Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czych kołach, i dalejże na dół po spadzistej dróżce, po której pięliśmy się przez cztery godziny pod górę, a z góry zjechaliśmy w pół godziny. Dróżka bez żadnych baryer, niesłychanie stroma, a ty zdany na łaskę jednego, jedynego człowieka!
— Sześciu Hindusów nie podołałoby temu — zawołał profesor, migając obok mnie, na kołyszących się jak kaczka kołach dżiurikishi, pod kątem 38°.
A ja pomyślałem z zadowoleniem, że nawet sześćdziesięciu Hindusów nie odważyłoby się w taki nieprzyjemny sposób brykać po górach z drogocenną osobą sahiba.


∗                ∗

— A jednakże — mówił mi tego samego wieczora pewien człowiek w Yokohamie — nie widziałeś pan jeszcze najgęściej zaludnionych okolic. Ludzie tu są istotnie natłoczeni, a mimo to biedy niema. Robotnik rolny umie utrzymać rodzinę kosztem czterech centów dziennie, naturalnie, o ile ograniczy się ryżem; a ceny ryb są też nizkie. Sto funtów ryżu można mieć za dolara, a dobry robotnik może zarobić trzy i pół dolara miesięcznie. Ludzie tu wydają dużo na przyjemności. Potrzebują rozrywki. Nie sądzę, ażeby robili duże oszczędności. W co wkładają zaoszczędzone pieniądze? W klejnoty? Nie, nie zupełnie, chociaż szpilki do włosów, jedyny prawie klejnot noszony przez japońskie kobiety, bywają bardzo koszto-