Od morza do morza/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Rudyard Kipling
Tytuł Od morza do morza
Redaktor Franciszek Juliusz Granowski
Wydawca Franciszek Juliusz Granowski
Data wyd. 1901
Druk A. T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Gąsiorowska
Tytuł orygin. From Sea to Sea
Podtytuł oryginalny Letters of Travel
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVIII.
O gorących źródłach w dalszym ciągu i o innych rzeczach.

— To jest coś nadzwyczajnego — mówił profesor, czerwony jak rak. — Siedzisz sobie w kąpieli i zwracasz się o gorącego lub zimnego źródła, według życzenia, a temperatura jest też fenomenalna. Jedźmy zobaczyć, zkąd to pochodzi, a potem wracajmy.
Jest o pięć mil głębiej, w górach, miejsce noszące nazwę Płonącej Góry. Pojechaliśmy tam, przedzierając się przez czarujące gęstwie bambusów, jodeł, trawą zarosłych polanek i znów jodeł, a rzeka szumiała w dole. Na końcu podróży odkryliśmy drugorzędne piekło, położone na rozdartem, krwawiącem zboczu góry. Woda cuchnąca zgniłemi jajami stała w jeziorkach z owrzodzonemi brzegami, a gęsty biały dym wydobywał się z podziemnego laboratoryum. Pomimo odoru i siarczanych osadów na czarnych skałach, byłem trochę zawiedziony, dopóki nie poczułem rozgrzanej ziemi — gorąca równającego się rozpalonej pokrywie kotła. Mówią, że to wygasły wulkan. Jeżeli nieobliczone siły, zamknięte w pochwie błotnistej ziemi, nazywają się wygaśnięciem, rad jestem, że mnie nie zawiedziono do płonącego wulkanu. Mimowoli, jakby w obawie uszkodzenia wątłej skorupy, i wywołania wybuchu, stąpałem ostrożnie i nagliłem profesora do powrotu.
— Hm! to tylko kocioł, w którym się przygotowywała nasza ranna kąpiel. Wszystkie źródła tu się znajdują — odpowiedział.
— Nic mnie to nie obchodzi. Zostawmy je w spokoju. Czyś pan nigdy nie słyszał o wybuchach kotła? Nie uderzaj pan z taką energią laską w ziemię. Możesz otworzyć klapę...
Po zobaczeniu Płonącej Góry dopiero uczymy się oceniać japońskie budownictwo. Nie jest ono trwale. Każdy człowiek pali się raz, dwa razy w życiu. Ale mniejsza o pożar. Jedyna rzecz, która przeszkadza Japończykom, to trzęsienia ziemi. Więc bronią się od niego. Broniąc się, budują oni domy tak, ażeby się mogły rozpaść z łatwością, jak wiązka mioteł. Niema fundamentów, tylko narożniki spoczywają na okrągłych kamieniach, zapuszczonych w ziemię, i dlatego podczas trzęsienia ziemi nie zdarzają się tu wypadki. Tak utrzymują znawcy. Nie mam własnego zdania o tem, dopóki sam nie doświadczę, ale radbym doświadczyć jak najdalej od podejrzanego okręgu Płonącej Góry.
Uciekając z Myanoshity od jednego strachu, musiałem przecierpieć drugi. Karzeł w niebieskich spodeńkach wrzucił mnie do małego dżiurikishi na pajęczych kołach, i dalejże na dół po spadzistej dróżce, po której pięliśmy się przez cztery godziny pod górę, a z góry zjechaliśmy w pół godziny. Dróżka bez żadnych baryer, niesłychanie stroma, a ty zdany na łaskę jednego, jedynego człowieka!
— Sześciu Hindusów nie podołałoby temu — zawołał profesor, migając obok mnie, na kołyszących się jak kaczka kołach dżiurikishi, pod kątem 38°.
A ja pomyślałem z zadowoleniem, że nawet sześćdziesięciu Hindusów nie odważyłoby się w taki nieprzyjemny sposób brykać po górach z drogocenną osobą sahiba.


∗                ∗

— A jednakże — mówił mi tego samego wieczora pewien człowiek w Yokohamie — nie widziałeś pan jeszcze najgęściej zaludnionych okolic. Ludzie tu są istotnie natłoczeni, a mimo to biedy niema. Robotnik rolny umie utrzymać rodzinę kosztem czterech centów dziennie, naturalnie, o ile ograniczy się ryżem; a ceny ryb są też nizkie. Sto funtów ryżu można mieć za dolara, a dobry robotnik może zarobić trzy i pół dolara miesięcznie. Ludzie tu wydają dużo na przyjemności. Potrzebują rozrywki. Nie sądzę, ażeby robili duże oszczędności. W co wkładają zaoszczędzone pieniądze? W klejnoty? Nie, nie zupełnie, chociaż szpilki do włosów, jedyny prawie klejnot noszony przez japońskie kobiety, bywają bardzo kosztowne. Siedem i osiem dolarów płaci się za dobrą szpilkę, a cena prawdziwych dżetów bywa bardzo wygórowana. Ale w czem kobiety topią masę pieniędzy, to w swoich obi — szarfach, mówiąc po naszemu. Obi ma dziesięć lub dwanaście yardów długości, a widziałem obi sprzedawane hurtownie, po pięćdziesiąt dolarów sztuka. Każda kobieta, nawet z najuboższych warstw, ma przynajmniej jedno jedwabne ubranie i jedną obi. Na to wydają wszystko, co zaoszczędzą. Zachodnie okręgi — Ken, są najbogatsze. Uzdolniony rzemieślnik zarabia tam półtora dolara dziennie, a pracujący przy lakkach i inkrustacyach artyści dwa dolary. W Japonii jest dosyć pieniędzy na bieżące wydatki. Nie zaciągają oni pożyczek na budowę kolei. Pokrywają koszty sami. Umieją budować koleje bardzo tanio, dużo taniej, niż w Europie. Wpływa na to naturalne położenie kraju. Dowóz relsów ułatwiony, bo zawsze znajdzie się jakiś strumień, który je poniesie do naznaczonego punktu. Materyał budowlany jest pod ręką, a urzędnicy krajowcy. Inżynierowie europejscy, nieliczni zresztą, stoją na czele, ale sądzę, że gdyby ich usunięto, Japończycy daliby sobie radę bez nich. Umieją oni wyciągać dochody z kolei: niektóre dają 12%. Ogromne ładunki drzewa i żywności idą do większych miast, a prócz tego ruch osobowy, o którym niepodobna mieć pojęcia, dopóki się go nie widzi. Ludzie ruszają się bezustanku — dla interesów i dla przyjemności — głównie dla przyjemności. Niezadługo cała Japonia będzie pokryta siecią dróg żelaznych. Tylko pasmo gór, ciągnące się środkiem kraju, jest przeszkodą i utrudnia przeprowadzenie kolei od wschodu ku zachodowi. Ale dadzą oni i temu radę. Kraj umie postępować. Trzeba trochę czasu na zapoznanie się z Japonią. Mieszkam tu od dziesięciu lat, a niewiele wiem o niej. Poznajomiłem się z kilku staremi rodzinami ze szlachty feudalnej. Żyją one na uboczu, nie biorąc udziału w rządzie. Jedyny zarzut, jaki im można uczynić, to ten, że wydają ponad możność. Nie przyjmą cię nigdy u siebie w domu, tylko zaproszą do klubu na ucztę i sprowadzą tam tancerki. Nie przedstawią cię żonie. Nie zarzucili dotąd starożytnego zwyczaju, że żona nie siada do jedzenia z mężem, tylko po nim. Tak jak mieszkańcy Indyi, mówisz pan? Bardzo lubię Japończyków, ale jednak uważam ich za ludzi pierwotnych. Nie można im zarzucić, ażeby byli niestaranni w robocie i nieuczciwi. Chińczyk przeciwnie, jest nieskończenie gorszym łotrem, w każdym przypadku; ale ma tyle rozsądku, ażeby rozumieć, że uczciwość jest najlepszą polityką, i postępuje odpowiednio do tego. A Japończyk potrafi być nieuczciwym byle sobie dogodzić. Jest pod tym względem nieodpowiedzialny jak dziecko.
Ileż to już razy musiałem wysłuchać podobnego zdania? Wszyscy cudzoziemcy mówią toż samo o tych schludnych, grzecznych, maleńkich ludziach, którzy przepędzają życie w otoczeniu kwiatów i dzieci, i palą tytoń tak łagodny, jak ich obejście. Martwi mnie to; ale po namyśle widzę, że naród bez wady byłby doskonałością, a wtedy wszystkie inne narody powstałyby przeciwko niemu i utłukły go na miazgę. I nie byłoby Japonii, ani Japończyków.
Yokohama nie jest miejscem odpowiedniem do skupienia myśli. Ocean Spokojny puka do twoich drzwi, japońskie i amerykańskie statki wojenne zwracają uwagę, na kurytarzach hotelu spotykasz hiszpańskich jenerałów, lśniących od złota, a sklepy pochłaniają cię do reszty. Na dobitkę, w chwili, gdy zamierzałem wyzwolić się od wpływów zewnętrznych i skupić ducha, wszedł do mnie czarujący człowiek włóczący się po świecie dla przyjemności i kompletowania swoich zbiorów. I w pięć minut potem uprowadził mnie ze świata gadatliwych, kręcących się ludzi w świat cichy i spokojny, gdzie ludzie przepędzają całe tygodnie na przypatrywaniu się bronzom, i oddaliby całą Japonię za gardę od miecza zrobioną przez wielkiego artystę, i — są straszliwie oszukiwani...
— Kto jest obecnie najznakomitszym artystą w Japonii? — zapytałem.
— Umarł niedawno w Tokio, a niema zastępcy. Nazywał się K. i niepodobna było skłonić go do pracy inaczej, jak po pijanemu. Pokażę panu gardę od miecza, zrobioną według jego rysunku. Cały czas marnował na rysunki dla przyjaciół; gdyby był trzymał się wyłącznie malarstwa, byłby dwa razy tyle zostawił. Potrafił on wyrazić, uwidocznić wszystkie złe myśli, przechodzące przez głowę kruka (a kruk w Japonii jest krewnym szatana), i to na rysunku sześciocalowym kilkoma rzutami pendzelka umaczanego w tuszu. Spojrzyj pan na tę gardę, o której mówiłem...
Na okrągłej blasze żelaznej, mającej cztery cale średnicy i przedziurawionej środkiem dla osadzenia rękojeści, K. naszkicował postać kulisa, usiłującego zwinąć płaszcz, który wiatr rozwiewa — nie zimny wicher, ale łagodny letni wiatr. Kulis bawił się tą igraszką, a płaszcz igrał wesoło. Za chwilę płaszcz zostanie złożony i kulis, śmiejąc się, pójdzie dalej. Rysunek wyryty był artystycznie.
— Mam też malowidło drugiego artysty, Hokusai, który żył przy końcu osiemnastego stulecia i na początku dziewiętnastego. Patrz pan.
Rozwinął zwój jedwabiu, na którym ukazała się postać dziewczyny, ubranej w blado-niebieską i popielatą krepę, niosącej na ręku pęk bielizny, przed chwilą upranej, jak wskazywała stojąca obok wanna. Ciemno-niebieska chusteczka, rzucona lekko na lewe przedramię, ramię i szyję, przygotowana była do związania bielizny, gdy się ją złoży na ziemi. Kontury prawej ręki rysowały się pod lekką tkaniną rękawa. Prawą ręką trzymała bieliznę z wierzchu, lewą podtrzymywała ją od spodu. Z pod sztywnych, granatowo-czarnych włosów wyglądały zarysy lewego ucha.
Niesłychane wykończenie szczegółów, począwszy od ozdobnych szpilek we włosach do trepek na nogach, zauważyłem dopiero później; poprawność rysunku pochłonęła zrazu całą moją uwagę.
— Zwróć pan uwagę na to, że malowidło na materyi nie znosi poprawek — powiedział pełen dumy właściciel. — Zaledwie można naznaczyć lekko kontury węgielkiem, który się następnie zdmuchuje szczoteczką z piór. Któryż z dzisiejszych artystów mógłby tego Japończyka nauczyć czegokolwiek pod względem rysunku i kolorytu?


KONIEC TOMU PIERWSZEGO.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rudyard Kipling i tłumacza: Maria Gąsiorowska.