Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/674

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Agafja Matwiejewna znowu tępo spojrzała na niego.
— Dobrzeby było, ażeby pan z bratem o tem pomówił — odpowiedziała — on mieszka poza drogą, w domu Zamykałowa, tuż zaraz... Piwnica obok domu...
— Przepraszam, ja chcę z panią o tem mówić — rzekł stanowczo. — Ilja Iljicz powiada, że dłużny dziesięć tysięcy pani, a nie bratu.
— Mnie nic nie winien... A że zastawiałam perły, srebro, futro — robiłam to dla własnej potrzeby. Dla Maszy i dla siebie kupiłam trzewiki, dla Waniuszy na koszulę nabrałam, płaciłam za jarzyny. Dla Ilji Ilicza nie wydałam ani kopiejki.
Sztolc patrzył na nią, słuchał i starał się treść słów odgadnąć. Zdaje się, że on jeden był najbliższy odgadnięcia tajemnicy Agafji Matwiejewny. Spojrzenie lekceważenia, pogardy prawie, jakiem na nią z początku patrzył, powoli przybierało charakter zaciekawienia, a nawet współczucia.
W zastawieniu pereł, srebra Sztolc odgadywał smutną tajemnicę ofiary, tylko nie był pewny, czy te ofiary płynęły z prawdziwej życzliwości, czy też obliczone były na nadzieję sowitego pokrycia w przyszłości.
Nie wiedział, czy się ma smucić, czy cieszyć z tego. Okazało się ostatecznie, że Obłomow nic nie był jej winien, że dług jest jakimś figlem oszukańczym, ale odkrywała się także inna strona tej całej sprawy: co mogło oznaczać owo zastawienie pereł i srebra?
— Zatem, pani nie ma żadnej pretensji do Ilji Iljicza? — spytał.