O przyrodzie wszechrzeczy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lukrecjusz
Tytuł O przyrodzie wszechrzeczy
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Mecherzyński,
Bruno Kiciński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

O przyrodzie wszechrzeczy.
Mając w poemacie swoim wyłożyć zasady filozofii Epikura, czuje Lukrecyusz trudność tego zadania, więc wzywa pomocy Muz i bogini piękności:

Na bezdrożne Pieryd wstępuję wyżyny,
Gdzie żadna jeszcze ludzka nie postała stopa;
Pragnę dotrzeć odważnie do najczystszych źródeł,
Sam z nich czerpać i świeżo własną ręką kwiaty
Uszczknąć na śmiertelną skroni mych ozdobę,
Jaką żaden wieszcz dotąd nie uwieńczył czoła.

Opowiem rzeczy wielkie — przesądnej ślepoty
Uciekające duszę chcę potargać więzy
I świętej prawdy ludziom ukazać oblicze.
Ku temu słodkich pieni pożyczę jej czaru.
I nie dziw. Bo jak lekarz choremu dziecięciu
Gorycz zbawienną w przykrym podając napoju,
Brzegi kubka miodową namaszcza łakocią
I przez złudzone wargi wlewa mu przezornie
Nowe siły i zdrowie; tak i ja mój, Memmi[1],
Gdy wysokie mądrości prawdy opowiadam,
Mniej pojętnym umysłom z pozoru tak wstrętne,
Rad słodzę ich surowość słów powabnych miodem.
Tuszę, że i twój umysł zniewolę, gdy poznasz
Naturę całą w cudnej piękności uroku.

W pierwszych trzech księgach wykłada poeta teoryę atomistyczną świata, uderzając na wyobrażenia mitologiczne, a uwielbiając majestat natury:

Gdy wzniesiem wzrok na niebios wspaniałą budowę,
Na te gwiaździstych stropów błyszczące klejnoty,
Te wiecznemi gościńcy dzień z nocą wiodące
Słońca i przemiennego księżyca obroty:
Wtedy i w głębi duszy obudza się z trwogą
Myśl, powszedniemi życia troskami tłumiona,
Może jest jakieś bóstwo, potęgi tak strasznej,
Tak wielkie i wszechwładne, że zdoła swą mową
Poruszać i w swych ręku ważyć te ogromy...
Ach! gdzież człowiek, któryby na to pomyślenie
Nie zadrżał, z chwiejącą się pod nogami ziemią,
Gdy huk straszny piorunu górami zatrzęsie
I krwawa błyskawica niebiosa zapali.
Czyliż taką bojaźnią nie drżą ludy całe?

Na dowód szkodliwości wiary w bóstwa przytacza przykład Ifigenii, (ffianassy), która dla przebłagania bogów musiała być zabita.

Jak sromotnie skalali krwią Ifijanassy
Ołtarz Dyany greccy wodzowie w Aulidzie!
Stała smutna dziewica — jasnych włosów sploty
Zwieszały się w nieładzie po bladych jej licach;
Ojciec błędne wejrzenie rzucał od ołtarza;
Przy nim w ręku kapłana błyskał nóż ofiarny.
Na ten widok płacz wielki powstał między ludem.
Ona klękając padła na ziemię zemdlona...
Ach, nie pomogło czułe: „ojcze mój!“ wołanie,
Królem tylko był ojciec... Dano znak: rycerze
Nieszczęśliwą porwawszy, przed ołtarz powlekli;
Nie jak oblubienicę w świeżym życia kwiecie,

Przeznaczoną hymenu ozdobić się wieńcem
I w wybranego męża zawisnąć objęciach;
Ale smutną ofiarę srogości i mordu —
O, zgrozo! własnej córki ojciec krew rozlewa —
Za co? aby u bogów uprosić dla floty
Wiatr pomyślny i powrót szczęśliwy do domu.

Przemawia gorąco przeciwko obawie śmierci i zbija wyobrażenia o świecie podziemnym (Orkus):

Wyobraź sobie, jakby Natura przed nami
Stanęła i w te do nas przemówiła słowa:
Cóż jest, czem się tak trapisz, człowiecze śmiertelny?
Czego płaczesz i próżno na śmierć się użalasz?
Nie zeszło-li twe dawne życie bez owocu,
Spełniłeś-li aż do dna błogą pociech czarę?
Czemu się, nasycony duchu, wahasz jeszcze
I wzdrygasz, nie rad wrócić do twojej ojczyzny?
Jeśli-ć, przeciwnie, życie upłynęło marnie,
Jeśli ci jest goryczą; dlaczegoż niebaczny
Starasz się je przedłużyć, a z niem twe cierpienia?
O! posłuchaj mnie, zostaw dla innych to brzemię,
Którego siły twoje dźwigać nie są zdolne:
Tak chcą losy, tak każe konieczność niezbędna;
Życie nikomu nie jest oddane na własność,
Używamy go tylko do czasu — tysiące
Przeszło już ludzi światem, nim my na świat przyszli,
Powiedz, co nas obchodzą?...
...Trwożą cię podobno
Jakieś po śmierci kaźnie, potwory i piekła:
O! wierz mi, to co prawią o krainie Orku,
O Acherontu wodach, to wszystko jest bajką,
A raczej to się wszystko dzieje w naszem życiu.
Tu w życiu dręczy ludzi próżna bojaźń bogów
I bojaźń kar po śmierci — o! tam nie ma sępów
Szarpiących Tytyosa nad Kocytu[2]) brzegiem.
Nie, mój Memmi; tu właśnie, tu mieszka ten Tytjos,
Ofiara dobrowolna ślepych żądz, któremu
Sęp namiętności szarpie wątrobę i serce.
Nie jeden Syzyf w naszych przesuwa się oczach:
Widzim, jak się upędza, aby z rąk narodu
Godła władzy pozyskać, rózgi i topory,
Które mu ustawicznie kto inny wydziera,
A on pole Marsowe porzuca z rozpaczą.
O, przyjacielu, pragnąć wysokich godności
Z trudem się ich dobijać, a zawsze bez skutku,
To jest, wierz mi, ów kamień, który Syzyf z męką

Wiecznie do góry wtacza, a on mu na głowę
Ciągle i z wzrastającym ciężarem upada.
Żywić w niesytem sercu gorące pragnienia
Pomnażania dostatków, których nam tak dużo
Z taką rozmaitością i z takim powabem
Matka ziemia dostarcza w każdej roku porze,
A nigdy w chciwej duszy nie uczuć sytości,
To nam właśnie tłómaczyć zda się owę bajkę
O Danajdach, ciągle z pilnością daremną
Napełniających wodą ciekące naczynie.
A też jędze piekielne, ów Cerber straszliwy
(I choćby tak daleko nie sięgała zgroza)
Są-to niespokojnego sumienia zgryzoty
Ścigające przestępcę zasłużoną kaźnią.

Wobec udręczeń, jakie ludziom sprawiają nienasycone żądze, wysławia poeta spokój ducha:

Miło jest z brzegów patrzeć na trudy żeglarza,
Po wzdętych morza falach miotanego burzą;
Nie iżby cudze rozkosze sprawiały nam bóle,
Lecz że się od nich wolni czujem szczęśliwymi.
Miło niemniej spoglądać z bezpiecznej uchrony
Na krwawe wojsk walczących zapasy i mordy;
Ale milej nad wszystko, w mądrości świątyni,
Objaśnionej prawdami wielkich myślicieli,
Zabawiać się i umysł poić ich nauką,
Z dumą szlachetną patrzeć na szaleństwa gniewu,
Błądzącego w ciemnościach po życia bezdrożu,
Jak o łaski, godności i władze zabiega,
Marzy o berłach świata, dzień i noc rozmyśla,
Jakby tylko największe zebrać złota stosy.
O! ślepoto, o! ludzie nikczemnego serca!
Jakże nędzne wleczecie w tylu walkach życie!
Czemu żaden Natury nie słucha przestrogi:
„Człowiecze! chroń twe ciało od przykrych boleści,
Staraj się o spokojność i swobodę ducha,
Oddalaj próżne troski, smutki i obawy;
Bądź wesół! Czyż nie widzisz, jak mało potrzeba,
Aby każde natury nasycić pragnienie,
I czystych życia pociech łatwe zbierać plony!
Świecą-ć innym ozdobne w pałacach posągi,
Złotym i srebrnym kruszcem błyszczące naczynia:
Ty za to na zielonej miękkich mchów pościeli,
Pod jaworowym cieniem, nad brzegiem potoku,
Co szemrząc lekkim do snu namawia szelestem,
Spoczywasz bez wymysłu, bez zbytku, bez kosztu;
Jeszcze ci przytem wiosna dla uciechy zmysłów
Świeżym przystraja kwieciem wonnych łąk kobierce.

Więc gdy ni perskich skarbów, ani tronów blaski
Nie zdołają nic zgoła pomódz twemu ciału,
Jakaż przynieśćby mogły korzyść twojej duszy?

W księdze IV-tej poeta stara się objaśnić, jakim sposobem nabywa człowiek wyobrażenia o rzeczach, twierdząc, że od przedmiotów oddzielają się ich wizerunki (simulacra) i działają na zmysły; następnie tłómaczy senne marzenia i rozmaite inne objawy życia psychicznego. W księdze V-tej przedstawia powstanie ziemi, nieba, morza, gwiazd, słońca i księżyca, zwierząt, mowy ludzkiej, religii i wogóle cywilizacyi. Ród ludzki był w początkach w stanie dzikim, z chwilą przyniesienia ognia z nieba na ziemię, doskonalił się coraz bardziej, tworzył społeczeństwa, zaczął używać metali, oddał się nauce i sztuce. Z księgi tej podamy parę opisów zjawisk natury:

Słuchaj teraz, jak groźne powstają pioruny,
Których moc wieże zamków na pował wywraca,
Domy z węgłów wysadza, rozrywa i kruszy,
Pomniki wielkich ludzi jak proch zmiata z ziemi...
Gdy w powstającej burzy grać tajemnie poczną
Żywioły piorunowych błyskawic i grzmotów,
Ściągają naprzód w koło gęstych chmur gromady
I całe niebo czarnym powłóczą całunem.
Rzekłbyś, że sam Acheron[3]) zbył się swych ciemności
I niemi wszystkie niebios napełnił przestrzenie.
Noc okropna i widma wszelakie przestrachu
Wiszą nad ziemią...
.......Często legnie ponad morzem
Chmura taka, podobna do smoły roztopu,
Straszna pomroką, ogniem i wichrem ziejąca,
Gdy opadnie na fale, porywa się burza,
Grzmią błyskawice, wściekłe szaleją orkany —
Wtedy wszystko, co żyje, od brzegów ucieka.
Wśród pożogi błyskawic trzaskają pioruny,
Zda się, że całe niebios walą się sklepienia.
Wstrząśniona nimi ziemia dygoce ze strachu.
W górze dudni huk głuchy i obłoki warczą.
Wszystko w zamieszce: niebo, powietrze i ziemia.
Po takim szturmie, nagle z niebieskich upustów
Spuszcza się deszcz rzęsisty gwałtowną ulewą.
Rzekłbyś, że wszystek eter w jednę spłynął powódź
I jakby nowym światu zagrażał potopem.
....................
Kiedy z przestrachem ziemi czujemy trzęsienie,
Walą się wtedy stare zręby jej budowy,
Kratery wnętrznych otchłań i góry podziemne.
Słychać w głębi huk głuchy jakby grzmot daleki...
Tenże skutek sprawują i powietrza ruchy:
Gdy wiatr, bądź w łonie ziemi, bądź zzewnątrz wzbudzony,
Silnemi prądy puste przeniknie podziemia,

Zrywa się wewnątrz burza — żywioł rozhukany
Wstrząśnioną nagłym szturmem wypycha powierzchnię;
Pęka skorupa ziemska — a z strasznym wybuchem
Otwierają się głębie przepaści bezdennych.

Mówiąc o echu, kreśli wyobrażenia o niem wśród ludu krążące:

Każdy głos, który zdala nie dosięga ucha,
Rozchodzi się w powietrzu: trafi-li na opór,
Na twarde ciało, wraca łudzącym odgłosem,
Powtarzając te same wyrazy i zgłoski.
Widziałem takie miejsce, gdzie sześć i siedm razy
Wiernie jedna je skała oddawała drugiej;
Wszystkie brzmiały na podziw głośno i wyraźnie.
Zdumiony wieśniak mniema, że w takiem ustroniu
Nimfy i kozionogie mieszkają Satyry;
Słyszy Faunów rozmowy, śmiechy i igraszki,
Przerywające nocy poważnej milczenie;
Zdaje mu się, że uchem omamionem łowi
Słodkie śpiewy i tony czarujących fletni,
Po których samo czucie biegłe wodzi palce;
To samo powtarza się w każdej okolicy,
Gdzie z półzwierzęcą głową Pan[4] w wieńcu sosnowym
Dmie śpiewnemi wargami w piszczałkę ze trzciny.
By nigdzie gajom wiejskich nie zabrakło pieśni.

(Karol Mecherzyński).
W księdze VI wychwala poeta najprzód Ateny jako miasto, które wydało największego filozofa Epikura; potem objaśnia różne zjawiska meteorologiczne, wykłada teoryę magnetyzmu, mówi o chorobach i zarazach, kończąc swe dzieło opisem morowego powietrza w Atenach podczas wojny peloponeskiej:

Doszedł niezdrowy upał do cekropskich[5] krańców,
Ogałacając drogi i miasto z mieszkańców
Z nim Pomór od egipskiej przychodzący strony,
Przeminąwszy powietrza przestwór niezmierzony,
Spadł na kraj Pandjona[6]. Odtąd całą zgrają
Ludzie chorób i śmierci ofiarą się stają.
Naprzód mieli z gorąca głowę ociężałą
I oko ich zaćmione krwią zaczerwieniało.
Od cierpienia wnętrznego pociło się gardło
W szyi przejście dla głosu mnóstwo ran zaparło.
Język, ten tłómacz duszy, stanął jak z kamienia
I był szorstki w dotknięciu, trudny do ruszenia.
Gdy przez piersi do serca doszedł już ból srogi,
Wszystkie wówczas żywotne zamknęły się drogi,
Z ust szło tchnienie tak przykre, tak odrażające,
Jakie wydają zwłoki na polu gnijące.

W samym już progu śmierci zarazem zgnuśniała
Dawna moc ich umysłu, dawna dzielność ciała.
Bólom niedozniesienia towarzyszył stale
Niepokój i z jękami pomieszane żale
I częsta w nocy czkawka, która męcząc żyły,
Nadwerężała członki, osłabiała siły.
Już zbytniego upału nikt wstrzymać nie zdoła,
Gdy piecze wnętrznym ogniem sam wierzchołek czoła.
Ból nie dawał spoczynku; martwe legły ciała,
A nauka lekarska z trwogą przemawiała.
Noce dla nieszczęśliwych wlokły się jak wieki;
Wzrok im pałał, nie mogli przymrużyć powieki.
Blizkość zgonu rozliczne znaki zwiastowały:
Umysł mieli od trwogi i smutku zwątpiały,
Brew ponurą, wzrok dziki, lód w dotknięciu ręki,
Brzmiały im ciągle w uszach niespokojne dźwięki,
Po szyi i po barkach pot lał się strumieniem,
Spluwali ślinę z żółcią z trudnem odetchnieniem,
Ledwie kaszlem dobytą z chropawej gardzieli,
Drgały im w ręku żyły, sami nawet drżeli,
Od stóp szło zwolna zimno aż na łono całe,
Zatkane nozdrza, oczy wklęsłe, podsiniałe,
Skórę mieli na czole trwardą, wyprężoną,
Aż legli wśród męczarni śmiercią niezmożoną.
Od początku choroby ledwie do jej końca,
Ośm albo dziewięć razy widzieli blask słońca.

(Bruno Kiciński).
(Tłómaczenia całego poematu Lukrecyusza nie posiadamy; cząstkowe przekłady dawali: F. H. Lewestam, Józef Szujski, Karol Mecherzyński, Bruno Kiciński i inni. Rozpraw o tym poecie-filozofie mamy dwie: Kazimierza Kaszewskiego p. t. „Epikureizm i Lukrecyusz“ w Bibliotece Warszawskiej r. 1861, tom I; oraz Karola Mecherzyńskiego p. t.: „O poemacie filozoficznym Lukrecyusza de Natura rerum, uważanym ze strony estetycznej“ w Rozprawach Wydziału Filologicznego Akad. Umiejętności 1880 r. tom VII. Tu właśnie mieszczą się tłómaczone przez autora wyjątki).




  1. Przyjaciel Lukrecyusza, ku któremu w poemacie swoim wciąż się zwraca.
  2. Rzeka w kraju podziemnym wedle wyobrażeń mitologicznych.
  3. Świat podziemny, piekło (właściwie: rzeka w świecie podziemnym).
  4. Bożek pól.
  5. Ateny założone były według podania przez Cekropsa.
  6. Podaniowy król ateński.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lukrecjusz i tłumaczy: Bruno Kiciński, Karol Mecherzyński.