Obłomow/Część czwarta/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Iwan Gonczarow
Tytuł Obłomow
Podtytuł Romans w dwu tomach
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1922
Druk Zakłady graficzne Inst. Wydawn. „Biblj. Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Rawita-Gawroński
Tytuł orygin. Обломов
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Po dwóch godzinach wrócił Sztolc.
— Co się z tobą dzieje! — zawołał — tak zmieniłeś się, osunąłeś się, blady jesteś! Czyś nie chory?
— Źle z mojem zdrowiem, Andrzeju! — odpowiadał Obłomow, obejmując kolegę. — Lewa noga drętwieje zupełnie.
— Jakże tu obrzydliwie u ciebie! — zawołał Sztolc, oglądając się dokoła. — Czemu nie porzucisz już tego szlafroka? Spójrz — on cały w łatach!
— Przyzwyczajenie, Andrzeju — żal się rozstać!
— A kołdra, a firanki... — zaczął znowu — czy to także przyzwyczajenie? Szkoda rozstać się z temi szmatkami? Zmiłuj się, czy ty możesz sypiać na tem łóżku? Co się z tobą dzieje?
Sztolc pilnie wpatrzył się w Obłomowa, potem znowu spojrzenie zwrócił na pościel, na firanki.
— Nie — odpowiedział Ilja Iljicz. — Ty wiesz, ja zawsze nie bardzo dbałem o swój pokój... Siądźmy lepiej do obiadu. Hej, Zachar! Nakrywaj prędzej! Na długo przyjechałeś? Skąd?
— Zgadnij czem jestem i skąd przyjeżdżam? — rzekł Sztolc. — Do ciebie tutaj nie dochodzą wiadomości z żyjącego świata.
Obłomow z ciekawością wpatrywał się w niego i czekał co powie.
— Co się dzieje z Olgą? — spytał.
— Nie zapomniałeś! A ja myślałem, żeś zapomniał.
— Nie, Andrzeju! Czyż ją można zapomnieć? — Byłoby to wszystko jedno, co zapomnieć, że żyłem kiedyś, że przez chwilkę byłem w raju... A teraz, co!
Obłomow westchnął.
— Gdzież ona?
— Na wsi, u siebie... gospodaruje.
— Z ciotką? — pytał dalej.
— I z mężem.
— Więc wyszła zamąż? — szeroko otworzywszy oczy, zawołał Obłomow.
— Przestraszyłeś się? Wspomnienie jakieś? — cicho, z uczuciem serdeczności zapytał Sztolc.
— Ach, nie! Bóg z tobą! — usprawiedliwiał się Obłomow, odzyskując równowagę. — Nie przestraszyłem się, alem się zdziwił. Niewiem dlaczego przeraziła mnie ta wiadomość. Czy też szczęśliwa? — powiedz mi na miły Bóg. Czuję, że zdjąłeś ze mnie wielki ciężar! Chociaż zapewniałeś, że mi przebaczyła, ale wiesz... nie miałem spokoju! Coś mnie ciągle męczyło... Kochany Andrzeju, jak ja wdzięczny jestem tobie!
Obłomow tak się cieszył serdecznie, tak się ruszał, że prawie podskakiwał na kanapie. Sztolc przypatrywał mu się ze wzruszeniem i przyjemnością.
— Jakiś ty dobry, Iljusza! Serce twoje było jej godne — rzekł. — Ja wszystko jej powtórzę.
— Nie, nie, nic nie mów! Ona gotowa źle wytłumaczyć sobie moją radość z powodu jej zamążpójścia.
— A radość czyż nie jest uczuciem szlachetnem, jeśli pozbawiona egoizmu? Przecież cieszy ciebie tylko jej szczęście.
— Prawda, prawda! — przerwał Obłomow. — Bóg wie, co gadam... Któż jest tym szczęśliwym? — pytał.
— Kto? — powtórzył Sztolc. — Jakiś ty niedomyślny, Iljusza.
Obłomow nagle nieruchomy wzrok zatrzymał na twarzy przyjaciela. Zdawało się, że twarz skamieniała na chwilę, rumieniec z niej uciekł.
— Ty... ty może?
— Znowu przelękłeś się! Więc cóż? — rzekł, zaśmiawszy się Sztolc.
— Nie żartuj Andrzeju! Powiedz prawdę! — ze wzruszeniem pytał Obłomow.
— Jak Boga kocham nie żartuję! Drugi już rok Olga jest moją żoną!
Powoli przerażenie znikało z twarzy Obłomowa, a na jego miejsce osiadało spokojne zamyślenie. Nie podnosił jeszcze oczu, ale po chwili zamyślenie przemieniało się w cichą i głęboką radość, a gdy powoli zatrzymał na Sztolcu spojrzenie, w spojrzeniu tem błyszczały radość i łzy.
— Kochany Andrzej! — zawołał Obłomow, obejmując go. — Miła Olga... Siergiejewna — dodał, wstrzymując swój zachwyt — was sam Pan Bóg błogosławił! Boże mój! Jakże jestem szczęśliwy! Powiedz jej...
— Powiem, że innego Obłomowa nie znam! — przerwał mu wzruszony Sztolc.
— Nie, powiedz... przypomnij, że spotkałem ją tylko dlatego, ażeby ją na drogę wyprowadzić, że błogosławię to spotkanie i ją błogosławię na nowe życie! Gdyby inny — rzekł przerażony, — a teraz — dodał wesoło — ja nie wstydzę się mojej roli, nie robię sobie wyrzutów. Z duszy spadł mi ciężar... Tam jasno — i jestem szczęśliwy! Boże! Dzięki ci składam!
Znowu ledwie nie skakał na kanapie ze wzruszenia. W oczach błyszczały mu łzy radości.
— Zachar! Szampan do obiadu! — krzyknął, zapomniawszy, że nie ma ani grosza w kieszeni.
— Wszystko opowiem Oldze, wszystko! — mówił Sztolc. — Niedaremnie ona zapomnieć ciebie nie może. Nie! Ty wart byłeś jej serca — serce twoje głębokie jak studnia.
Z przedpokoju wysunęła się głowa Zachara.
— Czego chcesz? — niecierpliwie zapytał Obłomow.
— Proszę tutaj! — rzekł Zachar, kiwając głową do Obłomowa.
— Czego?
— Proszę dać pieniędzy! — szepnął Zachar.
Obłomow zamilkł nagle.
— Nie trzeba — rzekł cicho przez drzwi. — Powiedz, że zapomniałeś... Ruszaj! ale nie — poczekaj! Chodź tu! — zawołał głośno. — Wiesz ty, Zachar, jaka jest nowina? Powinszuj! Andrzej Iwanycz ożenił się!
— Ach, batiuszka! Pozwolił Bóg doczekać się takiej radości! Winszuję batiuszka Andrzej Iwanycz! Niech Bóg pozwoli panu żyć długie lata i dziatek doczekać! O, Boże mój! Jakaż to radość!
Zachar kłaniał się, uśmiechał, sapał. Sztolc wyjął jakiś papierek i podał mu.
— Weź to sobie i kup surdut — powiedział — spojrzno na siebie, wyglądasz na żebraka!
— Z kim batiuszka? — pytał Zachar, chwytając rękę Sztolca.
— Z Olgą Siergiejewną, pamiętasz? — pytał Obłomow.
— Z panienką Iljińską? Boże! Jaka ładna panienka! Słusznie łajał mnie wtedy Ilja Iljicz, starego psa! Grzeszyłem, winien jestem — wszystko na Ilję Iljicza gadałem. A wtenczas ja ludziom Iljińskich rozpowiadałem, a nie Nikita! I wyszła nieprawda! Ach, Boże mój! Ach Boże! — powtarzał Zachar odchodząc.
— Olga zaprasza ciebie na wieś w gościnę do siebie. Miłość twoja już ostygła, zazdrościć nie będziesz. Jedźmy!
Obłomow westchnął.
— Nie, Andrzeju! Ani miłości, ani zazdrości nie lękam się, a jednak nie pojadę do was.
— Czegoż się boisz?
— Boję się własnej zawiści. Wasze szczęście będzie dla mnie zwierciadłem, w którem będę zawsze oglądał własną gorzką dolę i zmarnowane życie. Inaczej żyć ja już nie potrafię, nie mogę.
— Daj pokój Iljusza. Mimowoli zaczniesz żyć, gdy ujrzysz, że inni żyją koło ciebie. Będziesz robić rachunki, gospodarować, czytać, słuchać muzyki. Jak się teraz jej głos wyrobił! Pamiętasz Casta diva?
Obłomow ręką dawał znak, ażeby nie wspominał.
— A więc jedziemy! — nalegał Sztolc. — Jest to jej wola, ona nie ustąpi. Ja się zmęczę, ale ona — nie. To taki ogień, takie życie, że nieraz i mnie się dostanie! Znowu zaszumi w duszy twojej przeszłość. Przypomnisz sobie park, bez — i rozruszasz się powoli.
— Nie, Andrzeju, nie. Nie przypominaj, nie poruszaj przeszłości, na miłość Boga! — prosił go poważnie Obłomow. — Wspomnienia, to największa poezja, jeśli żywego dotykają szczęścia — ale ból piekący, kiedy dotykają zaskorupiałej rany... Mówmy o czem innem. Otóż właśnie — nie podziękowałem ci jeszcze za kłopoty, co do moich spraw wiejskich. Mój przyjacielu! Nie mogę, nie mam sił na dziękowanie. Szukaj nagrody we własnem szczęściu, własnem sercu, w Oldze... Siergiejewnie, a ja... ja... nie mogę! Przebacz, że sam dotychczas nie zastąpiłem ciebie w kłopotach. Wkrótce wiosna będzie, ja wyjadę z pewnością do Obłomówki.
— A wiesz, co się dzieje w Obłomówce? Nie poznałbyś jej! — mówił Sztolc. — Nie pisuję do ciebie dlatego, bo nie odpowiadasz na listy. Most zbudowany, budowa domu przeszłego lata wyprowadzona pod dach. Tylko już o wewnętrznem urządzeniu sam pomyśl. Gospodarstwo prowadzi nowy rządca, człowiek pewny. Czy widziałeś rozchody w raportach?
Obłomow milczał.
— Nie czytałeś ich, prawda? — pytał Sztolc, patrząc na niego. — Gdzież one?
— Poczekaj, po obiedzie poszukam... Trzeba zapytać Zachara.
— Ach, Ilja, Ilja! Niewiadomo, śmiać się, czy płakać!
— Po obiedzie poszukamy. Dają obiad!
Sztolc zmarszczył się, siadając do stołu. Przypomniał sobie imieniny Obłomowa: ostrygi, ananasy, dubelty, a teraz widział pusty stół, naczynie na oliwę i na ocet bez korków, i przykryciem były papierowe zwitki; na talerzu leżały kawałki czarnego chleba, widelce miały złamany trzonek. Obłomowowi podano „uchę“, a Sztolcowi zupę, zasypaną krupkami i gotowanego kurczaka; potem podano twardy ozór, wkońcu baraninę. Przyniesiono wino. Sztolc nalał pół szklanki, popróbował i postawił na stole. Ilja Iljicz wypił dwa kieliszki wódki na bzowych liściach jeden po drugim i łakomie począł jeść baraninę.
— Wino bardzo kiepskie! — zauważył Sztolc.
— Wybacz... nie było czasu pójść na tamtą stronę — usprawiedliwiał się Obłomow. — Może chcesz wódeczki? Doskonała! Spróbuj Andrzeju!
Ilja Iljicz nalał jeszcze kieliszek i wypił.
Sztolc ze zdumieniem spojrzał na niego, ale milczał.
— Agafja Matwiejewna sama ją preparuje. Dobra kobieta! — mówił Obłomow, trochę już wódką zatumaniony. — Niewiem, doprawdy, jakbym potrafił obejść się bez niej na wsi. Takiej drugiej gospodyni trudno znaleźć!
Sztolc słuchał, brwi trochę ściągnąwszy.
— Myślisz, że to wszystko przygotowała? Anisja — co? Nie — ciągnął Obłomow — Anisja kurcząt dogląda, plewi kapustę w ogrodzie, podłogę zmywa, a wszystko robi Agafja Matwiejewna.
Sztolc nie jadł ani baraniny, ani pierogów i tylko przypatrywał się jak Obłomow zmiatał wszystko z apetytem.
— Teraz już nie ujrzysz na mnie koszuli na wywrót — ciągnął dalej Obłomow — ogryzając kostkę; ona wszystko opatrzy, wszystkiego dojrzy, niema ani jednej dziurawej skarpetki! Wszystko robi sama. A jak kawę gotuje! Ja cię poczęstuję po obiedzie.
Sztolc słuchał milcząc, z zakłopotaną twarzą.
— Teraz brat wyniósł się stąd — żeni się, więc i gospodarstwo, wiesz, już nie jest tak wielkie, jak przedtem. Dawniej, bywało, wszystko u niej paliło się w ręku. Od rana do wieczora biegała — na targ, do magazynów... Powiem ci — mówił Obłomow, ledwie obracając językiem — daj mnie jakie dwa — trzy tysiące, to ja ciebie nie baraniną będę przyjmować, całego jesiotra na stole przed tobą położę, pstrągi, filety pierwszego gatunku. A Agafja Matwiejewna i bez kucharza cuda umie tworzyć — tak!
Obłomow wypił jeszcze kieliszek.
— Wypij Andrzeju! Proszę cię, wypij! Doskonała wódka — zachęcał Ilja Iljicz. — Olga Siergiejewna takiej nie potrafi zrobić! — mówił niepewnym językiem. — Ona zaśpiewa Casta diva — a wódki nie potrafi zrobić. I „piroga“ z grzybami i kurczętami nie upiecze. Takie „pirogi“ tylko tutaj i w Obłomówce piekli. I to jest dobre, że nie kucharz gotuje. Ten Bóg wie jakiemi rękoma „pirog“ zawija, a Agafja Matwiejewna chodząca czystość!
Sztolc słuchał pilnie, nadstawiwszy uszu.
— A ręce miała białe — mówił dalej Obłomow, zatumaniony trochę gorzałką. — Nie grzech pocałować nawet! Teraz zgrubiały trochę, bo sama wszystko robi! Nawet koszule moje sama krochmali! — prawie ze łzami mówił Obłomow wzruszony. — Jak mi Bóg miły, sam widziałem. Dobra kobieta ta Agafja Matwiejewna! Ach, Andrzeju! Przyjeżdżajcie tu z Olgą Siergiejewną, najmijcie „daczę“ w sąsiedztwie, ach wtenczas byśmy zażyli! W lasku pijalibyśmy herbatę w czasie Iljinskiego jarmarku, chadzalibyśmy do Prochowni, a za nami „wózek“ z prowjantami, z samowarem... Tam na trawie, na rozścielonym dywanie rozłożylibyśmy się. Agafja Matwiejewna nauczyłaby Olgę gospodarować. Teraz to tylko źle, że brat jej inne ma mieszkanie, a gdyby „nam“ dano trzy — cztery tysiące, jabym ci takich indyków nahodował...
— Przecież ty otrzymujesz ode mnie pięć tysięcy! — przerwał Sztolc — cóż ty z nimi robisz?
— A dług? — wyrwało się Obłomowowi.
Sztolc porwał się z miejsca.
— Dług? — powtórzył, — jaki dług?
Patrzył na Obłomowa jak groźny nauczyciel na ukrywającego coś ucznia.
Ilja Iljicz nagle zamilkł. Sztolc przysiadł się do niego na kanapę.
— Komu jesteś winien?
Obłomow wytrzeźwiał trochę i opamiętał się.
— Nikomu... skłamałem...
— Nie, ty teraz właśnie kłamiesz, ale nie gładko. Co się z tobą dzieje, Ilja? Więc to jest ta baranina, to kwaśne wino! Ty nie masz pieniędzy. Cóż z nimi robisz?
— Rzeczywiście... winien jestem trochę gospodyni za produkty — rzekł.
— Za baraninę i za ozór! Ilja! Mów co się stało? Co to za historja: brat wyniósł się, gospodarstwo poszło źle. Coś w tem jest złego. Ileś winien?
— Dziesięć tysięcy gospodyni na skrypt dłużny — wyszeptał ledwie.
Sztolc zerwał się i usiadł znowu.
— Dziesięć tysięcy! Gospodyni! Za produkty! — powtarzał przerażony.
— Tak, wiele braliśmy... żyłem szeroko... Pamiętasz ananasy, morele... i dług się zaciągnął. Ale co o tem mówić!
Sztolc nie odpowiedział. Myślał tylko: brat opuścił, gospodarstwo poszło źle — i rzeczywiście: wszędzie goło, ubogo, brudno. Cóż to za kobieta ta gospodyni? Obłomow ją chwali, ona pielęgnuje go. Ilja Iljicz mówi o niej z zapałem.
Nagle twarz Sztolca zmieniła się: stanęła przed nim prawda. Chłód jakiś powiał od niego.
— Ilja! — pytał Obłomowa — czem jest ta kobieta dla ciebie!
Ilja Iljicz oparł się na stole i zadrzemał.
— Ta kobieta rabuje go — myślał — ciągnie z niego wszystko! Codzienna historja! A ja do tej pory nie domyślałem się.
Sztolc powstał i szybko otworzył drzwi do gospodyni. Agafja Matwiejewna ujrzawszy go, z przestrachu upuściła łyżeczkę, którą mieszała kawę.
— Chciałbym z panią pomówić! — rzekł grzecznie.
— Proszę do pokoju bawialnego — odpowiedziała bojaźliwie.
Zarzuciwszy chusteczkę na szyję, poszła za nim. Usiadła na rąbku kanapy i milczała. Szalu nie miała już na ramionach jak ongi i ręce chowała pod chustkę.
— Czy Ilja Iljicz dał pani skrypt dłużny? — zapytał.
— Nie — odpowiedziała z tępem zdziwieniem. — Ilja Iljicz żadnego skryptu dłużnego mnie nie dawał.
— Jakto — żadnego?
— Ja żadnego takiego dokumentu nie widziałam! — twierdziła stanowczo.
— Skrypt dłużny! — powtórzył Sztolc.
Agafja Matwiejewna pomyślała trochę.
— Dobrze byłoby, gdyby pan pogadał z bratem. Ja żadnego skryptu nie widziałam.
— Czy ona głupia, czy oszustka? — pomyślał Sztolc.
— Ale Ilja Iljicz winien coś pani?
Spojrzała na niego tępym wzrokiem, potem po twarzy jej prześlizgnęła się myśl jakaś, coś podobnego do przestrachu. Przypomniała sobie, że zastawiła perły, srebro, ubranie i zdało się jej, że Sztolc o tem mówi. Nie mogła tylko zrozumieć w jaki sposób dowiedziano się, gdyż o tej tajemnicy nie powiedziała nietylko Obłomowi, ale nawet przed Anisją nie przyznała się, przed którą z każdej kopiejki się spowiadała.
— Ileż Ilja Iljicz winien pani? — dopytywał się Sztolc niecierpliwie.
— Nic nie winien, ani kopiejki!
— Ukrywa chyba przede mną — myślał — albo wstydzi się chciwa baba — wyzyskiwaczka! Ale dojdę do końca!
— A dziesięć tysięcy? — spytał.
— Jakie dziesięć tysięcy? — powtórzyła przestraszona i zdziwiona.
— Według skryptu dłużnego. Ilja Iljicz winien pani dziesięć tysięcy rubli — tak czy nie?
— Nie, mnie nie winien — mówiła swoje Agafja Matwiejewna. — W poście był winien rzeźnikowi dwanaście i pół rubla, ale to już przed trzema tygodniami zapłacono; za śmietankę mleczarce — także zapłacono. Więcej Ilja Iljicz nikomu nie był winien.
— A dokumentu pani u siebie nie ma żadnego?
Agafja Matwiejewna znowu tępo spojrzała na niego.
— Dobrzeby było, ażeby pan z bratem o tem pomówił — odpowiedziała — on mieszka poza drogą, w domu Zamykałowa, tuż zaraz... Piwnica obok domu...
— Przepraszam, ja chcę z panią o tem mówić — rzekł stanowczo. — Ilja Iljicz powiada, że dłużny dziesięć tysięcy pani, a nie bratu.
— Mnie nic nie winien... A że zastawiałam perły, srebro, futro — robiłam to dla własnej potrzeby. Dla Maszy i dla siebie kupiłam trzewiki, dla Waniuszy na koszulę nabrałam, płaciłam za jarzyny. Dla Ilji Iljicza nie wydałam ani kopiejki.
Sztolc patrzył na nią, słuchał i starał się treść słów odgadnąć. Zdaje się, że on jeden był najbliższy odgadnięcia tajemnicy Agafji Matwiejewny. Spojrzenie lekceważenia, pogardy prawie, jakiem na nią z początku patrzył, powoli przybierało charakter zaciekawienia, a nawet współczucia.
W zastawieniu pereł, srebra Sztolc odgadywał smutną tajemnicę ofiary, tylko nie był pewny, czy te ofiary płynęły z prawdziwej życzliwości, czy też obliczone były na nadzieję sowitego pokrycia w przyszłości.
Nie wiedział, czy się ma smucić, czy cieszyć z tego. Okazało się ostatecznie, że Obłomow nic nie był jej winien, że dług jest jakimś figlem oszukańczym, ale odkrywała się także inna strona tej całej sprawy: co mogło oznaczać owo zastawienie pereł i srebra?
— Zatem, pani nie ma żadnej pretensji do Ilji Iljicza? — spytał.
— Proszę z bratem pomówić — odpowiedziała obojętnym głosem.
— Ale pani powiada, że Ilja Iljicz nic pani nie winien?
— Ani kopiejki! jak Boga kocham, prawda — rzekła patrząc na niego i żegnając się.
— Czy pani może stwierdzić to przy świadkach?
— Przy wszystkich, choćby na spowiedzi! A żem zastawiła perły i srebro — to na własne potrzeby.
— Bardzo pięknie! — przerwał Sztolc. — Jutro przyjadę do pani z dwoma moimi świadkami i pani nie zawaha się wobec nich powtórzyć to samo.
— Lepiej byłoby, ażeby pan z bratem o tem pomówił — rzekła. — Ja ubrana jestem nie tak... zawsze w kuchni... Nie dobrze jak obcy ludzie zobaczą mnie tak, Bóg wie co gadać będą...
— Nic to nie znaczy. Z bratem pani ja jutro się zobaczę po podpisaniu przez panią dokumentu...
— Odzwyczaiłam się zupełnie od pisania...
— Nie wiele trzeba będzie pisać... parę wierszy tylko.
— Proszę mię od tego zwolnić... lepiej niech Waniusza — on dobrze pisze.
— Niech pani nie odmawia — nalegał Sztolc. — Jeśli pani nie podpisze zeznania, to będzie to oznaczać, że Ilja Iljicz winien pani dziesięć tysięcy.
— Nie, nic nie winien, ani kopiejki! — rzekła stanowczo. — Klnę się Bogiem!
— W takim razie powinna pani podpisać zeznanie. Zatem, dowidzenia, do jutra.
— Jutro możeby lepiej z bratem... — mówiła, odprowadzając go. — Tu zaraz, narożny dom, przez ulicę.
— Ja tylko proszę panią do mego przybycia nic bratu nie mówić. Inaczej Ilji Iljiczowi będzie bardzo przykro.
— W takim razie nic mu nie powiem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Iwan Gonczarow i tłumacza: Franciszek Rawita-Gawroński.