Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin/Droga z Krakowa do Zakopanego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Steczkowska
Tytuł Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Droga z Krakowa do Zakopanego.

Po gładkim szlaku kryty cieniem chłodu
Pomyka wózek, za nim pyłu chmura;
W mgłę toną wieże, nikną szczyty grodu,
W wspaniałym gmachu wita mię natura!

J. N. K.

Nauczeni własném doświadczeniem, jak trudno w górach natrafić na kilka dni ciągłéj pogody, która jest koniecznym warunkiem powodzenia każdéj takiéj przejażdżki, wybierając się powtórnie na zwiedzenie Tatrów, umyśliliśmy zamieszkać przez kilka tygodni w Zakopaném, wsi u ich podnóża leżącéj i stamtąd dopiero upatrzywszy czas pogodny, odbywać wycieczki w góry.
Położenie téj górskiéj osady w rozkosznéj podtatrzańskiéj dolinie, bliskość gór, czyste powietrze cudownie działające na zdrowie, poczciwość i prostota ludu, jego życzliwość i przychylność dla nas, wreszcie wygoda w mieszkaniu i utrzymaniu, tak nas znęciły a nawet przywiązały do Zakopanego, że prawie corocznie za nadejściem lata spieszyliśmy tam, aby ducha pokrzepić widokiem wspaniałéj natury, a sił i zdrowia zaczerpnąć na rok cały.
Najprzyjemniéj wyruszyć w drogę jak najraniéj, bo poranek rozlewa niezrównany urok na całą okolicę, a powietrze ochłodzone przez noc, tchnie orzeźwiającą świeżością którą mu późniéj skwar słońca odbiera. Wózek góralski lekki i zgrabny, najstósowniejszym jest do téj podróży[1].
Minąwszy Podgórze i leżące za niém cegielnie, najcudniejsza okolica roztacza się przed oczami naszemi. Nie zbyt wyniosłe wzgórza, będące wstępnym szczeblem do lesistych Bieskidów wznoszących się coraz wyżéj w oddali, okrywają urodzajne łany dojrzewającém kołyszące się zbożem; kwieciste łąki, ożywione nieraz wężykiem wijącą się strugą, zaścielają dolinki. Gaiki i laski po większéj części olszowe, bukietami porozrzucane, urozmaicają tę malowniczą okolicę, zasianą pięknie położonemi wioskami; majowa zieloność stroi gaje i trawniki, na których jakby miliony brylantów błyszczą obfitéj rosy kropelki. Skowronek ten luby wiosny śpiewaczek, nuci wesoło swą prostą, serdeczną piosenkę tak dobrze wtórującą uczuciu swobody i niewinnego szczęścia, jakiém widok téj pięknéj okolicy napełnia duszę. Zostawiamy na lewo Swoszowice, słynne kopalniami siarki i kąpielami siarczanemi, a przebywszy kilka pagórków, zatrzymujemy się na Mogilańskiéj górze (1273 stóp n. p. m.), skąd na całą okolicę wspaniały przedstawia się widok. Za nami w rozległéj dolinie Wisły pozostał stary nasz Kraków z mogiłami przeszłości, z grobami królów, których popioły Wawel w swoich przechowuje murach.
Lubo Kraków nie może się pochlubić tą zewnętrzną świetnością, tym ruchem i życiem, jakiém oddycha Warszawa, Lwów, że już nie wspomnę o wielkich Europy stolicach, ma jednak jakiś urok niepojęty, podobny temu, jakim cnotliwe życie skroń starca otacza; witamy go zawsze ze czcią i radością, żegnamy z żalem i tęsknotą. I ja nie mogłam się oprzeć temu uczuciu; długo z rozrzewnieniem patrzyłam na to miasto sławne, ostatnie zasyłając mu pożegnanie, bo z Mogilan ostatni raz widzieć je można.
Zwróciwszy się w przeciwną stronę, witamy ów uroczy i tajemniczy świat gór, które stąd tak majestatycznie się przedstawiają. Głęboka dolina, już około 300 st. wyżéj położona niż dolina Wisły przy Krakowie, oddziela pasmo wzgórzów po największéj części ornemi polami okrytych, nad którymi panuje góra Mogilańska, od coraz potężniejszych grzbietów lesistych Bieskidów. Na południowo-zachodnim krańcu widnokręgu, rysuje się niepewnie poważna Babia góra; bliżéj i więcéj ku zachodowi widać sterczące zwaliska zamku Lanckorony i bielejące mury Kalwaryjskiego kościoła. Tajemnicza szaréj mgły zasłona zakrywa najczęściéj szczyty Tatrów, wystrzelające wysoko ponad rozłożyste grzbiety Bieskidów, niby wieże téj olbrzymiéj strażnicy południowych granic Polski. W mojéj jednak wyobraźni rysowały się zawsze Tatry na tle zachmurzonego nieba, a wietrzyk zdawał się szeptać słowami poety:

W góry! w góry! miły bracie!
Tam swoboda czeka na cię;
Na szałasy, do pasterzy,
Gdzie ze źródła woda bieży,

Gdzie się serce z sercem mierzy,
I w swobodę człowiek wierzy!
Tutaj silniéj świat oddycha,
Tu się szczerzéj człek uśmiecha,
Gdy się wiosną śmieją góry.

Jakże mi się długiemi wydawały te kilkanaście godzin, które mnie dzieliły od upragnionego celu podróży! Jak wielką kilkunastomilowa przestrzeń, którąbym była ptakiem przelecieć rada, a którą jednak zwolna trzeba było przebywać.
Na samym wierzchołku góry Mogilańskiéj, tuż obok drogi, stoi kościołek pięknym okolony cmentarzem; tu w cieniu drzew wypocząwszy nieco, puszczamy się w dalszą podróż.
Pół mili za Mogilanami opuszczamy wyborny gościniec cesarski, a zwracamy się boczną drogą ku Myślenicom. Piękna droga zachwyca nas ciągle. Zpomiędzy wiosek rozrzuconych malowniczo po wzgórzach, wspominam Głogoczów z murowanym kościołem bielejącym już zdala w wysmukłych topoli wianku, i Jawornik, przy którym boczna droga raz jeszcze nas wyprowadziła na gościniec podkarpacki ku Myślenicom wiodący.
Miasteczko Myślenice dosyć schludne i miłe, leży bardzo malowniczo nad rzeczką Bysinką w dolinie Raby, z trzech stron nie zbyt wysokiemi otoczone górami. Obszerny rynek okalają wcale porządne, po części na piętro murowane domy; kościół parafialny, z powierzchowności przynajmniéj, piękny; jakim jest wewnątrz, powiedzieć nie umiem, gdyż w nim nie byłam. Drugi kościołek w końcu miasteczka stojący, ocieniają sędziwe lipy, nieodstępne stróże wszystkich kościołów w tych okolicach. Żydostwo tak zgubne dla przemysłu i obyczajów kraju, zagnieżdżone i rozpanoszone w niejedném mieście naszém, do którego mu dawne przywileje przystępu wzbraniały, długo znajdowało opór w tutejszém mieszczaństwie i z tego względu Myślenice pomiędzy polskiemi miasteczkami rzadki stanowiły wyjątek. Dziś i to małe miasteczko już jest zalane tym żywiołem, coraz większą w naszych czasach zdobywającym przewagę.
Za Myślenicami wjeżdżamy w uroczą dolinę Raby. Po obu jéj stronach wznoszą się wyniosłe góry, uwieńczone ciemnemi lasami, odziane po bokach najrozmaitszą pól i łąk szachownicą, i przystrojone rozkosznemi gaikami których majowa zieloność tém piękniéj odbija od ciemnych jodeł, świerków i sosen, wplatających się gdzieniegdzie w ten wiosenny wianek. Wspaniała góra Strzebel (3087 st.) wznosząc się w głębi i nad całą panując okolicą, zamyka dolinę, któréj środkiem płynie bystra Raba, przyjmując w swe kamieniste łożysko mnóstwo szumiących potoków i strumieni, z pobocznych dolin i wąwozów. Cała ta dolina jest zamieszkaną. W całéj jéj długości rozsypane zagrody dwóch rozległych wsi, Stróży i Pcimia. Chaty góralskie małe, nizkie, dosyć ubogie, po części, słomą, po części gontami kryte, porozrzucane pojedynczo, czepiają się pochyłości gór. Jedne tulą się pod skałę sterczącą tu i owdzie z pomiędzy zarośli tak wysoko, że się wydają jak szałasy pasterskie; inne po brzegach lasów samotne, jak domki pustelnicze; inne wreszcie, nie lękając się często wzbierającéj, a wtedy niebezpiecznéj Raby, rozsiadły się nad zielonym jéj brzegiem w wianku sadów, któremi słynie ta okolica. Tu na wzgórzu bieli się mała kapliczka ocieniona kilką rozłożystemi drzewami; daléj z pomiędzy wysmukłych topoli, poważnych lip i brzóz, wystrzela wieżyczka schludnego kościołka w Pcimie. Gdzie okiem rzucić, wszędzie uderzają nas widoki tak malownicze, tak czarujące, że w prawdziwém zachwyceniu przebywamy tę dolinę do dwóch mil długą.
Pod względem rolniczym dolina Raby nie bardzo pocieszający przedstawia widok. Urodzaje w ogólności liche i późne, nie wynagradzają tutaj dostatecznie mozołu i trudu, z jakim jest połączona uprawa jałowéj ziemi w górzystéj okolicy. Raba, ta piękna Raba, któréj szum ożywia i rozwesela tę cudną okolicę, przyczynia się także do nędzy górali, zamieszkujących jéj brzegi. Częste i gwałtowne wylewy téj bystréj rzeki, zamieniając uprawne pola w kamieniste odsepiska, są prawdziwą dla tych okolic klęską. Jakkolwiek nie szczędzono pracy i trudu, aby zapobiedz zniszczeniu, jakie sprawiają tutaj wylewy, jednak w czasie wielkiego wezbrania wszystkie te środki są bezskuteczne. W gwałtownym pędzie woda rozrywa tamy i groble, przełamuje wszystkie zapory, zalewając pola i pastwiska nadbrzeżne.
Droga górzysta wprawdzie, ale dobrze utrzymana, wije się od północy ku południowi zachodnim brzegiem Raby; to wspina się po urwistym jéj brzegu, to znowu spuszcza się ku rzece. Za Pcimiem była ona dawniéj bardzo przykrą, ciągnęła się bowiem niziną ponad samą Rabą; po dłuższych zwłaszcza deszczach, koła grzęzły głęboko w błocie, a do tego parę razy trzeba było w bród przejeżdżać Rabę i wpadające do niéj potoki, za każdą nawalnicą bardzo nagle wzbierające. Od kilku lat poprowadzono wygodną drogę znacznie wyżéj, co wraz z mocnemi tamami ochroni ją zapewne od uszkodzenia przez częste wylewy.
Pół mili za Pcimiem, dojeżdżamy do Lubnia rozległéj wsi góralskiéj, położonéj po części jeszcze w dolinie Raby, po części zaś w dolinie potoku Krzeczówki, u stóp Strzebla, owéj pięknéj góry, którą od Myślenic prawie ciągłe mieliśmy przed oczyma, z razu powleczoną niebieskawą mgłą, zwolna coraz pewniejszemi, wyrazistszemi malującą się barwami, a nareszcie występującą w strojnéj szacie pól, łąk i lasów jéj wierzchołek okrywających. W Lubniu jest kościół parafijalny z błyszczącą wieżyczką wystrzelającą po nad nizkie dachy gęsto około niego skupionych domków. Piękny cmentarz zacieniony staremi drzewami, otacza ten kościołek wewnątrz dosyć obszerny i schludny. W Lubniu można mieć porządny nocleg w karczmie przy kościele utrzymywanéj przez katolików; kto jednak wczas z rana wyjedzie z Krakowa, ten wypocząwszy tutaj może za wieczornego chłodu jechać jeszcze parę mil daléj.
Pożegnawszy w Lubniu malowniczą dolinę Raby, zwracamy się na zachód w wazką dolinkę na któréj dnie, wody potoków Lubieńki i Krzeczówki, nagromadziły masę drobnych kamieni naniesionych z gór w czasie wiosennych roztopów i częstych wylewów po nawalnych deszczach. Wygodną, od paru lat dopiero zrobioną drogą, przez nędzną wioszczynę Krzeczów, z maleńkim kościołkiem na wzgórzu, dojeżdżamy do grzbietu Małego Lubonia (2747 st.), który niby wał szeroki zaległ przed nami, dalszy zamykając widok. Pół mili na wschód leży Wielki Luboń (3233 st.). Jestto najwyższy szczyt jaki napotykamy na drodze z Krakowa. Ciemne świerkowe lasy okrywają góry wznoszące się dokoła; tu i owdzie zieleni się polanka lichego owsa z wielkim mozołem na tak przykrych uprawianego pochyłościach; reszta ziemi nikłą porosłéj trawą, leży odłogiem. Takąto smutną, nieurodzajną i bezludną okolicą, prowadzi droga wspinając się coraz wyżéj, przebywamy bowiem zachodnie ramię Małego Lubonia. Jeżeli służyła pogoda, całą tę drogę odbywaliśmy pieszo, raz dla ulżenia biednym koniętom które dobrze się zapocą ciągnąc pod górę, a potém idąc pieszo, prędzéj stajemy na Luboniu, skąd poraz pierwszy w téj podróży mamy ujrzeć Tatry w całym majestacie.
Nim jednak ukaże nam się upragniony cel wędrówki, wprzód inny zajmuje nas widok. Po prawéj stronie drogi, t. j. na zachód, wystrzela nad lasem szczyt wysmukły, skalisty, odziany błękitnawą mgłą oddalenia. Nieznający położenia, szczyt ów wziąść może za jakąś turnię tatrzańską co wybiegła naprzód jakby na powitanie wędrowca. Ale w miarę jak wznosimy się wyżéj, szczyt ów wydaje się coraz rozłożystszym, coraz ciemniejszą przybiera barwę i nareszcie staje przed nami w całym majestacie dobra nasza krakowska znajoma królowa Bieskidu Babia góra (5448 st.). Otoczona całą gromadą sióstr swoich, wznosi nad niemi dumne czoło, zwykle aż do św. Jana smugami śniegu świecące. Na wschód i północ legły koło niéj miasteczka Jordanów, Maków i Sucha, oraz mnóstwo wiosek rozsypanych po dolinach pod opieką poważnéj Tatrów sąsiady, z grzbietu Lubonia 4½ mili odległéj. Przejeżdżając tędy, zawsze z szczególném upodobaniem spoglądaliśmy na tę wspaniałą górę przenosząc się wspomnieniem na jéj szczyt, na którym przed kilku laty spędziliśmy parę godzin. Całe to panorama jakkolwiek bardzo malownicze i piękne, jest tylko jakby wstępem do nierównie wspanialszego widoku jaki nam się ma przedstawić z grzbietu Lubonia. Tam zwracamy mimowoli wźrok nasz, przyspieszamy kroku i stajemy nareszcie.
Co za widok! Podobne do masy chmur sinych, groźnie spiętrzonych, białemi smugami śniegu poprzerywanych, do olbrzymiego muru w najdziwaczniejsze poszczerbionego zęby, Tatry rozwijają się przed nami całym łańcuchem. Lekkie tumany mgły i obłoków fantastycznych kształtów, stósownie do pory dnia, oblanych rumieńcem jutrzenki, ozłoconych jasnym promieniem słońca lub gorejących świetną purpurą zachodu, unoszą się ponad szczytami, czepiają się skalistych iglic i podwyższają jeszcze urok tego czarodziejskiego obrazu. Kto raz tak widział Tatry z Lubonia, ten ich nie zapomni nigdy. Znający dobrze położenie i kształty szczytów tatrzańskich, może stąd rozróżnić dokładnie pojedyncze iglice, a nawet rozpoznać niższe wierchy i grzbiety. Nie każdy jednak ma szczęście ujrzeć stąd Tatry w całéj wspaniałości; bardzo często bowiem, nawet przy najpiękniejszéj pogodzie gruba warstwa obłoków zalega na szczytach, gęsta mgła spuszcza się do samych ich stóp i tylko gdzie niegdzie przez tę szarą zasłonę prześwieca płat śniegu lub czerni się naga opoka; a czasem we mgłach i chmurach tonie całe pasmo tak, że niktby się nie domyślił co się ukrywa po za tą grubą oponą.
Z Lubonia, gdzie jest licha karczemka, zjeżdża się raz jeszcze w dolinę Raby, tracąc zwolna wspaniały widok Tatrów. Wyborny gościniec prowadzi koło kościółka św. Sebastyjana, przez wieś Skomielną Białą. Okolica ciągle prześliczna. Na prawo, t. j. ku zachodowi, wspaniały krajobraz Babiéj góry, na lewo dobrze uprawne pola i malowniczo rozsiane zagrody Skomielnéj, wśród gęstych sadów i innych drzew liściastych, których rozmaitością tu poraz ostatni oko ubawić się może; w miarę bowiem zbliżania się ku Tatrom, ustępują one zwolna miejsca jodłom i świerkom. Tak dojeżdżamy do karczmy zwanéj Zabornia, gdzie można mieć wygodny nocleg lub popas. Przejechawszy po moście tu jeszcze wązką i cicho płynącą Rabę, a zwracając wźrok za jéj biegiem, widzimy w głębokiéj dolinie wieś Rabkę z kościołem fundowanym w r. 1570 przez Spytka Jordana z Mielsztyna wojewodę, a późniéj kasztelana krakowskiego, pochowanego w Krakowie u św. Katarzyny. On także zbudował powyżéj wspomniany kościółek św. Sebastyjana. Nieco na wzgórzu widać zabudowania należące do zakładu kąpielowego; w Rabce bowiem są źródła lekarskie jodowo-bromowe.
Droga wznosząca się zwolna pod górę, doprowadza do kościołka św. Krzyża stojącego już bardzo wysoko na grzbiecie Obidowéj (2255). Kościołek ten drewniany sczerniały wiekiem, ocieniony pięknemi staremi lipami, stoi zupełnie samotny. Dwa razy tylko do roku, t. j. w dzień Znalezienia i Podwyższenia św. Krzyża odbywa się tutaj nabożeństwo. Wtenczas napływają tłumy okolicznego ludu i gorącą modlitwą wynagradzają niejako to opuszczenie, w jakiém zostaje ten starodawny kościołek z powodu osamotnionego położenia. Z cmentarza bardzo rozległy i piękny widok na całą okolicę. Piętrzą się w amfiteatr wyniosłe góry, ciemnemi płatami borów odziane, wśród których zielenią się lichego owsa polanki, lub nikła, spalona szarzeje trawa. W głębokich dolinach i wąwozach widać rozległe wsie, rozsypane jakby mrowisko i ożywiające tę dziką okolicę, nad którą króluje poważna Babia Góra; mianowicie: od zachodu leży Sieniawa, Raba wyżna, Rokiciny, Habówka, a opodal za Skawą bieli się dwór w Wysokiéj. Na południe widok mniéj jest rozległy, lubo więcéj jeszcze obiecujący. Tu wystrzelają to pojedynczo, to w oddzielnych grupach, szczyty Tatrów, dające się domyślać majestatu, jaki uderzy zdumione oko, gdy w jeden połączą się łańcuch. Jakoż jadąc coraz wyżéj drogą wijącą się jak biała wstęga po grzbiecie Obidowéj, wkrótce mamy przed sobą całe pasmo już nie w mglistéj, tajemniczéj powłoce, jak z Lubonia, ale olbrzymio, groźnie sterczące tuż przed nami. Wszystko, cobym powiedzieć mogła dla oddania słowami tego widoku, nie da odpowiedniego wyobrażenia o tych ostrych, smugami śniegu okrytych, nagich i poszarpanych szczytach, nurzających się w obłokach. Poetom to jedynie dano, nietylko czuć żywo wielkość i piękność cudów stworzenia, ale oraz czucie to natchnioném słowem w dusze drugich przelewać. Poeta téż w kilku prostych wyrazach lepsze dał wyobrażenie o widoku na Tatry, trafniéj je odmalował, niżby to najumiejętniejsza potrafiła proza:

Jak potopu świata fale
Zamrożone w swoim biegu
Stoją nagie Tatry w śniegu,
By graniczny słup zuchwale!

Te słowa „Pieśni o Ziemi naszéj“ stawały mi zawsze w myśli, patrząc na Tatry z Obidowskiego gościńca; porównywałam je z widokiem, który je natchnął, a dziwiąc się ich trafności, piękności i mocy, wielbiłam jeniusz poety. Jakoż zaiste tylko z rozhukanemi bałwanami oceanu, zlodowaciałemi nagle w swym pędzie, za jedném skinieniem wszechmocnéj ręki, można porównać to pasmo skał dziko porozrywanych, wznoszących się prostopadłą ścianą z nowotarskiéj doliny; a ten śnieg wielkiemi smugami zalegający ich boki, to niby biała piana powstała w starciu się fal olbrzymich.
Z Obidowéj, ostatniéj góry w paśmie Bieskidów, zjeżdżamy na Podhale[2], w obszerną dolinę nowotarską, Bieskidy od Tatrów dzielącą. W miarę, jak się spuszczamy na dół, coraz szerzéj rozściela się przed nami ta piękna dolina, stanowiąca wielką, niemal czworoboczną, pagórkowatą płaszczyznę, ze znaczném ku północy pochyleniem i trzema głębokiemi klinowatemi wyżłobieniami, Czarnego i Białego Dunajca i Białki.
Dolinę nowotarską zamyka od południa olbrzymi łańcuch Tatrów; na zachód przedziela ją od doliny orawskiéj nieznaczny wał, ciągnący się od gór bieskidzkich, a mianowicie od Łyséj góry (2542 st.) ponad Spytkowicami, na wioski orawskie Piekielnik, Hladówkę i Suchą-Horę ku Magórze tatrzańskiéj ponad źródłami Orawicy. Długość tego wału wynosi mil dwie, średnie wyniesienie jego nad poziom morza około 2000 st., a nad średnią wysokość doliny nowotarskiéj (1845 st.), około 150 st. Ten niepozorny garb, stanowi oraz dział wodny między przypływami Dunaju i Wisły, mającemi niemal równoległe koryta z przeciwném pochyleniem (Dunajec Czarny i Biały z Białką ku północy, Orawa ku południowi). Na wschód rozciąga się dolina nowotarska po zachodni kraniec Pienin, ku Czorsztynowi, oddzielona od doliny spizkiéj pasmem wzgórzów przypierającém do spizkiéj Magóry, a ciągnącém się od Zdżaru ponad Dunajcem ku Niedzicy naprzeciw Czorsztyna. Od północy dolina nowotarska przypiera do Bieskidów. U ich stóp, przy połączeniu się Czarnego z Białym Dunajcem i zwróceniu się jego pod prostym kątem ku wschodowi, rozłożyło się miasteczko Nowytarg będące główném ogniskiem góralskiego handlu. W północno-zachodniéj stronie widać na dolinie Ludźmierz, starodawną siedzibę Cystersów, a daléj gdzie się wije lśniącą wstęgą Dunajec, bieli się pod lasem rozległa wieś Czarny Dunajec. Na wschód u stóp skalistych dziko porozrywanych Pienin, stérczą zwaliska Czorsztyna. Spuszczając się z Bieskidów w dolinę, pociesza widok coraz żyzniejszéj i lepiéj uprawnéj ziemi. Prócz owsa, będącego zawsze najgłówniejszym plonem tych okolic, widać już żyto i jęczmień; ziemniaki, len, groch i kapusta zielenią się na zagonach. Lepszy byt mieszkańców widoczny w porządnych zabudowaniach wiejskich, około których się przejeżdża.
Zjechawszy na nowotarską dolinę, poznajemy najlepiéj, jak bardzo się różnią układem i kształtem pasma Bieskidów i Tatrów. Pierwsze będące częścią łańcucha Karpat zatoczonego 120 mil długim łukiem od Brzetysławy do Orsowy na granicy Wołoszczyzny, składają średniéj wysokości góry, których grzbiety okrągłe, rozłożyste, mają kształt falisto pagórkowaty. Wszystkie, wyjąwszy najwyższą z pomiędzy nich Babią górę, któréj szczyt nagą świeci opoką, do samych wierzchołków okrywają ciemne lasy, lub nikła trawa. Na pochyłościach ich do znacznéj wysokości uprawiają owies i ziemniaki, jedyne płody téj jałowéj ziemi.
Łańcuch Tatrów leżący w obwodzie sandeckim, na saméj granicy węgierskiéj, obszerną doliną nowotarską oddzielony od pasma Bieskidów, ma tylko 6 mil długości. Stanowią go nierównie wyższe, skaliste, dziko poszarpane turnie przez większą część roku okryte śniegiem, który w wąwozach i rozpadlinach nie topnieje nawet w czasie letnich upałów. Boki ich okrywają świerkowe lasy, w wyższych częściach rośnie już tylko kosodrzewina, a wysmukłe, po większéj części ostro zakończone szczyty są zupełnie nagie. Od południa, za olbrzymią Tatrów ścianą, rozciąga się komitat liptowski, a po części i spizki. Od zachodu legła Orawa, między zachodniém Tatrów ramieniem czyli tak zwanemi Halami liptowskiemi od południa, a Bieskidami aż pod Babią górę od północy; na wschód leży ziemia spizka. W téjto wschodniéj części Tatrów, na Spiżu wznosi się Łomnica, Lodowa turnia, szczyt Gerlachowski i inne olbrzymy najwyższe z całego łańcucha. Krywań należący także do rzędu najwyższych szczytów, leży na Liptowie.
Z północnéj pochyłości Tatrów od strony Galicyi wypływają Czarny i Biały Dunajec, za Nowymtargiem w jednę łączące się rzekę, do któréj niemal dwie mile daléj na wschód wpada Białka wypływająca z Morskiego Oka.
Granica Węgier, począwszy od Wołowca (6533 st.), ciągnie się samemi wiérchami tatrzańskiemi przez Pyszną, Babie-nogi, Tomanową, Czerwony Wiérch, Kondratową, Goryczkową; daléj od Swinnicy, turniami po nad Pięciu stawami, Morskiem Okiem i Czarnym stawem, zwracając się tutaj pod prostym kątem na północ ku Białce. Spuszczając się ciągle w dolinę, napotykamy bardzo rozległą wieś Klikuszowę, któréj chaty jakby mrowisko rozsypały się nad potokiem Klikuszówką. Daléj mijamy osady Niwę i Lasek, zdążając do Nowegotargu, który malowniczo rozkłada się przed nami na tle olbrzymiéj ściany Tatrów. Wysoka wieża kościelna świecąca zdaleka pokryciem z białéj blachy i murowany ratusz, nadają temu miasteczku powierzchowność o wiele okazalszą niż jest w istocie. Długa ulica zabudowana prostemi drewnianemi chatami, stanowi przedmieście Nowegotargu. Domy te wprawdzie bez kominów, ale porządne; wszędzie przed oknami maleńkie kwiatowe ogródki.
Tuż nad drogą, przy samym wstępie do miasta stoi na wzgórzu bardzo starożytny kościołek św. Anny. Niesie podanie, że w bardzo dawnych czasach, kiedy teraźniejszą Nowegotargu posadę głębokie okrywały bory, zbójcy ukradłszy na Węgrzech obraz, zbudowali w lesie kościołek i w nim zdobycz swoję umieścili. Ten tradycyjny obraz przedstawia Przenajświętszą Rodzinę i znajduje się dotąd w wielkim ołtarzu. Nie wiadomo czy dzisiejszy kościołek modrzewiowy jest ową pierwotną zbójecką budową; to tylko pewna że stoi już od r. 1219. Nie ma on własnych funduszów i utrzymuje się jedynie składkami pobożnego bractwa, które w nim odbywa swoje nabożeństwa. Obok tego kościołka jest cmentarz miejski.
Przejechawszy most na Dunajcu, stajemy na obszernym rynku Nowegotargu, którego środek zajmuje ratusz a boki po części nizkie domki, po części zaś porządne piętrowe kamienice, których coraz więcéj przybywa. Tu jest oberża, sklep korzenny, apteka, poczta i kilka żydowskich sklepików, w których dostanie rozmaitych towarów. W ulicach i uliczkach miasta wszystkie domy drewniane, a co najgorsza, że prócz rynku mającego bruk jaki taki, wszędzie błoto nawet wśród lata, a cóżto dopiero dziać się musi na wiosnę lub w jesieni! Kościół parafijalny dosyć obszerny założony w r. 1343 przez Kazimierza W. stoi nieopodal rynku w ciasnéj uliczce.
Prócz urzędników stanowiących arystokracyją miasteczka, Nowytarg liczący blisko 4000 ludności przez samych prawie zamieszkany jest górali, pośród których osiedla się i mnoży coraz liczniéj handlujące, oszukujące i spekulujące w różny sposób żydostwo. Górale w Nowymtargu nie są jeszcze owym ludem dorodnym i dzielnym jaki zamieszkuje doliny u samych stóp Tatrów leżące; ubiór ich nawet przypomina górali bieskidowych. Gunie noszą długie za kolana sięgające, kapelusze okrągłe z dość szerokiemi skrzydłami.
Najdawniejsze wzmianki o osadach w dolinie nowotarskiéj, sięgają początku 13 wieku. Roku 1234 założony został klasztor Cystersów w Ludźmierzu o pół mili od Nowegotargu, kilka lat późniéj, (1245) dla rozbojów, do Szczerzyca przeniesiony. Są na to dowody historyczne, iż założyciel rzeczonego klasztoru, Teodor hrabia na Ruszczy wojewoda Krakowski 1204 r. otrzymał przywiléj na wykarczowanie lasów i osadzanie kolonij w dolinie nowotarskiéj. Ludźmierz i Nowytarg mają tu być najpierwszemi osadami. To osadzanie, do którego prawo dostało się późniéj Jordanowi Spytkowi, szybko postępowało, gdyż prócz Nowegotargu, Długopole, Klikuszowa, Waxmund, Ostrowsko, Dębno, Szaflary nad Białym Dunajcem wraz z kilkoma wsiami w Bieskidach, (Podobin, Niedźwiedź, Olszówka, dochody słonego źródła w Rabce, Mszana, Kasina i Ogonówka) należały do uposażenia Ludźmierskich Cystersów. Wszystkie te wsie, prócz Ludźmierza i Krauszowa, postradali Cystersi 1380 r., a to z następującego powodu. Opat Begis zbudowany przez Cystersów zamek w Szaflarach, wypuścił w dzierżawę jakiemuś przechrzcie, który tam bił fałszywą monetę. Opat miał sobie polecone rozkazem królewskim ujęcie tego fałszerza; gdy zaś zwlekał wykonanie tego rozkazu, sąd wysłał swych ludzi dla pochwycenia zbrodniarza. Ten zbrojny stawił im opór, aż Sędziwój z Szubina wojewoda kaliski i starosta krakowski, z wojskiem podstąpił pod zamek szaflarski, zdobył go i zburzył do szczętu, a owego fałszerza spalił. W skutek tego wypadku Nowotarszczyzna przeszła na króla i została królewszczyzną aż do wypadków po podziale Polski nastąpionych, kiedy częściami w prywatne przeszła ręce.
Dziś mieszkańcy Nowegotargu w ogóle nie są zamożni. Dawniéj było daleko lepiéj, bo dla podniesienia miasta, był tu ustanowiony skład soli, ołowiu, glejty i innych towarów (przywilejami Zygmunta III z r. 1630 i Jana Sobieskiego z r. 1680), nadto pobierało miasto cło od towarów z Węgier lub do Węgier prowadzonych (według przywileju Zygmunta Augusta z r. 1549). Do zubożenia atoli miasta, przyczyniły się także i pożary 1794 i 1804 roku.
W Nowymtargu dzieli się gościniec bieskidzki; jedno ramię biegnie brzegiem Dunajca na wschód do Czorsztyna, a stąd do Krościenka i Szczawnicy, lub na Starąwieś przez Dunajec na Spiż; drugie na zachód do miasteczka Czarny Dunajec, a stąd na Orawę do Jabłonki, albo na Chochołów i Witów pod Tatry; trzecie brzegiem Białego Dunajca do Zakopanego stąd o 3½ mili odległego. Drogi te są równe i wygodne.
O milkę od Nowegotargu przybywamy do Szaflar. Dwór z obszernemi zabudowaniami gospodarskiemi stoi opodal przed wsią zupełnie odosobniony. Po drugiéj stronie drogi wznosi się samotna dosyć wyniosła skała, od drogi zupełnie prostopadła, z drugiéj strony położysta i ślicznym gaikiem odziana, na któréj wierzchołku stoi murowana altana. Piękną tę skałę zowią tutaj Skałką; leży ona 73 st. nad drogą, a 1935 st. n. p. m. (Z). Prowadzi na nię wygodna, niegdyś umyślnie widać zrobiona droga, obsadzona gęstemi krzewami, wśród których rośnie mnóstwo ziół aromatyczną wonią napełniających powietrze. Dosyć obszerny wierzchołek Skałki ogrodzony jest nakształt muru ułożonymi kamieniami, po których czepiają się różne rośliny i rozścielają mchu i rozchodniku kępy. Altana zupełnie teraz zaniedbana stoi otworem; na ścianach mnóstwo napisów różnéj wartości. Ze drzwi altany widok bardzo rozległy i piękny na nowotarską dolinę, na olbrzymi wał Bieskidów zachodzących już stąd lekką mgłą oddalenia, i śnieżne tatrzańskie szczyty ponad pięknym wystrzelające lasem. Przecudny stąd widok, wonne powietrze, samotność i cisza jaka tu panuje, wszystko to usposabia do słodkiego dumania i poetyczne budzi w duszy marzenia. Tu jak się domyślać można, stał ów zameczek przez Cystersów zbudowany, a przy końcu 14 wieku zburzony. Następni posiadacze Szaflar już go tu nie odbudowali więcéj, ale pod wzgórzem nowe wznieśli sobie mieszkanie.
Kościołek w Szaflarach, początkowo drewniany, w r. 1799 zmurowany; do r. 1519 parafialny, porządnie i schludnie jest utrzymywany.
Nazwa Szaflary, jak się zdaje, z niemieckiego pochodząca, każe się domyślać, że już pierwsi téj wsi mieszkańcy trudnili się hodowaniem owiec. Że Szaflary należą do najpierwszych osad w Nowotarszczyźnie, a dla byłego tutaj zamczyska historyczne mają znaczenie, już nadmieniłam; wspomnę jeszcze, że tu i Szwedzi byli, a od poległego tutaj dowódcy szwedzkiego, pobliskie wzgórze wzięło nazwę Raniszbergu.
Ćwierć mili za Szaflarami poczyna się bardzo rozległa wieś Biały Dunajec, położona nad rzeką tegoż nazwiska, któréj bystrym nurtom dosyć napatrzeć się nie można.
Dunajec to prawdziwe gór dziecię! Wyrwawszy się ze skalistéj kolebki swojéj, pieni się, szumi, huczy, swawoli hałaśnie, nibyto niecierpliwi się, że mu ciasno w kamienistém łożysku; radby użyć zupełnéj wolności i pohulać swobodnie po tych kwiecistych łąkach, co jakby przepyszne, różnowzore kobierce ustroiły brzegi jego. I niestety, dosyć często udaje się temu swywolnemu gór synowi zalewać i pustoszyć przyległe mu pola i łąki. Wylewy Dunajca nagłe, gwałtowne, jak te burze i nawalnice, które je sprowadzają, niszczą zasiewy pobliskie brzegom, uprawne pola zaścielają kamieniami i zrywają mosty po drodze. Gdy jednak nie ma powodzi i wody Dunajca w zwyczajnym są stanie, jest on prawdziwą ozdobą okolicy. Piękny, czysty, toczy bystre swe nurty wśród zielonych brzegów i szumi i huczy, niby gwarzy wesoło o cudach kolebki swojéj, o sędziwych ojcach swoich, o tych olbrzymich turniach, które zdają się patrzeć z upodobaniem na swobodne pląsy ulubionego dziecięcia twego.
Nie do uwierzenia jest złudzenie wzroku, jakiego doświadczamy w górzystych okolicach. Wyjechawszy z Nowegotargu, Tatry stoją tuż przed nami, zdaje się że za pół godziny będziemy już wśród nich; a jednak między nami a niemi leży jeszcze trzechmilowa przestrzeń. Jadąc przez Szaflary, Biały Dunajec, Poronin do Zakopanego, mamy je ciągle przed sobą i ciągle, jakby czarodziejska wstęga, wysnuwają się zpod stóp ich łąki, pola, gaje, pagórki, które przebyć trzeba, nim staniemy u celu podróży.
Z Białym Dunajcem styka się piękna wieś Poronin z drewnianym od pół wieku stojącym kościołkiem, z początku filijalnym do Nowegotargu, dziś parafijalnym[3]. Stąd aż do kościoła w Zakopaném, rachują jeszcze milę drogi; wieś jednak Zakopane, zaczyna się tuż za Poroninem. Jestto najdaléj na południe wysuniona i najbliżéj Tatrów położona wieś na Podhalu polskiém.





  1. Zwyczajnie przyjeżdżał po nas furman umyślnie przysłany ze Zakopanego; ktoby jednak nie miał sposobności zamówienia go stamtąd, może z łatwością wystarać się o wózek góralski w dzień targowy na Kleparzu lub Podgórzu, bo górale od Nowego Targu lub Szczawnicy, podejmują się chętnie dla zarobku zboczyć kilka mil drogi. Zakopianie bywają z żelazem we czwartek i sami się wywiadują o podróżnych którychby mogli zabrać z powrotem. Zapłata za zamówiony parokonny wózek wynosi 12—15 złr.
  2. Nazwa Hale, w mowie górali, oznacza w ogólności Tatry, stąd okolice u stóp ich leżące, zowią Podhalem, a mieszkańców Podhalanami.
  3. Miejsce na którém stoi kościół nazywa się Bańkówka; stąd nazwa kościoła na Bańkówce. Góral nigdy nie powie kościół w Poroninie, ale na Bańkówce lub na Bańkówkach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Steczkowska.