Niebo i Ziemia/Scena VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł Niebo i Ziemia
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. Heaven and Earth
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SCENA VIII.
CIŻ I CHÓR LUDZI,
(Wbiegających zewsząd i szukających zachrony).
Chór Ludzi.

Niebo i ziemia, obłoki i morze,
Łącza się razem na zgubę nas biednych!
Cóżeśmy winni? — O! Boże nasz, Boże!
Słuchaj, wysłuchaj! nie nas tylko jednych.
Pola i lasy brzmią bestyi rykiem,
Wyciągających ku Niebu swe szyje;
Ptastwo świst wichrów zagłusza swym krzykiem;
U stóp nam syczą wijące się żmije,
Jakby chcąc wsparcia, o które my sami
Żebrzem cię, Panie! płaczem i jęczeniem.
Zmiłuj się, zmiłuj! nie tylko nad nami,
Lecz nad naturą i wszelkiém stworzeniem!

Rafael.

Żegnam cię, ziemio! — Wy, dzieci jéj gliny!
Nie śmiem, nie mogę — choć chciałbym was wspierać.
Pan sprawiedliwy — musicie umierać;
Pan miłosierny — śmierć odkupi winy.

(ulatuje).

Azaziel.

Pójdź, Anah! rzućmy ten chaos żywiołów,
Ani się lękaj łoskotu ich waśni;
Pod tarczą skrzydeł Aniołów,
Ulęż bezpieczna i zaśnij,

Jak orlę niegdyś w macierzyńskiém gniaździe! —
Na słońcu jakiém, lub gwiaździe,
Znajdziem świat lepszy od ziemskich padołów,
I życie wartsze anielskiéj natury! —
Czarne te chmury
Nie są jedyném niebem! —

(Azaziel i Samiasa ulatują, unosząc z sobą
Anah i Aholimbanah).
Jafet (patrząc za niemi).

Ulecieli! —
Znikli w zamęcie skazanego świata! —
I czy z nim razem zaginą w bałwanach
Wściekłéj topieli:
Czy żyć gdzie będą nieskończone lata —
Stało się! nigdy nie ujrzę już Anah! —

Chór Ludzi.

O! synu Noego! miéj litość nad nami,
Nad ludźmi, nad braćmi twojemi
Czyż dasz nam zaginąć w zapasach z falami,
Sam w arce bujając nad niemi?

Matka (podając dziécię).

Zbaw, zbaw to dziécię!
W bolach mych wzięło życie,
Lecz ach! ileż pociechy,
Gdy się z swemi uśmiechy
Tak do mych piersi tuliło!

Na cóż się urodziło?
Czém przewiniło
Niemowlę moje, by ściągnąć gniew Boży?
Czy z piersi moich ssało takie grzechy,
Że za nie ziemia i Niebo się sroży
Na moje dziecię? —
Zbaw je! zbaw, o! Jafecie!
Lub bądź przeklęty — ty, i twa rodzina!
I On!…

Jafet.

Niebaczna! stój! — toż jest godzina
Przeklęstw nie modłów? —

Chór Ludzi.

Modłów?! — Gdzież te modły
Zwrócim? — Do Niebios? co się tak obwiodły
Chmurami od nas? — Czy do chmur? co same
Buchają morzem? — Czy do morza? które
Rwie swoję tamę
I wzdyma się w górę,
Że piaski pustyń mienią się w odmęty? —
Nie, nie! — Przeklęty
Pan twój i zbawca! — Wiemy, że daremnie
Kląć Go, jak błagać; — lecz mamyż nikczemnie
Hymny Mu śpiewać, lub podłém kolanem
Czołgać się przed Niezbłaganym,
By nas odepchnął na dno zgubnéj toni?… —
Jeśli On stworzył ziemię — niech się płoni,

Że świat stworzył na męki! — Ha! już ryczą,
Już lecą, widzim, rozhukane wały!
Gonią za nami, jak lew za zdobyczą.
Głąb ich czarna jak otchłań — a ich biały
Szczyt zapieniony, jak śnieżyste góry
Piętrzy się w chmury,
I z chmur jak potok, jak wzdęta kaskada,
Rzuca się naprzód — zlewa!… —
Biada nam! biada! —
Lasy i drzewa,
Rowienne z rajem — nim złudzona Ewa
Zerwała owoc wiedzy i niedoli,
I Adam wydał piérwszy jęk niewoli —
Tak niebotyczne, z tak jeszcze zieloną
Liści koroną,
Nikną — i wszędzie tylko siność fali! —
Głąb coraz wyżéj
Rośnie, i daléj,
I coraz chyżéj
Ku nam się wali!… —
Biada nam!… — Synu Noego!
Śpiesz, uchodź! i tam w swéj łodzi,
Przy boku ojca twojego,
Szydź z naszych łez i powodzi!
A gdy obaczysz na tle oceanu,
Trupy twych braci i wszego stworzenia:
Wznieś twemu Panu
Hymn dziękczynienia!… —

Jeden z Ludzi.

Błogosławiony! kto w Nim ufność złożył,
I w Nim ufając żył!

Ginąc, nie będzie się trwożył,
Bo On mu doda sił
Cierpieć i znieść! —
Cześć Panu! cześć!
On dał mi życie — On bierze co dał.
Będęż się chwiał
Wrócić mu dar Jego ręki? —
Nie! — i nim wieczna noc wzrok mój zaciemi,
I nim śmierć wiecznie me usta oniemi,
Cześć jeszcze Panu, i dzięki!
Za to, co było,
Za to, co nynie!
Bo w Nim, jak żyło,
W Nim wszystko ginie,
Bo On początkiem i końcem wszystkiego.
Wszystko jest Jego!
Czas, przestrzeń, życie, świat — wszystko poczęte,
Pojęte i niepojęte —
Wieczność i nieskończoność — On uczynił,
On chce, i może zniweczyć! —
Ja proch — jaż będę go winił?
Ja grzesznik, śmiałbym złorzeczyć
Panu i Bogu mojemu? —
Nie! żyłem ufając Jemu,
Umrę ufając! — ani się zachwieję,
Widząc runący świat; ani się strwożę:
Bo wiém, kto w Nim ma nadzieję,
Na wieki zginąć nie może.

Chór Ludzi
uciekających przed falą.

I gdzież sie obrócim, gdzie znajdziem schronienie?
Na skał-li tych wedrzem się strop?
Gdy wszędzie z nich lecą wezbrane strumienie,
By morze napotkać u stop.
Czy w dzikich pod niemi, rozpadlin skróś ziemi
Ukryjem się sklepy kamienne?
Taż powódź potopu, jak sięgnie do stropu,
Napełni otchłanie bezdenne! —

Młoda Dziewczyna (biegnąc za drugiemi).

Nie opuszczajcie sieroty,
Mnie nieszczęśliwéj, mnie młodéj!
Ojciec, i ojca namioty,
Bracia, i braci mych trzody,
I pola, gdzie szły na paszę,
I sady, i wszystko nasze,
Wszystko zalano! —
Dziś jeszcze rano.
Ze wzgórza, idąc do zdroju,
Spójrzałam — wszystko tak było
Ciche! tak spało w pokoju! —
Serce me błogosławiło
Bogu, i miejscu lubemu. —
A teraz!… — Czemuż, ach! czemu
Było mnie nędznéj rodzić się na świecie? —

Jafet.

By umrzeć! — umrzeć w lat kwiecie!… —
Szczęśliwszaś wszakże! niż gdybyś tak jedna
Skazaną była — gdy otchłań beze dna
Pochłonie wszystkich — płakać nad wszystkiemi!
I jak ja, na pustéj ziemi,
Żyć, nie chcąc; cierpieć, nie śmiąc się użalać!… —
Panie! gdy wszystkich tracisz, po cóż mnie ocalać?

(Fale morza wpadają z łoskotem. Chór Ludzi rozpierzcha się w różne strony po górach: wielu tonie zajętych falą. Jafet jeden zostaje na skale; w odległości ukazuje się arka, zmierzająca ku niemu).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.