O wiośnie i słowikach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugeniusz Małaczewski
Tytuł O wiośnie i słowikach
Pochodzenie Pod lazurową strzechą
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

O WIOŚNIE I SŁOWIKACH.


W kwietniu obłoki nadlecą,
jak chmary najbielszych mew.
Ziemię deszczami rozkwiecą,
opuszą gałęzie drzew
drobnem, jak bisior, listowiem.
Wkrąg będzie lazur i biel.
Strumień zazdrowi się zdrowiem.
Bąk zabrzmi, zahuczy trzmiel.
Odlotne ptactwo przyleci
do zeszłorocznych swych gniazd,
w dzień — ciągnąc wśród chmur zamieci,
a nocą — wśród rzęsnych gwiazd.
Ścigłych jaskółek tłum gończy
prześmignie, jak salwa kul.
Zadzwoni dzwonek skowrończy
pod niebem, nad runią pól.
W wysokim kluczu żórawim
rozjęczy się srebrny dzwon,
a wtedy serce oprawim,
jak klejnot w srebro, w ów ton —
w psalmodje tęsknych klangorów.
I będziem czekać tych chwil,
kiedy od gajów, od borów,
popłynie perlisty tryl
z szarych słowiczych gardziołek;
a świat zaszmaragdzi się tak,

iż nawet wierzbowy kołek
w płocie liść puści na znak,
że wiosną — wszystkim radosno.

Kiedy wiosenny wiatr zdrowy,
jak podmuch dziecięcych ust,
wyciągnie wilgoć z dąbrowy,
w opłotkach przewietrzy chróst,
osuszy poszycie w strzesze
i z trawy rozliczny kwiat
ze spodu na wierzch wyczesze, —
pójdziemy oglądać świat.
Ścieżka już będzie niegrząska,
słońce opali nam skroń,
po ustach muśnie gałązka,
spowita w miodową woń
i — może słowik zakląska...

...Wokół mgły wstają różowe,
mrowiska dymią, jak piec.
Jeno spleść ręce pod głowę
i twarzą ku niebu lec
wśród trawy, mokrej od rosy,
wśród polnych i leśnych ziół,
by słuchać strunisto-głosej
orkiestry brzęczących pszczół
i nasłuchiwać, jak z dali
nadpływa słowiczy śpiew,
niby trel skrzypiec po fali

płynącej łaką od drzew.
I bawić się w zgadywanie
— przesiewać myśli, jak mak —
z jakiego drzewa śpiewanie
perłami rozrzuca ptak,
z jakiego ciska je krzewu
od świtu do późnych zórz.
 
Bo styl słowiczego śpiewu
jest inny z pomiędzy róż,
inny — w bzach, inny — w leszczynie,
inaczej wiśniowy sad
rozdzwania się. Pieśń raz płynie,
raz spada, jak srebrny grad.
To szczęściem brzmi, to tęsknotą;
to — smęt, to — miłosna chęć,
to płacz znów...
Rozróżniam oto
z kląskania słowików pięć.

Ten pierwszy słowik zdaleka —
wylewa w różach swój śpiew,
bo dźwięk tam po dźwięku ścieka,
jak gęsta i wonna krew.
W stulistne gruzły się gmatwa
pieściwy mdlejący ton,
jak róża, co jest niełatwa
w układzie swych pełnych łon.
Spęczniewa taki kwiat śpiewu
w zawiły pachnący pąk,

aż nagle, jak garść posiewu,
swe płatki rozrzuci wkrąg.
Lecz dźwięki-płatki po chwili,
trącając tonem o ton,
już lecą nakształt motyli,
na skrzydłach z dzwoniących błon.
A czasem słowik wykląska
ruladę, co piękna jest,
jak w pączkach róży gałązka,
na którą deszczu spadł chrzest.
Wyciąga się gałąź pieśni
w paciorach pączków i ros,
w spazm kolec swój rozboleśni
każdy i szlocha na głos;
i, w śpiew zasłuchane czoło
owije, uwieńczy tak
kwiatami i cierniem wkoło,
że jestem, jak róży krzak:
złączony arką gałęzi
z różanym krzewem — człek-krzew;
a w obu — srebrzyście rzęzi
jednaki śmiech, płacz i śpiew.

Ta druga pieśń rozebrzmiewa,
jak śmiech dziewczęcy przez łzy.
To słowik szlocha i śpiewa,
zaszyty w kwitnące bzy.
W pięciokwiat szczęścia skwieca
dziergany kląskliwie ton,
jakby go ręka kobieca

znalazła wśród bzowych gron.
Czuję smak cierpkiej goryczy,
jakbym miał w ustach bzu liść.
Rozkwita śpiew, tajemniczy,
jak bzowa w księżycu kiść,
i znojny — jak winne grono,
poczęte od złotych os...
...W bzach rzeźbi pieśń roztęsknioną
mistrzowski słowiczy głos.

Gdzie stoi w zieleni bladej
gaj, spodem poszyty w mech, —
nakształt kroplistej kaskady
brzmi inny słowiczy śmiech;
jędrnem się ziarnem rozlata
po pełści wzorzystej mchu
i ciska grad pizzicata
w zdyszaniu, w zatracie tchu.
Mam z tych rozkląsków nawału
wrażenie, jak gdyby kto
łuskał orzeszki z kryształu
i naraz łuskał ich sto.
Dźwiękliwe drzazgi obieżyn
spadają na trawne źdźbła,
wzdłuż wszystkich prószą się ścieżyn
z poszmerem cienkiego szkła;
a wyłuskane orzechy
po drzewach toczą się wkrąg
w śmiganiu pełnem uciechy,
jak kule z żonglerskich rąk.

— To słowik w leszczynach pewnie,
wśród gąszczów schował się w kąt,
i łuska z gardziołka śpiewnie
łańcuchy miłosnych rond.
Na kałakuckich siadł perłach
zniesionych do gniazdka jaj,
leszczyna na prętów berłach
kołysze go — baju-baj.

Jest jeszcze inny śpiew — smętny,
jak akord szlochliwych strun,
a jednocześnie namiętny
od jakichś miłośnych łun,
od zmysłowości, co pryska,
wskutek nadmiarów swych, w szcząt. —
To z wisien białych się ciska
rozkląsków drgający spląt.
Po łące słupem się wichrzy,
jak okwit wiśniowych drzew
i leci cichszy... a cichszy...
niby zgubiony puch mew...
Serdeczne tremolo ptasie
po gąszczach ma śliski stok
i deszczem rzęsistym zda się. —
Zawieram powieką wzrok.
I widzę: wiśnia wisience
podaje kwitnącą kiść;
za śnieżne wzięły się ręce,
chcą tańczyć, chcą kędyś iść...

Chcą mię dokoła okrążyć,
w panieński korowód wpleść,
gąstwią gałązek owstążyć
i z sobą ku wiośnie nieść.

Lecz słyszę:... inaczej śpiewa
już słowik; bo każdy dźwięk
pęcznieje jakby, dojrzewa,
zjagodza się w słodki pęk. —
Soczysty strząs jagód-treli,
wezbrany sokami słońc,
do stóp mych wśród traw się ścieli,
jak wiśnie dojrzałe, lśniąc.
— Chciałbym być nagą dziewczyną!...
Niech ciało z atłasów mam,
aby te wiśnie, jak wino,
zbroczyły mnie w szkarłat plam.
By wonne gorzkim migdałem
pestki, okrągłe jak śrót, —
do ust mych muśnięciem białem
dotknęły, jak zębów cud!...
...Już drzewa zagasły dołem,
złoci się jeno ich wierzch. —
Błękitno-szarym popiołem
na świat posypał się zmierzch.
Subtelna sadza pomroku
czerniawą ścieli się mgłą
i czepia się rzęsy w oku,
jak ćmiące, łzawliwe źdźbło.


Kasztany stoją kwitnące
(cichsze, niż grusze, te — z miedz) —
w palczastych liści koronce
i w kwiatach, jak w pękach świec.
Stanęły w kwitnącem kole,
spowite w wieczorny cień;
są jakoby żyrandole,
co płoną w świąteczny dzień. —
Na każdem drzewie u szczytu
jest słowik i srebrny wrzask
od zmierzchu czyni do świtu
i śpiewem ubiera w blask
ciemnego listowia strzechy;
trzepoce się w gęstwi dźwięk,
szaleją ptaszęce śmiechy
i szlocha wśród kwiecia jęk
i nakształt żywego srebra
po liściach toczy się w dół;
pada obficie, jak z cebra,
jak z wodę czerpiących kół,
które rząd dzbanów ze studni
dźwigają i leją wciąż,
aż woda dzwoni i dudni,
pląsając, jak srebrny wąż. —
Pieśń, jak wąż jasny się ciska,
uderza w twardziznę pni,
w grad srebrnych kul się rozpryska,
na liściu wszelakim lśni;
przelata ciężką ulewą,
zaczepia o każdy sęk...

Zalśniło się śpiewem drzewo,
jak jeden stało się dźwięk,
błyszczy, jak pająk krysztalny,
w kwiatach, podobnych do świec. —
Tak odprawują swój walny
słowiki w kasztanach wiec!


PRZESŁANIE.

Słuchając cudów zwyczajnych,
trzeba młodzieńczy mieć słuch,
a z rzeczy starych (a tajnych)
wyskrzydli się nowy duch.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eugeniusz Małaczewski.