Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/514

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli pani tak dobra — proszę bardzo. Tylko mnie wstyd doprawdy, że pani tem się kłopocze.
— Nic to nie znaczy, cóż mam robić? Te oto sama nadrobię, te oddam babci. Jutro szwagierka przyjdzie w gościnę; nic wieczorami nie robimy, pomału nadrobimy. Moja Masza także już się trochę poduczyła — tylko druty źle wysuwa. Za wielkie dla jej rąk.
— Czyż w samej rzeczy i Masza już się przyzwyczaja do tego? —
— Jak Boga kocham, prawda!
— Nie wiem jak pani dziękować — zaczął Obłomow, patrząc na nią z taką samą przyjemnością, jak rano patrzył na gorące placuszki. Bardzo, bardzo wdzięczny jestem i dług postaram się spłacić, szczególnie wobec Maszy. Kupię jej jedwabną sukienkę, ubiorę jak laleczkę.
— Co panu Pan Bóg dał! Jaka wdzięczność? Poco jej jedwabne sukienki? Jej i perkalikowych nie można nastarczyć, wszystko się na niej pali, szczególnie trzewiki — nie można nastarczyć z kupowaniem.
Agafja Matwiejewna wstała i wzięła skarpetki.
— Gdzież się pani śpieszy? Proszę posiedzieć. Ja nie jestem zajęty.
— Innym razem, kiedyś w święto prosimy pokornie wstąpić do nas na kawę. A teraz u nas pranie. Pójdę zobaczyć, czy Akulina już zaczęła.
— Z Panem Bogiem, nie śmiem zatrzymywać — rzekł Obłomow — patrząc w ślad za nią na plecy i łokcie.
— Zdjęłam jeszcze szlafrok pański ze strychu — mówiła. — Da się zreperować i wyprać. Materjał bardzo dobry! Długo jeszcze może służyć.