Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/666

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dodał wesoło — ja nie wstydzę się mojej roli, nie robię sobie wyrzutów. Z duszy spadł mi ciężar... Tam jasno — i jestem szczęśliwy! Boże! Dzięki ci składam!
Znowu ledwie nie skakał na kanapie ze wzruszenia. W oczach błyszczały mu łzy radości.
— Zachar! Szampan do obiadu! — krzyknął, zapomniawszy, że nie ma ani grosza w kieszeni.
— Wszystko opowiem Oldze, wszystko! — mówił Sztolc. — Niedaremnie ona zapomnieć ciebie nie może. Nie! Ty wart byłeś jej serca — serce twoje głębokie jak studnia.
Z przedpokoju wysunęła się głowa Zachara.
— Czego chcesz? — niecierpliwie zapytał Obłomow.
— Proszę tutaj! — rzekł Zachar, kiwając głową do Obłomowa.
— Czego?
— Proszę dać pieniędzy! — szepnął Zachar.
Obłomow zamilkł nagle.
— Nie trzeba — rzekł cicho przez drzwi. — Powiedz, że zapomniałeś... Ruszaj! ale nie — poczekaj! Chodź tu! — zawołał głośno. — Wiesz ty, Zachar, jaka jest nowina? Powinszuj! Andrzej Iwanycz ożenił się!
— Ach, batiuszka! Pozwolił Bóg doczekać się takiej radości! Winszuję batiuszka Andrzej Iwanycz! Niech Bóg pozwoli panu żyć długie lata i dziatek doczekać! O, Boże mój! Jakaż to radość!
Zachar kłaniał się, uśmiechał, sapał. Sztolc wyjął jakiś papierek i podał mu.
— Weź to sobie i kup surdut — powiedział — spojrzno na siebie, wyglądasz na żebraka!