Obłomow/Część trzecia/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Iwan Gonczarow
Tytuł Obłomow
Podtytuł Romans w dwu tomach
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1922
Druk Zakłady graficzne Inst. Wydawn. „Biblj. Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Rawita-Gawroński
Tytuł orygin. Обломов
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Obłomow nie zauważył nawet, że Zachar podał mu zupełnie zimny obiad, nie spostrzegł prawie, jak wnet potem znalazł się w łóżku i zasnął mocnym, kamiennym snem.
Nazajutrz drgnął na myśl, że ma jechać do Olgi, lecz chciał tego uniknąć. Wyobraził sobie, jak wszyscy będą znacząco spoglądać na niego.
Szwajcar i bez tego wita go zwykle bardzo uprzejmie. Siemion rzuca się, jak na złamanie karku, kiedy Ilja Iljicz o szklankę wody poprosi. Katja, niania żegnają go przyjacielskim uśmiechem.
Narzeczony, narzeczony! u wszystkich jakby na czole napisane, a on jeszcze nie prosił ciotki o rękę Olgi, nie ma jeszcze pieniędzy, nie wie, kiedy je otrzyma i ile w tym roku przyślą mu ze wsi, domu mieszkalnego na wsi nie ma — ładny narzeczony!
Zadecydował, że do czasu otrzymania stanowczych wiadomości ze wsi będzie widywać się z Olgą tylko w niedzielę, przy świadkach. Na drugi dzień rano Obłomow ani pomyślał o wyjeździe do Olgi.
Nie golił się, nie ubierał, leniwie przeglądał francuskie dzienniki, wzięte od Iljinskich przed tygodniem, nie patrzył bezustannie na zegarek, nie chmurzył się, gdy wskazówka powoli poruszała się na zegarze.
Zachar i Anisja przypuszczali, że Obłomow, jak zwykle, tego dnia nie będzie w domu na obiedzie i nie zapytywali, co gotować.
Ilja Iljicz zwymyślał ich, oświadczywszy, że wcale nie bywał każdej środy na obiedzie u Iljinskich, że jest to „oszczerstwo“; że obiad jadał u Iwana Gerasimowicza, a na przyszłość tylko w niedzielę, i to niezawsze, będzie jadał obiad poza domem.
Anisja zaraz pobiegła na rynek, by kupić podróbek na ulubioną przez Obłomowa zupę.
Przyszły do niego dzieci gospodyni. Sprawdził dodawanie i odejmowanie Wani i znalazł dwie omyłki. Maszy polinjował zeszyt i wypisał wielkie litery, potem słuchał śpiewu kanarków i patrzył przez na wpół otwarte drzwi, jak migały łokcie gospodyni.
Około godziny drugiej gospodyni przez drzwi spytała, czy nie zechciałby coś przekąsić, gdyż właśnie zrobiła placuszki. Przyniesiono placuszki i kieliszek wódki.
Wzruszenie Ilji Iljicza powoli minęło. Opanowało go tylko tępe zamyślenie, które go aż do obiadu nie opuszczało.
Po obiedzie, ledwie usiadł na kanapie, opanowany drzemką i kiwać się począł, otworzyły się drzwi od strony, gdzie mieszkała gospodyni, i na progu stanęła Agafja Matwiejewna, trzymając w obu rękach dwie piramidy skarpetek.
Położyła je na dwóch krzesłach. Obłomow zerwał się i zaproponował jej usiąść. Agafja Matwiejewna nie usiadła, byłoby to wbrew jej zwyczajowi: była zawsze na nogach, zawsze w ruchu różnych trosk pełna.
— Przebrałam dzisiaj skarpetki pana... — rzekła — pięćdziesiąt pięć par, ale wszystkie prawie w złym stanie.
— Jaka pani dobra! — przemówił Obłomow, zbliżywszy się do niej i dotknął żartem jej łokcia.
Agafja Matwiejewna uśmiechnęła się.
— Pani się niepotrzebnie troszczy... Mnie wstyd.
— Drobnostka... to nasze gospodarskie sprawy. Panu niema komu przebrać, a ja chętnie to robię — mówiła dalej. Te dwadzieścia par zupełnie już niezdatne... cerować nawet nie warto...
— Nie trzeba! Niech to pani wszystko wyrzuci. Poco pani ma się tem zajmować. Można kupić nowe...
— Jakto — wyrzucić! Dlaczego? Ot te można jeszcze nadrobić...
Poczęła odliczać skarpetki.
— Niechże pani usiądzie — dlaczego pani stoi? — zachęcał ją.
— Nie, dziękuję pokornie. Niema czasu na siedzenie — wymawiała się Agafja Matwiejewna. — Dzisiaj u nas pranie... trzeba bieliznę przygotować.
— Z pani cud — nie gospodyni! — wykrzyknął Obłomow, zatrzymując wzrok na jej piersiach i podgardlu.
Uśmiechnęła się.
— Jakże pan każe — nadrobić skarpetki? Chciałam właśnie zamówić nici. Staruszka ze wsi przynosi nam zwykle. Tu nie warto kupować — zleżałe!
— Jeśli pani tak dobra — proszę bardzo. Tylko mnie wstyd doprawdy, że pani tem się kłopocze.
— Nic to nie znaczy, cóż mam robić? Te oto sama nadrobię, te oddam babci. Jutro szwagierka przyjdzie w gościnę; nic wieczorami nie robimy, pomału nadrobimy. Moja Masza także już się trochę poduczyła — tylko druty źle wysuwa. Za wielkie dla jej rąk.
— Czyż w samej rzeczy i Masza już się przyzwyczaja do tego? —
— Jak Boga kocham, prawda!
— Nie wiem jak pani dziękować — zaczął Obłomow, patrząc na nią z taką samą przyjemnością, jak rano patrzył na gorące placuszki. — Bardzo, bardzo wdzięczny jestem i dług postaram się spłacić, szczególnie wobec Maszy. Kupię jej jedwabną sukienkę, ubiorę jak laleczkę.
— Co panu Pan Bóg dał! Jaka wdzięczność? Poco jej jedwabne sukienki? Jej i perkalikowych nie można nastarczyć, wszystko się na niej pali, szczególnie trzewiki — nie można nastarczyć z kupowaniem.
Agafja Matwiejewna wstała i wzięła skarpetki.
— Gdzież się pani śpieszy? Proszę posiedzieć. Ja nie jestem zajęty.
— Innym razem, kiedyś w święto prosimy pokornie wstąpić do nas na kawę. A teraz u nas pranie. Pójdę zobaczyć, czy Akulina już zaczęła.
— Z Panem Bogiem, nie śmiem zatrzymywać — rzekł Obłomow — patrząc w ślad za nią na plecy i łokcie.
— Zdjęłam jeszcze szlafrok pański ze strychu — mówiła. — Da się zreperować i wyprać. Materjał bardzo dobry! Długo jeszcze może służyć.
— Zupełnie zbyteczne! Nie używam go już. Odzwyczaiłem się. Nie potrzebny mi.
— Nic nie znaczy, niech wypiorą. Może jeszcze go pan włoży — do wesela — dokończyła, uśmiechnęła się — i drzwi za sobą zamknęła.
Nagle sen go odleciał, słuch się zaostrzył, wzrok osłupiał.
— I ona już wie — wszyscy! — rzekł, siadając na krzesło, podsunięte gospodyni. — O Zachar! Zachar!
Znowu popłynęły przykre słowa na Zachara, znowu Anisja przez nos oświadczyła, „że ona od gospodyni pierwszy raz usłyszała o weselu, że w rozmowach z nią nigdy o tem mowy nie było. I wesela niema i czyż to wypada? To pewnie wymyślił wróg rodzaju ludzkiego... Choćby zaraz w ziemię zapaść się, że gospodyni gotowa także zdjąć obraz ze ściany, a o panience Iljinskich ona nie słyszała, myślała, że to o innej jakiejś narzeczonej...“
Dużo gadała Anisja, tak że Ilja Iljicz wreszcie machnął ręką. Zachar nazajutrz prosił, aby mu pozwolono pójść w gościnę na Grochową ulicę, ale Obłomow dał mu takich gości, że ledwie zdołał umknąć.
— Tam jeszcze nie wiedzą, trzeba zatem oszczerstwa rozpowszechnić. Siedź w domu! — zakończył Ilja Iljicz groźnie.
Przyszła środa. We czwartek Obłomow znowu dostał miejską pocztą list od Olgi z zapytaniem, co to znaczy, co się stało, że nie przyjechał? Pisała mu, że przez cały wieczór płakała i w nocy spać nie mogła.
— Płacze, nie sypia mój anioł! — mówił Obłomow. — Boże! Dlaczego ona mnie kocha? Dlaczego ja ją pokochałem? Dlaczego spotkaliśmy się? To wszystko Andrzej. On zaszczepił miłość, jak ospę, nam obojgu. I cóż to za życie — ciągłe wzruszenia i trwogi? Kiedyż przyjdzie szczęście i spokój?
Ilja Iljicz z głębokiem westchnieniem kładł się, wstawał, wychodził nawet na ulicę i szukał wszędzie „normy“ życia takiego, któreby miało i treść w sobie i upływałoby cicho, dzień po dniu, kropla po kropli, w niemej kontemplacji przyrody i cichych, ledwie widocznie poruszających się zjawiskach upływającego w codziennych kłopotach rodzinnego życia. Nie chciał wyobrażać sobie nawet tego życia, jako szerokiej rzeki, płynącej szumnie wezbranemi falami, jak wyobrażał je sobie Sztolc.
— To choroba — mówił Obłomow — gorączka, jazda z przeszkodami, zrywanie mostów, zalew wody po burzy.
Napisał do Olgi, że w Letnim Ogrodzie przeziębił się trochę, musiał pić różne herbaty, że teraz już wszystko minęło, ale musi przesiedzieć parę dni w domu. W niedzielę ma nadzieję ją ujrzeć.
Olga odpowiedziała na list i pochwaliła go za szanowanie zdrowia, radziła pozostać w domu nawet w niedzielę, gdyby zdrowie tego wymagało, dodając, że woli raczej nudzić się w niedzielę, byle on tylko oszczędził zdrowie.
Odpowiedź przyniósł Nikita, ten sam, który, według opowiadań Anisji był głównym winowajcą w szerzeniu różnych wieści. Przyniósł od panienki nowe książki z prośbą o przeczytanie i o radę czy ona ma je czytać lub nie.
Prosiła o odpowiedź, co do zdrowia. Obłomow napisał list, osobiście wręczył go Nikicie, wyprowadził go na dziedziniec i oczyma wiódł za nim, aż do bramki, w obawie, ażeby nie zaszedł do kuchni i żeby Zachar nie wyszedł za nim na ulicę.
Ilja Iljicz bardzo się ucieszył propozycją Olgi szanowania zdrowia i odłożenia wizyty niedzielnej. Napisał, że rzeczywiście dla zupełnego wyzdrowienia lepiej kilka dni przesiedzieć w domu.
W niedzielę Obłomow był z wizytą u gospodyni, pił kawę, jadł gorący „pirog“, a po obiedzie posłał Zachara po lody i cukierki dla dzieci.
Zachara ledwie zdołano przez rzekę przeprawić na drugą stronę: tymczasowe mosty już usunięto, Newa poczęła zamarzać. Obłomow i w środę nie mógł pojechać do Olgi.
Przyczyna była zupełnie słuszna: lód już począł zbijać się w bryły. Nie można było się przeprawić.
Można byłoby wprawdzie natychmiast przeprawić się na tamtą stronę i przemieszkać kilka dni u Iwana Gerasimowicza, a bywać, nawet jeść obiad codziennie u Olgi.
Myśl ta samorzutnie powstała w głowie Ilji Iljicza. Już spuścił nogi na podłogę, lecz pomyślawszy trochę, z zakłopotanym wyrazem twarzy i z westchnieniem znowu się położył.
— Nie, niech ustaną te gadania — myślał — niech obcy ludzie, odwiedzający dom Olgi, zapomną trochę o mnie, a będą mnie widzieć każdego dnia wtedy dopiero, gdy wystąpimy przed światem, jako narzeczeni. Przykro czekać tej chwili, ale cóż robić — dodał westchnąwszy — biorąc do ręki książki, przysłane przez Olgę.
Przeczytał kilkanaście stron. Masza przyszła z propozycją od matki, czy nie zechciałby pójść popatrzeć, jak zamarza rzeka. Poszedł i wrócił dopiero na herbatę.
Mijały dnie. Ilja Iljicz nudził się, czytał, przechadzał się po ulicy, a w domu zaglądał z nudów przez drzwi do gospodyni, ażeby się trochę rozerwać. Raz nawet zmełł trzy funty kawy tak pilnie, że pot z niego ściekał.
Chciał Agafji Matwiejewnie dać jakąś książkę do przeczytania. Milcząco, poruszając ustami, przeczytała cicho tytuł i książkę zwróciła, mówiąc, że kiedy nadejdą święta, ona poprosi o książkę i każe Wani czytać głośno, wtedy i babcia posłucha, a teraz nie ma czasu.
Tymczasem na Newie ustawiono znowu mosty, a skakanie psa na łańcuchu i rozpaczliwe ujadanie świadczyły o powtórnem zjawieniu się Nikity z listem, z zapytaniem o zdrowie i z książką.
Obłomow lękał się, ażeby mu nie wypadło przechodzić przez most na drugą stronę, schował się przed Nikitą, napisawszy w odpowiedzi, że gardło ma trochę spuchnięte, że jeszcze nie zdecydował się opuszczać pokoju i że „nielitościwy los pozbawia go szczęścia oglądania drogiej mu Olgi jeszcze przez kilka dni“.
Ostro zabronił Zacharowi rozmawiać z Nikitą, oczyma doprowadził go do bramki, a Anisji pogroził palcem, gdy wytknęła nos z kuchni i o coś chciała Nikitę zapytać.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Iwan Gonczarow i tłumacza: Franciszek Rawita-Gawroński.