem połączone było; i sądzę, że gdyby Ezopowi było to na myśl przyszło, byłby niezawodnie ułożył bajkę: „że gdy Bóg chciał te dwie przeciwności między sobą pogodzić, ale tego zrobić nie mógł, połączył je z sobą węzłem tak, że kto teraz jednéj doświadczy potém i drugiéj. ” Poznałem to sam na sobie: po bólu jaki czułem w nodze od więzów, zdaje się teraz następować przyjemność. ” Na to przerwał mowę Cebes, i rzekł: „Przebóg! dobrze Sokratesie żeś mi o tém wspomniał; bo względem poezyj, któreś napisał, przerabiając wierszem bajki Ezopa i hymn do Apollina[10], wielu mnie się pytało, a świéżo między niemi Ewenus, dla czego dopiero tutaj w więzieniu wziąłeś się do wierszy, a piérw wcaleś o nich nie myślał. Jeżeli więc idzie ci o to, abym dobrze odpowiedział Ewenowi, gdy mnie powtórnie zapyta, a wiem pewno że to niezawodnie zrobi, powiedz co mam mówić.? ” — Mów tak jak jest Cebesie, rzekł Sokrates, że ja nie w chęci żebym miał być współzawodnikiem Ezopa i jego poezyi, wziąłem się do wierszy: wiedziałem bowiem, że nie łatwo można mu wyrównać: lecz abym doszęł znaczenia snów kilka, które miałem, i zaspokoił moje przekonanie, czy nie poezya jest ową ze sztuk pięknych[11], którą mi często każą się zajmować; albowiem w ciągu mego życia miałem jeden sen zawsze, choć pod różnemi postaciami, toż samo jednak znaczący „Sokratesie! mówił mi, weź się i zajmij jaką ze sztuk pięknych. “ Z początku mniemałem że mnie wzywał i zachęcał do wytrwania w tém, w czém dotąd pracowałem; tak jak się zachęca tych co biegną do mety, sądziłem, że i mnie podobnie sen zachęca do wytrwania w tém, czém piérw się zajmowałem, to jest w filozofii; bo filozofia, któréj się cały oddałem, jest najpiérwszą ze sztuk pięknych. Lecz gdy zapadł na mnie wyrok śmierci, i tylko uroczystość Apollina wykonanie jego odwlokła, uznałem, że jeżeli mi jeszcze raz sen każe zajmować się sztukami pięknemi, nie należy mu sprzeciwiać się, lecz być posłusznym; bo bezpieczniéj piérw nim zejdę z tego świata zadosyć uczynić woli bogów napisaniem wierszy, jak bez zadosyć uczynienia schodzić. Dla tego napisałem naprzód hymn do Apollina, którego właśnie obchodzono uroczystość; potém uważając że na poetę nie przystoi, jeśli ma być nim jak powinien, pisać prozy wierszem, lecz przedstawiać obrazy imaginacyi, ponieważ w nie sam nie jestem płodny, wziąłem się do bajek Ezopa, które napamięć umiałem, i najpiérw sobie przypomniałem. To powiedz Cebesie Ewenowi, życz mu zdrowia, i jeśli ma rozum, niech, w ślady moje wstępuje, gdyż podobno już dziś z tego świata schodzę; albowiem tak chcą Ateńczykowie. Na to Simias: — Co każesz Sokratesie powiedziéć Ewenowi? Byłem z nim razem długo, lecz ile wiem, nie będzie miał ochoty bynajmniéj cię posłuchać. — Jakto, rzecze Sokrates, czy Ewenus nie jest filozofem? — Jest! i ja za takiego go uważam, odpowiedział Simias. — A więc on, i każdy kto tylko godnie tak wielkiego dobra jest uczestnikiem, będzie chciał mnie naśladować, tylko gwałtu nie ma sobie zadawać; bo tego jak powiadają, nie wolno. Mówiąc to spuścił nogi z łóżka na ziemię, i siedząc, tak daléj rozmawiał. Zapytał się go Cebes: Jakto Sokratesie! mówisz że nie wolno gwałtu sobie zadawać, ale gdy kto umiera, filozof życzyć sobie powinien być jego towarzyszem? — Czyście o tém nic nie słyszeli Cebesie i ty Simiaszu, gdyście byli razem z Filolajem[12]? — Nic z pewnością Sokratesie! — Ja co wiem, to tylko z powieści od drugich; jednak com słyszał, nie chcę zataić, bo bardzo stosowném jest, aby ten co ma z tego świata na tamten przechodzić, zastanowił się teraz i pomówił z wami względem tego przejścia, jak o niém sądzimy; cóż bowiem innego zrobiłby każdy w téj chwili, która pozostaje do zachodu[13] słońca? — Dla czego więc Sokratesie mówią, że nie wolno samemu sobie życia odbiérać; gdyż o co cię teraz pytam, słyszałem od Filolaja, gdy u nas bawił, i innych, że nie należy tego się dopuszczać; z dokładnością jednak o tém nic z nikąd nie wiém. — Nie trać nadziei, rzekł Sokrates, wkrótce się dowiesz. Może ci się dziwném wydaje, że z wielu rzeczy to jedno jest bez wyjątku, że nigdy dla człowieka nie ma chwili, w któréjby lepiéj było umrzeć niżeli żyć; a jeżeliby dla kogo kiedy było, to znowu szczególne, że nie wolno samemu sobie dobrze czynić, lecz czekać w tém należy cudzego dobrodziejstwa.
Uśmiechnąwszy się nieznacznie Cebes, rzekł na to właściwym miejscu swego urodzenia sposobem[14]. — O tém Bóg sam najlepiéj wié! — Może zdawać ci się będzie, rzekł Sokrates, mniemanie to zupełnie bezzasadne; ma ono jednak swoją przyczynę. Podana w mysteryach[15] stosowna do tego maxyma „że my ludzie na tym świecie jesteśmy jak pod strażą i nie wolno nam się samym z niéj uwalniać i uchodzić“ zdaje się wielką i niełatwą do przeniknienia. Sądzę że przynajmniéj na to się zgodzisz ze mną Cebesie i uznasz za stosowne co mówią, że bogowie są naszemi panami, a my ich poddanemi. Czy nie przyznajesz tego? — Przyznaję! odpowiedział Cebes. — A zatém, mówił daléj Sokrates, gdyby który z twoich poddanych nie pytając się o twoje pozwolenie chciał sobie życie odebrać, nie gniewałżebyś się na niego, nie użyłżebyś kary jakąbyś miał na pogotowiu? — I wielkiéj! odpowiedział Cebes. — A więc i to nie jest bez zasady, że nie należy wprzód porzucać życia, póki Bóg sam nie ześle tego potrzeby, jak nam teraz zesłał. — To prawda, rzekł Cebes, lecz cóś piérw mówił, że filozofowie chętnie umierać powinni, zdaje się z tém być niezgodne, jeżeli to cośmy teraz powiedzieli jest istotném, że Bóg jest naszym panem a my jego poddanemi; trudno bowiem pomyśléć, żeby ci co za najmędrszych uchodzą, nie mieli z niechęcią oddalać się z pod opieki tych, co o wszystkiém najlepsze mają staranie, to jest bogów: bo niepodobna aby kto z nich sądził że w lepszéj będzie pieczy, kiedy bez drugich opieki zostanie, chyba tylko nierozsądny zupełnie człowiek będzie sądził, że dobrze jest oddalać się od swego Pana, i opiekuna; a nie zastanowi się, że dobrego odstępować nie należy, lecz owszem jaknajdłużéj trzymać się go potrzeba, i nie trzymając źle się robi. Rozsądny będzie zawsze starał się przy tym pozostać, kogo lepszym od siebie widzi. Tak Sokratesie! przeciwnie wnieść wypada, niżeś ty powiedział; to jest że filozofowie niechętnie umierać powinni, a ludzie: prości, nierozumni tylko, chętnie.
Sokrates słysząc to zdawał się być zadowolniony z dowodzenia Cebesa, a spojrzawszy na nas rzekł; — Cebes znajdzie zawsze jakieś zarzuty, i nie zaraz przyjmie, co mu kto powié. — Na to, rzekł Simias, i mnie zdaje się Sokratesie, że Cebes dobrze mówił! Dla czego bowiem ludzie prawdziwie mądrzy mieliby chcieć odstępować swych dobrych panów, i oddalać się od nich. Jak widzę, zmierza Cebes swą mowę do ciebie, że nas tak łatwo i bogów dobrych jak sam wyznajesz panów opuszczasz. — Macie słuszność, rzekł Sokrates. Widzę że chcecie abym przed wami się usprawiedliwił jak przed sądem. — Tak nie inaczéj, odpowiedział Simias. — A więc, rzekł Sokrates, będę chciał, to zrobić i skuteczniéj niż przed sądem. Gdybym sądził że po śmierci nie znajdę bogów równie mądrych i dobrych jak tutaj, a ludzi co pomarli jeszcze lepszych od tych co ta żyją, błądziłbym moją względem śmierci obojętnością; lecz wiedzcie, że mam nadzieję, iż znajdę ludzi lepszych; a choćbym o tém nie mógł z pewnością zaręczyć, jednak że znajdę tam bogów dobrych dla mnie panów, mogę wam o tém z pewnością powiedzieć, jeżeli kiedy o czém mógłem. Dla tego nie smucę się z mojéj śmierci, lecz cieszę się nadzieją, że już zbliża się dla mnie to, co jest przeznaczone dla umarłych, a jak mówią od dawna, lepsze dla cnotliwych niż dla złych. — Jakże, rzecze Simias, czy chcesz nas Sokratesie, opuścić, zostawując sobie tylko wiadome pobudki twych nadziei, a nam ich wcale nie odkryjesz? Zdaje mi się, że dobro to dla wszystkich nas służy, i że jeśli je nam dasz poznać, usprawiedliwisz się dostatecznie, kiedy o tém co mówisz, nas przekonasz. — Dobrze, rzecze Sokrates, będę chciał to zrobić, lecz piérw obróćmy się do tego Kritona, który już dawno zdaje się, że chce nam coś powiedziéć. — Oto mówi Kriton, ten co ci ma dać truciznę Sokratesie, bezustannie mi powtarza żeś powinien jaknajmniéj mówić, bo mówiąc wiele rozpalasz się, i osłabisz przez to moc trucizny. Ci co podobnie robią, muszą czasem dwa i trzy razy ją brać na nowo. — Niech idzie precz! rzecze na to Sokrates. Nie uważaj na niego Krytonie, niech tylko gotów będzie gdy wypadnie dwa i trzy razy ją podać. — Wiedziałem o tém, rzekł Kriton, że każesz mu to powiedzieć; lecz mi się ciągle naprzykrza. — Niech idzie precz! nie uważaj na niego. Ja zaś chcę wam się teraz usprawiedliwić, jak przed sądem, dla czego mniemam, że ten co prawdziwie jako filozof życie swoję spędził, musi z zupełną spokojnością patrzeć na zbliżającą się śmierć swoją, i mieć nadzieję, że gdy umrze, dostąpi na tamtym świecie największego dobra. Jak się to dzieje, będę chciał wam Simiaszu i Cebesie wytłumaczyć.

KONIEC WSTĘPU.
— Zdaje się że wielu o tém nie wie, iż ci, co prawdziwemi są filozofami, nie pragną nic więcéj jak umrzeć, i być bez życia. Kiedy tak, niestosowném byłoby wcale pragnąć śmierci przez całe życie; a gdy przyjdzie, uważać za złe to, czego się pragnęło dawno i żądało. Na to Simias uśmiechnąwszy się rzekł: — Zaiste, nie chciałem Sokratesie rozśmiać się, ale zrobiłeś żem musiał; albowiem sądzę, że gdyby wielu to usłyszało, coś o filozofach powiedział, przyświadczyłoby ci zaraz; i wszyscyby u nas[16] na to bardzo się zgodzili, aby filozofowie rzeczywiście poumierali; gdyż wiedzą, że są tego godni. — Dobrzeby powiedzieli Simiaszu, prócz tego tylko, że wiedzą; bo nie wiedzą w jaki sposób prawdziwi filozofowie pragną śmierci, i jak jéj są godni. Pominąwszy ich zatém, powiedzmy sami sobie, co rozumiemy przez śmierć? — Dobrze, rzekł Simias przerywając. — Czy nie rozumiemy przez nią nic innego jak tylko oddzielenie duszy od ciała? Czy umrzeć nie jest to zostawić ciało samo sobie bez duszy, i nawzajem duszę samą sobie bez ciała? Czy nie tém jest śmierć? — Tém nie czém inném, odpowiedział Simias. — Uważ więc dobry przyjacielu, czy teraz zgodzisz się ze mną na jedno: bo mi się zdaje, że ztąd lepiéj poznamy to o co nam idzie. Czy sądzisz że filozof powinien ubiegać się o tak nazwane przyjemności n. p. jedzenia, picia? — Bynajmniej Sokratesie! rzekł Simias. — O jakież więc? może o przyjemność miłości? — Wcale nie! — To może będzie dbał o wygody ciała, jakoto o piękną odzież, obuwie, i inne ozdoby? Jak sądzisz, czy on je poważa, lub gardzi tém co niekoniecznie potrzebne? — Sądzę, że prawdziwy filozof tém wszystkiém pogardza. — A więc czy nie przyznasz, rzecze Sokrates, że jego staranie nie do ciała, od którego chce się uwolnić, lecz do duszy więcéj się ściąga? — Pewno. — Czyliż więc nie w tém najprzód jest filozofem, że więcéj niż inni ludzie oddala duszę od związku z ciałem? — Tak. — A czy nie mówi wielu, że ten komu wszystko nie miłe, który o nic nie dba, nie ma żyć po co, i jest jak umarłym, kiedy nie czuje przyjemności, jakie z ciała pochodzą. — Prawdę mówisz Sokratesie. — A przy nabywaniu poznania rzeczy, czy ciało nie stoi na przeszkodzie, kiedy należy do szukania go? to jest, chcę mówić, czy wzrok i słuch przedstawia co prawdziwego ludziom? albo czy nie słusznie powtarzają nam zawsze Poeci, „że nic nie słyszymy, ani widzimy prawdziwie.“[17] Jeśli więc te zmysły nie są pewne i niezawodne, trudnoby niemi były inne, kiedy wszystkie od tamtych są słabsze. Czy nie zgadzasz się na to? — Zgadzam się bardzo, odpowiedział Simias. — Kiedyż zatém dochodzi dusza prawdy? rzekł Sokrates; bo jeśli z ciałem chce co poznać, widzimy że od niego zwiedzioną bywa. — Tak, rzekł Simias. — A więc czy nie wtenczas ona poznaje istotę rzeczy, kiedy myśli. — Wtenczas! — A czy nie myśli najlepiéj wtenczas kiedy jéj nic takiego nie stoi na przeszkodzie, ani słuch, ani wzrok, ani boleść, ani roskosz, gdy oddalona od ciała, sama w sobie zupełnie zostaje, i odstępując ile może od związku z ciałem, zwraca się ku temu, co ma poznać? — Tak. — Czyż więc nie wtenczas te dusza filozofa pogardza najwięcéj ciałem, unika przed niém, i sama sobie chce być zostawiona? — Zapewne! — A o tém Simiaszu! jakże czy nie powiemy, że sprawiedliwość jest czemsiś albo że niczém? — Oczywiście powiemy że jest czemsiś. — A o dobroci, piękności, czy nie powiemy tego samego? — Powiémy. — Czyś kiedy je choćby najmniéj widział? — Nigdy. — Możeś więc innym jakim zmysłem je poznał? — Toż samo mówię o wszystkiém inném o wielkości, zdrowiu, mocy, słowem istocie wszystkiego, co tylko samo w sobie jest czemsiś. — Czy za pomocą ciała poznamy jego rzeczywistość? albo raczéj, że im kto lepiéj zastanowi się nad tém, o czém pomyśli, tém więcéj zbliży się do jego poznania. — Pewno. — A więc czy nie ten najpewniéj dokaże wszystkiego, kto samą tylko myślą najwięcéj do wszystkiego będzie przystępował; nie polegał ani na wzroku w myśleniu, ani na żadnym innym zmyśle, lecz samą przez się myślą się zastanawiając, istotę wszystkiego przenikał, bez oczów i uszów, słowem mówiąc bez ciała, jako tego które duszy w poznaniu przeszkadza i robi jéj trudności, kiedy jest z nią razem. Czy nie taki tylko Simiaszu istotę rzeczy poznać potrafi? — Niezawodnie że taki tylko. Prawdę aż nadto mówisz Sokratesie. — Czyli naturalnie z tego wszystkiego, rzekł daléj Sokrates, nie wniosą prawdziwi filozofowie i nie powiedzą do siebie „Sądzimy, że ta tylko jest prosta droga, która nas prowadzi dobrze do poznania rzeczy; bo dopóki mamy ciało, dusza nasza zostaje ciągle w złém uwięziona, i my nie osiągniemy nigdy celu naszych; życzeń, to jest prawdy. “ Przyznajmy im w tém słuszność bo ciało tysiączne daje nam zatrudnienia dla utrzymania go. Gdy przypadną choroby, nie dozwolą wcale myśleć. Z ciała podlegamy żądzy miłości, namiętnościom, bojaźni, wielu chymerom i głupstwom, tak, że mówiąc prawdę, dla niego nie możemy nic wcale myśleć; bo w istocie cóż sprowadza między nami wojny, kłótnie, i bitwy, jeżeli nie ciało i jego żądze; bo nie z czego innego powstają między nami nieprzyjaźnie, jak z żądzy dostatków! a o te musimy się starać dla ciała, aby zaspokoić jego potrzeby. Ztąd nie mamy czasu myśleć o filozofii; a gdy nawet kiedy go znajdziemy i zaczniemy myśleć, sprowadza ciało wśród myślenia nagłe roztargnienie i pomięszanie, tak, że nie możemy z powodu niego żadnéj dostrzedz prawdy. W istocie zdaje mi się że, jeśli kiedy mamy co poznać dokładnie, trzeba abyśmy od ciała się oderwali, i samą tylko duszą na rzecz patrzyli; a wtenczas dopiéro sądzę, że czego pragniemy, dostąpić potrafimy: to jest, będziemy mogli myśleć, kiedy umrzemy: nie zaś jak każdy to widzi za życia. Tak więc gdy z ciałem nic dokładnie poznać nie możemy, musi być jedno z dwojga: albo że nic nigdy znać nie będziemy, albo że aż po śmierci; bo wtenczas dopiéro dusza sama w sobie zostanie bez ciała; póki zaś żyjemy, najwięcéj wtenczas zbliżymy się do poznania, kiedy ile można jaknajmniéj ciałem zajmować się będziemy, nie przestawać z nim nad konieczną potrzebę, ani przejmować jego natury, lecz owszem strzedz się jaknajwięcéj od jego wpływu, póki Bóg zupełnie nie uwolni nas od niego. Wolni zatém i oczyszczeni od głupstw ciała, będziemy jak sądzę żyć i przestawać na tamtym świecie z ludźmi podobnie jak my oczyszczonemi, poznamy sami przez się istotę wszystkiego. Tak, bo niesłuszną byłoby rzeczą aby nieoczyszczeni mieli być uczestnikami tego co jest czyste. Oto masz kochany Simiaszu, co mi się zdaje, i o czém prawdziwi filozofowie myślić i rozmawiać między sobą powinni. Czy i tobie toż samo się zdaje? — Tożsamo zupełnie Sokratesie. — A zatém jeśli co mówimy, jest prawdą, czy nie ma dla mnie przyjacielu wielkiéj nadziei, że jeśli gdzie, to pewno tam dokąd teraz odchodzę, znajdę czegom przez całe życie tak mocno pragnął. Tak przejście moje z tego świata na tamten, które mam na rozkaz drugich zrobić, czyni mi tego nadzieję, równie jak każdemu kto ma przekonanie, że się starał, aby dusza jego zawsze była czystą. — Pewno! rzekł Simias. — Chcieć ją mieć czystą, jest to cośmy dawniéj powiedzieli, oddalać ją jaknajwięcéj od ciała, przyzwyczajać aby sama się we wszystkiém od ciała odrywała, w sobie sama jednoczyła, i ile być może teraz i potém sama w sobie wolna była od ciała, tak jakby od więzów. — Pewno! rzekł Simias. — A tego uwolnienia duszy i oddzielenia od ciała czyż nie zowiemy śmiercią? — Nie inaczéj, odpowiedział Simias. — Uwolnić zaś ją jak mówimy, czy nie pragną najwięcéj sami tylko prawdziwi filozofowie? Czyż uwolnienie duszy i oddzielenie jéj od ciała nie jest ich najgłówniejszém staraniem? — Zdaje się że tak. — Zatém, jak piérw mówiłem, czy nie byłoby śmieszném, żeby ten który przez całe życie starał się być jak umarłym, kiedy przyjdzie śmierć miał ją za cóś złego? nie byłożby to śmieszném pytam się raz jeszcze? — I jak! rzekł Simias. — A więc Simiaszu! prawdziwi filozofowie dążą do śmierci, i ta im bynajmniéj żadnéj nie sprawia obawy. Uważ ztąd, kiedy gardzą zawsze ciałem, i chcą mieć duszę w sobie samą, nie popełniliżby wielkiéj sprzeczności, gdyby lękając się śmierci gdy przyjdzie, i mając ją za cóś złego, nie poszli chętnie, gdzie się spodziewają znaleść to, czego przez całe życie pragnęli. Pragnęli zaś poznania i uwolnienia się od tego. czém gardzili. Wiele ludzi którym pomarły dzieci albo żony, chciałoby chętnie iść na tamten świat, w nadziei, że się zobaczą z temi których kochali, i żyć z niemi będą; a człowiek który pokochał mądrość i który sądzi że ją tylko na tamtym świecie znajdzie, miałżeby niechcieć umrzeć, i iść tam chętnie, gdzie znajdzie to co polubił?

— Kochany przyjacielu! wypada sądzić, że pójdzie z wielką ochotą, jeśli jest prawdziwym filozofem; bo ma przekonanie że nigdzie nie znajdzie téj czystéj mądrości któréj szuka, jak tylko tam. Więc jeżeli jest tak, jak powiedziałem, nie byłażby wielka sprzeczność, aby miał się taki obawiać śmierci? — Byłaby bardzo wielka, rzekł Simias. — Więc czy nie masz ztąd, mówił daléj Sokrates, dostatecznego dowodu, że ten kogo zobaczysz zasmuconego z powodu zbliżającéj się dla niego śmierci, nie jest filozofem, ale więcéj przyjacielem ciała swojego, miłośnikiem pieniędzy, honorów, czasem jednego z tego dwojga, albo i razem obojga?! — Pewno że tak jest, jak mówisz. — A czyli Simiaszu, rzeki daléj Sokrates, to co zowią męztwem, nie przystoi najwięcéj filozofom, równie jak i wstrzemięźliwość, którą zowią panowaniem nad namiętnościami swojemi i niedaniem się im powodować? Nie przystoiż ono najwięcéj tym, którzy gardzą ciałem i żyją w poświęceniu się dla filozofii? — Nie inaczéj, odpowiedział Simiasz. — Bo jeżeli zastanowisz się nad męztwem i wstrzemięźliwością ludzi innych, zobaczysz jak jest śmieszne. — Jakto Sokratesie? — Oto, rzeki Sokrates, wiesz że wszyscy uważają śmierć za największe złe. — Tak Sokratesie, od powiedział Simiasz. — Ci co się mężnemi okazują gdy śmierć ponoszą, są jedynie takiemi z obawy czegoś gorszego. — Tak. — A więc wszyscy prócz filozofów są tylko z obawy i bojaźni mężnemi. Ale jakże to sprzeczne aby kto z obawy i bojaźni był mężnym! — Pewno Sokratesie. — Podobnie i ze wstrzemięźliwością innych ludzi ma się: są wstrzemięźliwemi przez niewstrzemięźliwość; choć mówimy że to niepodobna, bywa jednak coś takiego przy ich osobliwszéj wstrzemięźliwości; albowiem z obawy aby nie byli pozbawieni jednych roskoszy, to jest tych, których najwięcéj pragną, wstrzymują się od drugich, pierwszym zawsze chołdując. Nazywają niewstrzemięźliwością dać się powodować roskoszom i namiętnościom; a przecież sami kiedy panują nad jednemi, drugich są niewolnikami. Ztąd powstaje coś takiego jakem powiedział, że w pewnym względzie przez niewstrzemięźliwość są wstrzemięźliwemi. — Tak i mnie się zdaje Sokratesie. — Uważ zaś kochany Simiaszu, że dla tego kto chce być wstrzemięźliwym, wcale nie przystoi zamieniać roskosze na roskosze, troski na troski, bojaźń na bojaźń, większe na mniejsze, tak jak monetę grubą na drobną, lecz że się starać należy o tę dobrą monetę, za którą wszystko mieć można, to jest o mądrość czyli poznanie. Za nią dostanie męztwa, wstrzemięźliwości, sprawiedliwości; słowem, prawdziwą cnotę tam tylko znaleść można, gdzie jest mądrość, czy to obok roskoszy, bojaźni i innych namiętności, czy też bez nich. Ale gdy jéj nie masz, a te jedne na drugie tylko się zamieniają, cnota staje się wtenczas pozornym cieniem; w rzeczy zaś saméj jest niewolnictwem nie mającém w sobie prawdziwości ani czystości; bo prawdziwość i czystość cnoty polega na zachowaniu się od wszelkich namiętności, a do tego prowadzi wstrzemięźliwość, sprawiedliwość, męztwo i mądrość. Zdaje się że ci co piérwsi ustanowili mysterye, nie byli pospolici ludzie, lecz wyżsi nad innych; bo mówili zaraz,[18] że ten kto pójdzie na tamten świat nie czysty i nie poświęcony, będzie leżał w błocie; a czysty i poświęcony będzie z bogami mięszkał. Powiadają i ci którzy na misteryach bywają „że wielu nosi uwieńczone liściami laski, “[19] ale mało jest duchem bożym natchnionych. Takiemi sądzę że są tylko ci co prawdziwie podług filozofii żyją. Nie zaniedbałem i ja tego przez całe moje życie, lecz owszem starałem się wszelkiemi sposobami. Czy zaś nie próżne były moje starania i czy dostąpiłem, czego pragnąłem, sądzę że się dowiem, gdy jak się Bogu podoba, wkrótce się na tamten świat przeniosę. Oto macie Cebesie i Simiaszu, co na moje usprawiedliwienie przed wami mogę powiedzieć, dla czego się z tego nie smucę, że was opuszczam i panów tego świata, mając nadzieję, że znajdę i na tamtym równie dobrych panów i przyjaciół. Ale mało pewno kto temu uwierzy. Jednak bylem tylko do waszego przekonania więcéj powiedział niż owych sędziów Ateńskich, dosyć dla mnie.
Gdy to skończył Sokrates, Cebes mu przerywając rzekł. — Sokratesie! wszystko coś mówił zdaje mi się prawdziwe, prócz tego coś powiedział o duszy; bo trudno uwierzyć, aby dusza była gdy się od ciała oddzieli. Ginie ona zaraz i niknie skoro człowiek umrze; opuszcza ciało i wychodzi z niego jak para lub dym rozchodząc się i nie zostawiając po sobie śladu. Gdyby w istocie exystowała sama w sobie, wolna od wszystkiego złego któreś nam wystawił, byłaby wielka i piękna nadzieja Sokratesie, że co mówisz spełni się; lecz aby uwierzyć, że po śmierci człowieka dusza nie ginie, ale moc pewną i myśl zachowuje, na to trzeba nie małych dowodów. — Prawdę mówisz Cebesie, rzekł Sokrates. Ale cóż zrobimy? czy chcesz abyśmy się zastanowili czy to prawda lub nie? — Chcę chętnie słyszeć twoję w tym względzie myśli, odpowiedział Cebes. — Sądzę, rzekł Sokrates, że ktokolwiekby mnie tu słyszał, choćby nawet i komik jaki[20], nie powiedziałby że od rzeczy gadam i co do mnie nie należy. Jeśli więc tak jest, i jeśli mamy dokładnie nad rzeczą się zastanowić, trzeba abyśmy zobaczyli czy dusze umarłych żyją na tamtym świecie lub nie? Dawne to już mniemanie [21] cośmy powiedzieli, że one ztąd na tamten świat się przenoszą i wracają na powrót niejako z śmierci do życia. Jeśli prawda że wracają, muszą tam przez niejaki czas zostawać; bo inaczéj gdyby nie zostawały, nie miałyby zkąd powracać. Dostatecznym to już jest dowodem zdania, że z umarłych powstają żywi, a jeśli nie, trzeba szukać innego. — Tak, rzekł Cebes. — Lecz nie trzeba tego ściągać tylko do ludzi, mówił daléj Sokrates, ale chcąc wszystkiego poznać dokładnie początek, trzeba i do zwierząt, roślin, w ogóle wszystkiego co tylko tym sposobem powstaje; to jest z rzeczy sobie przeciwnych, jeżeli je ma, n. p. to co piękne ma za przeciwne brzydkie, sprawiedliwe ma za przeciwne niesprawiedliwe, i wiele tym podobnych rzeczy. Zobaczymy więc czy koniecznie to co ma sobie coś przeciwnego z niego musi pochodzić; tak jak, kiedy się co staje większém, musiało być piérw mniejsze nim się stało większém. — Pewno. — A na odwrot, czy to co się staje mniejszém nie musiało być piérw większém, nim się stało mniejszém? Tak. — Podobnie mocniejsze robi się ze słabszego, prędsze z powolniejszego. — A gorsze czy nie powstaje z lepszego, i sprawiedliwsze z tego co niesprawiedliwe? — Nie inaczéj. — A więc dostatecznie widzimy że tak powstaje jedno z drugiego na przemian. — Pewno. — Lecz między takiemi dwiema przeciwnościmi czy nie ma czego środkującego coby prowadziło od jednego do drugiego, i na odwrót: od większego do mniejszego, i od mniejszego do większego? — Zapewne zmniejszanie i powiększanie. — Ztąd mówimy powiększyć co, i zmniejszyć. — Nie inaczéj. — A czy nie ma się podobnie i z tém, co zowiemy odłączyć się i złączyć, rozgrzać i oziębić, i wszystkiém inném, choć nie mamy, często dosyć wyrazów na oznaczenie tego, widzimy jednak, że tak jedno musi powstawać z drugiego i nawzajem brać z siebie początek. — Bez wątpienia, rzekł Cebes. — Jakże, mówił daléj Sokrates, czy życie nie ma czego tak sobie przeciwnego, jak czuwanie przeciwne snowi? — Ma, odpowiedział Cebes. — Cóż takiego? — Śmierć! — Dobrze. A nie pochodzisz tu także jedno z drugiego, ponieważ jest sobie przeciwne? i gdy jest takiém, czy nie ma czego pośredniego, coby prowadziło od jednego do drugo? — Jest. — Ja z méj strony, rzekł Sokrates, powiem ci, co łączy te dwie rzeczy, to jest sen i czuwanie, oraz co z jednéj prowadzi do drugiéj; a ty mi powiesz o innych rzeczach. Mówię, że po śnie następuje czuwanie, a po czuwaniu sen; pośredniém zaś co prowadzi od jednego do drugiego jest uśnięcie i przebudzenie się. Czy nie dosyć jasno ci powiedziałem? — Bardzo jasno, rzekł Cebes. — Powiedzże mi teraz o życiu: czy nie przyznasz że śmierć jest przeciwną życiu? — Przyznaję. — A że jedno następuje po drugiém? — I to. — Cóż więc następuje po życiu? — Śmierć. — A co po śmierci? — Trzeba przyznać że życie. — A więc z tego co umarło, powstaje to co żyje: to jest rozmaite istoty żyjące, ludzie! — Tak. — Zatém nasze dusze żyją na tamtym świecie? — Zdaje się że tak. — Nie jestże tu widoczne przejście z jednego stanu do drugiego: od życia do śmierci? — Jest i bardzo. — Jakże, a ze śmierci, czy nie powstanie nic przeciwnego? czy tylko w tém natura odstępuje od swych prawideł, lub raczéj ze śmierci powstaje także cóś przeciwnego? — Pewno, rzekł Cebes. — Cóż takiego? — Nowe życie. — Zatém, jeśli życie nowe następuje po śmierci, i jest tylko przejściem ze stanu śmierci do życia.Tak. — A więc zgadzamy się na to, że życie nie mniéj następuje po śmierci, jak śmierć po życiu. Tém samém już wiemy, że dusze zmarłych gdzieś bawią, zkąd znowu do życia wracają. — Z tego cośmy powiedzieli Sokratesie, zdaje mi się że tak koniecznie wypaść musi. — Uważ zaś żeśmy nie bez słusznego powodu to powiedzieli. Uważ, że gdyby z jednego nie powstało drugie, tak aby się do niego kołem wracało, jednoby natenczas było tylko przejście ze stanu rzeczy do rzeczy, bez powrotu do téj saméj z któréj wyszło, i jednąby miało postać, jeden stan; wreszcie skończyłoby swoją exystencyą. Jakże ci się zdaje? Nie trudno dojść czego chcę. Oto, że gdyby było uśnięcie, a nie było obudzenia się, wszystko w końcuby okazywało, że Endymion[22] nie jest wielką rzeczą: bo jak on, tak wszystko pogrążone by było we śnie wiecznym. I gdyby pomieszane razem nie rozdzieliło się od siebie, byłoby nareszcie jak powiedział Anaxagoras, wszystko razem z sobą[23]. Nie wracając po śmierci do życia, i w stanie śmiertelności ciągle zostając, musiałoby nareszcie wszystko co żyje wymrzeć i z siebie nic nie zostawić: bo jeśli z tego co umiera nic nie powstaje, a co żyjące umiera, cóż będzie, co nie dopuści, by wreszcie wszystko nie wymarło. — Zdaje mi się że masz słuszność Sokratesie, rzekł Cebes. — Mówię ci Cebesie, odpowiedział Sokrates, że com rzekł, jest niezawodne, i nie zbłądziliśmy, kiedyśmy się na to zgodzili; bo w istocie jest przejście do nowego życia, powstają żywi z umarłych, żyją dusze umarłych, i dobrym jest lepiéj, a złym gorzéj. — Tak niezawodnie, rzekł przerywając Cebes. Lecz mi się zdaje, że tu także należy, coś zwykł często mawiać Sokratesie, że nauka niczém inném nie jest jak tylko przypomnieniem. Jeśli tak, wypada żeśmy już piérw musieli to znać, co sobie przypominamy. A toby nie mogło nastąpić, gdyby pierw duszy nie było, nim do ciała weszła. Nowy zatém i ztąd wniosek, że dusza jest nieśmiertelna. Na to odezwał się Simias. — Jakież Cebesie masz tego dowody? Powiédz, bo ja w tym momencie nie pamiętam. — Jeden ci tylko powiem, odpowiedział Cebes, ale najważniejszy: to jest, że gdy się kto kogo dobrze spyta, odpowie jak należy. Nie mógłby zaś tego zrobić, gdyby nie miał sam w sobie dokładnego rzeczy poznania. Dosyć pokazać mu figury jeometryczne, lub co podobnego, a pokaże wyraźnie, że tak jest. — Jeśli jednak nie jest to dostatecznym dowodem do przekonania cię, rzekł Sokrates, tedy uważ, czyli tym sposobem wziąwszy rzecz pod rozwagę, nie zgodzisz się na jedno z nami. — Nie wątpię, odpowiedział Simias, by to co zowią nauką, nie miało być przypomnieniem; chciałem tylko przypomnieć tu sobie, o czém mowa. Z tego, co Cebes powiedział, mam już dosyć przekonania i wierzę; ale jednak radbym mimo tego usłyszyć, jak ty będziesz dowodził. — Oto tak, rzekł Sokrates. Zgodziliśmy sie na to, że aby sobie co przypomnieć, trzeba już piérw to wiedzieć, co mamy sobie przypomnieć. — Tak. rzekł Simias. — A czy nie zgodzimy się na to, że poznać co, jest także sobie przypomnieć. To jest, gdy kto słysząc, lub jakimkolwiek innym zmysłem rzecz pojmując, nie tylko tę poznaje na którą uwagę zwraca, ale razem i inną, któréj poznanie było wcale oddzielne, nie powiemyż, że człowiek ten przypomina sobie rzecz, którą już dawniéj znać musiał, — Jak to? — Oto mówię n. p. że poznać człowieka jest co innego, a poznać lirę co innego. — Oczywiście. — A czy nie wiész, mówił daléj Sokrates, co się trafia kochankom, gdy zobaczą lirę, suknią, lub inną rzecz jaką, któréj ich kochanki używały? Oto gdy poznają lirę, przychodzi im zaraz na pamięć sama kochanka, do któréj ta należała. To właśnie jest przypomnieniem: jak n. p. widząc ktoś Simiasza przypomni sobie i Cebesa. Mnóstwo podobnych możnaby przytoczyć przykładów. — Pewno. — Czy więc przyznamy, mówił Sokrates, że to jest przypomnienie, szczególniéj gdy się tyczy tego czegośmy zapomnieli albo przez odległość czasu, albo przez długie niewidzenie? — Nie inaczéj. — A widząc n. p. odmalowanego konia lub lirę, czy nie możemy przypomnieć sobie człowieka?, lub widząc odmalowanego Simiasza, czy nie możemy przypomnieć sobie Cebesa? — Możemy. — Podług tego zatém, czy nie następuje przypomnienie raz przez podobieństwo, a drugi przez sprzeczność? — Następuje. — Kiedy się zaś co przypomina z podobieństwa, nie musisz umysł poznać od razu czyli co brakuje, lub nie? — Koniecznie, odpowiedział Simias. — Uważ więc, mówił daléj Sokrates, czy nie powiemy że jest czémciś więcéj podobieństwo, niżeli jakie między kamieniem a kamieniem, drzewem a drzewem, i innemi rzeczami podobnemi? Czy nie powiemy że samo w sobie jest czémciś, lub niczém? — Powiemy że jest czémciś. — A czy znamy czém jest? — Pewno. — Zkąd więc znamy? Nie z tegoż cośmy powiedzieli: to jest kiedy zobaczymy drzewa podobne, kamienie, i wiele innych rzeczy, poznajemy podobieństwo, którém jednak nie są ani te drzewa, ani kamienie, lecz coś wcale innego. Czy nie poznasz że coś innego? Uważ i to: czy nie wydają nam się kamienie i drzewa raz podobne, a drugi niepodobne, choć są między sobą podobne, i prawie jednakowe. — Tak. — Dla czegoż? Więc to co jest podobne zdaje się czasem niepodobne, i podobieństwa będzie razem niepodobieństwem. — Nigdy Sokratesie! — Podobieństwo i to co podobne, nie jestże to samo, mówił daléj Sokrates. — Wcale nie Sokratesie, odpowiedział Simias. — A wszak z tego co podobne i co różne od samego podobieństwa, poznajesz podobieństwo. — Prawda, odpowiedział Simias. — A przy poznawaniu czy nie widzisz zaraz podobieństwa, lub różnicy od tego z czego poznajesz? — Nie inaczéj. — Dobrze, mówił Sokrates, albo powiedzmy tak co na jedno wychodzi, zobaczywszy rzecz jaką czy nie pomyślimy zaraz o innéj, że do niéj jest podobna lub niepodobna; jest to własnością przypomnienia. — Tak. — Powiedz proszę, rzekł Sokrates, czy na widok drzew podobnych, lub innych rzeczy o którycheśmy mówili, nie dzieje się toż samo? Czy nie zdają się nam takie, jak samo podobieństwo albo czy brakuje co do tego, lub nie? — Brakuje i wiele, odpowiedział Simias. — Nie zgdodziemyż się więc, że gdy kto na co spojrzy, przyjdzie mu zaraz na myśl, że jest do czego innego podobne, lub mu czegoś brakuje do zupełnego podobieństwa? Dla tego wypada poznać piérw to do czego jest podobne lub brakuje do zupełnego z niemi podobieństwa. — Koniecznie. — Nie dziejeż się to samo z tém co podobne, a samém podobieństwem? — To samo. — A więc musimy już piérw znać podobieństwo samo w sobie, nim zobaczywszy rzecz jaką podobną, pomyślimy że się zbliża do podobieństwa, ale do niego nie dochodzi. — Pewno. — Nie zgadzamyż się zaś na to, że myśl tę obudzamy w nas przez zmysł widzenia, lub który inny? A co tu mówię względem jednego, to się rozumie o wszystkiém. — Tak Sokratesie! prawdę mówisz, przynajmniéj o ile się tego tyczy, o czém mówimy. — A więc przez zmysł obudzamy w nas myśl tę, że wszystko co podobne podpada pod zmysły nasze, zbliża się do tego co zowiemy podobieństwem, ale do niego nie dochodzi. Czy nie przyznamy tego? — Przyznamy. — Wypada więc ztąd, że piérw nim co widzimy lub słyszymy, musimy już mieć w nas poznanie samego podobieństwa, do ktorego coś zmysłowego i podobnego potém odnosimy, i uważamy że się zbliża do niego, ale mu zupełnie nie odpowiada. — Tak wypada koniecznie Sokratesie. — A czy nie od samego zaraz urodzenia mamy wzrok, słuch, i inne zmysły? — Oczywiście że od samego urodzenia. — Musimy więc już piérw, nim tych zmysłów dostajemy, mieć poznanie podobieństwa? — Tak. — Przeto nim się rodzimy, musimy go już mieć. — Tak się zdaje. — Jeśli więc nabywszy go przed urodzeniem, mamy i po urodzeniu, wypada, że musimy przed i po urodzeniu znać nietylko podobieństwo, większość, mniejszość, lecz i inne tym podobne rzeczy; bo co mówimy nie tylko rozumie się o samém podobieństwie, lecz i tém co zowią pięknością, dobrocią, sprawiedliwością, świętością, słowem o wszystkiém czemu tylko byt jakiś tu między sobą w naszych rozmowach przyznajemy. Wypada więc że poznanie musimy już mieć przed naszém urodzeniem. — Tak. — Mając go raz, gdybyśmy potém nie tracili przy urodzeniu przez zapomnienie, rodzilibyśmy się z poznaniem wszystkiego, i posiadali je przez całe życie; gdyż znać co, nic innego nie jest, jak tylko zachować w pamięci poznanie raz nabyte, i nie stracić go nigdy; bo czyż nie mówimy Simiaszu, że zapomnieć jest stracić poznanie rzeczy jakiéj raz nabyte? — Bezwątpienia Sokratesie. — Jeśli przeto mając poznanie przed urodzeniem, tracimy je przy urodzeniu, i dopiéro późniéj za pomocą zmysłów odzyskujemy cośmy piérw mieli, zatém czy to co zowiemy uczyć się, nie będzie odzyskiwać poznanie dawniéj nabyte? a o tém słusznie powiedzieć można że jest przypomnieniem. — Nie inaczéj; albowiem jakeśmy powiedzieli; ten kto co czuje, widzi, lub słyszy, może jeszcze w téj saméj chwili myślić co innego od tego albo różnego, albo mu podobnego.




  1. Z Philiuntu miasta Sycyońskiego. Jest to ten sam Pythagorejczyk o którym Plato mówi w swoim 1szym liście do Architasa. Diogenes Laerti libr. VIII.
  2. Założyciel szkoły Eliskiéj. Diog. Laer. II.
  3. Właściwie przód okrętu ἡ πρύμνα.
  4. ϑεωρία zwana oraz wysyłani w niej niejako na ofiarę i na usługi zwali się Θεωροί; okręt na którym płynęli Θεορίς, i kapłan Θεωροί.
  5. Założyciel szkoły Cynickiéj. Diog. Laert. VI.
  6. Założyciel szkoły Megarskiéj.
  7. Założyciel szkoły Cyrenaickiéj.
  8. Z Ambracyi, o którym mówią, że przeczytawszy Phedona wskoczył w morze. (Callimach epigr. 24. )
  9. Właściwie tak zwani Jedenastu.
  10. Diogenes Laercyusz przytacza z niego kilka wierszy, K. II. 42.
  11. Tak tłumaczy Cousin μουσικἡν ποιεῖν. Schleiermacher słownie Musik machen treiben.
  12. Z Krotony Pythagorejczykiem.
  13. Prawo Ateńskie zabraniało w dzień życie odbiérać potępionym.
  14. ἴττω Ζεύς Jowisz to wié, zamiast ἴστω Ζευς sposób mówienia Beocki, właściwy Tebańczykom, z których pochodził Cebes.
  15. Orfickich.
  16. To jest w Tebach.
  17. Parmenides, Empedokles, i Epicharm.
    Duch to widzi, duch to słyszy,
    Oko ślepe, ucho głuche.
    (Stob. Floril IV. Plut. de Fortana).
  18. Maxyma Orficzna. Olympiad ad Phaedon. Fragm. Orphei. Hermann 509.
  19. Wiérsz Orficzny (Olymp. ad Phaedon). Klemens Alexandryjski wiérsz ten przytacza.
  20. Alluzya do Eupolisa poety komicznego (Olymp. ad Phaed.) Proclus ad Parmenidem Lib. 1.
  21. Maxyma Pythagorejska i nawet Orficzna (Olymp. ad Phaedon — Orph. Fragm. Hermann).
  22. Mówiono, że Endymion uśpiony od księżyca go odwiedzającego, spał ciągle przez wiele lat w grocie góry Latmos w Karyi (Cicero Tuscul. I, 38).
  23. Taki był początek dzieła Anaxagorasa: że wszystkie rzeczy były razem, a rozum je rozłączył i uporządkował. (Diog. Laert. 11. 6)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Platon i tłumacza: Felicjan Kozłowski.