Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin/Zakopane

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Steczkowska
Tytuł Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zakopane.

A jak tu miło, czysto i gładko,
I nic nie dłużne nikomu.
Powiedzcie proszę mi moja Matko,
Czy wam tu dobrze w tym domu?

W. P.

Trudno znaleść okolicę łączącą wspaniałość z uroczym wdziękiem w równie harmonijny obraz jaki nam przedstawia dolina Zakopanego. Zachodnia część łańcucha Tatrów, stanowi południową ścianę téj doliny. Tuż nad nią sterczy poważny Giewont, ogromna skalista, zupełnie naga góra kształtem swoim różniąca się znacznie od sąsiednich wiérchów. Giewont od strony Zakopanego wznosi się niemal wszędzie zupełnie prostopadle, jakby wspaniała, skalista ściana wapienna. Sam wierzch jego tworzy długi i tak wązki grzbiet, że go do ostrza przyrównać można, a przejść po nim niepodobna. Od zachodu wznosi się najwyższy szczyt Giewontu (5959 st.) od wspomnionego grzbietu głęboką, łukowatą szczerbą oddzielony, a jedynie od południa dostępny. Giewont jest prawdziwym królem téj okolicy; z całego łańcucha najbardziéj naprzód wysunięty, wydaje się téż najwyższym, najwspanialszym ze wszystkich turni. Mieszkańcy Zakopanego nazywają go ojcem, mają dla niego jakieś szczególne poważanie. Szczerbina jego służy im za zegar; gdy bowiem słońce nad nią się wzniesie, jest właśnie południe.
Po prawéj stronie Giewontu i nieco poza nim, wznosi się Czerwony wiérch (6703 st.), znacznie od niego wyższy, na oko jednak, z powodu oddalenia, wydaje się niższym. Daléj, zawsze po téj saméj stronie t. j. ku zachodowi, także bardzo wyniosły Upłaz (6475 st.); potém skalista masa Kominów Kościeliskich (4518 st.), a nakoniec już na Orawie leżąca wspaniała góra Osobita (4152 st.). Z lewéj strony Giewontu widać najpierw szeroki grzbiet Goryczkowéj (6324 st.), daléj dziko poszarpaną Kasprową, za nią sterczy skalisty szczyt Swinnicy (7395 st.), a tuż obok Kościelce. Przed niemi o wiele niższa Magóra (5205 st.), w któréj są bogate kopalnie rudy żelaznéj; daléj w najdziwaczniejsze zęby poszarpany Granat (7090 st.) i piramidalna Żółta turnia (6631 st.), za którą wznosi się Krzyżne (6846 st.) i rozłożysty, całkiem nagi grzbiet Wielkiej Koszystéj (7047 st.). Nieco daléj ku wschodowi, widać zupełnie odosobniony, wspaniały szczyt Murania (5945 st.).
Wzdłuż całego łańcucha Tatrów ciągną się wzgórza ze skalistemi wierchami, po bokach ciemnemi lasami okryte, dolinami tylko lub niewielkiemi polanami oddzielone od tych skalistych turni, które dumnie i groźnie piętrzą się nad niemi, niby baszty i wieże niezdobytéj warowni. Wyniosłe te przedgórza, ciemnym pasem roztaczające się u stóp tego olbrzymiego grodu, zowią tu Reglami. Pojedyncze wierzchołki regli mają swoje oddzielne nazwy. I tak najdaléj na wschód posuniony, patrząc ze Zakopanego, nazywa się Mały Regiel, daléj Nosal, Krokiew, Mała Swinnica, Łysanki i Hruby Regiel.
Prawie zupełnie równolegle do skalistego Tatrów łańcucha, na północ od Zakopanego, wznosi się wyniosłe, piękne wzgórze Gubałówką zwane (3540 st.), okryte najrozmaitszą szachownicą pól, łąk, lasów i gajów. Pomiędzy Gubałówką a Tatrami legła dolina zakopiańska, niewielkiemi pogarbiona wzgórkami, zasłana kwiecistym łąk kobiercem i zielonemi pól smugami; ocieniona po bokach świerkowemi lasami, przepleciona mnóstwem potoków, które z szumem i hukiem w różnych pędzą kierunkach. Na téjto uroczéj dolinie leży piękna, więcéj niż milę długa wieś Zakopane do 3000 mieszkańców licząca, przez długi czas własność Homolaczów, przed trzema laty sprzedana obywatelowi pruskiemu Eichbornowi. Kuźnice zakopiańskie leżą o pół mili od wsi w ciasnéj dolinie wśród gór i lasów.
Początek Zakopanego dosyć dawnych sięga czasów bo około lat 300. Długo jednak nie była to wieś ale raczéj osada pasterska, gdzie gazdowie t. j. gospodarze z okolicznych wsi Podhala, mieli swoje szałasy i pasali owce i bydło po polanach na które otrzymywali przywileje od królów polskich. Cała bowiem Nowotarszczyzna była królewszczyzną pod władzą starosty urzędującego w Nowymtargu. Królowie za uiszczeniem bardzo małych powinności, wydawali takie przywileje nietylko na polany i hale, ale oraz na karczowanie lasów. Takimto zapewne sposobem z powiększeniem się ludności Podhala, powstała z czasem nowa osada, u samych stóp Tatrów, dzisiejsze Zakopane. Oto miejscowe podanie o początkach stałego osiedlania się tutaj i nazwaniu wsi.
Przed bardzo dawnemi czasy, kiedy jeszcze cała dolina u podnóża Tatrów pokrytą była lasem nietkniętym siekierą, przywędrował w te strony jakiś człowiek z myślą zamieszkania tutaj. Na próbę czy ziemia będzie zdatna pod uprawę, zakopał kilka ziarnek zboża (niewiadomo jakiego) w miejscu zwanem teraz Gładka, na pochyłości Gubałówki, tuż za kościołkiem. Ziarna zeszły i bujnym strzeliły kłosem, co było dobrą wróżbą dla nowéj osady. Ów człowiek zamieszkał więc tutaj, począł rąbać i karczować lasy, przygotowując tym sposobem ziemię pod uprawę. Od zakopania owych ziarn na próbę, powstająca osada otrzymała nazwę Zakopane.
Ten pierwszy osadnik miał odzienie odmienne od zwyczajnego, bo w pasy i prążki. Pasterze mieszkający tutaj przez lato, zdziwieni i rozśmieszeni tym osobliwym ubiorem, w którym upatrzyli podobieństwo do gąsienicy, nazwali nowego przybysza Gąsienicą. Potomkowie jego rozrodzili się bardzo i wszyscy, t. j. prawie połowa Zakopanego, noszą dotąd nazwę swego protoplasty, wszyscy nazywają się Gąsienice. Dla rozróżnienia się zaś pomiędzy sobą, pojedynczy gazdowie, a następnie całe pokolenia, do pierwotnéj nazwy Gąsienicy, przybrali inne bądźto od imion chrzestnych, bądź od miejscowości. I tak: są Gąsienice Walczaki, Wójciaki, Sobczaki, Sobonie, Rajowie, Nędzowie, Staszeczek, Gładczan, Sieczkowie, Sieroccy, Pulkowscy, Kasprusie i t. d. Prócz Gąsieniców, jest jeszcze w Zakopaném kilka innych pierwotnych rodów jak np. Jarząbkowie, Bachlidy, Tatary, Guty i inni; nie są jednak tak rozrodzone, a zatém późniejsze zapewne niż Gąsienice.
Najprawdopodobniéj pierwszą osadą Gąsieniców było miejsce nie opodal kościołka, gdzie dziś są zabudowania zamożnego, a rzadkiéj poczciwości gazdy Wojciecha Walczaka. Nasuwa tę myśl wspaniały, piękny, najmniéj trzy wieki liczący modrzew[1] ocieniający podwórze. Mógłby on być wprawdzie pozostałością lasów zalegających niegdyś tę dolinę, ale obok stojący, pewnie równowiekowy jesion[2], potwierdza w zupełności domysł, że oba te drzewa posadzone były ręką pierwszych osadników około ich siedzib; nigdzie bowiem pod Tatrami jesiony nie rosną dziko. Kilkadziesiąt kroków daléj stoi jeszcze może wspanialszy chociaż cieńszy jesion[3]. Tak starych drzew niemasz nigdzie w Zakopaném.
Osady Gąsieniców nie są rozrzucone po wsi, ale zajmują całą jéj południowo-zachodnią stronę ku Kościeliskom. Inne rody rozsiadły się znowu w innéj stronie, a rozgraniczenie pomiędzy nimi stanowią potoki.
Tatry i otaczające je zewsząd lasy, były w dawniejszych czasach siedzibą złodziei i rabusiów. Kryjówki w niedostępnych górach i bliskość węgierskiéj granicy, bardzo ułatwiały niecne ich rzemiosło. Sami Zakopianie, bez obcéj pomocy, srodze karząc łotrów, wytępili ich zupełnie. Jedni przenieśli się w strony więcéj sprzyjające rozbojom, inni nakoniec zakończyli życie w ręku sprawiedliwości. Żyją jeszcze gazdowie, którzy pamiętają te straszne egzekucye: włosy stają na głowie słuchając ich opowiadań. Cóżkolwiekbądź, te surowe, a nawet okrutne kary, oczyściły całkiem Zakopane ze złodziei. Na noc nawet nie zamykano domów, nie zapierano bydła w stajni, konie zostawiano bezpiecznie na paszy, a nigdy nie zdarzył się przypadek kradzieży. Chyba że obce włóczęgi zmówili się na zrabowanie jakiego zamożniejszego gazdy, ale i to bardzo rzadko się trafiało.
Takiem poznałam Zakopane w pierwszych latach naszego tam pobytu. Ale chętka do złodziejstwa wrodzona, jak się zdaje, górskiemu ludowi, a może téż tradycyjnie przekazana przez przodków, przy sprzyjających okolicznościach, znowu się odezwała. Znalazł się w Zakopaném zuchwały, przedsiębiorczy i nawet morderstwa nie wzdrygający się opryszek, który w towarzystwie podobnych sobie łotrów, z różnych okolic Podhala, o parę a nawet kilka mil odległych, napadał na upatrzoną zdobycz. Przy rabunku dopuścili się nawet parę razy zabójstwa. Nie była to jednak stała i uorganizowana banda, bo tak główny herszt jak i towarzysze jego, siedzieli spokojnie na swoim gruncie, lub pasali owce w Tatrach; dopiero gdy zwietrzyli jakąś zdobycz, zmawiali się i wymykali cichaczem pod różnemi pozorami, a w jakiś czas potém, rozchodziły się głuche wieści o popełnionym tu lub owdzie rabunku. Nie tylko że domyślano się sprawców, ale nawet bywały pewne dowody ich zbrodni, jednak niedołężna, przewlekła i niepraktycznych formalności pełna procedura sądowa, nie umiała dojść prawdy i zbrodniarzy do wyznania winy przymusić. Kto wie jak długo byłby broił bezkarnie zuchwały opryszek, gdyby nie był się wyprawił na Węgry, gdzie zrabował wiejskiego proboszcza. Tamtejsze władze sądowe z należytą sprężystością przeprowadziły śledztwo i w skutek tego zbrodniarz za popełniony rabunek skazany został na 12 lat więzienia w Lewoczy; jego téż spólnicy stósowną odsiadują karę. Z ich ujęciem, ustały nie tylko rozboje i rabunki, ale nawet i pomniejsze złodziejstwa które się dosyć były zagęściły w Zakopaném, a dziś ta górska osada znowu jest tak cichą i bezpieczną jak była przed kilku laty.
Od r. 1847 Zakopane stanowi osobną parafiją. Dawniéj należało częścią do Chochołowa, częścią do Poronina. Kościołek tutejszy, niemal w środku wsi stojący, drewniany, maleńki, zbudowany bez żadnych ozdób, bardzo schludny i starannie utrzymany. Ołtarze roboty prostego górala z pobliskiéj wsi Gliczarowa, tak są zgrabne, że podziwiać trzeba zręczność wiejskiego rzeźbiarza. Roboty jego nierównie piękniejsze, mają się znajdować w kilku kościołach w okolicy; tutaj szczupłość miejsca stanęła mu na zawadzie. Organy roboty Sapalskiego z Krakowa 1855 r. po największéj części kosztem parafijan, a staraniem ks. proboszcza miejscowego sprawione, mają głos tak piękny, że nie zrobiłyby wstydu niejednemu miejskiemu kościołowi. Tak aparaty jak inne przybory, a nawet kosztowne naczynia kościelne, są pobożnemi darami ubogiego ludu.
Po lewéj stronie kościołka stoi plebanija także z drzewa stawiana, z niewielkim od frontu ogródkiem; po prawéj jest cmentarz, w ostatnich latach pięknym obwiedziony murem i organistówka, a zarazem szkółka miejscowa.
Wsie podhalskie, a szczególniéj Zakopane, nie są zabudowane podobnie jak np. wsie w okolicach Krakowa, gdzie domy postawione szeregiem po obu stronach drogi, tworzą ulicę. Tu przeciwnie, domostwa rozrzucone są w malowniczym nieładzie po pochyłości Gubałówki, nad brzegami potoków i po wzgórzach, któremi pogarbiona jest ta wdzięczna podtatrzańska dolina. Jedynie około kościoła, chaty uszykowały się w pewnym porządku; tu jest karczma gromadzka, tu osiedliło się najwięcéj żydów mających sklepiki z trunkami i innemi towarami. Jest to więc jakby rynek zakopiański.
Napatrzywszy się po drodze z Krakowa nędznym lepiankom wieśniaczym, na Podhalu dopiero możemy się pocieszyć widokiem chat dosyć dużych, porządnych, z pięknego drzewa zbudowanych. Domy te pokryte są w górnéj części gontami, w dolnéj zaś dranicami. Nie ma tu zwyczaju bielenia domów tak zewnątrz jak wewnątrz.
W każdéj chacie jest zazwyczaj sień, dwie izby i komora; w jednéj izbie, zwanéj czarną, gotują i gospodarskie odbywają zatrudnienia; w drugiéj, porządniejszéj, sypiają; tu także stoi warsztat tkacki, w wielu znajdujący się domach. Ściany gładko oheblowane, często całkiem deskami obite; ścianę naprzeciw drzwi ozdabia, u góry pod powałą, gzemsik sztucznie z drzewa wyrzynany, za którym porozstawiane miski, talerze, garnuszki i dzbanuszki różnobarwnie polewane, jako téż liczne obrazy świętych jaskrawo malowane, w zwierciadlanych i szklannych ramach. Gzemsik ten nazywają listwą. Zegar ścienny dość często napotkać można. Powała, pięknie zrobiona, bywa często ozdobiona rzeźbionemi listwami.
W każdéj prawie izbie jest podłoga. Dokoła pod ścianami stoją długie ławy, w jednym kącie gładziutki stół jaworowy; znajdzie się czasem i parę stołków bardzo pięknie zrobionych. W szafie, w rogu izby, takoż różne naczynia symetrycznie poustawiane. Przy drzwiach w kącie czysto obielone ognisko z kapturem, takoż piec. Takie izby zazwyczaj wysokie, opatrzone dwoma oknami, bywają widne, wesołe i bardzo schludnie wyglądają, zwłaszcza kiedy nowe lub odświeżone. Czystość w nich utrzymać bardzo łatwo, bo całe wymyć można jak skrzynkę.
Chaty góralskie nie mają kominów; pomimo to jednak dym nie rozchodzi się po izbie, nie zaciemnia i nie kopci sieni, lecz wyprowadzony ponad powałę na górę, wychodzi wprost na zewnątrz. Obok domu stoją zabudowania gospodarskie: obora, stodoła, szopy, wozownia, nie tak jak to zwykle u nas bywa, ladajako z deszczek lub chróstu sklecone, ale zbudowane prawie równie porządnie jak chata. Częstokroć te zabudowania w czworobok postawione, tworzą tym sposobem podwórze, zwykle kamiennemi płytami wyłożone. Gdzie tego potrzeba, nie zbywa prawie nigdzie na maleńkim chodniku, prowadzącym od drogi popod ścianę do sieni. Nie ma tu przed drzwiami owéj niezbędnéj u nas po wsiach kałuży, wyziewami swemi zarażającéj powietrze, ale często wychodzi się wprost na śliczną łączkę. Każdy prawie dom ocienia kilka wysmukłych jesionów; drzewa owocowego nigdzie nie dostrzeże. Nie sadzą go tu wcale, gdyż długo trwająca zima, jako téź kamienista, mokra i zimna ziemia, zupełnie mu nie sprzyja i żadenby owoc nie dojrzał.
Prawdziwą ozdobą Zakopiańskiéj doliny są łąki, których bujna roślinność w połowie lipca w pełnym jest kwiecie. Piękne są nasze łąki, gdy rośliny na nich zakwitną; ale krasa ich zblednie, gdy je porównamy z łąkami tatrzańskiemi. Co za rozmaitość kwiatów, jaka żywość barw, jaki zapach napełnia powietrze! Jeżeli kiedy, to w porze kwitnienia łąk, czujemy wyraźnie, że za każdém odetchnieniem przybywa nam sił i zdrowia. Najpiękniejszą tych łąk ozdobą są mieczyki (gladiolus), roślina cebulkowata, którą u nas po ogrodach tylko widujemy. Na łodydze, mającéj często przeszło łokieć wysokości, rozkwita rzędem kilkanaście kwiatów w kształcie dzwonków, ślicznego jasnoamarantowego koloru, z bladoróżową odmianą we środku. Miejscami całe łąki płoną świetną tych kwiatów barwą; gdzieindziéj, pomięszane z inném kwieciem, cudnie odbijają jakby bogaty rzut na tle zasłaném najpiękniejszym haftem. Mnóstwo tu także bratków, cokolwiek odmiennych od tych, jakie w równinach po polach widujemy; zdarzają się odmiany tak piękne, że nie wiele ustępują zwyczajnym ogrodowym. Znane są zbawienne skutki téj skromnéj roślinki, tu jednak nikt na nię nie zważa, koszą ją zarówno z inną trawą.
Urodzaje tutaj w ogólności liche; śniegi spadające wcześnie, leżące bardzo długo i grunt kamienisty z cieniutką tylko warstewką urodzajniejszéj ziemi, nie pozwalają nic prawie zasiewać prócz owsa, ziemniaków, lnu, kapusty i niektórych jarzyn po ogrodach, a i te szczupłe plony zawodzą bardzo często nadzieje biednych górali. Ziemniaki, zwane tutaj grule, od wielu lat ulegają powszechnéj zarazie; owies bardzo często osiada, jak mówią górale, to jest nie wysypuje się i chyba na paszę dla bydła przydać się może; wreszcie zasiany późno, często nie dojrzeje i zielony, śniegi przysypią. Góral tutejszy, dopóki nie zwiezie do stodoły, nie może być pewnym swojéj chudoby; owies już na pokosie leżący, jeszcze roznieść może gwałtowny wicher, przychodzący od strony Giewontu, najczęściéj w końcu października, albo na początku listopada; lubo i w lecie bywają wiatry tak gwałtowne o jakich na równinach nie mamy wyobrażenia. Wicher ten zrywa dachy, rozwala słabsze budynki, wywraca drzewa, wydziera trawę, zrzuca bydło pasące się po wzgórzach, roznosi wszystko, co nie zdoła oprzeć się jego gwałtowności. Górale mają niewątpliwe oznaki tego szalonego wichru; na trzy dni przed tém ukazują się na niebie chmurki tak zwane wiatrówki, zwiastujące nadejście uraganu. Umacniają więc dachy, spędzają bydło, koszą i zwożą do domu wszystko, co tylko mają jeszcze w polu, i jak mogą, zabezpieczają dobytek swój od zniszczenia, jakie sprawić może ten gwałtowny wicher.





  1. Modrzew ten ma przy korzeniu przeszło 24 cale w średnicy, a wysokość jego około 80 stóp.
  2. Średnica jego przy korzeniu ma około 40 cali, wysokość zaś dochodzi 60 stóp.
  3. Ma on przy korzeniu przeszło 30 cali średnicy a wysokości około 50 stóp. Stoi na miejscu otwartém, o kilkadziesiąt kroków od budynków, nie będąc niczém przycienionym, mógł się swobodnie rozrastać. Konary téż jego rozpościerają się szeroko, nadając mu kształt foremny i bardzo piękny. Przy ocenianiu wieku drzew, trzeba mieć na uwadze powolny ich wzrost w tutejszym twardym, zimnym i kamienistym gruncie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Steczkowska.