Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/675

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę z bratem pomówić — odpowiedziała obojętnym głosem.
— Ale pani powiada, że Ilja Iljicz nic pani nie winien?
— Ani kopiejki! jak Boga kocham, prawda — rzekła patrząc na niego i żegnając się.
— Czy pani może stwierdzić to przy świadkach?
— Przy wszystkich, choćby na spowiedzi! A żem zastawiła perły i srebro — to na własne potrzeby.
— Bardzo pięknie! — przerwał Sztolc. — Jutro przyjadę do pani z dwoma moimi świadkami i pani nie zawaha się wobec nich powtórzyć to samo.
— Lepiej byłoby, ażeby pan z bratem o tem pomówił — rzekła. — Ja ubrana jestem nie tak... zawsze w kuchni... Nie dobrze jak obcy ludzie zobaczą mnie tak, Bóg wie co gadać będą...
— Nic to nie znaczy. Z bratem pani ja jutro się zobaczę po podpisaniu przez panią dokumentu...
— Odzwyczaiłam się zupełnie od pisania...
— Nie wiele trzeba będzie pisać... parę wierszy tylko.
— Proszę mię od tego zwolnić... lepiej niech Waniusza — on dobrze pisze.
— Niech pani nie odmawia — nalegał Sztolc. — Jeśli pani nie podpisze zeznania, to będzie to oznaczać, że Ilja Iljicz winien pani dziesięć tysięcy.
— Nie, nic nie winien, ani kopiejki! — rzekła stanowczo. Klnę się Bogiem!
— W takim razie powinna pani podpisać zeznanie. Zatem, dowidzenia, do jutra.
— Jutro możeby lepiej z bratem... — mówiła,