Przejdź do zawartości

Pamiętniki (Casanova, tłum. Słupski, 1921)/Bellino

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giacomo Casanova
Tytuł Pamiętniki
Wydawca Wydawnictwo „Kultura i Sztuka“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „Prasa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Zygmunt Słupski
Tytuł orygin. Histoire de ma vie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BELLINO.

Znajdowałem się w szczęśliwem stadjum mego życia. Ulubieniec Jego Eminencji, ulubieniec wykwintnego towarzystwa rzymskiego, mogłem marzyć o przyszłych godnościach i zaszczytach. Lecz, los bywa nieubłaganym, niestety! Córka mego nauczyciela francuskiego języka, prosiła mnie, abym zaniósł jej ukochanemu wieści od niej. Surowy ojciec bowiem, strzegł jej pilnie. Byłem parę razy tym pośrednikiem, aczkolwiek niechętnie, a dziewczyna uważała mnie odtąd za życzliwego przyjaciela. Ta moja uprzejmość stała się dla mnie nieszczęsną. Kochankowie postanowili uciec. Tej samej nocy jednak, kiedy zamiar swój wykonać zamierzali, napadli na nich nasłani łotrzykowie, którzy tylko starą służącą pochwycili. Dziewczyna zaś w przebraniu księdza uciekła i schroniła się do mego pokoju. Została tam całą noc, a chociaż spaliśmy w jednem łóżku, przekonałem się, że współczucie może nakazać milczenie żądzy. Udało mi się następnego ranka, w sposób podstępny, dziewczynę oddać pod opiekę kardynała, który zajął się nią życzliwie i umieścił w klasztorze. Lecz dowiedziano się, że jestem w przyjaźni z nią i z jej uwodzicielem, młodym doktorem. Toteż utwierdziło się mniemanie, że brałem udział w intrydze miłosnej. Była to potwarz. Lecz w jej następstwie, pobyt mój w Rzymie stał się niemożliwy. Mimo swą życzliwość, oświadczył mi kardynał, że muszę wyjechać z Rzymu, obiecał mi jednakże w dowód poważania dla mnie, rozgłosić, jakobym był wysłany z ważnem poleceniem. Cel podróży mogłem wybierać dowoli, kardynał da mi listy polecające, dokądkolwiek bym podążył. Byłem tak rozgoryczony, że wskazałem nazajutrz Jego Eminencji Konstantynopol, jako miejsce mego wyboru. Kardynał uśmiechnął się lekko, kazał wygotować mi paszport do Wenecji i wręczył mi opieczętowany list do Osmana Bonneval, baszy Karamanji. Ponadto otrzymałem siedemset cekinów. Dotarłem do Ankony i znużony zatrzymałem się w gospodzie. Tam wskutek sprzeczki z gospodarzem, poznałem się z Kastylańczykiem: Sancio Pico. W toku rozmowy powiedział mi, że jeżeli chcę posłuchać pięknej muzyki, to radzi mi, bym się udał z nim do sąsiedniego pokoju, gdzie mieszka śpiewaczka. To słowo: śpiewaczka, pociągnęło mnie. Udałem się za nim.
W pokoju przy stole, siedziała jakaś niewiasta, dosyć już podżyła, przy niej dwoje dziewcząt i dwóch chłopców. — Gdzież owa śpiewaczka — myślę i spoglądam dokoła. Lecz Don Sancio wiedzie ku mnie chłopca olśniewającej piękności, siedmnastoletniego może i przedstawia go jako śpiewaczkę. Matka zaś wskazała mi młodszego synka, który znowu spełniał rolę tancerki. Starsza z dziewcząt nazywała się Cecylja i poświęcała się muzyce, młodsza zaś Marina była kapłanką Terpsychory, obie bardzo ładne. Rodzina ta pochodziła z Bolonji, żyła zaś z owoców swych talentów. Przestawanie na małem i wesołość zastępowała im bogactwo. Bellino, tak nazywał się chłopak-śpiewaczka, ulegając prośbom don Sancia, usiadł przy fortepianie i śpiewał anielskim głosem i z czarującym wdziękiem. Hiszpan słuchał z przymkniętemi oczami, pogrążony w ekstazie. Ja zaś otwierałem oczy, bacząc pilnie na spojrzenia Bellina, ciskające iskry, od których czułem, że płonę. Podobny był trochę do Lukrecji, lecz postać jego, a przedewszystkiem powaby piersi zdradzały, że pod wązkiem przebraniem kryje się kobieta. Prawie byłem już zakochany. Przeżyłem dwie czarowne godziny, potem oddaliłem się z Kastylańczykiem, który odprowadził mnie do mego pokoju i powiedział, że odjeżdża jutro rano, lecz pojutrze powróci o wieczornej porze. Życzyłem mu dobrej podróży mówiąc, że pewnie spotkamy się po drodze, mam bowiem zamiar wyruszyć w drogę pojutrze, po odwiedzinach u mego bankiera. Położyłem się, przejęty wrażeniem, jakie wywarł na mnie Bellino. Żałowałem, że będę zmuszony odjechać, bez złożenia mu dowodu, że nie dałem się omamić bajeczce. W takiem usposobieniu będąc, jakże miłą dla mnie było niespodzianką, pojawieniesię u mnie rano, Bellina. Polecił mi swego brata, aby mi usługiwał. Zgodziłem się chętnie i posłałem natychmiast chłopca po kawę dla całej rodziny. Kazałem siąść Bellinowi na mojem łóżku i począłem mu prawić komplementy, odnosząc się do niego jak do dziewczyny. Ale nadeszły obie jego siostry i to mi pokrzyżowało plany. Tymczasem oczy moje napawały się pięknym widokiem tego młodzieńczego tercetu, w nieznanym mi typie bolońskich żarcików i minek. To było urocze i usposabiało wesoło. Cecylja i Marina były to pączki różane, trzeba im było tylko tchnienia Amora, aby rozkwitnąć. Niebawem powrócił Petron, dałem mu cekina, aby zapłacił kawę, resztę przeznaczając dla niego. Podziękował mi pocałunkiem, który dał mi w nim poznać natychmiast chłopca, znającego miłosne rzemiosło. Potem postanowiłem powiedzieć matce tej miłej rodziny dzień dobry. Udałem się przeto do jej pokoju i powiedziałem jej dużo pochwał na jej dzieci, ona zaś podziękowała za podarek, jaki zrobiłem jej synowi i poczęła się uskarżać na swą biedę. — Impresarjo teatralny — mówiła — to istny barbarzyniec. Za cały karnawał dał mi tylko pięćdziesiąt talarów. Wydaliśmy je na życie, a teraz chyba o żebranym chlebie dostaniemy się do Bolonji. Te zwierzenia wzruszyły mnie, dobyłem dukata i wręczyłem jej, oblała go łzami wdzięczności. — Obiecuję pani drugiego — rzekłem — w zamian za wyjawienie sekretu. Niech się pani przyzna, że Bellino jest przebraną, piękną kobietką. — Zapewniam pana, że nie jest nią, on tylko tak wygląda. — Daruje pani, ja się trochę znam na tem. — Ależ, to chłopiec, panie! Musiał się nawet dać zbadać, aby mógł występować w teatrze. — Kto go badał? — Spowiednik przewielebnego arcybiskupa. Niech się go pan sam zapyta. — Uwierzyłbym wtedy, gdybym go sam zbadał. — Jeżeli zechce, to niech pan to zrobi. Sumienie moje jednak wzbrania się pozwolić na to, nie znam bowiem pańskich zamiarów. — Są zupełnie naturalne. Poszedłem do mego pokoju i kazałem Petronowi przynieść flaszkę cypryjskiego wina. Załatwił sprawunek przynosząc mi z dukata siedem cekinów, któremi obdzieliłem rodzeństwo. Potem prosiłem dziewczęta, aby zostawiły mnie sam na sam z Bellino. — Bellino — powiedziałem mu — jestem pewny, że ciało twoje różne jest od mojego. Jesteś dziewczyną. — Nie, jestem chłopcem zkastrowanym. — Pozwól się zbadać, dam ci dukata. — Nie mogę, widzę, że pan się we mnie kocha. — A ze spowiednikiem arcybiskupa, czy robiłeś takie ceremonie? — To był stary ksiądz. Chciałem użyć przemocy, lecz Bellino odtrącił mnie i odszedł. Ten upór wywołał mój zły humor. Skrzywiony siadłem do stołu, lecz wyborny apetyt moich młodych gości rozchmurzył mnie, powiedziałem sobie, że więcej warta wesołość niż dąsy, postanowiłem więc skłonić się ku dziewczętom, które widocznie rozumiały się na żartach. Siedzieliśmy przed ogniem, zajadając kasztany i skrapiając je winem. Rozdawałem całusy na prawo i na lewo, co zdawało się podobać Cecylji i Marinie. Bellino się uśmiecha, obejmuję go więc, a ponieważ jego wpółotwarty żabot zdawał się wabić ku sobie, kładę nań dłoń i zanurzam pod koronki. — Dłuto Praksytelesa nie stworzyło tak cudnej piersi! — wołam. — Teraz nie wątpię już, żeś kobietą. Któż nie wie, że miłość, po otrzymanej łasce wzdycha, by sięgnąć po większą? Byłem na dobrej drodze, nie chciałem się zatrzymać i co pożerała moja ręka, pokryć palącymi pocałunkami. Lecz wrzekomy Bellino wstaje i ucieka. Gniew skojarzył się z miłością, gdyż na pogardę miejsca nie było. Czując potrzebę ukojenia wzburzonej krwi prosiłem Cecylję, aby zaśpiewała mi jaką piosnkę neapolitańską. Potem udałem się do bankiera, gdzie wymieniałem mój weksel na weksel do Bolonji. Gdy powróciłem spożyłem z dziewczętami lekką wieczerzę, potem udałem się na spoczynek, polecając Petronowi, aby zamówił dla mnie powóz na rano. Kiedy chciałem zamknąć drzwi, ukazała się w nich Cecylia na poły rozebrana i powiedziała, że Bellino pyta się, czy wezmę go ze sobą do Rimini, dokąd jest zaangażowany do opery. — Powiedz mu mój aniołku, że chętnie wyświadczę mu tę przysługę, jeżeli zrobi to, czego chcę. Muszę wiedzieć, czy jest chłopcem czy dziewczyną. Wraca wkrótce i oznajmia mi, że Bellino jest już w łóżku, lecz przyrzekł zaspokoić moją ciekawość, jeżeli odłożę mój odiazd o jeden dzień. — Powiedz mi prawdę Cecyljo. Dam ci sześć cekinów. — Nie mogę ich zarobić, nie widziałam nigdy Bellina nagiego. Nie wiem doprawdy czy jest chłopcem lub dziewczyną. Lecz musi być chłopcem, bo przecież nie mógł by tutaj występować w teatrze. — Dobrze, pojadę pojutrze, jeżeli tej nocy dotrzymasz mi towarzystwa. — Czy mnie pan bardzo kocha? — Bardzo, jeżeli będziesz dla mnie dobrą. — To dobrze, ja pana kocham. Powiem to mojej matce.
Niebawem powróciła wesoła jak sikorka, z oświadczeniem, iż matka uważa mnie za czcigodnego człowieka. Cecylja zamknęła drzwi i rzuciła mi się w ramiona. Była milutka, czarująca, lecz jej nie kochałem. Nie mogłem powiedzieć jej tak, jak Lukrecji: Zrobiłaś mnie szczęśliwym. Kiedy się obudziłem, powiedziałem jej czułe dzień dobry, obdarzyłem trzema dukatami i odesłałem do matki. Po śniadaniu zamówiłem wyborną wieczerzę na pięć osób, ponieważ byłem pewny, że Don Sancio, który miał powrócić wieczorem, nie odmówi mi swego towarzystwa. Potem zawołałem Bellina, żądając, aby spełnił przyrzeczenie. Lecz począł się śmiać, mówiąc, że dzień jeszcze nie minął i że przecież pojedzie razem ze mną. — To się stanie, jeżeli mnie zadowolisz — rzekłem. — Zrobię to. — Czy przejdziesz się ze mną? — Bardzo chętnie. Pójdę się ubrać. Kiedy czekałem na Bellina, nadeszła Marina i z krzywą minką poczęła mi wyrzucać, że nią pogardzam. — Cecylja spędziła z tobą noc — skarżyła się — jutro jedziesz z Bellinem, a ja jestem pokrzywdzona. — Jesteś za młodziutka. — Oho! jestem silniejsza od mojej siostry. — Może masz kochanka? — Wcale nie. — Dobrze, zobaczymy to dziś wieczorem. Poszedłem z Bellinem do portu, tam, na tureckim okręcie spotkałem znowu grecką niewolnicę, której w podróży mojej z Wenecji do Martorano, z balkonu na balkon, ciskałem igraszkę miłosnych spojrzeń. Poznała mnie zaraz, za pomocą jakiegoś podstępu, udało się jej na chwilę wymknąć się z pod czujności pana i przeżywamy rozkoszne chwile, w obecności Bellina, który drżał jak liść osiki. Potem udałem się na ląd. Bellino mówił o tem co się stało, nazywając ową Greczynkę nieszczęśliwą. — Rozumiem, że kobieta jeżeli oddaje się z miłości, powinna ulec po walce samej z sobą, nie rozumiem zaś jak można ulec pierwszemu lepszemu popędowi zmysłów, dla nasycenia czyjejś żądzy. Powróciliśmy do domu, a kiedy wieczorem powóz don Sancia zatoczył się na dziedziniec, wyszedłem mu naprzeciw aby go zaprosić na wieczerzę, które to zaproszenie Hiszpan przyjął z uprzejmością pełną godności. Wieczerza skończyła się około północy. Don Sancio oświadczył, że wtedy będzie naprawdę zadowolony, jeżeli następnego wieczora, całe towarzystwo zbierze się znowu u niego. Musiałem więc znowu odjazd odłożyć. Ledwie się Hiszpan oddalił, zażądałem od Bellina spełnienia obietnicy. Powiedział jednak, że Marina czeka i że mamy podróż przed sobą. Nadeszła Marineta, a chociaż młodsza od siostry, niebyła już nowicjuszką w kunszcie miłosnym. Następnego ranka udałem się do bankiera po pieniądze, gdyż nie wiedziałem, co mnie w drodze spotkać może. Używałem bowiem i wiele wydałem, a zostawał mi jeszcze Bellino, dla którego nie mniej wspaniałomyślnym będę, aniżeli dla sióstr jego, jeżeli jest dziewczyną. Ku wieczorowi udałem się do Don Sancia, mieszkał wspaniale. Stół nakryty był przepięknie, służba w paradnej liberji. Wkrótce potem nadeszły Cecylja z Mariną i z Bellinem, który ukazał się w kobiecych sukniach. — Czy nie jesteś pan przekonany? — zwróciłem się do Don Sancia, że Bellino jest dziewczyną? — To jest obojętne, myślę, że jest ślicznym kastratem. — Czy jesteś tego pewnym? — Ba! nie mam ochoty przekonywać się o tem.
Przy stole nie mogłem oderwać oczu od Bellina, tej prześlicznej istoty, którą moja występna natura z roskoszą stroiła w powaby kobiece. Po uczcie luksusowej śpiewał Bellino głosem, który mógł odebrać resztki przytomności, pozostałej po winie. Po tysiąckrotnych podziękowaniach opuściliśmy lubującego się we wspaniałości Hiszpana i udaliśmy się do mego pokoju, gdzie wreszcie miała się odsłonić tajemnica. Odsyłam Cecylję i Marinę i mówię: — Bellino, teraz zbliża się chwila spełnienia twej obietnicy. Jeżeli jesteś tem, czem być utrzymujesz, to poproszę, abyś się oddalił do swego pokoju, jeżeli zaś jesteś tem, czem ja myślę i jeżeli zostaniesz u mnie, to ci dam jutro sto cekinów i pojedziemy razem. — Pojedzie pan sam, jestem tem, czem mówiłem, nie mogę zaspokoić pańskiej ciekawości. Na te słowa, chciałem użyć przemocy, w chwili decydującej odtrąca mnie Bellino, jednakże zdawało mi się, że poznałem w nim mężczyznę. Pełen wstrętu i zmieszania odsyłam go precz. Wchodzą na to jego siostry, mówię im, aby oznajmiły swemu bratu, że może ze mną jechać, nie obawiając się mego natręctwa więcej. Mimo to wszystko, nie miałem jednak pewnego zdania co do tej tajemniczej istoty. Następnego ranka odjeżdżam z Bellinem żegnany ze łzami przez jego czarujące siostrzyczki, błogosławiony przez matkę. Tak więc zostałem we dwoje z Bellinem, który sądził, że jestem już rozczarowany i pozbyłem się swej ciekawości. Lecz naprawdę tak nie było. Nie mogłem patrzeć w prześliczne jego oczy, aby nie opadały mnie żądze namiętne, których przecież mężczyzna nie mógłby we mnie obudzić. — Bellino — rzekłem — wrażenie jakie na mnie wywierasz, ta boska pierś, której dotknęła moja chciwa ręka, mówią mi, żeś innej płci odemnie. Pozwól mi się o tem przekonać. Jeżeli nie jestem w błędzie, licz na moją miłość, jeżeli zaś się mylę, na moją przyjaźń. Bellino milczał. Ja wybuchnąłem wreszcie, że drażniony ciągle tem postępowaniem okrutnem, nie będę go oszczędzał, użyję przemocy. — Pamiętaj pan o tem — zawołał Bellino — że zdałem się na pańską łaskę i niełaskę i jeżeli użyjesz gwałtu, popełnisz zbrodnię. I począł płakać. Czułem się przejęty do głębi duszy, byłem prawie przekonany, że mam niesłuszność. Mówię: prawie, bo gdybym tego pewnym był, tobym się mu rzucił do nóg prosząc o przebaczenie, Tak więc opancerzyłem się pochmurnem milczeniem. Przed Sinigaglia przemówiłem wreszcie: — Gdybyś miał dla mnie trochę przyjaźni tobyśmy wypoczęli w Rimini jak dwaj towarzysze w zgodzie. Przyjaźń twoja uleczyłaby moją namiętność. — Gdybym była dziewczyną — westchnął Bellino, musiałabym pokochać pana. Ciemną nocą przybyliśmy do Sinigaglia, zajechaliśmy do najlepszej gospody. Nająłem ładny pokój i zamówiłem wieczerzę. Ponieważ w pokoju było tylko jedno łóżko, zapytałem najnaturalniej w świecie Bellina, czy każe sobie przygotować drugi pokój. Jakież było moje zdziwienie, gdy odpowiedział mi znużonym głosem, że będzie spał razem ze mną. Mój zły humor prysnął odrazu, chociaż nie wiedziałem czy znajduję się naprawdę u wrót szczęścia. Usiedliśmy do stołu naprzeciw siebie, a podczas jedzenia, słowa Bellina, wyraz jego pięknych oczów, jego swawolne uśmiechy zdradziły mi, że znużony już jest przybraną rolą. Musiała mu się uprzykrzyć tak samo jak i mnie. Czułem, jakoby spadający mi ciężar z ramion. Po wieczerzy mój miły towarzysz, kazał przynieść nocną lampę, rozebrał się i ułożył się do snu. Położyłem się natychmiast i to była kobieta, którą czułem przy sobie! Nie mówiliśmy nic i stopiliśmy się w pocałunku. Znalazłem się u szczytu rozkoszy i u szczytu pewności. Uniesienie następowało po uniesieniu wzbudzając wciąż nowe płomienie. Gdy zaś zmysły nasze żądały chwili wytchnienia i leżeliśmy cicho przy sobie, prosiłem uroczą istotę, aby mi opowiedziała swą historję. Nazywała się Teresa. Słynny muzyk Salimberi, pozbawiony męzkości w dosłownem znaczeniu fizycznem, wziął ją do siebie, aby zająć się jej wykształceniem muzycznem, bo miała prześliczny głos. A chociaż nie miał on władzy innych mężczyzn nad kobietami, to przecież jego piękność, jego dowcip i zachowanie się wzbudziło miłość Teresy. W jakiś czas potem umarł jej ojciec. Salimberi zawiózł ją wtedy do Rimini, do zakładu, gdzie umieścił wpierw chłopczyka, którego ojciec, biedny muzykus, przeznaczył na śpiewaka, aby mógł utrzymać liczne swe rodzeństwo. Gdy Salimberi zgłosił się do owego zakładu, właśnie ów chłopak, nazwany Bellino, umarł. Wtedy Salimberi wpadł na pomysł, aby Teresa podała się za niego, piersi jej nie zdradzą płci, bo kastrowani mają je często podobne jak u kobiet. Ponieważ jednak można było oczekiwać badania, Salimberi dał jej przyrząd, aby upodobnić płeć męzką. Który to przyrząd Teresa przytwierdziła do swego ciała. — Po Salimberim, jesteś jedynym którego kochałam — mówiła Teresa. — Przez litość, jeżeli mnie kochasz wyrwij mnie z tej niedoli wstydu i kłamstwa. Nie ośmielam się marzyć o małżeństwie z tobą, to byłoby szczęścia za wiele! Pozwól mi tylko być twoją przyjaciółką. Nie opuszczaj mnie. Słowa jej wycisnęły mi łzy współczucia, zmieszałem je z jej łzami i szczerze przejęty, przyrzekłem jej nie opuszczać. Powziąłem zamiar połączyć nasze losy. Powiedziałem sobie jednak, że w mojem obecnem położeniu doszłoby do tego, iż Teresa musiałaby mnie teraz utrzymywać, co ściągnęłoby na mnie najsroższe upokorzenia. Wyznałem jej więc, że wcale nie jestem bogatym, ni szlachcicem i że gdy mój trzos się wypróżni, zostanę bez grosza. Całym moim dobytkiem jest: młodość, zdrowie, odwaga, trochę dowcipu i wrodzone poczucie prawości, ponadto nieco znajomości literatury.
Teresa szczerze uradowana tem wyznaniem rzekła: — Oddaję ci się bez zastrzeżeń, należę do ciebie i będę się troszczyć o ciebie. Myśl tylko o tem, abyś mnie kochał, mnie jedną. Nie jestem już Bellinem. Jedźmy do Wenecji, tam zapracuję na nasze utrzymanie. Albo zresztą dokąd zechcesz. — Muszę jechać do Konstantynopola. — Dobrze. A jeślibyś bał się utracić mnie przez niestałość to się ze mną ożeń. — Pojutrze w Bolonji, złożę ci przysięgę u stóp ołtarza — odpowiedziałem. Nazajutrz udaliśmy się w drogę a na śniadanie zatrzymaliśmy się w Pesaro. Na wsiadanem do powozu, zbliża się do nas podoficer z dwoma żołnierzami i pyta o nasze paszporty. Bellino oddaje swój, ja zaś napróżno szukam mojego. Kapral każe czekać pocztylionowi i oddala się. Po upływie godziny powraca z paszportem Bellina, pozwalając memu towarzyszowi jechać dalej, mnie zaś poprowadził do komendanta, który zatrzymał mnie tak długo, dopóki nie przyślą mi paszportu z Rzymu. Byłem niepocieszony, szczególnie z powodu Teresy, krzepiła nas jedynie nadzieja, że zobaczymy się za dni dziesięć, aby się więcej nie rozłączyć. Lecz los zrządził inaczej. Byłem internowany na Santa Maria, skąd wolno mi było wychodzić. Pewnego dnia o szóstej godzinie rano, kiedy przechadzałem się o jakie sto kroków od straży, gdy oficer jakiś nadjechał konno, zsiadł zarzuciwszy uzdę na szyję wierzchowca i oddalił się. Podziwiałem tresurę konia, który jako wierny sługa oczekiwał swego pana. Zbliżam się do niego, chwytam cugle, opieram się nogą o strzemię i oto jestem już na siodle. Siedziałem pierwszy raz na koniu, nie umiałem go więc zażyć, tak, iż począł ponosić. Pędzę szalonym galopem i pomimo nawoływania straży nie mogę się zatrzymać, słyszę gwiżdżące kule dokoła moich uszów, które wysyłają za mimowolnym buntownikiem. Nakoniec na jakimś posterunku wysuniętym zatrzymuje konia żołnierz austryjacki, oficer huzarów zaś zapytuje, dokąd tak pędzę? Słowo, które wyprzedza moje myśli wybiega mi na usta. Mówię, że mogę to powiedzieć tylko księciu Lobkowitz, głównodowodzącemu, którego kwatera znajdowała się w Rimini. Poczem oficer dodaje mi dwóch huzarów, którzy galopem dostawili mnie do Rimini. Dyżurny oficer wiedzie mnie do księcia, Jego Wysokość był sam, bez jakiejkolwiek asystencji. Opowiadam mu moje zdarzenie poprostu. Począł się śmiać, chociaż nie dowierzał, wydał jednak polecenie aby odprowadzono mnie ku bramie Ceseny. Towarzyszył mi oficer. Po drodze spotykamy Petrona, dałem mu znak, aby nie przyznawał się do mnie. Przed bramą oficer opuszcza mnie. Ponieważ padał deszcz, schroniłem się pod oklep bramy, wywracając podszewką do góry mój płaszcz, aby nie poznano we mnie duchownego. Kiedy tak stoję czekając pogody, nadciąga trzoda mułów, odruchowo wsiadam na jednego z nich i dostaję się w ten sposób do Rimini. Właściciel mułów nie zauważył wcale nieoczekiwanego gościa. Zawijam przed mieszkanie Teresy, zastaję tam całą rodzinę. Teresa prosi, abym wracał do Bolonji i starał się o paszport. Teresa przedstawiła się dyrektorowi teatru w Rimini, bo tam kobiety występowały. Zaangażowaniu jej więc nic nie stało na przeszkodzie. Występy jej gościnne będą trwały do maja, potem podąży tam, gdzie będę się znajdował. Cały dzień trwałem w towarzystwie mojej lubej, odkrywając w niej coraz to nowe powaby. Petron doniósł mi, że jutro rano mogę wyruszyć z miasta, jako popędzacz mułów. O świcie pożegnałem się czule i odszedłem stosując się do rady Petrona. Jak tylko mogłem najprędzej wziąłem miejsce w dyliżansie pocztowym do Bolonji. Gdy tam przybyłem i zauważyłem, że trzeba sobie sprawić nowe ubranie, przyszło mi do głowy, że nie jestem stworzony na księdza i kazałem sobie zrobić fantastyczny mundur oficera, który na razie nie jest w służbie. Przypadek zdarzył, że właśnie wówczas dzienniki z Pesaro donosiły, że: Pan Casanova, oficer pułku królowej, zbiegł, zabiwszy w pojedynku kapitana. Zaraz też postanowiłem w duchu wydać się za niego. Ponieważ spodziewałem się, że w Wenecji przyjmą mnie z honorem, a także, iż było mi tam wygodnie oczekiwać Teresy, zamierzałem udać się do mego rodzinnego miasta. Od Teresy dostałem list, w którym mi donosiła, że jest zaangażowana do Neapolu za tysiąc uncyj rocznie, kończyła zapewnieniem stałej i wiernej miłości. Począłem rozważać, jakże mi przystoi ukazać się w Neapolu jako mąż śpiewaczki, gdzie niedawno poznano mnie na zaszczytnem stanowisku? Mamże zrezygnować z losu świetnego, do którego sądziłem się być przeznaczonym? Rozsądek musiał pokonać uczucie. Napisałem więc Teresie, aby zaangażowała się do Neapolu, kiedy powrócę z Konstantynopola, podążę tam do niej. To był poprostu wybieg. Dopiero po wielu latach spotkałem znowu tę zachwycającą istotę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giacomo Casanova i tłumacza: Zygmunt Słupski.