[254]SCENA VII.
CIŻ I RAFAEL ARCHANIÓŁ.
Rafael.
Pokój sprawiedliwemu! — Aniołowie!
Przeczżeście zeszli z oczu Przedwiecznego?
Aza nie wiecie, że ziemia bez stróża
Ma dziś być przed Nim? — Lecz jeszcze czas skruchy!
Wam tylko, duchy!
Wam tylko dany. — Wielka jest moc Boża!
Tam, u podnóża
Stolicy Jego, ukorzcie się społem
Z Siedmiu wielkimi! — Czołem Panu, czołem!
Samiasa.
O! najpiękniejszy! największy z niewielu!
Cześć Panu w tobie! — Lecz odkądże wzbronił
Duchom zstępować na świat? — Rafaelu!
Tyś zstąpił po nas; — On Sam czyż nie skłonił
Nieraz oblicza i stóp swych ku ziemi?
A ile razy skrzydły pośpiesznemi
Nas wysłał ku niéj: mów, cóżeśmy, jeśli
Nie miłość Jego i nie dary nieśli:
Wielbiąc Go w każdym jéj tworze: bo każdy
Tchnął Jego mocą i miłością dla niéj;
Ciesząc się blaskiem téj najmłodszéj gwiazdy,
Mającéj kiedyś zwalczyć noc otchłani;
[255]
Lub strzegąc, aby ród, co ją dziedziczy,
Nie śćmił jéj światła łaski tajemniczéj? —
Cóż dziś? że smutek nad nią w twém spojrzeniu?
Że w ustach twoich mowa o zniszczeniu? —
Rafael.
Biada wam, że nie wiecie! — O! Anieli!
Gdybyście oba z pobratniemi chory,
Czystością śmieli,
Nieśli dziś Panu hołd czci i pokory:
Tambyście w ogniu żyjącym wyryte,
Nad Jego tronem, i na Jego czole,
Czytali sami sądy Jego skryte,
Pojęli wolę;
Nie jéj szukali we słów moich echu. —
Lecz niewiadomość towarzyszka grzechu,
A dumą nawet ćmi się duchów wiedza:
Bo zaślepienie upadek poprzedza.
O! zaślepieni! przeczżeście się dali
Uwikłać w sidła żądzy skazitelnéj?
Niepokalani! jakżeście skalali
U stóp śmiertelnych swój blask nieśmiertelny!
Lecz litość Jego bez granic! — Słyszycie?
Wróćcie i czcijcie!
Tam! — bo gniew Jego straszliwy! — Raz jeszcze,
Wróćcie! — lub drzyjcie!
Bo gniewu Jego wyrok wam obwieszczę.
Azaziel.
Straszny gniew Pana! — Lecz ty, coś osądził
Nas, żeśmy winni: mów, czyżeś nie zbłądził
Sam, żeś tu z nami?
[256]Rafael.
Pan mną rozporządził;
Zstąpiłem po was. — Słowem wszechmogącém,
I w imię Jego; sercem kochającém,
W imię miłości mojéj: Samiaso!
Azazielu! wołam was ku Niemu!
Tak! przyszedł koniec rodzajowi złemu.
Występna ziemia, z całą swoją krasą,
I z ludźmi, zginie! — Lecz czyż przy ostatku,
Jak przy początku, ma, jakby koniecznie,
Niebieskie duchy ciągnąć do upadku,
Których jak istność, kaźń musi trwać wiecznie? —
O! bracia! wyście jeszcze nie upadli,
Lecz przypomnijcie Szatana, jak w chwale
Stał po nad nami; a którzyż nie zbladli
Widząc, czém stał się: gdy wolał zuchwale
Wyzwać moc Pańską, niż uznać w pokorze?
A czyż mu człowiek — że go łatwo skusi,
Rozkoszą złego nagrodzić dziś może
Niebo, co stracił, i pamiętać musi? —
Jam go miłował; — bo i któż nad niego
Był, oprócz Pana, co w nim szukał chluby?
Archaniołowie przed obliczem jego
Gaśli jak gwiazdy przed słońcem; Cheruby
Cześć mu śpiewali; aż sam w swojéj pysze,
Wstydząc się, zaparł, że jest tworem Boga. —
Stało się! upadł; — lecz wam, towarzysze!
Z upadku jego niech będzie przestroga! —
Od was zawisa wieczność z nim, lub z Panem! —
On was nie kusił; bo mu nie jest daném
[257]
Kusić niebieskie duchy; lecz niestety!
Człowiek usłuchał jego — wy kobiety:
Pięknéj zaprawdę, lecz w któréj uśmiechu
Kryje się urok zaradniejszy od węża:
Bo wąż zwyciężył proch — ona zwycięża
Was, duchy Niebios, i wiedzie do grzechu.
O! uciekajcie, dopóki czas macie!
Wy nie możecie umrzeć: ale one
Jak cień przeminą; a żal po ich stracie
Truć będzie wasze lata nieskończone!
Zważcie! jak istność wasza ich plemieniu
Nie jest podobna w niczém — prócz w cierpieniu;
Przeczże je tylko chcecie dzielić z niemi? —
Poczęte w grzechu, w boleściach zrodzone,
Żyjące w troskach i łzach, przeznaczone
Na pastwę śmierci — królowéj ich ziemi:
Chociażby nawet Pan, tchem Swego gniewu
Dni ich nie skrócił: przeszłyby za chwilę,
Jak nagły zakręt mglistego powiewu,
Proch i łzy tylko zostawując w tyle.
Aholibamah.
O! tak! uchodźcie! bo jak w jego mowie,
Słyszę w méj duszy głos, co nie omyla,
Że przyszła chwila,
Że musim umrzeć — nie tak, jak ojcowie:
Gdy jako nowy ocean, chmur brzemię
Spadnie na ziemię,
A wały morskie, jak obłoki z ziemi
Wzniosą się w górę, i spotkają z niemi. —
[258]
O! siostro moja! są, co ujdą zguby,
Jako się zdaje: lecz nie z krwi Kaima.
Nie! próżne nasze modlitwy i śluby!
Bóg nas Adama za dzieci swe nié ma!
Po cóż go trudzić daremnie? — O! raczéj,
Zrzeczmy się same, co ma być wydarte —
Miłości naszéj! — a bez niéj, cóż znaczy
Życie śmiertelne lub śmierć? — Gińmy warte
Ojca i rodu swego; bez rozpaczy,
Gdy nie bez żalu; płacząc, nie nad sobą,
Lecz po nad tymi, co zostawszy sami,
Śmiertelni czy nieśmiertelni, obaczą
Ziemię-pustynię, okrytą żałobą,
I płakać będą nad miryadami,
Co mrąc płakały — lecz już nie zapłaczą! —
O! Samiaso! śpiesz, uchodź co prędzéj,
Z padołu nędzy
W sfery niebieskie! gdzie już nie dosięga
Wicher, ni woda, ni śmierci potęga!
Nasz wyrok, umrzeć; wasz, jest żyć bez końca.
Lecz co lepszego? czy wieczność żyjąca
Czy martwa? — na to On chyba odpowie,
On, Pan życia i śmierci. — Aniołowie!
Bądźcie posłuszni! jak i my będziemy;
Nie że musiemy.
Nie! lecz że nie chcę żyć dnia ni godziny
Wbrew woli Jego; tak, jakbym nie chciała,
Nawet za wolność od kary i winy,
Co ma być dana dla Seta rodziny,
By kara nasza i na was spaść miała.
[259]
Śpieszcie! nim minie czas!
Lecz gdy nad chmury
Jasnemi pióry
Wzbici spójrzycie
Na świat i nas:
O! Samiaso! pomnij, że me życie
Duch mój przeżyje; i gdziekolwiek będzie
Żył swoję wieczność: miłość twoja wszędzie
Trzymać go będzie wyższym nad rozpacze. —
Patrz! nawet teraz nie płaczę,
Bo płacz nie przystał wybranéj Anioła. —
Żegnam was! —
Teraz, przyjdź śmierci! dotrzymam ci czoła.
Anah.
Ach! czyż koniecznie trzeba
Umrzeć? — Azazielu!
Nicże nie zmiękczy Nieba? —
Umrzeć, i stracić ciebie!… —
Siostro! czyż Bóg nasz w Niebie
Zgubi razem tak wielu?
O! serce, serce moje!
Nie próżne snać twe były
Trwogi i niepokoje;
Teraz wiém, co wróżyły.
Boże! dodaj mi siły
Znieść — co wiém, że nie minie! —
Lecz ty, ty Serafinie!
Uchodź, śpiesz! jeśli bezkarnie
Zostać nie możesz! — Lecz czyli?… —
[260]
Nie, nie! śpiesz! — Moje męczarnie,
Choć straszne — skończą się w chwili;
Twoje — trwałyby bez końca:
Gdybyś mnie nędznéj obrońca,
Gniew Pana ściągnął na siebie:
I z tronu chwały na Niebie,
Jak ów, co w nasze rodzice
Tchnął żądzę wiedzy, wyzuty,
Z swéj Archanielskiéj stolice,
Spadł w kraj nieznanéj pokuty! —
Nie, nie! i tak już zbyt wiele
Ważyłeś dla mnie, Aniele!
Czas, bym ofiarą wzajemną,
Zrzekła się ciebie — dla ciebie! —
Uciekaj! nie płacz nade mną! —
Ach! nawet chciałbyś daremno!
Łzy, udział dzieci Adama,
Nie ulżą duchów rozpaczy. —
Uchodź! zapomnij więc raczéj
O téj, dla któréj śmierć sama,
Mniéj straszna, niż to rozstanie! —
Lecz uchodź, uchodź! nie zwlekaj!
Nie bacz łez moich! — uciekaj!
Bez ciebie, śmierć mi się stanie
Ulgą, nie karą.
Jafet.
Nie mów tego, Anah! —
Ojcze mój! Archaniele!
Czyż ten łagodny pokój na twém czele
[261]
Nie wróży łaski? — Patrz! możesz — zmiękcz dla niéj,
Dla niéj i dla mnie — zmiękcz wyrok i Sędzię:
Niech w arce z nami, ujdzie wód otchłani,
Lub ja z nią razem niech zginę w bałwanach!
Noe.
Przestań, niebaczny! przecz w żalu zapędzie,
Jeśli nie sercem, usty bluźnisz Pana? —
Zkąd ci moc dana
Sądzić sąd Jego? — Żyj, póki dozwoli,
Umrzyj, gdy każe: lecz wbrew Jego woli
Nie szemrz, jakobyś skarżył Pana w Niebie! —
Niebaczny! chceszże, by się Bóg dla ciebie
Grzechu dopuścił? — bo grzechem byłoby,
Gdyby dla krótkiéj, dla ziemskiéj żałoby,
Zmieniał przedwieczne sądy Swoje Boże. —
Bądź mężem, synu! i znoś, chocia boli,
Co ród Adama znieść musi — i może! —
Jafet.
Ojcze! a kiedyż zostaniem
Sami nad głębią siną:
Gdy i kraj miły, co był nam mieszkaniem,
I cała ziemia, z wszystkiém co ją krasi,
I milsi stokroć bliźni, bracia nasi,
Wszyscy w niéj zginą:
Kto wstrzyma wtedy łzy swe i jęczenia,
Lub znajdzie pokój w ciszy spustoszenia? —
Boże! bądź Bogiem! zbaw! — któż ci zaprzeczy?
Zbaw, póki pora! — Czyż rodzaj człowieczy
[262]
Nie dość już poczuł sprawiedliwość Twoję
Wygnaniem z raju? — Lecz go tylko dwoje
Składało wtedy: dziś jest na przestworzu
Ziemi liczniejszy, niż fale na morzu,
Niż krople deszczu, co ma zalać ziemię:
Krople mniéj gęste, niżby na niéj były
Ludzkie mogiły,
Gdyby choć groby mieć mogło ich plemię! —
Noe.
Szalony! przestań! w każdém twojém słowie
Brzmi rozpacz dumy, co gniew Pana budzi.
O! Archaniele! przebacz!
Rafael.
Aniołowie!
Żal i namiętność mówi z ust tych ludzi.
Lecz wy! wy czyści, lub coście być niemi
Powinni, bracia! postrzeżcie się w błędzie,
Wracajcie ze mną!
Samiasa.
Zostaniem na ziemi,
I znosić będziem, cośmy zasłużyli.
Rafael.
Azaziel.
On rzekł; niech tak będzie!
[263]Rafael.
Oba? — A więc od téj chwili,
Z mocy niebieskiéj obrani,
Z miejsc, któremiście wzgardzili,
Z przed Boga, coście zdradzili,
Bądźcie wygnani!
Biada wami
Jafet.
Gdzież się podzieją? —
Lecz przebóg! w przepaściach góry,
Co za ponury,
Co za straszliwy szum, łoskot, hałasy!
Skały i lasy
Wstrzęsły się, szumią — jakby czuły przyjście
Wichrów łamiących, choć jeszcze nie wieją;
A wszystkie liście
Drżą, zda się, chwieją;
Kwiaty więdnieją,
I opadają; — wschód znów się zaciemia;
A cała ziemia,
Jak pod ciężarem, jęczy w swych wnętrznościach! —
Noe.
Słyszysz? Krzyk ptastwa morskiego! jak w chmury
Ucieka, i nad szczyt góry,
Kędy w najsroższych morza nawałnościach,
Uchodząc fali wzbijać się nie śmiało,
Utata krzycząc — jakby przeczuwało
Nawałność sroższą od wszystkich, śród któréj,
[264]
Ten szczyt im tylko może być zachroną —
Aż i ten fale pochłoną! —
O! biada, biada ziemi! —
Jafet.
Słońce! słońce!
Wschodzi — lecz jakie! jak przerażające,
Jak krwawe! — Jak śród płomieni
Miedź — błyszczy, lecz bez promieni;
A ciemność, jak czarna tęcza,
W kształcie obręcza,
W krąg je otacza; — słońce i noc razem!
Jakby obrazem
Być chciały życia i śmierci, w téj chwili,
Ostatniéj świata! — Biada tym, co byli
Warci, by jéj dożyli,
By ją przeżyli! —
Noe.
Ha! błyskawica, grom! — hasło zniszczenia!
Stało się! Pan nie odmienia
Wyroków swoich: — wielka jest moc Boża! —
Słyszysz? szum deszczu, ryk morza!
O! biada, biada dzieciom zatracenia!
Przyszła godzina! — My śpieszmy na wzgórza,
Gdzie arka nasza; — z któréj jeszcze wczora
Szydzili dumni, a dziś k’niéj ramiona
Wyciągać będą, widząc, że nas ona
Zbawia jedynie! — Spieszmy, póki pora!
[265]Jafet.
Ojcze! stój chwilę! zlituj się! przyjm do niéj
Anah! — niech w zgubnéj nie zaginie toni.
Noe.
Czyż w niéj nie zginą wszyscy? — Pójdź!
Jafet.
Noe.
A więc giń z niemi! głuchy na przestrogę
Ojca i Boga! — Patrz na te złowieszcze
Niebo i znaki! będziesz-li śmiał jeszcze
Chcieć zbawiać kogo z rodzaju, na który,
Wszystkie potęgi stworzonéj natury,
Ze słusznym gniewem Stwórcy, co go karze,
Powstały razem? —
Jafet.
Razem? — O! mój ojcze!
Możeż iść wściekłość ze słusznością w parze? —
Noe.
Bluźnisz! — w téj chwili!… — zuchwały mołojcze!
Drzyj!
Rafael.
Patryarcho! pohamuj się w gniewie!
Boleść i rozpacz usty jego władnie,
Lecz serce nie wie
[266]
O tém, co mówi; — i on nie upadnie,
Jak ci synowie Niebios; i nie zginie,
Jako te córki ziemi; lecz gdy minie
Szał namiętności, będzie godnym ciebie.
Aholibamah.
O! co za burza! — Na ziemi i niebie,
Wszystko się łączy ku naszéj zagładzie. —
Panie! nierówna walka między nami!
Chcesz, a zginiemy; — bo któż w równi kładzie
Moc naszą z Twoją?
Samiasa.
Moc nasza jest z wami!
Pod skrzydłem naszéj opieki,
W świat jakiéj gwiazdy dalekiéj
Uniesiem was, aż ujdziecie
Świat wasz niszczącéj topieli.
A tam bezpieczne — jeżeli,
Przestając na naszych losach,
Przez miłość dla nas, będziecie
Mogły zapomnieć o świecie,
My zapomnim o Niebiosach.
Anah.
A mójże ojciec! a mój kraj rodzinny!
A mojeż pola, i góry, i lasy,
Gdzie mi tak słodko zszedł mój wiek dziecinny!
Zdołamże kiedy zapomnieć ich krasy,
I pieszczczót ojca, i sióstr mych ziemianek.
[267]
Gdy je pochłonie głąb? — Któż w mojéj duszy
Zatrze ich pamięć? kto me łzy osuszy?
Azaziel.
Ja, twój kochanek! —
Nie bój się! chociam wygnaniec
Z Nieba — w przestrzeni bez granic,
Są światy godne Anioła,
Zkąd mię nikt wygnać nie zdoła! —
Rafael.
Duchu występny! jakżeś stał się lichy,
Jak ciemny! jeślić samego już łudzi
Kłamstwo twéj pychy.
Czyż miecz, co z raju wygnał piérwszych ludzi,
Czyż piorun, w przepaść co strącił Szatana,
Przed tronem Pana
Dotąd nie błyszczy? —
Azaziel.
Piorun nie zniszczy,
Miecz nie zabije nas! — Proch strasz zniszczeniem,
Ciało orężem: nie nas nieśmiertelnych! —
Rafael.
Doznasz za chwilę sił twoich tak dzielnych,
Aza cię zbawią przed Jego ramieniem? —
Biada ci! grzech ściga kara,
Moc cię twoja omamiła:
Nie wiedziałeś, że nią była
Pokora twoja i wiara.
|